Gazeta frontowa 54. Dywizji Piechoty
„Im Schützengraben“ nr 13 oraz nr 14
Tłumaczenie i opracowanie:
Jacek Czaplicki
Wspomnienia wojenne z Rosji
oficera Regimentu Artylerii Polowej von Hahna
Część 1
Oddziały rosyjskie po raz kolejny zaczęły się cofać. Rzut oka na mapę pozwalał jednak przewidzieć, gdzie prawdopodobnie spotkamy ich ponownie. Najprawdopodobniej na kolejnej linii kolejowej. Po południu oddziały przednie piechoty starły się z Rosjanami. Kompanie zajęły pozycje, baterie jedna po drugiej obsadzały stanowiska, huk rozwijającej się bitwy stale narastał. Nasza bateria również zajęła pozycję i czekała na rozkaz otwarcia ognia. Nagle przyjechał konny kurier i przekazał mi rozkaz:
„Leutnant G. ma zameldować się jako obserwator artyleryjski w 11. Kompanii naszych oddziałów z Halberstadt, które mają pozycje 200 metrów na wschód od wsi Tomasze. Zameldować się u oberleutnanta M.”
Wg mapy do tego stanowiska miałem około 2,5 kilometra.
- Przygotować telefon, pójdziemy do piechoty, weźmiemy ze sobą 12 zwojów drutu telefonicznego, podłączcie go do wozu obserwacyjnego.
I tak zaczęła się nasza wyprawa.
Po drodze podjechał do nas patrol huzarów:
- Witajcie, które z tych dwóch grup zabudowań przed nami to właściwie Tomasze?
- Tamto.
- Dziękuję, a już wolne od wroga?
- Tak, tak sądzę.
- Kto tworzy linię strzelców po tej stronie wioski?
- Prawdopodobnie będzie to rezerwa.
- Dziękuję.
Ruszyliśmy dalej.
Niedaleko wsi Tomasze przywołał nas oficer piechoty do opuszczonego rosyjskiego okopu:
- Nie idźcie tym wzgórzem, jeżeli możecie, jak was zauważą, to nadlecą szrapnele, które mogą zagrozić wam i nam.
- Dobra, pójdziemy inną drogą. Kto wy?
- Kompania rezerwowa.
- Cóż, jeżeli to cokolwiek pomoże, będziemy musieli zboczyć trochę z drogi i wykorzystać tamto zagłębienie.
- W takim razie nie wystarczy nam drutu, Herr Leutnant.
- Boże drogi, bądź optymistą, może mimo wszystko się uda.
Ale 200 metrów przed wsią Tomasze los z nas zakpił: drut się skończył. Co teraz? Nie pozostało nic innego, jak pożyczyć gdzieś kabel od piechoty. Zostawiam więc jednego z telefonistów i idę dalej z drugim. Pociski piechoty zaczynają być nieprzyjemne. Ruski walą przed siebie bez przerwy, a kule gwiżdżą w najróżniejszych tonach. Tuż przy wejściu do wsi Tomasze duża kamienna ściana, z której skorzystała również piechota, zapewnia dobrą osłonę. Kierujemy się w jej stronę i znajdujemy sztab regimentu.
- Jest tu oberstleutnant H…?
- Tak, tutaj.
- Herr Oberstleutnant, melduję się zgodnie z rozkazem jako obserwator artyleryjski Regimentu Artylerii Polowej von Hahn wysłany do 11. Kompanii. Proszę o wskazówki jak dotrzeć do 11. Kompanii i pożyczenie kabla do mojego telefonu.
- Ordynans, zaprowadź leutnanta do 11. Kompanii. Tam feldwebel pożyczy wam trochę kabla.
Udzielam mojemu feldweblowi bardziej szczegółowych instrukcji, a następnie ruszam z ordynansem. Początkowo przemieszczamy się dość bezpiecznie, ponieważ domy tej części dużej wioski wciąż stoją. Jednak od centrum wszystkie zabudowania są spalone i tylko jeden dom ostał się na samym skraju, bliżej pozycji wroga. W szybszym tempie udaje nam się również tam dotrzeć i przez otwory po oknach przyglądamy się rosyjskim pozycjom. Obsadzona przez nich linia kolejowa znajduje się około 800 metrów od nas, a około 300 kroków przed nami widać naszą linię frontu, gdzie okopała się piechota.
