piątek, 29 grudnia 2023

76. Regiment Piechoty Landwehry – część 4 – Giżycka Pozycja Polowa

 

 

Landwehr-Infanterie-Regiment 76 im Weltkriege

Autor: Heinrich Holsten

Tłumaczenie i opracowanie:

Jacek Czaplicki

Małgorzata Karczewska

 

Kontynuacja wątku: link

 

 

Rozdział 8

Na Giżyckiej Pozycji Polowej

 

Nadzieja na odpoczynek i relaks w „kulturalnym i bezpiecznym” miejscu szybko zgasła. Na pobyt w Lötzen [Giżycko] dostaliśmy tylko jeden dzień. Zaraz potem wróciliśmy na mróz, pod grad kul i w błoto. Oczywiście, kiedy wyruszaliśmy wczesnym rankiem 12 listopada, powiedziano nam, że wrócimy tego samego dnia, ale „na wszelki wypadek” powinniśmy zabrać ze sobą zapas jedzenia. Ta ostrożność była naprawdę zbawienna, ponieważ mieliśmy już więcej nie zobaczyć Giżycka. Było jeszcze ciemno, gdy wyszliśmy z miasta i przeszliśmy przez most Kulla [przesmyk Kula pod Bogaczewem] w kierunku wsi Paprodtken [Paprotki], gdzie mieliśmy prowadzić prace przy umacnianiu pozycji. W połowie drogi po naszej lewej stronie widzieliśmy reflektor na Przykopp [Przykop] skanujący teren, a wystrzelone flary informowały nas, że front jest blisko.

Po kilku godzinach dotarliśmy do Paprotek, gdzie zarządzono przystanek, ale niedługo potem rozkazano wznowić marsz. Z I. Batalionu/L.76 dwie kompanie zostały wysłane do Wensowen [Wężówka] (3. i 4. Kompania) z zadaniem rozmieszczenia ich w Eckersberg [Okartowo], a 1. i 2. Kompania pomaszerowały na linię Sastrosnen-Grüneberg-Seehöhe [Zastrużne-Matyszczyki-Cierzpięty]. II. Batalion/L.76 również został podzielony: dwie kompanie wysłano do Marczinawolli [Marcinowa Wola], a pozostałe dwie do Wierczeyken [Wierciejki]. III. Batalion/L.76 zajął kwatery alarmowe w Paprotkach i pozostał tam do następnego dnia, ale 15 listopada dwie jego kompanie zluzowały dwie kompanie II. Batalionu w Marcinowej Woli, gdzie rosyjska artyleria strzelała tak silnie, że tylko jeden pluton wystawiano na pozycji obserwacyjnej, a pozostałe siły kryły się za wzgórzem 148. Tego samego dnia (15.) ze Schwerina przybył kolejny transport uzupełnieniami liczący 206 ludzi. Tym razem byli to w większości młodsi mężczyźni, ochotnicy wojenni, którzy wyróżniali się nowymi mundurami i żwawszym zachowaniem.

Marcinowa Wola

 

A tak wyglądało życie w dniach 12-17 listopada między Paprotkami a Marcinową Wolą. W pierwszych dniach pogoda była deszczowa i łagodna, potem przyszedł mróz, a 17 listopada nawet spadł śnieg. Przebywanie w otwartych okopach pod Marcinową Wolą stawało się coraz bardziej nieprzyjemne, a kopanie coraz trudniejsze.

Dwie kompanie II. Batalionu/L.76, które znajdowały się w Wierciejkach, miały lepiej, ponieważ ich okopy w pobliżu Przykopu, które musieli obsadzać na przemian z landszturmistami, były stosunkowo dobrze rozbudowane.

Wydawało się, że i kompanie I. Batalionu w Cierzpiętach i Okartowie nie mają źle. Jednak sytuacja w Cierzpiętach wkrótce miała stać się bardzo krytyczna.

W przesmyku między jeziorem Tirklo [Tyrkło] i jeziorem Buwelno [Buwełno] znajdowały się stanowiska czterech kompanii, którymi dowodził major von Consbruch. Wcześniej pozycje obsadzały oddziały landszturmu, zanim teraz otrzymali wsparcie w postaci 1. i 2. Kompanii/L.76.

1. Kompania, dowodzona przez oberleutnanta Schade, przez kilka pierwszych dni zajmowała pozycję nr 1 nad jeziorem Tyrkło, najbardziej wysuniętą na prawo, a następnie przeniosła się na drugą linię obrony, podczas gdy 2. Kompania, dowodzona przez offiziersstellvertretera Grotha, która przejęła obowiązki od 1. Kompanii, przeniosła się na pozycję nr 4 nad jeziorem Buwełno. Tutaj, 18 listopada, w „Dniu Modlitwy i Pokuty”, mieli otrzymać poważny cios.

