niedziela, 28 grudnia 2025

Zapiski starego czekisty

 

„Zapiski starego czekisty” – rozdział I

Fiedor Fomin

Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki

 

 

Życie żołnierza

 

Od czego zacząć moje wspomnienia?

Zapewne to dręczące pytanie zadawał sobie każdy, kto chwycił za pióro, by podzielić się wrażeniami z długiego i bogatego w wydarzenia życia.

Być może najlepiej będzie, jeśli zacznę od momentu, w którym ja, wiejski chłopak, syn biednego chłopa, włożyłem żołnierski płaszcz.

(…) Pierwsza wojna (…) była już w pełnym rozkwicie. Nienasycony front domagał się coraz więcej ludzkiego mięsa. Coraz większe masy ludzi pędzono na rzeź „za cara i za wiarę prawosławną”. Przyszła kolej na mnie. W styczniu 1915 roku przed terminem zostałem powołany do wojska.

Od pierwszego dnia doświadczyłem na własnej skórze, jak wyglądało życie żołnierza w carskiej armii. Oczywiście słyszałem o tym wcześniej, ale były to tylko historie i na miejscu musiałem to wszystko przeżyć sam...

Zanim jeszcze zdążyłem ochłonąć po podróży, wezwał mnie do siebie feldfebel batalionu rezerwowego stacjonującego w Tule: chciał mnie lepiej poznać. Najwyraźniej był „nie w humorze”.

- Skąd przyjechałeś?

- Z Moskwy.

- Miastowy, powiadasz - uśmiechnął się feldfebel. - No dalej, pokaż mi swoją miejską kulturę. Harmonista do mnie! - krzyknął.

Byłem zaskoczony. Czego on ode mnie chce?

- No dalej, pokaż mi jak się tańczy kadryl! - rozkazał, gdy przybył harmonista.

- Nie wiem jak, gospodin feldfebel - odpowiedziałem.

- Nie umiesz zatańczyć kadryla?! Dawaj, tańcz …

- Ale ja nie umiem tańczyć.

- Kłamiesz! Musisz to umieć. Musisz być w stanie zrobić wszystko, jeśli jesteś żołnierzem. Jesteś żołnierzem, czy kim? … Odpowiedz! - Nagle krzyknął i zaczął mnie naciskać.

- Tak jest, żołnierzem!

- Nauczę cię, sukinsynu, jeśli nie umiesz. Dla spokoju duszy nauczysz się jak przepisu na kringel ... Graj taniec kamaryński - rozkazał harmoniście.

Ten zamrugał ze strachu i zagrał energicznie do tańca.

- No!!! - Feldfebel znów na mnie ruszył.

Stałem nieruchomo.

- Nigdy nie tańczyłem, gospodin feldfebel – zamierając wydusiłem z siebie.

- A ja ci rozkazuję! Rozumiesz? Tańcz i tyle.

Z gorzkim poczuciem urazy zacząłem ruszać nogami i tupać.

- Pod muzykę, do rytmu dawaj, weselej! - krzyknął feldfebel i roześmiał się.

 

Nie byłem długo w tym batalionie. W lipcu 1915 roku zostałem włączony do kompanii marszowej i wysłany na front.

Dotarliśmy w okolice Ostrowi Mazowieckiej i Ostrołęki, gdzie w tym czasie trwały zacięte walki. Zatrzymano nas 20-30 kilometrów od linii frontu, gdzie zostaliśmy rozmieszczeni w namiotach rezerwy korpusu, której celem było uzupełnianie oddziałów - zastąpienie poległych i rannych żołnierzy.

W tym obozie przebywaliśmy przez tydzień. Ale nawet tutaj oficerowie usilnie nas mustrowali.

Pewnego razu po zajęciach, podczas przerwy obiadowej, żołnierze położyli się odpocząć w swoich namiotach. Oficer dyżurny pułku postanowił zrobić obchód naszych namiotów. Padła komenda: „Powstań, baczność!”. Ja i inni żołnierze zasnęliśmy i nie usłyszeliśmy komendy. Oficer dyżurny wszedł do namiotu, kopiąc nogą zaczął podnosić śpiących żołnierzy. Kiedy mnie kopnął, zerwałem się.

- Słuchaj, jeśli to się powtórzy, jeśli nie wstaniesz na komendę, obiję ci twarz! - powiedział oficer dyżurny i wyszedł.

Dwa dni później dowódca kompanii, porucznik Jakowlew, zabrał nas na ćwiczenia w terenie. Padał ulewny deszcz. Byliśmy przemoczeni do ostatniej nitki. Kiedy wracaliśmy z ćwiczeń, nie tylko trudno było dotrzymać kroku na wiejskiej drodze, ale ogólnie z trudem dało się maszerować, gdyż błoto lepiło się do naszych butów. Ale oficer zażądał „trzymać krok”.

Zaczęliśmy zbliżać się do namiotów.

Porucznik Jakowlew zaczął krzyczeć jeszcze groźniej:

- Raz, dwa! Raz, dwa! Nie słyszę kroków! Maszerować głośniej! Raz, dwa! Podaj krok!

Ale nic nie było słychać oprócz mlaskania błota. Cóż to za „krok”!

Ale oficer nie poddawał się:

- Podaj krok! - Krzyknął.

Bez względu na to, jak bardzo żołnierze starali się zadowolić oficera, nadal nie dało się usłyszeć „kroku” a droga zamieniła się w grząskie bagno. Deszcz nie przestawał padać. Zmęczeni, mokrzy i brudni, myśleliśmy tylko o jednym: żeby szybko schronić się pod dachem i zagotować owsiankę …

Dotarliśmy do obozu.

Nagle słyszymy komendę:

- W tył zwrot, marsz! - Zawróciliśmy, a porucznik Jakowlew zaczął nas raz po raz gonić, domagając się „kroku”.

- Będę gonił, dopóki nie usłyszę „kroku”. - I gonił nas, gonił z jakimś radosnym szaleństwem. Byliśmy całkowicie wyczerpani, a kiedy Jakowlew nas zatrzymał, niektórzy z nas nawet się zataczali.

- Zmęczeni? - zapytał niespodziewanie przyjacielsko. - Teraz odpoczniecie... Krokiem marsz!

A kiedy dotarliśmy do ogromnej kałuży, Jakowlew rozkazał: „Padnij!”.

Kilka minut leżenia w kałuży wydawało się wiecznością.

 

Źródło: gwar.mil.ru

Wkrótce w rejon stacjonowania jednostek rezerwowych, gdzie znajdowała się nasza kompania, po długich i zaciekłych walkach przybył 130. Chersoński Pułk Piechoty. Z czterech tysięcy żołnierzy i oficerów pułku przy życiu pozostało tylko 120 ludzi.

Resztki rozbitego pułku ustawiły się przed nami, którzy nie byliśmy jeszcze ostrzelani. Patrzyliśmy na ich wynędzniałe, szare twarze o przekrwionych oczach, na ich brudne płaszcze i czapki, podziurawione i nadpalone przez kule i szrapnele.

Pojawił się pułkownik Zajczenko, dowódca pułku i ksiądz. Rozpoczęło się nabożeństwo żałobne za „miłujących Chrystusa żołnierzy, którzy polegli na polu bitwy za wiarę, cara i ojczyznę”. Następnie ksiądz zaprzysiągł nas, po czym uzupełniliśmy szeregi zdziesiątkowanego pułku.

Przyjęliśmy tę wiadomość z niemal radością. Porucznik Jakowlew był bardzo okrutny. Warto było pójść do piekła, byle tylko się od niego uwolnić. Kiedy przydzielono nas do kompanii i drużyn, zauważyłem młodego porucznika z Krzyżem św. Jerzego. Miał spostrzegawcze i, jak mi się wydawało, smutne oczy, otwartą, sympatyczną twarz.

- Kto na ochotnika chciałby się zgłosić do drużyny zwiadowców? - zaproponował.

Jako pierwszy wystąpiłem do przodu. Taką chęć wyraziło jeszcze kilka osób.

- Nasza służba jest trudna, niebezpieczna - powiedział porucznik. - Jesteśmy oczami i uszami pułku. Jesteśmy pierwszymi, którzy ruszają na Niemców, pierwszymi, którzy idą do walki na bagnety i pierwszymi pod ostrzałem. Zatem, bracia, przemyślcie to, zanim będzie za późno.

Spojrzał na tych, którzy wystąpili do przodu i milczał przez chwilę. Potem kontynuował:

- Potrzebuję prawdziwych żołnierzy: odważnych, wytrzymałych, posłusznych. Ci, którzy się boją, ci, którzy zawiodą swoich towarzyszy i porzucą ich, i ci, którzy będą narzekać - niech lepiej cofną się do szeregu.

Ale ja stanowczo zdecydowałem: będę zwiadowcą dla tego oficera.

Wszystko wskazywało na to, że rozumiał trudną sytuację żołnierzy, współczuł nam. Później, kiedy poznaliśmy go lepiej, polubiliśmy go jeszcze bardziej. Porucznik Nikołaj Nikołajewicz Jakunnikow był prawdziwym oficerem frontowym, uczciwym i odważnym, oraz szanował żołnierzy. Nigdy nie krzyczał, nie popisywał się, jak inni oficerowie pułku, efektownymi sztuczkami i banałami. Wręcz przeciwnie, był powściągliwy i skromny.

W odróżnieniu od innych oficerów często odwiedzał nas w kwaterze drużyny zwiadowczej i rozmawiał z nami. Żołnierzom trudno było zdobyć gazetę na froncie. Jakunnikow dawał mi swoje gazety, które czytałem na głos zwiadowcom z naszej drużyny. Moi koledzy byli żywo zainteresowani sytuacją na froncie, wiadomościami z Piotrogrodu i Moskwy. Czytanie gazet stało się moim stałym obowiązkiem.

Pewnego dnia Jakunnikow został wezwany przez dowódcę pułku. Po tym spotkaniu, obok „Jerzego” na jego piersi pojawił się inny nieznany nam order - duży krzyż ciemnoniebieskiego koloru. Takich orderów król angielski wysyłał tylko kilka dla całej armii. Nasz korpus otrzymał jeden i trafił on do najdzielniejszego oficera - naszego dowódcy.

Ale nie udało nam się pozbyć się naszego dręczyciela, porucznika Jakowlewa. Natychmiast po przydzieleniu nas do kompanii i drużyn okazało się, że Jakowlew został przedzielony do dowództwa pułku. Za najmniejsze przewinienie żołnierzowi groziła upokarzająca kara. Jeśli komuś zdarzyło się spóźnić na wieczorny postój, kara była taka sama: 25 batów. A spóźnialskich nie brakowało, i nic dziwnego... Żołnierze w czasie odwrotu byli karmieni zepsutymi artykułami spożywczymi, a i te nie wystarczały i wielu z nich jadło co popadnie, zdobywając prowiant gdzie się tylko dało. Większość żołnierzy była „chora na żołądek”. Zarówno dowódca pułku, jak i Jakowlew oczywiście o tym wiedzieli, ale nie było mowy o żadnej pomocy medycznej. A czerwonka przybierała niepokojące rozmiary. Opieka medyczna była niewystarczająca, nie tylko w naszym kraju, ale także w całej armii.

Jakowlew był odpowiedzialny za wymierzanie kar w pułku. Wykonywał ten obowiązek z niezwykłą gorliwością i nie bez przyjemności. Chłostę powierzano trzem żołnierzom z komendantury. Jeden miał trzymać na kolanach głowę „winnego” żołnierza, przykrytą płaszczem, a pozostali dwaj chłostali rózgami. Porucznik Jakowlew, osobiście nadzorował chłostę i krzyczał:

- Bij mocno i prawidłowo, bo inaczej sam zostaniesz ukarany!

Chłosta była ciężka i upokarzająca nie tylko dla tych, którzy zostali ukarani, ale także dla tych, którzy zostali zmuszeni do wykonania chłosty. Bardzo często żołnierze, współczując swoim towarzyszom, łagodzili ciosy. W takich przypadkach Jakowlew był wściekły i kazał położyć się „współczującemu” żołnierzowi, który był chłostany pod czujnym okiem samego porucznika Jakowlewa.