- Jak się tam teraz dostaniemy, ordynansie?
- To będzie trudne, jeszcze tam nie byłem, Herr Leutnant.
Ale wszystko idzie lepiej, niż się spodziewaliśmy. Po pięciu lub sześciu dłuższych skokach jesteśmy blisko naszej piechoty. Teraz wołają do nas: „Czołgaj się!”. Kontynuujemy więc na czworakach i po kilku minutach docieramy do oberleutnanta M ... Łyk zimnej kawy, którą podał mi piechur, przywraca równowagę mojemu wyczerpanemu ciału, a następnie rozjaśnia umysł.
„Po stronie Rosjan: zabudowania stacji kolejowej Gucin, wszystkie chaty wyposażone są w otwory strzeleckie, w niektórych chatach są stanowiska karabinów maszynowych. Dalej na lewo znajduje się most kolejowy na rzece Orz, gdzie na obu brzegach rzeki widać mocno rozbudowane pozycje, jeszcze bardziej na lewo znajdują się umocnione pozycje nasypu linii kolejowej, a główne stanowisko obrony znajduje się po drugiej stronie linii kolejowej na wzgórzu 107”.
Szybko sporządzam niezbędne notatki, do których kilkoma pociągnięciami rysuję szkic sytuacyjny. Czemu jeszcze nie dotarł telefon? Za pół godziny będzie ciemno.
- Powiedz mi, Herr Oberleutnant, czy okop pozostanie w takim stanie, skoro to tylko pojedyncze dziury wykopane przez strzelców?
- Nie, dziś wieczorem wybudujemy ciągły okop.
- Czy mogę prosić o zbudowanie małego stanowiska obserwacyjnego na jutro?
- Oczywiście, do zobaczenia jutro, do widzenia.
Wracam do mojej baterii, co po zmroku nie stanowi już problemu.
Niedaleko za naszymi pozycjami znajduje się niewielkie zagłębienie, które zapewnia osłonę przed wzrokiem wrogich obserwatorów.
Gdyby w nocy umieścić tu działo, można by prowadzić precyzyjny ostrzał w kierunku wrogich stanowisk strzeleckich. Ostrzał z tak bliskiej odległości byłby bardzo niekomfortowy dla Rosjan. W każdym razie, 5. Bateria rozlokowana pod Ostrołęką robiła to z dużym powodzeniem, a my, z artylerii polowej, nie mogliśmy prowadzić ostrzału przez tak liczne przeszkody terenowe.
A więc najpierw trzeba uderzyć do dowódcy odcinka frontu! Dostarczyłem tam raport o pozycjach wroga.
- Bardzo proszę o udostępnienie mi działa na następny dzień, będzie musiało być przemieszczone tej nocy, sam zaprowadzę działo na pozycję.
- Oczywiście, proszę bardzo, wasza bateria zapewni działo.
Do wspominanego zagłębienia terenu, tuż przy naszej piechocie, działo dostarczamy o godzinie 23:00. Zmęczony wracam do baterii.
- Gdzie jest telefon?
- Tutaj.
- Gdzie byłeś dziś wieczorem?
- Nie szło zgodnie z planem i zajęło to dużo czasu, ale kabel został już doprowadzony do jedenastki.
Następnego ranka podciągamy łączność do wysuniętego działa, a następnie wracamy do okopu tą samą trasą, co poprzedniego dnia. Wszystko idzie dobrze, na stanowisko przemieszczamy się pojedynczo w długich odstępach czasu. Ale 11. Kompanii już tam nie ma, ponieważ w nocy przesunęła się bardziej na prawo. Pozycję obsadzała teraz 4. Kompania holsztyńczyków. Jednak okop był teraz ciągły i nawet zamówione stanowisko obserwacyjne zostało zbudowane. Niestety, wystaje ono nieco ponad przedpiersie i Rosjanie myślą, że jest to stanowisko karabinu maszynowego. W każdym razie, niektórzy rosyjscy strzelcy ciągle strzelają w jego kierunku, dlatego decyduję się na prowadzenie obserwacji kilka metrów dalej w prawo, nad krawędzią okopu. Połączenie z wysuniętym działem działa dobrze i natychmiast rozpoczynam ostrzał wrogich stanowisk strzeleckich. Ale już po kilku strzałach rozlega się ponury skowyt rosyjskich ciężkich dział 20 cm, które przyzywamy „Edelroller”. Pocisk za pociskiem spada 200 metrów za nami, na ocalałe domy we wsi Tomasze. Płomienie wkrótce wzbijają się w niebo i trawią jeden dom po drugim, w tym wspomniany wcześniej mały domek, naszą ostatnią osłonę w drodze do okopu.