Już poprzedniego dnia zauważono, że Rosjanie zbliżają się do naszych linii na wysokości pozycji drugiej kompanii. Rankiem w Dzień Pokuty rozpoczął się silny ostrzał wrogiej artylerii, który nasilał się nieprzerwanie do około godziny 8:00, a wkrótce dołączył do niego ostrzał z broni maszynowej i piechoty. Nagle oberleutnant Schade, który znajdował się na drugiej linii, zauważył, że jego trzeci pluton, który znajdował się za pozycją nr 3 po jego lewej stronie, cofa się, a rosyjska piechota naciera na Matyszczyki znajdujące się za jego własną pozycją po lewej stronie. Rosjanie przebili się przez nasze pozycje na południowym krańcu jeziora Buwełno, natarli na 2. Kompanię/L.76 na jej flance oraz prawdopodobnie od tyłu i zmusili nasze oddziały do wycofania się.

W ręce Rosjan wpadły nie tylko Cierzpięty, ale także Matyszczyki, znajdujące około 2 kilometry dalej.

7., 8., 9. i 11. Kompania/L.76, które znajdowały się w rezerwie w Paprotkach, pomaszerowały pod dowództwem oberleutnanta Freiherr von Heintze przez Borken [Borki] na zagrożoną pozycję i próbowały odbić Matyszczyki. Rosjanie mieli jednak tak dużą przewagę liczebną i próba ta zakończyła się niepowodzeniem. O godzinie 20:00, gdy zapadły całkowite ciemności, cała linia frontu została cofnięta, a kompanie naszego regimentu pomaszerowały z powrotem do Paprotek. Marsz ten był niezwykle trudny, ponieważ ścieżki były tak pełne błota i szlamu, że nie dało się po nich maszerować. Trzeba było po ciemku odnaleźć drogę wzdłuż płotów, żywopłotów i rowów.

9. oraz część 7. i 8. Kompanii/L.76 również zboczyły z drogi i dotarły do Schimonken [Szymonka], gdzie wyczerpanym ludziom zapewniono kilka godzin odpoczynku, dzięki czemu udało się zebrać wciąż nadciągających pogubionych żołnierzy.

2. Kompania/L.76 najbardziej ucierpiała podczas przełamania. Rankiem 19 listopada w cegielni Szymonka zgromadziło się 32 ludzi. Straty były ponad dwukrotnie wyższe. Wśród zaginionych był dzielny dowódca kompanii Groth, który osobiście bronił swojej pozycji do końca (według hauptmanna Schade).

Podczas gdy 1., 2., 7., 8., 9. i 11. Kompania/L.76 skierowano pod Matyszczyki i Cierzpięty, to 5., 6., 10. i 12. Kompania/L.76 okopały się na wzgórzach pod Marcinową Wolą. Tamtejsze okopy tworzyły lekki łuk i na południu zwrócone były na Bagno Nietlickie. Wieś Marcinowa Wola w ciągu pierwszych kilku dni była obsadzona przez dwie kompanie. Ponieważ jednak rosyjska artyleria mocno ostrzeliwała wieś, ograniczyły się one do wystawienia placówek polowych nad jeziorem Buwełno i posterunku podoficerskiego przy południowym wyjeździe. Posterunki podoficerskie zostały również wysłane do gospodarstw kolonijnych na skraju Bagna Nietlickiego („zu Paprodtken”, „zu Marczinawolla”). Na prawo od naszej pozycji aż do pozycji 5. Regimentu Piechoty Landwehry znajdowała się luka.

Przełamanie pozycji pod Cierzpiętami postawiło Giżycką Pozycję Polową w bardzo niepewnym położeniu. Wróg mógł teraz podejść z Cierzpięt do Marcinowej Woli, zająć słabo obsadzone Góry Paproteckie i zdobyć tam dobrą pozycję dla swojej artylerii. Rosjanie podjęli taką próbę, ale spóźnili się o trzy dni. Wykorzystaliśmy ten czas, aby poprawić nasze pozycje i przygotować się na ich przyjęcie.