Z bólem obserwowano, w jakim stanie ukarany wracał do szeregów i jak przygnębiający był dla żołnierzy widok takiego karania ich towarzysza.

Kiedyś zapytałem dowódcę, kto dał prawo chłostania żołnierzy; kary cielesne, jak słyszałem, zostały zniesione. Jakunnikow, rozejrzawszy się, odpowiedział:

- Widzisz, bracie, jest na to pozwolenie samego batiuszki cara.

Okazuje się, że car Mikołaj „w najwyższym rozkazie raczył” wprowadzić kary cielesne dla niższych rangą żołnierzy armii czynnej „na prośbę dowódców pułków i wyższych stopniem”.

 

Zimą 1916 roku na froncie panowała cisza. Nasza jednostka stacjonowała w pobliżu Rygi w rezerwie armii. Ale nawet tutaj rzadko kiedy zdarzało się, by nie natknąć się na pijanego porucznika Jakowlewa.

Zauważywszy żołnierza idącego w jego kierunku, Jakowlew zatrzymywał go i zwykle pytał: „Morda obita?”. Jeśli żołnierz odpowiadał: „Nie, wasze błagorodie”, Jakowlew z całych sił bił go w jeden i drugi policzek, a następnie krzyczał na niego głośno:

- A teraz spadaj, skurwielu, i nie pokazuj mi się więcej na oczy!

Gdyby żołnierz odpowiedział: „Tak oczywiście, morda obita!”. - Jakowlew powiedziałby: „No to spadaj!”. I ograniczał się do przekleństw.

Żołnierze szybko się nauczyli i dostosowali. Czasami, gdy natykali się na niego na ulicy, zawsze szybko odpowiadali:

- Tak oczywiście, morda obita, wasze błagorodie.

- Przez kogo?

- Przez ciebie, wasze błagorodie!

- O to to, - Jakowlew uśmiechał się wtedy szyderczo i puszczał żołnierza, nie dotykając go.

Dowódca pułku, pułkownik Zajczenko, oczywiście wiedział o tych rozrywkach swojego oficera, ale sam nie był lepszy od niego.

Pewnego dnia przyszła moja kolej, aby pójść do kuchni. Musiałem przynieść obiad dla moich towarzyszy. Wziąłem w dwa kociołki, cztery porcje barszczu i wracałem. Pułkownik Zajczenko zbliżał się do mnie. Wyprostowałem się, odwróciłem twarzą do niego – oszacowałem go oczami, jak to nazywają. Ale mój wygląd musiał nie spodobać się dowódcy pułku. Trudno się jednak dziwić: wielkie filcowe buty, poplamiona bawełniana kufajka nie dodawały schludnego wyglądu. A do tego pełne kociołki nie dawały mi szansy ominięcia dowódcy. Pułkownik mnie zatrzymał:

- Która kompania?

Odpowiadam zgodnie z regulaminem:

- Jestem szeregowym żołnierzem drużyny zwiadowczej 130. Chersońskiego Piechoty Pułku Jego Cesarskiej Wysokości Wielkiego Księcia Andrieja Władimirowicza.

- A kim ja jestem?

- Dowódca 130. Chersońskiego Piechoty Pułku Jego Cesarskiej Wysokości Wielkiego Księcia Andrieja Władimirowicza - pułkownik Zajczenko.

- Przed kim żołnierz powinien stanąć na baczność?

Zaczynając od cesarza i cesarzowej, wyliczam, przed kim żołnierz musi stanąć na baczność. Dowódca pułku nie miał cierpliwości, by wysłuchać do końca i przerwał mi:

- Jak ty myślisz, czy konieczne jest stanąć przede mną na baczność?

- Zgadza się, powinienem!

- Dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Trzymam w rękach pełne kociołki, wasze wysokobłagorodie.

- Ach tak - powiedział ironicznie pułkownik. I nagle krzyknął: - Nie znasz regulaminu! Na moją komendę! Na prawo zwrot! Równym krokiem marsz!

Rozlewając barszcz, ruszyłem, starając się jak najlepiej wybijać krok. Ale w ogromnych filcowych butach było to niemożliwe. Przeszedłem 50 kroków i słyszę komendę:

- W tył zwrot, marsz!

Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem. Gdy dotarłem do dowódcy pułku, stanąłem przed nim na baczność.

A ręce wciąż miałem zajęte kociołkami, w których została połowa barszczu.

Dowódca pułku ponownie wydaje komendę:

- Na prawo zwrot! Równym krokiem marsz!

Wzorowo wykonałem komendę, oddaliłem się na 60 metrów, maszerowałem dalej ponieważ nie usłyszałem żadnej komendy. Cóż, zaczynam myśleć, że mój dręczyciel mi odpuścił. Maszeruję kawałek dalej i odwróciłem głowę. Ale on to widzi z daleka.

- W tył zwrot, - krzyczy - Biegiem do mnie!

Kiedy do niego dobiegłem, zaczął mnie besztać, przypominając, że nie mam prawa się rozglądać. Nie znam regulaminu i nie mam szacunku dla rangi. Stoję na baczność, słucham, milczę. Gdybym próbował się sprzeciwić, czy choćby powiedzieć słowo na swoją obronę, byłoby jeszcze gorzej.

Kiedy znudziło mu się przeklinanie, ponownie wydał mi komendę: - Równym krokiem marsz! - Potem znowu: - W tył zwrot, marsz! - I tak długo gonił mnie w tę i z powrotem, kpiąc ze mnie.

Wróciłem do koszar z pustymi kociołkami. Moi towarzysze naskoczyli na mnie: gdzie ja przepadłem - żołnierze z innych oddziałów już dawno zjedli posiłek. Ale ja pokazałem im puste kociołki i opowiedziałem, jak pułkownik Zajczenko zostawił nas bez posiłku, ćwicząc ze mną musztrę z kociołkami.

Tego rodzaju znęcanie nie przechodziło bez śladu. Pozostawiało ogromna rysę w duszy każdego żołnierza, którego ludzka godność została tak okrutnie znieważona. Ukryta nienawiść do zadowolonych z siebie oficerów kumulowała się i szukała ujścia. (…)

Podczas mojej służby w armii carskiej spotkałem różnego rodzaju oficerów. Byli wśród nich uczciwi, odważni dowódcy, którzy traktowali żołnierzy tak dobrze jak porucznik Jakunnikow, ale więcej było takich jak Jakowlew i Zajczenko, którzy nie uważali żołnierza za człowieka. (…)

Wieczorami, gdy żołnierze odpoczywali, nasz dowódca porucznik Jakunnikow często przebywał z nami, rozmawiał, pytał, jak nam się żyło przed wojskiem. Któregoś dnia podszedł do mnie, gdy już miałem pisać list do brata w Moskwie. Kiedy zobaczył adres na przygotowanej kopercie, Jakunnikow zapytał:

- Jesteś z Moskwy?

- Nie, urodziłem się w wiosce w guberni riazańskiej, gdzie mieszkają mój ojciec i matka. Ale przez kilka lat pracowałem w Moskwie i skończyłem tam szkołę - wieczorową szkołę przyzakładową.

- Musiało być ci ciężko. Przypuszczam, że pomagał ci ojciec?

- Nie, wasze błagorodie, to moja rodzina potrzebowała pomocy, mieliśmy mało ziemi, a ojciec miał liczną rodzinę na utrzymaniu - dziesięcioro dzieci: siedmiu synów i trzy córki.

- Czy to wszystkie twoje książki? - zapytał dowódca, wskazując na mój wypchany plecak. - Opowiedz mi o sobie i swojej rodzinie.

Uważnie słuchał mojej opowieści o naszym trudnym życiu. Ciężko było mojemu ojcu i matce wyżywić taką hordę: nie było wystarczająco dużo ziemi, a marne grunty dawały liche plony. A o wykształceniu nie śmiano nawet myśleć. Tylko ja i jeden z braci chodziliśmy do wiejskiej szkoły, a reszta była analfabetami. A gdy tylko jeden z nas skończył 14-15 lat, ojciec wysyłał go do Moskwy, aby zarabiał pieniądze - w fabryce lub zakładzie. Przyszła kolej i na mnie. Miałem zaledwie 14 lat. Ojciec i matka przyszli ze mną na dworzec. Matka, zgodnie z rosyjskim zwyczajem, pobłogosławiła mnie, założyła mi krzyżyk na szyję i połykając łzy, powiedziała:

- Żegnaj, synu, pracuj uczciwie. Będzie ci ciężko, mój kochany, ale to lepsze niż tu głodować... Nie zapominaj o rodzicach.

Aby znaleźć dla mnie pracę, mój starszy brat pół roku wcześniej wpisał mnie na listę oczekujących w manufakturze Zindla, gdzie sam pracował od kilku lat. Zostałem przyjęty i umieszczony w internacie z bratem.

Wkrótce dowiedziałem się, że fabryka ma szkołę wieczorową. Zapisałem się. Po 10-godzinnym dniu pracy spędzałem dwie i pół godziny w szkole wieczorowej. Ukończyłem ją w dwa lata, ale bardzo chciałem uczyć się dalej. Zapisałem się na wieczorowe kursy dla księgowych. Ukończyłem je i zacząłem pracować jako urzędnik, ale wkrótce zostałem powołany do wojska.

- Powinieneś uczyć się dalej - powiedział Jakunnikow, wysłuchawszy mojej historii.

- Mam takie marzenie, wasze błagorodie - ucieszyłem się, że rozmowa zeszła na ten temat. - Ale nie wiem, co robić...

Powiedziałem mu też o moim pragnieniu by otrzymać status jednorocznego ochotnika.

Przez jakiś czas Jakunnikow siedział w milczeniu, patrząc na mnie ze współczuciem. Potem powiedział:

- No cóż, może uda mi się załatwić ci miesięczny urlop. Ale o zdobyciu pozwolenia na przystąpienie do egzaminów i otrzymaniu statusu jednorocznego ochotnika nie masz nawet co marzyć. Nasze dowództwo jest przeciwne temu, by żołnierze zostawali oficerami. Uważają, że stopień oficerski jest przywilejem szlachty. Pochodzący z rodziny robotniczej lub chłopskiej, a nawet służący w wojsku jako szeregowcy, w ich opinii będą marnymi oficerami ...

- Zrobimy tak - kontynuował po chwili namysłu porucznik Jakunnikow. - Sam wydam pozwolenie na egzaminy. Mam formularze i pieczątkę dowódcy drużyny zwiadowczej. Może tam, w Moskwie, nie będą dochodzić, kto ma, a kto nie ma prawa wydawać takich zezwoleń.

- Proszę cię tylko, Fomin, nie zawiedź mnie... Po pierwsze, nikt w naszym pułku nie może o tym wiedzieć, ani jedna osoba. Po drugie, po powrocie z urlopu, jeśli zdasz egzamin, nie zgłaszaj meldunku o tym, dopóki nie zostaniesz przeniesiony do innego pułku. A może, ku naszemu szczęściu, dowódca pułku zostanie gdzieś przeniesiony. Poza tym chcę cię ostrzec: pamiętaj, aby wrócić dokładnie na czas, ponieważ, jak wiesz, za spóźnienie adiutant pułku wysyła raport do pułkownika Zajczenki. A on daje 25 batów za każde 24 godziny spóźnienia....

Po otrzymaniu niezbędnych dokumentów pojechałem do Moskwy, zdałem egzaminy i wróciłem do jednostki dokładnie miesiąc później, w przeddzień Nowego Roku - 1917.

Czy wiedziałem, że ten rok przyniesie tak wiele zmian!

Podczas mojej nieobecności nastąpiły zmiany w armii: zwiększono liczbę pułków, zmniejszając w nich liczbę batalionów. Zostałem przydzielony do nowo sformowanego pułku.