- Niech to diabli, nasz przewód biegnie tuż obok!
Oczywiście połączenie zostaje zerwane! Operatorzy telefoniczni natychmiast otrzymują rozkaz naprawienia kabla. Niebezpieczne zadanie, miejmy nadzieję, że się powiedzie.
- Szkoda, ogromna szkoda, teraz nie mogę kierować ostrzałem przez co najmniej godzinę.
W międzyczasie, po lewej, nasze ciężkie haubice ostrzeliwują rosyjską główną pozycję umocnioną na wzgórzu 107, ale wszystkie pociski spadają daleko z tyłu za umocnieniami. Dowódca batalionu żąda skorygowania ognia z ciężkich haubic. Główna pozycja musi być przygotowana do szturmu, w przeciwnym razie natarcie zaplanowane na wieczór byłoby niewykonalne, a ciężkie straty poniesiono by na próżno. Gdyby tylko przywrócono połączenie telefoniczne!
Do pioruna, znowu odezwały się te piep… „Edelroller". Ruski, nie zrywajcie mi połączenia!
W końcu, po dwóch godzinach, połączenie zostało przywrócone. Przewód był zniszczony na 50 metrach i został kilkukrotnie przestrzelony. Po pewnych wysiłkach udało się uzyskać połączenie z jednostką artylerii pieszej.
Proszę o pozwolenie bycia ich obserwatorem i wprowadzanie niezbędnych poprawek po każdym strzale:
- Przenieść o sto metrów! - Jeszcze raz sto! - Proszę jeszcze raz! - Jeszcze raz!
W tym momencie artyleria piesza staje się zbyt podekscytowana, pytają, gdzie jestem i mówią mi, że wyślą do mnie oficera z baterii, który będzie miał również bezpośrednią linię do artylerii pieszej.
Żabin, gmina Goworowo, 4 sierpnia 1915 r.
Żołnierze z 3. Baterii 108. Regimentu Artylerii Polowej na pozycji pod Żabinem.
Fotograf: Alfred Herbert Beyn. Źródło: IWM Q 115024
W międzyczasie kontynuuję prowadzenie ostrzału z działa na wysuniętym stanowisku. Strzały z tak bliskiej odległości są celne, a każde bezpośrednie trafienie wzbudza entuzjastyczny pomruk wśród holsztyńczyków, którzy oczywiście z zainteresowaniem przyglądają się mojej pracy.
- Witam, tu podoficer z pieszej. Mam rozkaz, Herr Leutnant, połączyć się z tego miejsca z moją baterią. Udało mi się podciągnąć łączność do wsi Tomasze, ale musiałem zostawić tam telefon, bo to za daleko, a więc czy mogę skorzystać z waszego stanowiska łączności?
- Oczywiście, ale bądź ostrożny!
Kontynuuję ostrzał, ale teraz skupiam się na domach przy stacji kolejowej, gdzie nasze patrole zauważyły stanowiska karabinów maszynowych. Jedna z naszych ciężkich baterii próbuje zburzyć grubą okrągłą wieżę ciśnień na stacji kolejowej, która jeszcze kilka dni wcześniej musiała poić rosyjskie parowozy. Lekka bateria haubic polowych ostrzeliwuje umocnienia po obu stronach mostu kolejowego na rzece Orz. Kilka baterii polowych bierze pod ostrzał rosyjskie okopy wrzynające się w nasyp kolejowy. Rosjanie odpowiedzieli i rozpoczęli ostrzał naszych okopów i pozycji artyleryjskich. Rozpoczęła się wielka bitwa artyleryjska, w której szybko uzyskujemy przewagę.