Po zluzowaniu 5., 6., 10. i 12. Kompanii/L.76 przez 1., 7., 8., 9. i 11. Kompanię/L.76, po południu 21 listopada pozycja skierowana frontem na południe została ostatecznie zaprojektowana przez oberleutnanta Freiherr von Heinze i oberleutnanta pionierów Rothe, a żołnierze kompanii dostali rozkaz pracy z maksymalną siłą przy rozbudowie. Wokół lewego skrzydła pozycji, gdzie nadal istniała luka między wsią Marcinowa Wola a nami, zbudowano umocnione punkty obrony okrężnej, skąd można było prowadzić ostrzał we wszystkich kierunkach. Za naszą pozycją znajdowało się wzgórze 148, które również miało częściowo zbudowane okopy, ale na razie wzgórze nie było obsadzone, dopóki wieś Marcinowa Wola była nadal w naszych rękach. Następny dzień miał nam udowodnić, jak bardzo potrzebne były prace nad naszym okopem.

O świcie 22 listopada okolica zaoferowała rzadko spotykane cudowne widoki. Ogniście czerwona kula słońca wznosiła się nad pokrytymi lodem i śniegiem polami pięknego mazurskiego krajobrazu, które otulała lekka zasłona mgły. Wyszliśmy z okopu, rozprostowaliśmy zesztywniałe kończyny i spojrzeliśmy na Nietlickie Bagno.

Z kominów zagród przed nami unosiły się kłęby dymu, świadczące o tym, że nasze posterunki podoficerskie przygotowują poranną kawę. Oficerowie skierowali lornetki na południe i badali odległy teren. Nagle … nad naszymi głowami rozległo się krótkie wycie, a tuż za naszym okopem salwa pocisków zaryła w twardej, zamarzniętej ziemi. Momentalnie nasze zmęczenie i zachwyt pięknym krajobrazem zniknęły. Wszyscy szybko wskoczyli do okopu i chwycili za karabiny.

Oczywiście czas na otwarcie ognia jeszcze nie nadszedł. Dopiero godzinę później podoficerowie zameldowali, że zaobserwowano wyłaniające się linie strzelców i patrole oraz że bardzo liczne gromady wroga przemieszczają się w kierunku południowego krańca Marcinowej Woli. Pół godziny później nasi podoficerowie wrócili biegiem. Jednak żołnierze zdążyli jeszcze zdjąć placki ziemniaczane z patelni i wciąż je przeżuwali, gdy czujki wskoczyły do naszego okopu. Teraz wyraźnie widzieliśmy zbliżających się Rosjan. Nawet wroga bateria wyjechała na otwarty teren i z odległości 2500 metrów ostrzelała nasze okopy. Trzeba było wycofać placówkę oraz posterunek podoficerski z Marcinowej Woli, ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że zostaną odcięte od głównej pozycji.

Ponieważ nie mieliśmy artylerii, a nacierający wzdłuż jeziora Rosjanie mieli doskonałą osłonę, mogliśmy zadać im tylko niewielkie straty. Najlepsze pole ostrzału miały drużyny z 9. Kompanii, które obsadzały stanowisko obrony okrężnej i stamtąd mogły ostrzeliwać miejsce na południowym wyjeździe z wioski, gdzie Rosjanie nie mieli osłony. Nie byli jednak w stanie zapobiec zajęciu wioski przez wroga.

Do południa sytuacja naszych czterech kompanii stała się niezwykle krytyczna. Gdyby Rosjanie wykonali energiczne natarcie na kierunku północnym i północno-zachodnim, wróg wyszedłby na flanki i tyły naszych oddziałów. Największe niebezpieczeństwo zostało zażegnane po południu dzięki przybyciu oddziałów rezerwy z Paprotek, które obsadziły wzgórze 148 po naszej lewej, zanim Rosjanie zdążyli się umocnić. Ale nawet po przybyciu 1., 2., 5., 6., 10. i 12. Kompanii/L.76 sytuacja była nadal bardzo poważna, zwłaszcza 23 listopada, kiedy Rosjanie wznowili ataki na szerszym froncie. Noc nie została jednak zmarnowana. Na tyle, na ile było to możliwe przy użyciu saperek, mimo zamarzniętej ziemi i rosyjskiej artylerii, okopy zostały ulepszone. Niemniej jednak, w południe 23 listopada niebezpieczeństwo wzrosło do najwyższego poziomu, gdy kompanie landszturmu rozmieszczone na obu skrzydłach zaczęły ustępować, a nawet porwały część oddziałów naszego regimentu na lewym skrzydle, gdy się cofały.