O rewolucji lutowej dowiedzieliśmy się zaledwie dwa dni po jej wybuchu. Pierwszą rzeczą, jaką odczuliśmy, było pewne zamieszanie wśród oficerów. Ich stosunek do żołnierzy zmienił się radykalnie: jedni żywili źle skrywaną niechęć, inni zaczęli się spoufalać, wchodzić „w zaufanie”. Niektórzy oficerowie opuścili pułk i uciekli. W szczególności zniknęli pułkownik Zajczenko, dowódca pułku i porucznik Jakowlew, nasz dręczyciel. (…)

 

środa, 12 listopada 2025

Lewa flanka: 1. Regiment Artylerii Polowej

 

Das Feldartillerie-Regiment „Prinz August von Preußen” Nr. 1

1. Regiment Artylerii Polowej „Prinz August von Preußen”

Fragmenty historii którą opracował:

Alfred Laeger, , oberleutnant w stanie spoczynku

Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki

 

 

Walki pozycyjne w północnej Polsce w składzie Grupy Armii Gallwitza na odcinku między Orzycem a Omulwią.

(16 marca – 15 lipca 1915).

Po zakończeniu zadania zabezpieczenia odcinka kanału augustowskiego 2. Dywizja Piechoty została zwolniona do innych zadań. 14 marca sztab Regimentu i II . Dywizjon/FAR.1 powróciły w okolice miasta Ełk. Wieczorem następnego dnia jednostki zostały stamtąd przerzucone koleją do Wielbarka, gdzie transportujące pociągi dotarły wczesnym rankiem 16 marca. Po wyładowaniu, żołnierzy zakwaterowano w wioskach na wschód od tego przygranicznego miasteczka.

W dniu 18 marca baterie, po ponownym wkroczeniu na terytorium Rosji, zajęły początkowo następujące pozycje ogniowe na odcinkach frontu między rzekami Orzyc i Omulew:

północno zachodni odcinek (dowodzony przez Rhode z 3. Brygady Piechoty) - 4. Bateria/FAR.1;

przy wzgórzu 117 znajdującym się na północny wschód od wsi Żelazna (odcinek 37. Dywizji Piechoty) - 5. Bateria/FAR.1, obsadzająca tę pozycję na przemian z 6. Baterią/FAR.1,.

Sztab dywizjonu znalazł zakwaterowanie w Rawkach, a kolumna amunicyjna II. Dywizjonu w Wierzchowiznie. Sztab regimentu był zakwaterowany w Olszewce.

20 marca II. Dywizjon/FAR.1 został zluzowany i trzy dni później przerzucono go nieco dalej na południowy zachód.

Baterie zajęły tam następujące pozycje: 4. Bateria przy wzgórzu 120 znajdującym się na wschód od wsi Cierpięta, 6. Bateria przy drodze do Jednorożca w okolicy leśniczówki Budziska w pobliżu rzeki Orzyc, gdzie w dzień i w nocy słychać było rechot tysiąca żab.

5. Bateria pozostała na pozycji zajętej dzień wcześniej przy wzgórzu 126 znajdującym się na północny wschód od wsi Budy Przysieki. Sztab dywizjonu zakwaterował się w Parciakach, a kolumna amunicyjna dywizjonu w Olszewce.

Po walkach, które trwały do 24 marca, aż do końca kwietnia 1915 r. na tym odcinku panował ogólny spokój.

W dniu 7 kwietnia oberst von Sydow przejął dowództwo nad odcinkiem dotychczas dowodzonym przez generała majora Mengelbiera (dowódcę 3. Brygady Piechoty). W związku z tym sztab 1. Regimentu Artylerii Polowej przeniósł się z Olszewki do wsi Żelazna.

W dniu 15 kwietnia na stanowisku obserwacyjnym baterii zginął od kuli rosyjskiego snajpera leutnant rezerwy [Ernst] de la Chaux (z 4. Baterii). Leutnant jedynie kilka dni cieszył się Żelaznym Krzyżem I klasy, przyznanym mu „za Rogozyn”.

W dniu 18 kwietnia Regiment „Prinz August” otrzymał wiadomość, że oberst v. Sydow został mianowany dowódcą 2. Brygady Artylerii Polowej; dowództwo pułku zostało tymczasowo przekazane kapitanowi Uechtritzowi (dowódca I. Dywizjonu).

Hauptmann Crusius, który po powrocie do zdrowia, 31 marca powrócił do jednostki, relacjonuje co działo się w tym okresie w 6. Baterii:

„Pozycja 6. Baterii przy leśniczówce Budziska na zachód od wsi Budy Przysieki, tuż przy drodze Myszyniec-Przasnysz, rozmieszczona była w wysokim sosnowym lesie z liściastym poszyciem. Stanowiska znajdowały się kilka metrów za skrajem lasu, tak więc były niewidoczne od strony kierunku ostrzału na południe. Tuż przed skrajem lasu rozciągała się pozycja piechoty, która z biegiem czasu była kolejno obsadzana przez oddziały 45. Regimentu Piechoty, 4. Regimentu Landwehry, Batalionu Landszturmu Saarbrücken i Regimentu Fizylierów Graf Roon. Z punktu obserwacyjnego, położonego na wysuniętym cyplu lasu, roztaczał się wręcz idealny, kompleksowy widok na rozległe, porośnięte krzewami mokradła wieloramiennej rzeki Orzyc.

Ponieważ ze względu na swoje naturalne rozlokowanie stanowisko to służyło wyłącznie do obrony, a w celu oszczędzania amunicji zabroniono wszelkich samodzielnych działań ogniowych, prowadzono jedynie obserwację i nadzór, dzięki czemu bateria wiodła tu naprawdę spokojne życie. Dodatkowego uroku pozycji dodawała wiosna, która z dnia na dzień rozkwitała coraz piękniejszym blaskiem. Promienne słońce zapewniało przyjemne i ożywiające ciepło; wszędzie zieleniło się i kiełkowało życie. Otaczał nas korzenny zapach lasu, ponieważ cały czas przebywaliśmy na świeżym powietrzu. Wielogłosowy chór ptaków koncertował nieprzerwanie. I gdyby nie pojedyncze strzały wartowników, które regularnie rozrywały ciszę natury o zmierzchu, przypominając nam, że przed nami czai się wróg, można by pomyśleć, że żyjemy w czasach spokoju.

- Z czasem zazieleniło się również w zaroślach przedpola, co utrudniało obserwację. W każdym dniem mocniej grzejące słońce coraz bardziej wysuszała bagno przed nami. Musieliśmy więc liczyć się z tym, że znający teren i zwinniej poruszający się po nim wróg wykorzysta codzienną poprawę dostępności mokradeł i coraz bujniejszą roślinność przedpola do przeprowadzenia niespodziewanego ataku. Ponieważ jednak wzmożono czujność na wszystkich pozycjach stanowiska, zwłaszcza wysuniętych posterunków, wszędzie panował spokój, poza wzmożoną nocną wymianą ognia między posterunkami po obu stron.

Tak mijały tygodnie w tej spokojnej leśnej idylli, aż pod koniec kwietnia nastąpiła nagła zmiana. Dowódca dywizji wydał rozkaz, aby 26 kwietnia przeprowadzić ostrzał artyleryjski na całej linii. Każda bateria miała wystrzelić trzy serie w krótkich odstępach czasu. Próby przekonania sztabu dywizji, że dotychczas nierozpoznana przez wroga pozycja zostanie natychmiast wykryta podczas ostrzału ze skraju lasu, a tym samym stanie się niemożliwa do wykorzystania w późniejszym okresie, nie przyniosły rezultatu; ostrzał był konieczny.

Nadszedł 26 kwietnia. O godzinie 15:30 przyszła kolej na baterię. Rozsądnie postąpiłem, odsyłając wcześniej około 500 m za pozycję rozstawione przodki, a obsługa miała rozkaz natychmiast po wystrzeleniu opuścić pozycję przemieszczając się w prawo; podobne działania podjęła pobliska piechota.

Poszły trzy rozkazane serie ... Nie minęło dużo czasu, gdy po stronie wroga rozległy się głucho wystrzały. Zaraz potem nad lasem rozpętała się burza. Najpierw z przodu, a potem również z prawej i lewej strony. Jak można było się spodziewać, zostaliśmy ostrzelani jednocześnie przez trzy rosyjskie baterie. I wtedy rozpoczął się piekielny spektakl. Strzał za strzałem, ogień z dział polowych i haubic, trafiał dokładnie na całą szerokość rozstawionej baterii, tuż przed nią, i za nią, w przestrzeniach między działami i w schronach, które wraz z zawartością zostały całkowicie zniszczone, podczas gdy w działa trafiły jedynie odłamki. Cała powierzchnia lasu wokół pozycji i na pozycji została dosłownie zaorana.

Chociaż ostrzał nie spowodował poważnych szkód poza zniszczeniem schronów, jedno było pewne: pozycja stała się niezdatna do użytku, zwłaszcza że Rosjanie tego dnia kilkakrotnie powtórzyli ostrzał. Korzystnym zbiegiem okoliczności było, że około 2 km dalej, w lesie, znajdowało się wolne od drzew wzgórze, na którym drzewa musiały być wycięte niezbyt dawno temu, ponieważ ta polana nie była zaznaczona na rosyjskiej mapie, z której również korzystaliśmy. Przeniesienie pozycji w to miejsce nastąpiło wieczorem, z zachowaniem wszelkiej ostrożności i przebiegło bez zakłóceń.

Na skraju lasu ustawiono atrapy dział. O świcie otwarto ogień w kierunku rosyjskich posterunków znajdujących się przy przeprawach przez Orzyc. Wzgórze było na tyle wysokie, że mimo konieczności strzelania ponad wysokopiennym lasem, martwe punkty nie ograniczały znacząco pola strzału. Punkt obserwacyjny pozostał oczywiście z na przedpolu, choć został nieco przesunięty w bok. Ponieważ zgodnie z dotychczasowymi doświadczeniami nie należało obawiać się rozpoznania lotniczego wroga, bateria mogła pozostać na szczycie wzgórza, ale dla ostrożności została zamaskowana sztucznie utworzonym zagajnikiem.

Ponieważ kierunek strzałów przebiegał dokładnie nad starą pozycją, Rosjanie dali się nabrać na nasz podstęp i byli prawdopodobnie bardzo zdziwieni, że bateria, którą wczoraj całkowicie zniszczyli, tak szybko się zregenerowała i już w wczesnych godzinach ranka prowadziła intensywny ostrzał. Wściekły wróg skierował ogień na dawną pozycję na skraju lasu i osiągnął doskonały rezultat w przypadku ustawionych fałszywych dział, z których nic nie pozostało.

Po kilku powtórkach tej zabawy, która sprawiała nam ogromną frajdę, wróg zdał sobie sprawę, że został oszukany i zaprzestał ostrzału. Ponieważ jednak od czasu do czasu prowadziliśmy ostrzał, po jakimś czasie ostrzelał cały las z dział większego kalibru, a następnie całkowicie zaprzestał ostrzału. Nie osiągnął jednak żadnego efektu.

Tak mijały kolejne tygodnie cudownego odpoczynku dla ludzi i koni; trudy i wyrzeczenia znoszone podczas walk i marszów podczas mazurskiej bitwy zimowej dawno już poszły w zapomnienie; pojawiła się nowa energia do działania, tym bardziej silniejsza, im więcej wiadomości docierało do nas o bohaterskich i zwycięskich walkach naszych towarzyszy na innych frontach.”

*

Informacje uzupełniające na temat wykorzystania I. Dywizjonu/FAR.1 na przełomie lutego i marca 1915 r. oraz w późniejszym okresie.

Przed bitwą zimową na Mazurach między Wisłą a Orzycem utworzono Grupę Armii Gallwitz, która miała chronić flanki dwóch niemieckich nacierających armii (8. i 10.) i zapobiegać przedostaniu się jednostek wroga pod Działdowo. Przeciwko Grupie Armii Gallwitza wysłano kilka rosyjskich korpusów armijnych. Aby odeprzeć grożący zmasowany atak, po bitwie zimowej na Mazurach konieczne było zaangażowanie części niemieckiej 8. Armii na tym odcinku, z czego w początkowej fazie zaangażowano też około połowę jednostek 2. Dywizji Piechoty.