Cudowny dzień dla artylerzysty, gdyby tylko ten przeklęty koleś z rosyjskich umocnień ciągle nie strzelał. W bitewnym zgiełku nie słychać pocisku, bez względu na to, jak blisko przelatuje, ale jeśli trafia blisko, to przy uderzeniu pociski wydają nieprzyjemny dźwięk. Nagle za mną rozlega się krzyk. Podoficer z artylerii pieszej leży na ziemi, postrzelony w rękę i brzuch przez tego przeklętego Rosjanina w chwili, gdy miał wskoczyć do okopu ze zwojem drutu w ręku. Ostrożnie wciągnęliśmy go do okopu, a sanitariusz piechoty szybko go opatrzył, ale nie był w stanie mu pomóc. W naszym kierunku biegnie oberleutnant R. z artylerii pieszej. Machamy do niego i krzyczymy:
- Schyl się, proszę, zachowaj szczególną ostrożność!.
Dotarł szczęśliwie, łączność działa, a artyleria piesza podejmuje teraz pracę przyłączając się do niszczycielskiego ognia.
Nagle nadeszła ulewa, która trwała prawie całe popołudnie. Przewody leżą na ziemi, izolacja szybko przesiąka i jakiekolwiek połączenie jest niemożliwe. Natarcie zaplanowane na wieczór zostaje przełożone. My, artylerzyści wracamy do baterii, gdy zapada zmierzch.
W nocy drut podniesiono i ułożono na podporach. Następnego ranka wracamy do okopu. Artyleria piesza ponownie tam przybyła, reprezentowana przez feldwebla, który przyniósł nawet lornetkę nożycową.
Do pioruna, jest różnica. Najlepsza lornetka ręczna nie jest w stanie zastąpić lornetki nożycowej. Co więcej, dzień jest słoneczny i bezchmurny, a widoczność doskonała. Gdy ponownie uważnie śledzę rosyjską pozycję przez lornetkę nożycową, nagle odkrywam wcześniej nierozpoznaną pozycję oskrzydlającą. Zaczyna się od stacji Gucin i ciągnie się około 500 metrów w tył, całkowicie pod kątem prostym do rosyjskiej przedniej linii obrony. Widzę doskonale daleko jej tyły i widzę każdego żołnierza, który się w nim kręci. Natychmiast kieruję ostrzał z działa w jej kierunku i zasypuję całą pozycję około 20 pociskami szrapnelowymi.
Sukces: Ruski są zdezorientowani i trafieni padają, reszta jednak nie ucieka w kierunku swojej rozległej ojczyzny, ale ruszają do przodu szybkim krokiem w kierunku wysokiego nasypu kolejowego, który chroni ich przed irytującymi szrapnelami spadającymi na ich plecy.
Mniej więcej godzinę później na nasypie kolejowym rozpoczyna się spory ruch. Rosjanie rozpoczynają generalny odwrót. W rozproszonej, ale dobrze zorganizowanej linii, wszystkie oddziały wycofują się z nasypu kolejowego. W tym momencie cała nasza artyleria prowadzi silny ostrzał. Wszędzie białe chmury spadają na wycofujących się Rosjan, którzy szybko tracą początkowy porządek. Biegają przerażeni to w prawo, to w lewo, na próżno próbując uciec przed deszczem szrapneli. Artyleria rosyjska w ogóle nie osłania odwrotu swojej piechoty i prawdopodobnie już dawno sama próbowała przenieść się w bezpieczne miejsce.
W tym momencie, w tle, na wzgórzu, które wyraźnie wyróżnia się na horyzoncie, sześciu żołnierzy rosyjskiej baterii biegnie truchtem, aby zabrać swoje działa, które najwyraźniej nadal znajdują się na zboczu po tej stronie, którą widzimy. Nasz regiment natychmiast wziął ich pod wściekły ogień. Ale dystans jest duży, nie każdy strzał jest celny, a chłopaki też mają odwagę; wciąż pchają się pod ogień wroga. Niestety, w pewnym momencie znikają za grupą drzew i nie widać ich z mojego okopu.
Przez kilka minut ich nie widzę. Słyszę tylko, jak nasze baterie wściekle strzelają w ich kierunku. Wkrótce efekt jest zauważalny. Na lewo od wspomnianej grupy drzew, która zakłóca moją obserwację, pojawiają się konie bez jeźdźców: 4, 6, 8, 10, a potem wypada zestaw artyleryjski z przodkiem, zaprzęgnięty w sześć koni, ucieka galopem bez jeźdźców w lewo. Ale widzę też pojedyncze, nieuszkodzone pojazdy, czy to działa, czy wozy z amunicją, nie potrafię rozpoznać. Wyraźnie widać, jak konie, pomimo ciągłego popędzania batem, powoli ciągną ciężki rosyjski sprzęt. Widzę również wyraźnie, że dwóm lub trzem pojazdom udaje się wjechać na wspomniane wcześniej wzgórze, pomimo ścigającego ich ognia naszych baterii.
Część 2
Nasza piechota opuszcza w tym momencie okopy i biegnie naprzód w kierunku linii kolejowej. Jako pierwsze ruszyły oddziały z Halberstadt znajdujące się bardziej na prawo, potem dalej na lewo, kompania za kompanią I. Batalionu holsztyńczyków rusza w kierunku mostu kolejowego i silnym umocnieniom ziemnym na wzgórzu 107 i na prawo od niego. Rosyjscy żołnierze, w licznie obsadzonych okopach pierwszej linii, nie przyłączyli się do odwrotu oddziałów będących w rezerwie.
Dlatego też, gdy nasza piechota zaczęła posuwać się naprzód, artyleria piesza natychmiast ponownie otworzyła ogień w kierunku wzgórza 107, a ja strzelałem z mojego działa do drugiego umocnienia, które już wcześniej było pod moim ostrzałem.
W tym momencie Rosjanie wyszli z kryjówek, ponieważ front ich otworów strzelniczych nie oferował im wystarczającej przestrzeni do celowania w lewą stronę i zaczęli z flanki ostrzeliwać nacierające oddziały z Halberstadt.
Kilka strzałów z mojego działa wystarczyło, by zapędzić ich z powrotem do kryjówek. Nawet ciężkie działo 15 cm odniosło widoczny sukces po kilku strzałach. Wkrótce cztery białe szmaty trzepotały na wietrze. Poradziłem bateriom, aby na razie nie przestawali strzelać, ponieważ nie można zbyt szybko ufać „braciom”. Mieliśmy już z tym złe doświadczenia.
Następny ciężki pocisk przeleciał z sykiem nad naszymi głowami. Cztery białe szmaty zniknęły po celnym trafieniu, ale zaraz pojawiło się ich osiem.
- Ale dość już tej okrutnej gry, widać, że to co robią traktują bardzo poważne.
Za późno, nie mogę już wstrzymać kolejnego strzału. Nowy i ostatni potwór z rykiem leci na wroga. Wtedy całe wzgórze zrobiło się białe. Niezliczone białe strzępy tkanin trzepoczą na wietrze. W następnej chwili około sześciuset Rosjan z obu umocnień wpada w ręce holsztyńczyków.
W tym momencie nie mogłem już dłużej zostać w okopie. Poprosiłem telefonicznie dowódcę baterii o pozwolenie na atak z piechotą, otrzymałem je. Dołączyłem do atakujących. Linia kolejowa została osiągnięta prawie bez strat. Co więcej, piechota początkowo nie posuwała się dalej naprzód, tylko zgromadziła się pod osłoną wysokiego nasypu kolejowego.
Miałem jednak ambitniejsze zamiary. Liczyłem na to, że po drugiej stronie nasypu kolejowego znajdę kilka koni z rosyjskiej baterii pozbawionych jeźdźców i być może uda mi się zdobyć wspomniany wcześniej cały zestaw artyleryjski z przodkiem. Gdyby mi się to nie udało, chciałem dowiedzieć się, czy i ile dział Rosjanie porzucili na stanowisku baterii. Od razu znalazłem dwóch piechurów, podoficera i szeregowca, którzy zgłosili się na ochotnika do patrolu.
We trójkę przekroczyliśmy tor i skierowaliśmy się w stronę małego sosnowego zagajnika, gdzie, jak sądziłem, znajdowało się stanowisko baterii. Nie było śladu porzuconych koni. Być może instynktownie podążyły za swoimi wycofującymi się towarzyszami albo Kozacy znaleźli jeszcze czas, aby je zagonić, albo nie znaleźliśmy ich w zagmatwanym terenie z licznymi krzakami. W każdym razie nie byłem w stanie dodać kilku „Panjes” do rezerwy konnej baterii, która pilnie potrzebowała uzupełnienia po ciężkich stratach.