Na nowe pole bitwy jednostki rozpoczęto przerzucać 28 lutego. I. Dywizjon/FAR.1 wraz z 44. Regimentem Piechoty i II. Batalionem/4. Regimentu Grenadierów oraz przydzieloną kawalerią skierowano do Augustowa, a następnego dnia stamtąd przez granicę do wsi Wysokie (gm. Kalinowo) znajdującej się 10 km na wschód od Ełku. W nocy z 2 na 3 marca baterie „Prinz August” dotarły na dworzec przeładunkowy w Nowej Wsi Ełckiej, który znajdował się na południe od Ełku. Szlak podróży koleją przebiegał przez Pisz i Szczytno. Nie doszło do wymarzonej przez niektórych podróży w rejon Karpat i już w Wielbarku baterie musiały opuścić wagony. Następnie I. Dywizjon ruszył przez Opaleniec na południe i wieczorem ponownie znalazł się na terytorium rosyjskim. Sztab i część oddziału zatrzymała się Chorzelach, a pozostałe jednostki we wsiach na wschód od Chorzel, w Łazach i Pruskołęce.

Wsie, w których domy miały ładne drewniane szczyty, robiły lepsze wrażenie niż te w okolicy Suwałk. Widoczne w krajobrazie wydmy piaskowe przeplatały się z rozległymi bagnami. Wszędzie rosły sosnowe zagajniki i widać było słabo nadające się do uprawy rozproszone pola. Wśród ludności szerzyła się w tym czasie ospa czarna, co nie było zbyt przyjemnym odczuciem dla żołnierzy!

Po trzech dniach odpoczynku we wsi Surowe i okolicach, które wykorzystano na rozpoznanie terenu, baterie zajęły pozycje w pobliżu rzeki Omulew:

1. Bateria pod wsią Rzodkiewnica,

2. Bateria pod wsią Dąbrowa,

3. Bateria na wschód od wsi Ostrówek.

Wieczorem 8 marca 3. Bateria zajęła wysunięte pozycje i w celu wsparcia oddziałów 44. Regimentu Piechoty ostrzeliwała rejon walk pod wsią Żelazna. Bateria została jednak zmuszona do wycofania się z powodu ostrzału dalekosiężnej artylerii wroga ze wschodu. Po walkach bateria zajęła pozycję w Krukowie. Podczas walk w rejonie Żelazna po raz drugi ranny został dowódca 3. Baterii, hauptmann Wagener [Karl].

W dniu 9 marca wszystkie trzy baterie dotarły w pobliże wsi Parciaki, która została zdobyta tego dnia w południe. Słaby opór wroga w Cierpiętach został przełamany 10 marca. Na tym odcinku baterie I. Dywizjonu FAR.1, podlegając pod dowództwo oberstleutnanta von Massowa z 4. Regimentu Grenadierów,  stacjonowały do pierwszych dni lipca 1915 r. Stanowisko dowodzenia dywizjonu znajdowało się na północ od drogi Cierpięta-Dynak.

 Około 30 km na południowy wschód, u ujścia rzeki Omulew do Narwi, rozlokowana była niewielka rosyjska twierdza Ostrołęka. Po drugiej stronie frontu w rękach wroga znajdowały się wioski Ziomek, Glinki i Rycica.

Do 20 marca 1915 na tym odcinku Rosjanie przeprowadzili niezliczone, bezskuteczne ataki na niemieckie linie. W kolejnych tygodniach na odcinku nie doszło już do żadnych znaczących walk; tylko od czasu do czasu miały miejsce intensywne walki ogniowe i pozorowane walki. Silne osłony ziemne wokół dział sprawiały, że straty były niezwykle rzadkie. Bardzo aktywna była rosyjska bateria, która często zmieniała pozycje. Nazywano ją „baterią bagienną” i kilkakrotnie została ostrzelana przez własne lotnictwo.

Stanowiska obserwacyjne na wszelki wypadek pozostawały obsadzone przez całą dobę. Pod koniec marca, wraz z nadejściem wiosny, w obozach powstały małe ogródki z altankami z drewna brzozowego. Efektem intensywnej działalności budowlanej były również ziemianki i stajnie, domy z bali i łaźnie z pni drzew. Wraz ze wzrostem temperatury silnie podmokły teren stopniowo wysychał. Dla przykładu 21 marca 1. Bateria musiała zmienić swoje pozycje ogniowe z powodu groźby zapadnięcia się w bagnie.

Wszyscy artylerzyści byli bardzo zadowoleni z pierwszego urlopu, który mogli spędzić w ojczyźnie. Dobre wyżywienie na froncie przyczyniło się do dobrego samopoczucia tych, którzy pozostali na pozycjach. Dla przykładu mięso przywożono z Wielbarka.

Również konie, wierni czworonożni towarzysze broni, doszły do siebie, choć początkowo trwało do bardzo wolno, po trudach ostatnich tygodni.

Brak paszy, a zwłaszcza paszy treściwej, miał bardzo niekorzystny wpływ na ich stan. Możliwości wypasu były dość ograniczone. Nieznaczne zwiększenie dawki owsa tylko nasilało powtarzające się dolegliwości trawienne i kolki. U niektórych koni rezerwowych i skonfiskowanych koni wystąpiła zakaźna choroba płuc [Epidemia piersiowa, pleuropneumonia contagiosa equorum, zaraźliwa, często śmiertelna choroba koni, która atakuje płuca i opłucną. Występująca u koni w XIX i na początku XX wieku, prowadząca do ogromnych strat, zwłaszcza wśród koni wojskowych przed I wojną światową. Później występowała rzadko; ostatni przypadek zidentyfikowany na Uniwersytecie w Lipsku miał miejsce w 1931 roku.]

"Stajnia" pod wsią Cierpięta. Marzec 1915 r.

 

16 marca hauptmann Biebrach ponownie przejął dowództwo nad 2. Baterią. Następnego dnia leutnant Stoboy został oddelegowany przez 2. Baterię jako oficer ordynansowy do 44. Regimentu Piechoty. 27 marca oberleutnant rezerwy Paasche (2. Bateria) został ciężko ranny w brzuch w drodze na punkt obserwacyjny.

Od 4 maja cztery działa 2. Baterii zostały zamontowane na obrotowych podstawach w celu obrony przed samolotami wroga. Jednak później okazało się, że takie wykorzystanie dział polowych przeciwko celom powietrznym nie było właściwe; dowiodły tego niewielka skuteczność trafień i silne zużycie oporopowrotnika.

W dniu 6 maja do jednostki przybył nowy dowódca 1. Regimentu Artylerii Polowej, major Hoffmann-Scholz (który do tej pory dowodził 70. Rezerwowym Regimentem Artylerii Polowej).

W dniu 8 maja 3. Bateria została wycofana z pozycji i weszła w skład zgrupowania majora von Rhode, gdzie zajęła pozycję w pobliżu drogi Parciaki-Ramiona dotychczas obsadzaną przez 3. Baterię/37. Regimentu Artylerii Polowej. W zamian za to 5. Baterię/37.FAR podporządkowano I. Dywizjonowi/FAR.1.

14 maja z każdej baterii I. Dywizjonu oddziału przekazano do Döberitz dwa działa oraz dwa wozy z amunicją wraz z obsługą i zaprzęgiem w celu utworzenia nowych jednostek artylerii polowej. Wyznaczeni wyruszyli do Wielbarka, gdzie czekał na nich transport. Siła bojowa jednostki zmniejszyła się tym samym o około 180 żołnierzy i około 200 koni. Również kilku niedawno awansowanych oficerów opuściło jednostkę z tym samym przeznaczeniem: leutnant rezerwy Schlenther (1. Bateria), leutnant rezerwy Brenke (2. Bateria) i leutnant rezerwy Herford (3. Bateria).

Cała dywizja została znacznie uszczuplona, gdy 10 maja trzeba było przekazać 45. Regiment Piechoty do nowo utworzonej 101. Dywizji Piechoty. W połowie maja syn cesarza, książę Adalbert von Preußen, odwiedził baterie w ich pozycjach.

W poprzedzający wieczór pluton 4. Baterii dowodzony przez leutnanta Schlabitza został rozmieszczony na wzgórzu 117, które znajduje się  na północny zachód od wsi Ziomek, aby mógł uczestniczyć walkach obronnych podczas prób rosyjskich ataków na 9. Brygadę Landwehry, której pozycje sąsiadowały 2. Dywizją Piechoty na północy. Wydzielone plutony regimentu często były wykorzystywane w podobnych akcjach.

W dniu 3 czerwca rosyjska artyleria ostrzelała i podpaliła wioskę Cierpięta, na której wschodnim i południowym skraju znajdowały się pozycje niemieckiej piechoty. W mgnieniu oka wszystkie domy stanęły w płomieniach. Rozpoczęło się bowiem upalne lato. W ciągu dnia promienie słońca ogrzewały piasek, torfowiska i lasy.

Przez co często dochodziło do naturalnych pożarów lasów po obu stronach frontu. Ich gaszenie wymagało zazwyczaj znacznego wysiłku.

Baterie jednostki prowadziły od czasu do czasu ostrzał, który charakteryzował się nową „specjalnością”: ostrzałem rosyjskich blokhauzów. Jednak akcje dział polowych miały w dużej mierze „efekty punktowy”, a więc nieistotny.

Osamotniony grób rosyjskiego żołnierza pod wsią Cierpięta, niedaleko pozycji 4. Baterii/FAR.1.

 

W dniu 3 czerwca 1915 r. doszło do przegrupowania oddziałów na odcinku frontu po Cierpiętami. 2. Dywizja Piechoty musiała przejąć dotychczasowy odcinek obsadzany przez 9. Brygadę Landwehry, który ciągnął się aż do Omulwi. W tym celu 2. Dywizja Piechoty została odpowiednio wzmocniona. W tym okresie jednostki Regimentu „Prinz August” przydzielono:

1. i 2. Baterię: do Grupy Artylerii Uechtritz,

3. Baterię: do Grupy Artylerii Leo (później Gerstenberg),

4., 5. i 6. Baterię: do Grupy Artylerii Rößler.

Również baterie II. Dywizjonu musiały teraz oddać po dwa działa i wozy amunicyjne na potrzeby utworzenia nowej jednostki artylerii polowej (217. Regimentu Artylerii Polowej). W tym celu jednostkę opuścili leutnant rezerwy Heckert II, leutnant rezerwy Feddersen i feldwebelleutnant Heß.

W całym sektorze pozycji pod Przasnyszem najwyraźniej szykowało się wielkie wydarzenie. Mówiono o zamiarze przełamania linii frontu na kierunku narwiańskim. Trwały ataki i operacje wspierane przez wysunięte lub przesunięte na nowe pozycje działa. Nowe jednostki zostały rozmieszczone na odcinku pod Cierpiętami, w tym Batalion Landszturmu Pirna. Linie rosyjskie były macane ostrzałem, aby ustalić, czy przeciwnik nadal utrzymuje pełną obsadę określonych okopów, blokhauzów i stanowisk baterii. W każdym razie niemieckie jednostki przygotowywały się do nowych operacji... Ogólnym pragnieniem było skończenie z monotonną wojną pozycyjną!

 

Walki pościgowe pod Przasnyszem.

Bitwa nad Narwią.

(16 lipca - 3 sierpnia 1915)

Po przełamującej bitwie pod Gorlicami - Tarnowem na południu frontu wschodniego Rosjanie zostali w maju 1915 r. znacznie zepchnięci do tyłu. W lipcu feldmarszałek von Hindenburg rozpoczął ofensywę również na północy. Atak rozpoczął się pod Przasnyszem i zakończył pościgiem w kierunku środkowej Narwi, który zakończył się wielką bitwą nad tą rzeką.

Zadaniem Grupy Armii Gallwitza było zdobycie rosyjskiej linii umocnień nad Narwią. Rejon natarcia rozciągał się od Modlina (Nowogieorgiewsk) na północy, aż za Różan. Na lewym skrzydle, w „pierwszym starciu”, miały wziąć udział trzy dywizje połączone w korpus dowodzony przez dowódcę XIII. Korpusu Armijnego generała leutnanta freiherr von Wattera. Korpus składał się z 4. Dywizji Piechoty Gwardii, 3. Dywizji Piechoty i wirtemberskiej 26. Dywizji Piechoty. W celu ochrony flanki tego korpusu utworzono specjalną dywizję z jednostek 2. i 37. Dywizji Piechoty pod dowództwem dowódcy pierwszej z nich, generała leutnanta von Falka.