W międzyczasie, przy poszukiwaniu baterii, oddaliliśmy się od nasypu kolejowego, którego nie przekroczyła jeszcze nasza piechota. Nagle ciężkie niemieckie haubice zaczęły intensywnie ostrzeliwać rosyjskie okopy znajdujące się na płaskim wzniesieniu, w odległości około 700 metrów na prawo od nas. Najwyraźniej piechota wciąż walczyła na prawo od naszej sektora i nie poczyniła jeszcze żadnych postępów. Zapytałem więc mojego towarzysza broni z piechoty, czy może mieć w plecaku białą chusteczkę lub coś innego, co mógłby przyczepić do bagnetu jako znak dla artylerii, że jesteśmy „swoi”.
- Tak jest, „Herr Leitnant” [od tłum. żołnierz mówił dialektem dolnoniemieckim], jakbyś mógł otworzyć klapę z tyłu tornistra, nie musiałbym go odpinać. Na górze powinien być ręcznik.
Zastosowałem się do prośby i odkopałem biały przedmiot, który okazał się być lekko zniszczoną koszulą.
- Nie szkodzi, jedna dziura więcej nie zaszkodzi fladze.
Tak więc, z koszulą na bagnecie, kontynuowaliśmy nasz rajd i prawdopodobnie oddaliliśmy się już na znaczną odległość od nasypu kolejowego, który wciąż osłaniał piechotę i nadal nie znaleźliśmy śladu baterii, której szukaliśmy. Natknęliśmy się za to na kilku Kozaków za zakrętem, którzy na nasz widok pośpiesznie uciekli. Niestety, dwóch piechurów, którzy poczęstowali ich z tuzinem kul, nie zabiło żadnego.
Szliśmy dalej, przeszukując kilka małych zagajników - nie znaleźliśmy żadnego śladu baterii. Zacząłem mieć wątpliwości co do tych poszukiwań i zacząłem przypuszczać, choć na podstawie opisanych wcześniej obserwacji było to mało prawdopodobne, że Rosjanie musieli w jakiś sposób zabrać wszystkie działa.
- „Nee, Herr Leitnant” - powiedział mój towarzysz z koszulą na bagnecie - to niemożliwe, bratki wciąż gdzieś się tu ukrywają, ja również widziałem ich ruchy, po prostu ukrywają się gdzieś wśród tych licznych zagajników.
W międzyczasie dotarliśmy do kolejnego z wielu małych zagajników z sosenkami wysokimi na półtora do dwóch metrów, i nagle znaleźliśmy przewrócony wóz amunicyjny w środku zadrzewienia, z kołami do góry, pełen amunicji, uprząż po lewej stronie dyszla, ale nic więcej, żadnego konia, żadnego człowieka.
Znalezisko powitaliśmy małym „hurra”, obejrzeliśmy je przez chwilę, po czym szybko wbiegliśmy w gąszcz, mając nadzieję, że w końcu jesteśmy we właściwym miejscu!
Tak było, niecałe pięćdziesiąt kroków dalej, znaleźliśmy świeży kopiec ziemi. Marsz, marsz, idziemy!
Jasny gwint, oto nowiutkie działo polowe, gotowe do strzału, z celownikiem teleskopowym, nasadą i zamkiem, a obok niego otwarty wózek amunicyjny, wciąż do połowy wypełniony amunicją, nic nie uszkodzone, nic nie zabrane!
W tym momencie nie miałem jednak czasu, by przyjrzeć się bliżej zdobycznym łupom. Sosenki ożyły i w jednej chwili ja i moi towarzysze zostaliśmy otoczeni przez Rosjan mówiących do mnie różnymi tonami. Powstał ogromny zgiełk, nie mogłem zrozumieć ani słowa. Nagle jeden z tej kompanii wystąpił naprzód, chwycił mnie za prawą rękę, potrząsnął nią energicznie i powiedział:
- Mówię po niemiecku, darujcie nam życie, darujcie nam życie.
Byłem nieco zaskoczony tym odwróceniem całej sytuacji, a następnie zapytałem go, żeby cokolwiek powiedzieć, dlaczego wszyscy mają na sobie gogle samochodowe, czy wszyscy są w nie wyposażeni.