Atak Korpusu Wattera, Dywizji Falka i innych jednostek rozpoczął 13 lipca 1915 r. pod Jednorożcem, a kolejne jednostki atakowały dalej na zachodzie. W ataku tym znakomicie sprawdziły się baterie „Prinz August”. Bezpośrednio w walkach brały udział baterie I. Dywizjonu, pośrednio baterie II. Dywizjonu, które pozostały na wschodnim brzegu Orzyca, a które trzymały na dystans oddziały wroga na swojej pozycji, ale jednocześnie aktywnie interweniowały w walkach pod Jednorożcem.

I. Dywizjon/FAR.1 (bez 3. Baterii) został wycofany z odcinka frontu koło wsi Cierpięta na wschodnim brzegu Orzyca wieczorem 8 lipca. Podczas gdy 2. Bateria pozostawał przez kilka dni w rezerwie armii w Olszewce lub jej okolicach, 1. Bateria natychmiast ruszyła dalej do Małowidza przez drewniany most na Orzycu, o długości 400 metrów, zbudowanym przez niemieckich pionierów. Po kilkudniowym obozowaniu w tej miejscowości, 13 lipca została przeniesiona do Jednorożca i zajęła pozycję na południowy wschód od wsi, przy drodze do Przasnysza. Znalazła się tam pod intensywnym ostrzałem piechoty i artylerii, ale mimo to poniosła niewielkie straty.

Dowódca 1. Baterii, oberleutnant w stanie spoczynku Balla, który został  przeniesiony 18 maja 1915 r. z 60. Regimentu Artylerii Polowej do 1. Regimentu Artylerii Polowej, aby zastąpić chorego hauptmanna rezerwy Floethe, tak wspomina ten dzień walk w szeregach 4. Dywizji Piechoty Gwardii:

 

Tak zwana „Szarża śmierci” 1. Baterii Prinz August pod Jednorożcem.

„Linia naszej piechoty ciągnęła się od wschodniego krańca Jednorożca do Przasnysza. Rosjanie znajdowali się około 500 m naprzeciwko. Skrajne lewe skrzydło naszej piechoty wyznaczonej do szturmu tworzył Rezerwowy Batalion Jegrów Gwardii, doborowa jednostka.

Miało to wesprzeć naszą baterię w taki sposób, że by dołączyła ona do ataku jako bateria szturmowa, w celu zapewnienia piechocie przynajmniej moralnego wsparcia. Naszym zadaniem było przedrzeć się przez Jednorożec, zbliżyć się jak najbardziej do rosyjskich okopów, a następnie natychmiast otworzyć ogień.

Było jasne, że po opuszczeniu wioski natychmiast znajdziemy się pod ostrzałem flankującym wroga. Pomiędzy pozycjami niemieckimi a rosyjskimi znajdowało się zagłębienie, w którym nie będzie nasz widać. Po dotarciu do niego byliśmy bezpieczni. Wcześniej jednak musieliśmy pokonać około 1500 m otwartego terenu, na którym spodziewaliśmy się intensywnego ostrzału ze strony nieatakowanych w tym momencie Rosjan znajdujących się dalej na północ. Sytuacja mogła stać się naprawdę niebezpieczna!

Aby przejechać przez otwarty teren przy jak najmniejszych stratach, wydano rozkaz, aby działa i wozy z amunicją jechały jeden za drugim, w odległości 500 metrów od siebie. Na czele miał jechać dowódca baterii, czyli ja, wraz z oddziałem baterii, aby wskazywać drogę. W nocy z 12 na 13 lipca pionierzy zasypali liczne okopy i okopy łącznikowe prowadzące do pozycji rosyjskich. Mieli oni oznaczyć te miejsca małymi chorągiewkami, ale zapomnieli o tym. Trasę należało pokonać kłusem, ponieważ galop w grząskim gruncie zbyt szybko wyczerpałby siły koni.

W przeddzień wykonania zadania dowódca naszego regimentu, major Hoffmann-Scholtz, wezwał mnie do siebie, aby osobiście dowiedzieć się, jak zamierzam przeprowadzić akcję. Po tym, jak opisałem mu wszystko, jak powyżej, powiedział:

- Mam nadzieję, że wszystko się uda!

Na co odpowiedziałem: - Panie majorze, nie tylko mam nadzieję, ale już dziś wiem, że wszystko pójdzie dobrze!.

To poczucie pewności przeniosło się na całą moją baterię. W każdym razie, rano 13 lipca w doskonałych nastrojach wyruszyliśmy na nasze pozycje znajdujące się na zachodnim skraju Jednorożca.

W drodze tam słyszeliśmy już ostrzał naszej artylerii na okopy wroga, ostrzał jakiego dotąd nie słyszeliśmy. Dowództwo wyższego szczebla podłączyło do baterii linię telefoniczną, aby w odpowiednim momencie natychmiast otrzymać informację o naszym wyruszeniu. O godzinie 9:00 rano wraz z rozkazem telefonicznym przybył kurier konny, a na domiar złego także oficer ordynansowy regimentu, leutnant rezerwy Quassowski, wszyscy z tym samym rozkazem:

- Bateria ustawić się w szyku!.

Leutnant Quassowski przekazał mi rozkaz tonem, jakby chciał przeprosić za to, że to właśnie on musiał nas wszystkich wysłać na śmierć, a następnie szczerze mnie pożegnał.

Nadeszła wielka chwila!

- Do koni!

- Na koń!

I ruszyliśmy kłusem. Przy każdym dziale i każdym wozie z amunicją jechał oficer lub starszy podoficer, który miał prowadzić ogień z miejsca, w którym działo by się zatrzymało. Przy pierwszym dziale jechał offiziersstellvertreter  Radtke, który służył w baterii już od 19 lat, a przy ostatnim wozie z amunicją jechał wicewachmistrz Albrecht, który zastępował wachmistrza Embachera, który cierpiał na dyzenterię.

Dopóki jechaliśmy w tej dość wydłużonej wsi, wszystko szło gładko. Jednak gdy tylko skręciliśmy w prawo na otwarte pole, pociski piechoty zaczęły brzęczeć nam wokół uszu jak rój pszczół. Wkrótce gefreite Rosiński, który odważył się nieco odjechać w prawo, padł wraz ze swoim siwym koniem. Pomyśleliśmy, że pięknie to już było i oczywiście wierzyliśmy, że poległ. Rzeczywiście przepadł, ale tylko dlatego ze wpadł do jednego z licznych okopów, a kiedy działon zatrzymał się w zagłębieniu terenu, był już z powrotem, cały i zdrowy. Stopniowo jedno po drugim działa docierały na miejsce, tylko przy trzecim nastąpiła krótka przerwa, ponieważ koń zaprzęgowy padł od kuli.

Tak jak przewidywałem, tak też się stało: Rosjanie byli tak „oszołomieni” poprzedzającym ostrzałem, że przy strzelaniu nie celowali dobrze. Tylko dzięki temu, poza wspomnianym koniem, nasze straty ograniczyły się do jednego lekko rannego, który został postrzelony w kostkę. Mimo to wyobraźnia podpowiedziała ludziom nazwę dla tej akcji baterii: „szarża śmierci z Jednorożca”. I chociaż później na Zachodzie zetknęliśmy się ze śmiercią znacznie bliżej, wszyscy, a zwłaszcza powożący, z szczególną dumą wspominali tę „szarżę śmierci” na rosyjskiej ziemi.”

Jak wspomniano wcześniej, 2. Bateria, początkowo zatrzymana w rezerwie, została 13 lipca przeprawiona przez Orzyc i po południu tego samego dnia ruszyła w kierunku północno wschodniej części Jednorożca, ustawiając się frontem na południowy wschód. Brała ona również udział we wspieraniu ataku piechoty i po północy została przesunięta bardziej do przodu.

*

Główne siły Grupy Armii Gallwitza 13 lipca uderzyły na zachód od Przasnysza, atakując pozycje w centrum rosyjskiej linii obronny. Od wczesnego rana na całym froncie trwał intensywny ostrzał prowadzony przez artylerią polową trzech niemieckich korpusów (90 baterii) i 34 ciężkich baterii, jakiej front na wschodzie dotąd nie doświadczył. Słaba widoczność i deszcz utrudniały początkowo obserwację. Po czterech godzinach ostrzału udało się przełamać pozycje wroga. Korpus Wattera na początku odniósł spore sukcesy. Rejon nad rzeką Orzyc, wzgórza na wschód od Lipy i północny kraniec wsi Drążdżewo zostały zajęte przez 4. Dywizję Piechoty Gwardii, która atakowała na tym odcinku w pierwszej linii ataku. W miarę postępów natarcia, rosyjski opór rósł w siłę, szczególnie w licznie występujących na całej szerokości frontu korpusu lasach. Wydawało się, że wróg otrzymuje posiłki.

Linia Bartniki-Dębiny, wyznaczona jako najdalszy cel natarcia, znajdowała się jeszcze około trzy kilometry przed frontem niemieckim, gdy po godzinie 22:00 ucichły odgłosy walki. Znajdujące się za lewym skrzydłem Korpusu Wattera jednostki Dywizji Falka z drugiej linii zasiliły oddziały frontowe i zostały podporządkowane dowództwu korpusu.

W dniu 13 lipca po południu dowódcą artylerii odcinka został mianowany dowódca 1. Regimentu Artylerii Polowej, major Hoffmann-Scholtz. Wszystkie jednostki Regimentu „Prinz August” uczestniczące tego dnia w walkach  powróciły tym samym do Dywizji Falka.

Generał von Gallwitz rozkazał kontynuować atak w dniu 14 lipca. Najważniejsze było zdobycie silnie ufortyfikowanego Przasnysza. Korpus Wattera otrzymał rozkaz dotarcia do drogi prowadzącej ze wsi Bartniki do Drążdżewa i utrzymania się tam w gotowości, aby później, w razie potrzeby, wspólnie z innymi jednostkami podjąć działania przeciwko Przasnyszowi.

O świcie zgodnie z rozkazem kontynuowano natarcie na wszystkich odcinkach, gdzie przełamano front. Wkrótce stało się jasne, że pozostały już tylko tylne straże wroga. Przeciwnik był w pełnym odwrocie; nawet Przasnysz został opuszczony przez nich bez walki. Niemieckie korpusy szerokim frontem ścigały wycofujących się Rosjan, najpierw w szyku bojowym, a następnie w kolumnach marszowych. W ulewnym deszczu przemierzali podmokłe łąki, zalane pola żyta i wyboiste piaszczyste drogi kierując się ku Narwi...

Na zachód od Orzyca wróg nadal jednak zaciekle bronił swoich umocnionych pozycji ciągnących się od wsi Bogate do Drążdżewa. Jednostki Korpusu Wattera nie był w stanie początkowo nic z tym zrobić. Korpus stopniowo wykonał zwrot na południowy wschód, ponieważ siły rosyjskie na wschodnim brzegu Orzyca nadal utrzymywał stare pozycje i z nich wyprowadzały zagrażające ataki z flanki. Wieczorem niemiecka piechota zajęła Drążdżewo i Karolewo. W Karolewie kwaterę zajął sztab 1. Regimentu Artylerii Polowej.

2. Bateria/FAR.1 rankiem 14 lipca obsadziła pozycję na polanie między Stegną a Drążdżewem, aby ostrzelać wrogą piechotę, która okopała się na drugim brzegu Orzyca w pobliżu wsi Zwierzyniec i Wólka Drążdżewska. 1. Bateria, mając ten sam cel, o świcie ruszyła zza wzgórza 145 znajdującego się na południe od Stegny i wykonała rozkaz nie dają się powstrzymać przed wykonaniem zadania mimo intensywnego ostrzału nieprzyjacielskich karabinów i artylerii.

Kontynuowana w dniu 15 lipca zgodnie z planem ofensywa przyniosła jedynie lokalne sukcesy. 1. i 2. Bateria/FAR.1 początkowo operowały ze stanowisk w Karolewie, a później prowadziły walkę ogniową na południowy zachód od Przytuł i Drążdżewa. Na wschód od wsi Bogate oddziały rosyjskie nadal utrzymywał zachodni brzeg Orzyca i silny przyczółek pod Krasnosielcem (16 km na wschód od Przasnysza) naprzeciw lewego skrzydła niemieckiego natarcia. Wydawało się, że Rosjanie chcą się tu za wszelką cenę utrzymać, po tym jak ich pozostały odcinek frontu znajdujący się w pobliżu południowej granicy Prus Wschodnich został przerwany na głębokość 30 kilometrów.

W dniu 16 lipca Krasnosielc został jednak zdobyty przez jednostki Dywizji Falka, do której poprzedniego wieczoru przydzielono 6. Baterię/FAR.1.

Dywizja Falka wróciła w szeregi I. Korpusu Armijnego dowodzonego przez generała von Ebena. Podlegająca zgrupowaniu Weinbergera (73. Regiment Artylerii Polowej) 2. Bateria/FAR.1 dała tego dnia pod Przytułami przykład heroicznej wytrwałości w niezwykle niebezpiecznej sytuacji. Rosyjska piechota rozpoczęła manewr oskrzydlający i znalazła się w niewielkiej odległości od dział baterii.

„Ich działa musiały być prawdziwymi maszynami piekielnymi” – można było później przeczytać w dzienniku wojennym. „Dzięki nieustannemu ostrzałowi obsługa tych dział zdołała zatrzymać wroga, który zbliżył się już na odległość 400 metrów i całkowicie go powstrzymała.” Na szczęście, kiedy 2. Bateria wystrzeliła całą amunicję i zostało tylko osiem pocisków, pojawiło się nie tylko silne wsparcie w postaci niemieckiej piechoty, ale także dzielni artylerzyści, „każdy z dwoma koszami amunicji, które z wielkim trudem przynieśli z przodków”. Mieli teraz świeży ładunek dla swych dział... Pomimo przewagi liczebnej oddziały rosyjskie wycofały się w kierunku wsi Bagienice-Trylogi, a pod celnym ostrzałem artylerzystów Prinz August w panice opuściły również tę płonącą wioskę, położoną na wschodnim brzegu Orzyca.

Na wschodnim brzegu rzeki, czyli w lewym, sąsiednim odcinku frontu, w dniu 16 lipca II. Dywizjon/FAR.1 (bez 6. Baterii) w składzie z zgrupowania Weicke (część 33. Regimentu Fizylierów) nacierał w deszczową pogodę przez Nakieł w kierunku wsi Grabowo, a 17 lipca dalej w kierunku wsi Pieczyska, skąd ostrzeliwał rosyjskie pozycje w lesie na wschód od folwarku Niesułowo. Następnie 4. i 5. Bateria ruszyły w rejon na południowy wschód od Rzańca, znajdujący się w pobliżu drogi Krasnosielc-Ostrołęka, aby ostrzelać silne umocnienia wroga pod wsią Zabiele-Piliki. Z czego 4. Bateria nie mogła wykonać swego zadania, ponieważ uniemożliwiła to zapadająca ciemność, mimo że blask płomieni płonącej sąsiedniej wsi Zabiele oświetlał okolicę na bardzo dużą odległość.

Ponieważ tego dnia I. Dywizjon (bez 3. Baterii) kontynuował swój marsz na południowy wschód, przez Bagienice-Trylogi, w dniu 17 lipca wrócił szeregi Regimentu Prinz August na wschodnim brzegu Orzyca. Brakowało tylko 3. Baterii. (Na podstawie dostępnych dzienników wojennych nie można ustalić, gdzie w tym czasie znajdowała się 3. Bateria. Musiała ona zostać skierowana gdzie indziej i podporządkowana nieznanej jednostce).

Zgrupowanie Weicke wraz z II. Dywizjonem/FAR.1 dołączył w dniu 18 lipca do Dywizji Falka.

Ponieważ rosyjskie umocnienia we wsi Piliki, które najwyraźniej stanowiły cześć umocnień Ostrołęki i były uważane za przeszkodę trudną do pokonania przy użyciu dostępnych sił, „przygotowaliśmy się”, jak zapisał major Rößler w swoim dzienniku, „do nowej wojny pozycyjnej, w ramach której stanowiska ogniowe baterii miały zostać przesunięte dalej na tyły. Rankiem (19 lipca) nastąpiło wielkie zaskoczenie: wróg ponownie się wycofał! Trzeba to przyznać: ze Rosjanie ma świetnie wyszkolone oddziały. Z potężnie ufortyfikowanej pozycji żołnierze rosyjscy wycofują się bezszelestnie i nie pozostawiając po sobie śladu. Patrole piechoty, które ruszyły w pościg, spotkały się z silnym ostrzałem ze strony nielicznych pozostałych żołnierzy, tak że niczego konkretnego nie można było ustalić.” Rosjanie byli prawdziwymi mistrzami w sztuce odwrotu, o czym wielokrotnie przekonali się niemieccy żołnierze na froncie wschodnim.

W dniu 19 lipca rano wróg opuścił wszystkie pozycje przed lewym skrzydłem Grupy Armii Gallwitz i wycofał się nad Narew. Prawe skrzydło niemieckiej 8. Armii próbowało nadążać za natarciem, prowadząc walki od Kolna w kierunku Ostrołęki i Łomży. W Ostrołęce można było zaobserwować intensywny ruch rosyjskich pociągów.

Najwyższe dowództwo rosyjskiej armii nakazało utrzymać wszystkie przyczółki na Narwi i zatrzymać niemieckie natarcie. Rosjanie próbowali zapobiec okrążeniu swoich twierdz poprzez silne nieprzewidziane kontrataki, zmuszając w ten sposób Grupę Armii Gallwitza do wielu czasochłonnych i wyczerpujących przerzutów swoich sił. Te przemieszczenia znalazły również odzwierciedlenie w zmiennym rozmieszczeniu i wykorzystaniu baterii Prinz August. Sytuacja stała się jeszcze bardziej krytyczna z powodu przybycia znacznych posiłków rosyjskimi. Jednak również Hindenburg zapewnił wsparcie i wysłał dwie dywizje z frontu nad Wisłą, aby jeszcze bardziej wzmocnić Gallwitza przed decydującym starciem.

W dniu 19 lipca Dywizja Falk kontynuowała natarcie w kierunku wschodnim. Trasa prowadziła miejscami przez bagniste łąki, których przejezdność dla artylerii często trzeba było najpierw sprawdzić. Powodowało to pewne opóźnienia. Mimo to jednak nieustannie zbliżano się do Narwi. Spotkane masowo biegające swobodnie kurczaki, kaczki i gęsi miały korzystny wpływ na zaopatrzenie kuchni polowych i niejeden kanonier miał wieczorem do spożycia własnego kurczaka...

Sztab regimentu/FAR.1 pomaszerował 19 lipca do wsi Glinki-Rafały, a 21 lipca dalej do wsi Strzemieczne-Oleksy. Baterie podążały za sztabem.

Rozproszonych jednostek odtworzono formacje 2. Dywizji Piechoty. Również 6. Bateria powróciła do II. Dywizjonu.

*

W miarę zbliżania się do umocnionej linii Narwi Grupa Armii Gallwitza stanęła przed zadaniem przeprawienia się przez rzekę w obliczu gotowego do obrony przeciwnika. Korpus Wattera został skierowany na Różan.

2. Dywizja Piechoty miała sforsować Narew powyżej Różana, 7 km na południe od sąsiedniej twierdzy Ostrołęka, na odcinku między Nożewem a wsią Dobrołęka-Maćki. Operacja miała na celu utworzenie przyczółka na północ od wsi Kamianka. W tym czasie Narew miała bardzo wysoki poziom wody. Wschodni brzeg rzeki był wyżej położony, był gęsto zalesiony, silnie ufortyfikowany i obsadzony przez silne oddziały rosyjskie. Niemieckie jednostki mogły więc posuwać się naprzód tylko w nocy.

Jednostki piechoty i pionierów wyznaczone do przeprowadzenia przeprawy zajęły wyznaczone pozycje w nocy 24 lipca o godzinie 1:00. Na pozycjach znajdowała się również artyleria 2. Dywizji Piechoty, wzmocniona bateriami innych dywizji. Całą artylerią dowodził oberst von Sydow, który miał stanowisko dowodzenia na wzgórzu 111, znajdującym się na zachód od Dobrołęki.

Artyleria była podzielona na cztery grupy, z których jedną dowodził major Rößler.

Stanowiska ogniowe baterii Prinz August, które od 19 lipca stopniowo przybywały nad Narew, rozlokowane były się na odcinku o szerokości 9 kilometrów:

1. Bateria/FAR.1 (grupa Christ) miała stanowisko w Żeraniu Małym

2. Bateria/FAR.1 (grupa Christ) na północ od wzgórza 99 znajdującego się na wschód od Kołaków

3. Bateria/FAR.1 (grupa Gerstenberg) 1 km na północ od wsi Stepna-Michałki

4. Bateria/FAR.1 (grupa Rößler) na północny zachód od Grabowa

5. Bateria/FAR.1 (grupa Rößler) 2 km na północ od wsi Nakły

6. Bateria/FAR.1 (grupa Rößler) na zachód od Grabowa.

I. Dywizjon znalazł się zatem w centrum oczekiwanej walki, podczas gdy II. Dywizjon miał raczej pomóc w odparciu całkiem możliwego kontrataku wroga.

Do piechoty, która miała przeprowadzić przeprawę pod wsią Maćki, przydzielono leutnanta rezerwy Heißratha (2. Bateria).

W dniu 24 lipca 1915 r. rozpoczęły się zacięte walki o przeprawę przez Narew. W ciepłą letnią noc rzeka lśniła srebrzystym blaskiem w świetle księżyca, ale już wkrótce miała zabarwić na ciemnoczerwono, krwią wielu żołnierzy z Prus Wschodnich... Po drugiej stronie rozciągała się ponura, czarna sylwetka wysokopiennego lasu, obsadzonego przez Rosjan... O świcie lipcowego dnia, o godzinie 2.40, rozpoczęło się przygotowanie artyleryjskie. Głośno zaryczały lufy 24 niemieckich baterii...

Godzinę później, gdy zrobiło się już jasno, piechota przekroczyła szeroka rzekę. Niekorzystne warunki obserwacyjne utrudniały precyzyjne prowadzenie ostrzału przez niemieckie baterie, przez co Rosjan nie udało się rozbić ani nawet zmusić do skrycia się w okopach, które częściowo były niewidoczne w lesie. Dlatego też, gdy wróg otrząsnął się z początkowego zaskoczenia, skierował intensywny ostrzał na niemieckich strzelców z 44. Regimentu Piechoty, którzy brodząc lub przepływając rzekę ponieśli ciężkie straty. Również artyleria wroga prowadziła intensywny ostrzał wzdłuż koryta rzeki, stawiając na niej grzmiącą żelazną kurtynę.

Otoczona wydmami dolina Narwi pokryła się słupami piasku, co powstały na skutek uderzenia pocisków najcięższych kalibrów, które nadlatywały z twierdzy Ostrołęka. W górze syczały białe chmury eksplodujących szrapneli.

Mimo to piechota z brawurą przeprawiła się przez rzekę i utworzyła przyczółek na wschodnim brzegu, a następnie utrzymała go przez trzy dni pomimo zaciekłego oporu wroga oraz braku amunicji i prowiantu. Nie udało się utrzymać łączności telefonicznej z „przyczółkiem”, ponieważ linie były nieustannie niszczone. Nieustanny ostrzał z broni maszynowej i artylerii wroga wokół miejsca przeprawy tworzył makabryczny spektakl! Obraz tego, co się tam „działo”, daje relacja wicewachmistrza, późniejszego leutnanta rezerwy Moldaenke z 2. Baterii:

„... Po trzech dniach służby pod dowództwem majora Christa, dowódcy artylerii odcinka frontu, wieczorem 26 lipca spotkałem w sztabie 44. Regimentu, który stacjonował w zniszczonej wsi Maćki, mojego kolegę z baterii i ze szkoły,  leutnanta rezerwy Heißratha, który wraz z dwoma telefonistami Lippeltem i Kollerem miał nawiązać łączność z przyczółkiem jako A.V.O [oficer łącznikowy artylerii]. Z radością przyjąłem zaproszenie, aby dołączyć do nich.