Wszyscy natychmiast zdjęli czapki z głów i wyrzucili je, po czym mój niemieckojęzyczny rozmówca zapytał: - Kokardy też?
Wyjaśniłem mu, że nie przywiązuję do tego szczególnej wagi, a następnie zapytałem go o liczbę dział i wozów z amunicją, które pozostały i tych, które odjechały. Powiedział mi:
- Dwa działa i wszystkie wozy z amunicją, cztery działa odjechały.
Podczas gdy dwóch piechurów pilnowało całej tej zgrai, przeszedłem z nim przez stanowisko dział. Jego oświadczenie było prawdziwe. Pierwsze i drugie działo po prawej stały już złożone obok swoich wozów amunicyjnych, oba całkowicie nienaruszone. Wozy amunicyjne były wciąż prawie pełne. Zaraz obok znajdowały się trzy wozy amunicyjne rozstawione w odstępach, w których wcześniej stały działa, ale te zdążyły odjechać. Szósty wóz znaleźliśmy przewrócony na samym początku.
Nakazałem kompanii ustawić się w grupach. Było ich 51, nie wszyscy z artylerii charakteryzującej się czarnymi spodniami. Było także kilku piechurów w szarych polowych. Na samym końcu ustawiło się dwóch oficerów, których odkryłem dopiero teraz. Jeden z ciemną, czarną brodą, to artylerzysta. Na jego epoletach widniały trzy gwiazdy ułożone w trójkąt, a nad nimi dwie skrzyżowane lufy armatnie z brązu. Przywitał mnie formalnie, wzruszył ramionami, gdy odezwałem się do niego po niemiecku, po czym odwrócił się do mnie plecami i zapalił papierosa. Przynajmniej udało mi się wytargować od niego drugiego papierosa przy pomocy języka migowego. Drugi, porucznik piechoty, był o wiele bardziej przyjazny, ale prawie nie mówił po niemiecku, więc jakakolwiek rozmowa z nim nie wchodziła w rachubę.
Nadszedł czas, by poprowadzić kompanię i wrócić do swoich. Z jednym z moich dwóch piechurów z tyłu kolumny i drugim po mojej prawej na czele, wyruszyliśmy w marsz powrotny. Ale już po kilku krokach doszło do zdarzenia, którego od dawna się obawiałem: ciężka haubica 15 cm uznała nas za wartościowy cel i wystrzeliła tak celnie, że wszyscy powitaliśmy głębokim ukłonem strzał, który przestrzelił o 20 kroków za daleko. Na szczęście nikt nie został ranny. Następnie zasygnalizowałem Rosjanom, by pomachali. Większość z nich natychmiast znalazła wszelkiego rodzaju szmaty, które zaczęły energicznie łopotać w górze. Oszczędzono nam dalszych salw artyleryjskich. Kolejna niefortunna sytuacja miała miejsce, gdy w trakcie powrotu, niektórzy Rosjanie, którzy wciąż byli rozproszeni wszędzie, nagle wzięli swoich rodaków pod ostrzał, ale raczej strzelali z dużej odległości, ponieważ również nikt nie został trafiony.
Pod koniec naszego rajdu, w ostatniej chwili groził nam marny koniec. Mój towarzysz z piechoty okrasił ten incydent słowami: Jak się znam, znowu przywitają nadchodzącą bandę.
Kiedy dotarliśmy do linii kolejowej, przekazałem jeńców hauptmanowi z Halberstadt, który znajdował się tam ze swoim batalionem i poprosiłem go, jeśli to możliwe, o zabezpieczenie dział, których lokalizację mu wskazałem.
Sam udałem się na poszukiwanie mojej baterii, którą na szczęście znalazłem bardzo szybko, w momencie, gdy miała z trudem przekroczyć bagnistą rzekę Orz.
Byłbym zachwycony, gdyby ta relacja pozwoliła mi bliżej poznać dwóch piechurów z Holsztyna, których o nazwiska niestety wówczas nie zapytałem. A gdyby zły los sprawił, że nie ma już ich wśród walczących, z pewnością znajdzie się jeszcze towarzysz, któremu opowiedzieli tę historię i który przypomni ją sobie, czytając te słowa.
I mam nadzieję, przekaże mi te pożądane informacje za pośrednictwem redaktorów naszego "Schützengraben".
G.