Czołgając się i robiąc kilkumetrowe podbiegi, wykorzystując rowy i bruzdy, udało nam się ułożyć linię przez otwarte pole o szerokości około 800 metrów znajdujące się na podejściu do rzeki. Ponton przewiózł nas następnie na środek rzeki, która miała w tym miejscu około 90 metrów szerokości. Od tego miejsca, brodząc przeciągaliśmy przewód przez wodę i wspięliśmy się na zalesioną wydmę po drugiej stronie. Nasza piechota broniła się w tym miejscu przed ciągłymi atakami wroga, bez prowiantu i z niewielką ilością amunicji. Oprócz zaopatrzenia, które dostarczali nieliczni, zgłaszający się na ochotnika pływacy, tej nocy po raz pierwszy udało się odesłać rannych. W nocy mieliśmy również łączność głosową z tyłami, ale rano pod ostrzałem łączność została zerwana a naprawa linii była niemożliwa.

Leżeliśmy więc ramię w ramię z naszymi piechurami w okopach, niezdolni do wypełnienia naszej misji artyleryjskiej, ale dumni z tego, że byliśmy pierwszymi artylerzystami na wschodnim brzegu Narwi. Karabinów mieliśmy pod dostatkiem! Huk szrapneli rozrywających się wysoko w drzewach, a przede wszystkim tępy odgłos uderzeń kul z karabinów maszynowych i piechoty w pnie drzew tuż nad naszymi głowami był niesamowity, szczególnie że nigdy wcześniej nie słyszeliśmy tych dźwięków w tak nieustannej ciągłości. Przerażający obraz, oszalałego żołnierza piechoty, który z rykiem wybiegł z okopu, wstrząsnął nami do głębi. Niepokojące było to, że liczni ranni byli dręczeni przez mrowie robactwa, pojawiającego się w ciepłym piasku okopów.

Stopniowo rosyjskie ataki słabły i popołudniu całkowicie ustały. Pozostał tylko wyczerpujące nerwy dudnienie kul uderzających w drzewa, dręczący głód i pragnienie...

Wieczorem dowiedzieliśmy się, że na froncie dalej na południu sytuacja się poprawiła i nasza jednostka przekroczyła już rzekę pod Kamianką. Wkrótce nadszedł rozkaz, abyśmy tam się udali. Płaski otwarty teren między rzeką a wsią Maćki nadal znajdował się pod ciągłym ostrzałem z karabinów maszynowych i szrapneli. Każdy z nas miał ślady po kulach na płaszczu, czapce lub butach.

Jednak tylko jeden z telefonistów był lekko ranny, kiedy dotarliśmy wyczerpani do wsi Maćki i po raz pierwszy od pięciu dni mogliśmy przespać się kilka godzin w piwnicy. Następnego ranka, w promieniach słońca i nie znajdując się pod ostrzałem, zebraliśmy kilka skromnych metrów drutu i z głośnym burczeniem w żołądkach ruszyliśmy pieszo, by dogonić nasz regiment...”.

Po tym, jak w dniu 24 lipca niemieckie jednostki zajęły dwie fortece nad Narwią, Pułtusk i Różan, w południe 27 lipca udało się przejść na drugi brzeg Narwi większymi siłami (zgrupowanie Borcherdta, w tym 1. i 2. Bateria/FAR.1.), przez bród znajdujący się na południe od Ostrołęki koło wsi Kołaki. Przeprawiające się jednostki początkowo nie zostały zauważone przez wroga. Odciążyło to żołnierzy na „przyczółku” koło wsi Maćki.

2. Dywizja Piechoty przerzuciła swoje główne siły na prawe skrzydło, znajdujące się wschodnim brzegu Narwi i była gotowa do ataku na północ, w kierunku Ostrołęki. Siły wroga znajdujące się w tym rejonie miały zostać rozgromione. Od 28 lipca pozycje rosyjskie w Kamiance znajdowały się pod ciągłym, systematycznym ostrzałem artyleryjskim. Z baterii Prinz August trzecia oraz II. Dywizjon pozostały do 29 lipca na zachodnim brzegu przy grupie artylerii Jaeckela. W tym momencie również te jednostki zostały skierowane do sektora planowego ataku pod Kamianką. Ostatecznie gotowe do ostrzału były: I. Dywizjon/FAR.1 rozlokowany przy wzgórzu 109 na zachód od Lipianki i II. Dywizjon/FAR.1 znajdujący się na skraju lasu na północny zachód od tej miejscowości.

Popołudniu 31 lipca, po długotrwałym ostrzale i rozporoszeniu koncentrujących się oddziałów wroga, w tym szarżującej kawalerii, pozycje rosyjskie pod Kamianką zostały zaatakowane przez piechotę. Baterie Prinz August, których intensywny ogień utorował piechocie drogę do łatwego zwycięstwa, natychmiast zajęły bardziej wysunięte pozycje: I. Dywizjon, którego dowódca, hauptmann Uechtritz, został awansowany do stopnia majora, ustawił się w pobliżu północnego wyjazdu z Kamianki, a II. Dywizjon na wschodnim skraju Lipianki. Jednak z tych pozycji nie otwarto już ognia.

Podczas tych walk II. Dywizjon w wyniku wrogiego ostrzału stracił znaczną ilość koni.

Noclegi tego dnia były w większości „rosyjskimi norami”, opuszczonymi schronami wroga, w których wciąż czuć było Rosjan...

W dniu 1 sierpnia dotarła informacja, że w wyniku parcia zgrupowań Mackensena Rosjanie zaczęli wycofywać się z Warszawy, a także, że upadła jedna z rosyjskich twierdz, Iwangorod. W związku z tym można było się spodziewać, a przynajmniej było to możliwe, że wróg ustąpi teraz również przed frontem Grupy Armii Gallwitza. Jednak pierwszy dzień sierpnia nie przyniósł jeszcze na tym odcinku żadnej decydującej zmiany sytuacji.

Coraz częściej pojawiały się doniesienia i skargi na braki amunicji po stronie niemieckiej, podczas gdy artyleria rosyjska stała się bardziej aktywna niż wcześniej i nagle zaczęła strzelać skuteczniejszą, prawdopodobnie japońską, amunicją.

Regiment Prinz August również miał takie spostrzeżenia w dniu 1 sierpnia, kiedy to poniósł dotkliwe straty.

Rosjanie po utraceniu Kamianki zajęli pozycje na linii Damięty – Gierwaty – Borawe. Podczas lub po rozpoczęciu ostrzału okopów wroga, które znajdowały się przy drodze Kamianka – Borawe (ostrzał prowadził I. Dywizjon) oraz przy drodze Lipianka – Damięty (II. Dywizjon), baterie II. Dywizjonu znalazły się pod intensywnym ostrzałem pocisków i szrapneli. Z trafione zostały dwa wozy z amunicją. Wśród siedmiu zabitych znaleźli się leutnant rezerwy Ellmer (6. Bateria) i wicewachmistrz Dittmar (4. Bateria). Leutnant von Wissell (5. Bateria) znalazł się wśród 21 rannych, z których jeden, gefreiter Zimmeck (4. Bateria), zmarł następnego dnia w szpitalu polowym. Ponadto 40 koni zostało zabitych lub rannych. Był to dzień żałoby! Uszkodzeniu uległ również sprzęt: dwa działa 3. Baterii stały się niezdatne do użytku w wyniku uszkodzenia luf, a następnego dnia (2 sierpnia) kolejne działo 1. Baterii i dwa działa 4. Baterii. Trzy wozy z amunicją 6. Baterii zostały zniszczone.

I. Dywizjon wraz z 1. Baterią ostrzelał i podpalił silnie ufortyfikowaną posiadłość Borawe, w której zauważono obserwatora artylerii wroga. Stanowiska obserwacyjne regimentu cały dzień znajdowały się pod ostrzałem rosyjskiej artylerii. Borawe i przylegający do wsi w lesie od północnej strony system umocnień wroga oparty na nasypie kolejowym linii Warszawa – Ostrołęka udało się zdobyć dopiero 3 sierpnia wczesnym popołudniem, po wielokrotnym ostrzale niemieckiej artylerii (grup Uechtriz, Rößler i innych). Wróg wycofał się przez Czarnowiec na północ i północny wschód. Wieczorem Ostrołęka znalazła się w rękach oddziałów niemieckich.

 

Walki pościgowe między Bugiem a górną Narwią

(4 - 19 sierpnia 1915 r.).

Rosjanie opuścili Warszawę i rozpoczęli wycofywanie się z linii na Wiśle. W związku z tym niemieckie dowództwo postanowiło przekierować natarcie Grupy Armii Gallwitza dalej na wschód, aby poprzez manewr wyprzedzający przechwycić jak najwięcej jednostek wroga jeszcze nad Bugiem. I. Korpus Armijny miał posuwać się naprzód na południe od linii kolejowej Ostrołęka -Śniadowo - Łapy.

W dniu 4 sierpnia przez Rzekuń rozpoczęła się ofensywa na wschód. Towarzyszyły jej częste potyczki (potyczki te są wymienione w kalendarzu bitew jako bitwa nad rzeką Orz (4-7 sierpnia), bitwa pod Ostrowią (8-10 sierpnia) oraz bitwa na linii Czyżew - Zambrów (11-12 sierpnia). Jednak takie miejscowości jak Rabędy, Troszyn, Rostki, Dąbek itp., gdzie walczyły jednostki korpusu, znajdowały się 15-20 km na północ od miejsc nazwanych bitew.

Tam, gdzie piechota nie była wstanie posuwać się naprzód, decydujące znaczenie miały pociski i szrapnele wystrzeliwane przez artylerię, które zmuszały przeciwnika do odwrotu. Kluczowe było wczesne zidentyfikowanie głównych punktów oporu i większych skupisk wrogich oddziałów oraz poddanie ich skutecznemu ostrzałowi. Obserwatorzy artylerii na linii piechoty mieli do wykonania odpowiedzialne zadanie. W dniu 8 sierpnia wicewachmistrz rezerwy Heysel (4. Baterii), kierujący ostrzałem artylerii znajdującej się na wschód od Pomianu na pozycje rosyjskie, poległ w okopach pod wsią Choromany.

Wkrótce nie można było już mówić o pościgu. Operacja nad Narwią coraz bardziej przekształcała się w frontalne natarcie. Pościg przerodził się w bitwę... Przeciwnik wycofywał się zgranymi formacjami z zajętych pozycji i wycofywał się na całej linii między Narwią a Bugiem. Mimo to tylnym strażom głównych sił, walczącym do ostatniej kropli krwi, często udawało się wypełnić powierzone im zadanie, przez co odchodzącym oddziałom udawało się w trakcie odwrotu oderwać od przeciwnika.

W dniu 9 sierpnia twierdza Łomża wpadła w ręce 8. Armii.

W wyczerpujących marszach pościgowych jednostki niemieckie parły nieubłaganie, ścigając wroga na każdym odcinku. Front coraz dalej oddalał się od zaplecza, z którego komunikacja stawała się coraz dłuższa i gorsza, jednak czołowe oddziały nacierały niestrudzenie.

Z reguły dzień wyglądał następująco. Rankiem o 4:00 lub 5:00, nieraz też kilka godzin później, w zależności od sytuacji w jakiej znajdowały się sąsiednie jednostki, rozpoczynał się marsz. Rosyjskie posterunki kawalerii, opóźniające pościg, były łatwo przepędzane kilkoma strzałami. Najczęściej dopiero około południa awangarda, do której często przydzielona była jedna z baterii 1. Regimentu Artylerii Polowej, napotykało silniejszy opór lub mocniej ufortyfikowaną pozycję. Wróg był wówczas atakowany i wypierany. Baterie kilkakrotnie zmieniały pozycje, dopóki pod wieczór odgłosy walki nie ucichły. Po całkowitym wygaszeniu walk, podciągano tabory, a obserwatorzy i telefoniści wracali z pierwszej linii.

Za wozami amunicją i innymi pojazdami lub w pobliskich lasach wyrastały namioty, zaopatrzone w słomę lub gałęzie sosnowe, a do których zbliżały się kuchnie polowe, ciągnąc za sobą rozpraszający się obłok dymu. Często, by urozmaićmy dowieziony posiłek, obsługa dział przygotowywała dodatkową pieczeń z baraniny lub prosiaka „zdobytego” w ciągu dnia. O zmroku armaty ustawiano w „pozycji nocnej” i przydzielano strażnika do każdego plutonu. Niedługo później ostatni kanonier zniknął w namiocie, a księżyc i gwiazdy spoglądały na ten scenę pokoju w kotle wojny.

Oczywiście, zdarzały się też dni, które przebiegały zupełnie inaczej, zwłaszcza gdy konieczne było sforsowanie rzeki lub gdy własna piechota natrafiała na pozycje zaciekle bronione przez Rosjan. W takich przypadkach przeprowadzano zaplanowany atak z przygotowaniem artyleryjskim. Od czasu do czasu zatrzymywano się przed daną przeszkodą na dłużej niż jeden dzień, aby poczekać, aż sama spadnie jak dojrzały owoc, na skutek atakujących z flanki oddziałów z sąsiednich dywizji.

Przemarsze odbywały się częściowo po grząskich polnych i leśnych drogach. Konie musiały dać z siebie wszystko, aby pociągnąć działa i wozy. Gdy tylko baterie zostały ustawione na pozycjach, dowódcy jednostek udawali się do pobliskiej wsi, aby znaleźć paszę dla koni. Większość wiosek została jednak doszczętnie spalona. Wówczas koniom podawano snopki owsa, które były przewożone na lawetach w dużych, owiniętych płachtami namiotowymi wiązkach. Naturalne było, że artylerzyści, aby odciążyć konie, zazwyczaj maszerowali pieszo. Na konie wsiadano tylko w celu ustawienia się w szyku. Trzeba było odejść od przedwojennych poglądów, zgodnie z którymi „artylerzysta królewski” dumnie siedział na lawecie lub przodku i spoglądał z góry na swoich towarzyszy broni z piechoty.

Telefoniści mieli gorzej niż iż artylerzyści i obsługa wozów amunicyjnych. Gdy bateria po długim marszu zajmowała stanowisko ogniowe, oni musieli jak najszybciej zainstalować linie telefoniczną między baterią a punktem obserwacyjnym. Gęsto zalesiony lub pagórkowaty teren bardzo często powodował, że punkt obserwacyjny znajdował się dość daleko od stanowiska ogniowego. A jeśli bateria zmieniała pozycję kilka razy w ciągu dnia, telefonistom nie pozostawało nic innego, jak tylko wielokrotnie układać i demontować linię...

Jak już wspomniano, Rosjanie bezlitośnie palili wioski, miasta i mosty, które musieli oddać Niemcom. W miejscowości Wysokie Mazowieckie w dniu 13 sierpnia, tuż przed zajęciem miasta przez 10. Regiment Strzelców Konnych i przedzieloną im 6. Baterię/FAR.1, Kozacy wyłudzili od burmistrza 3000 rubli i w zamian za to przed odjazdem nie podpalili całej miejscowości, a jedynie niektóre budynki!

Mur stworzony z rosyjskich żołnierzy był nieustannie wypychany; pozycja po pozycji padała. Nie można było pozwolić, by główne sił wroga oderwały się od pościgu, należało dzień i noc trzymać go na ostrzu miecza.

Adiutanci oraz posłańcy z rozkazami mieli ciężką służbę w nocy. Wkrótce po zajęciu kwater przez dowództwo musieli ponownie wsiąść na konie i jechać do najbliższego, często odległego sztabu brygady lub dywizji, gdzie czasami czekali godzinami, aż oficer sztabu powrócił z dowództwa. Następnie przy słabym świetle dyktowano i porównywano rozkazy. Zaspani i śmiertelnie zmęczeni jeźdźcy wracali w ciemnościach do swoich oddziałów, gdzie przybywali w samą porę, kiedy zarządzano pobudkę i bez odpoczynku musieli dołączyć do wyruszających oddziałów. Często posłańcy zasypiali w ciągu dnia w siodle, aż obudził ich głos kolegów...

Z czasem skuteczność niemieckiej artylerii spadła z powodu zużytych luf i mniej skutecznej amunicji ściąganej ze starych zapasów. Z powodu licznych pęknięć luf ze stanu regimentu z użytku wypadły kolejne działa. 3. Bateria dysponował już tylko dwoma działami, które tymczasowo rozdzielono między 1. i 2. Baterię.

*

W dniu 14 sierpnia 2. Dywizja Piechoty znajdowała się nad rzeką Ślina na południowy zachód od miejscowości Sokoły. To w tym rejonie hauptmann Biebrach, dowodzący sztabem regimentu, otrzymał śmiertelne rany, gdy wieczorem wraz z majorem Hoffmannem-Scholzem opuszczał punkt obserwacyjny pod wsią Mazury, który znajdował się pod silnym ostrzałem piechoty i karabinów maszynowych. Został natychmiast przewieziony do szpitala polowego w miejscowości Wysokie Mazowieckie, gdzie zmarł 16 sierpnia. 2. Bateria przyjęła żałobę po stracie doświadczonego dowódcy.

Kontynuując marsz na północny wschód w dwóch kolumnach, w dniu 17 sierpnia jednostki dotarły w pobliże wsi Łupianka Stara znajdującej się w pobliżu górnego biegu Narwi. Prawa kolumna z II. Dywizjonem/FAR.1 dotarła do wsi Łapy Goździki naprzeciwko Uhowa, gdzie most prowadzący przez Narew został zniszczony przez Rosjan. W wykazach bitew starcia w tym rejonie zostały nazwane: „Walki o przeprawę na linii Suraż – Uhowo – Baciuty – Waniewo”.

Regiment Prinz August ponownie stracił dowódcę baterii: oberleutnant Neßlinger (3. Bateria) został ciężko ranny odłamkiem na stanowisku ogniowym koło wsi Łapy Goździki i zmarł dwa dni później w wyniku odniesionych ran.

W Łupiance Starej gospodarstwo, w którym major Uechtritz jako dowódca artylerii zgrupowania von Zitzewitza (4. Regiment Grenadierów) kwaterował wraz ze sztabem zgrupowania, zostało nagle ostrzelane przez artylerię ciężkiego kalibru. Kiedy oba sztaby zmieniły swoje pozycje po całkowitym spaleniu wsi, ogień wroga został precyzyjnie przeniesiony, mimo że wieś nie była widoczna dla wroga.

Niedługo potem z pola ze zbożem za wsią wyciągnięto z ziemianki rosyjskiego artylerzystę z aparatem telefonicznym i przekazano go sztabu dywizji.

2. Dywizja Piechoty została przeniesiona do rezerwy armii. Pomaszerowała na południe i przez Topczewo oraz Stryki dotarła w okolice wsi Augustowo na zachód od Bielska.

12. Armia Gallwitza, która powstała 7 sierpnia z części Grupy Armii Gallwitza, miała teraz ruszyć jednym korpusem na Białystok, a drugim w kierunku południowo-wschodnim na Bielsk, aby wspólnie z armiami księcia Leopolda Bawarskiego i Mackensena zablokować odwrót trzynastu rosyjskich korpusów znajdujących się w rejonie Bielska.

 

Bitwa pod Bielskiem

(24 - 25 sierpnia 1915 r.).

Pod Bielskiem przeciwnik obsadzał silnie umocnioną pozycję na zachodnim brzegu rzeki Biała, którą główne siły 12. Armii musiały zdobyć w krwawej walce.

Znaczna część 2. Dywizji Piechoty podlegającej XIII. Korpusowi Armijnemu, w tym I. Dywizjon/FAR.1, pozostała podczas tej bitwy na zachód od Bielska jako rezerwa armii oraz korpusu. Niektóre jednostki zostały jednak natychmiast w marszu w dniu 19 sierpnia wysłane przeciwko rosyjskim pozycjom pod Augustowem.

II. Dywizjon/FAR.1 ruszył w kierunku odcinka wyznaczonego 4. Regimentowi Grenadierów na wschodnim skraju lasu znajdującego się na zachód od Augustowa, który został zdobyty jeszcze tego samego wieczoru. Powtarzające się ulewy sprawiły, że obozowanie w nocy w pobliżu stanowisk artyleryjskich było bardzo niewygodne. Mocowania namiotów zostały zmyte, a same namioty zawaliły się pod naporem wody.

Rankiem w dniu 20 sierpnia o godzinie 9:00 II. Dywizjon/FAR.1 rozpoczął się ostrzał artyleryjski z pozycji na południe od Augustowa.

Wiadomość o upadku rosyjskiej twierdzy Modlin rozproszyła przygnębienie spowodowane nocnym deszczem i podniosła ducha walki. Wieczorem wróg został całkowicie wyparty ze swoich pozycji na zachód od Bielska, a II. Dywizjon zajął kwatery w samym, poważnie zniszczonym Bielsku.

Rosjanie dokonali tam doraźnej rzezi stada bydła liczącego około 300 sztuk należącego do składu zaopatrzeniowego, którego nie byli w stanie zabrać, tak że okoliczne pola pokryte były gnijącą padliną i wokół rozprzestrzenił odrażający fetor.

Następnego dnia (21 sierpnia) II. Dywizjon zajął pozycje na drugim brzegu rzeki Biała, na wschód od wsi Dubicze, przy drodze do Hołody. Wróg okopał się kilka kilometrów dalej w lesie.

W dniu 21 sierpnia I. Dywizjon/FAR.1 został przeniesiony ze swojego obozu we wsi w Stryki do Augustowa, a następnego dnia na pozycję przy zachodnim wyjeździe z Bielska, gdzie pozostawał w stanie gotowości bojowej. W dniu 23 sierpnia zajął pozycje ogniowe w pobliżu Dubicza. Po prawej rozmieszczono 1. i 2. Baterię a po lewej stronie obok II. Dywizjonu 3. Baterię. Pomimo długotrwałego i aktywnego wsparcia baterii, których ostrzał momentami przeradzał się w nawałę artyleryjską, piechota która szturmowała rosyjskie leśne pozycje pod Hołodami, dosłownie usiane karabinami maszynowymi, nie odniosła sukcesu mimo wielokrotnych prób.

Dopiero po ogólnym przegrupowaniu 2. Dywizji Piechoty, łącznie z jej artylerią, które miało miejsce 25 sierpnia, 1. Regiment Artylerii Polowej przemieścił w rejon na południe od Parcewa , aby z południa i południowego wschodu razić pozornie nie do zdobycia od zachodniej strony pozycje leśne. Wróg pod presją niesprzyjających sytuacji w sąsiednich odcinkach sam wycofał się w nocy zaciekle bronionych okopów. 2. Dywizja Piechoty nie ścigała wroga zbyt daleko, ponieważ 26 sierpnia w południe Grupa Armii Mackensena znajdująca się pod w Brześciem Litewskim dostała zadanie na innym odcinku frontu. 2. Dywizja zawróciła najpierw do wsi Malesze (10 km na zachód od Bielska). Dalej już dywizja kontynuowała marsz w oddzielnych grupach. 1. Regiment Artylerii Polowej utworzył własną grupę marszową i ruszył przez Załuskie (6 km na północny wschód od Brańska), trasą na północ od Wysokiego Mazowieckiego, dalej przez Jabłonkę, Zambrów, Modzele do rejonu między Łomżą a Kolnem. Ponieważ wioski były w większości całkowicie spalone, jako zakwaterowanie służyły zazwyczaj tylko obozy w terenie.

12. Armia Gallwitza wyparła wroga rejonów znajdujących się z niebezpiecznej bliskości granicy Prus Wschodnich. W tym momencie 2. Dywizja Piechoty opuściła jej szeregi i została przeniesiona do 10. Armii na front pod Kownem. 1. Regiment Artylerii Polowej w dniu 1 września w godzinach popołudniowych został załadowany do pociągów w Kolnie i Dlottowen.