Oberleutnant Freiherr von Heintze zebrał pozostałych tam żołnierzy, szeregowych oraz dowódców i zajął pozycję niedaleko swojego stanowiska dowodzenia, co tymczasowo powstrzymało falę odwrotu. Na szczęście wkrótce pojawiła się artyleria, która zapewniła wielkie wsparcie naszym kompaniom swoim dobrze ukierunkowanym ogniem. Kiedy wieczorem pojawił się oberst Weicke z batalionem swojego 33. Regimentu Fizylierów, główne niebezpieczeństwo zostało zażegnane. W nocy Marcinowa Wola stała w ogniu, a czerwona łuna pożogi oświetlała zaśnieżony krajobraz rozciągający się przed naszymi oczami.

Po tym, jak udało nam się odeprzeć rosyjski atak na Góry Paproteckie, rozpoczęły się na tym terenie walki pozycyjne. Kolejne miesiące były z pewnością jednymi z najtrudniejszych, ale także najbardziej pamiętnych w całej kampanii. Z jednej strony byliśmy mocno nękani zarówno przez wrogą artylerię, jak i piechotę, a z drugiej strony w tych dniach pojawił się bardzo silny mróz (23 listopada było 10° poniżej zera), a my byliśmy zmuszeni do spędzania nocy pod gołym niebem. Nie można było szybko zbudować ziemianek, ponieważ ziemia była bardzo twarda, rosyjska artyleria bardzo czujna i nie było żadnych materiałów budowlanych. Kilkakrotnie patrole udawały się do majątku Truchsen [Truksy] po jakieś drzwi, garnek do gotowania czy nawet piec, ale w trakcie tych wypraw ponosiły straty w postaci zabitych i rannych. Takie drzwi i deski układano w poprzek okopu, a między nimi mocowano płachtę namiotową, aby zapewnić prowizoryczną ochronę przed wiatrem i padającym śniegiem. Inni robili małe wnęki w ścianie okopu, gdzie znajdowali prowizoryczne schronienie. Kuchnie polowe docierały tylko do ziemianki batalionu, a droga do niej prowadziła przez otwarty teren, który dzień i noc znajdował się pod ostrzałem wroga. Osłonięte drogi dojazdowe powstawały stopniowo, ale i tak straty były wysokie.

 


 

 

Ponieważ nie wszystkie kompanie w okopach były potrzebne w ciągu dnia, jedną kompanię można było wycofać wczesnym rankiem i wysłać do Paprotek w celach higienicznych, zaszczepienia i naprawy sprzętu. W wiosce zwykle żołnierze nie mieli wiele czasu na odpoczynek. Czas pobytu we wsi był na to o wiele za krótki, ponieważ do wieczora musieliśmy być z powrotem w okopach, gdyż Rosjanie nieustannie szukali okazji, aby zająć nasze pozycje.

Pewnego wieczoru o zmierzchu – jak pamiętam, musiał to być 1 grudnia - staliśmy w okopie i rozmawialiśmy, nie podejrzewając niczego złego.

Nagle słyszymy dziwny gardłowy okrzyk na przedpolu: „Hurra, Hurra”. Trudno nam uwierzyć własnym oczom, ale faktycznie tak było: Rosjanie bez przygotowania artyleryjskiego, ale z uprzejmym zawołaniem, wyleli się do zagłębienia przed naszym okopem na wzgórzu 148. Szybko podnieśliśmy karabiny i rozpoczęliśmy zaciekły ostrzał. Już po kilku minutach sprawa jest przesądzona. Spora część atakujących leżała martwa lub ranna w zagłębieniu, a reszta wracała do swoich okopów.

Wieczorem 3 grudnia zauważyliśmy, że rosyjscy żołnierze są zajęci kopaniem okopu na wyniesieniu przed naszym okopem w odległości około 100 metrów. Za każdym razem, gdy wystrzelona zostaje raca, rzucają się na ziemię, ale zaraz potem wznawiają swoją pracę. Nasza artyleria i ogień piechoty nie był w stanie ich odpędzić. Kiedy wróg wystarczająco się umocnił, otworzył z tej nowej wysuniętej pozycji morderczy ogień na wzgórze 148, który oczywiście jest przez nas odwzajemniany z taką samą siłą. Na szczęście, niedawno zainstalowany karabin maszynowy jest sprawny. Przez pobliską lornetkę teleskopową możemy dokładnie obserwować efekty ostrzału, gdy kule ryły nowo zbudowany okop strzelecki. Umożliwiło to precyzyjne kierowanie ogniem karabinu maszynowego, w wyniku czego ogień ze strony rosyjskiej piechoty wkrótce osłabł i stopniowo ustał. Jednakże ponieśliśmy znaczne straty w tej ciężkiej wymianie ognia między okopami piechoty. Dowódca kompanii, leutnant Westerwieck, został postrzelony w głowę i zmarł kilka dni później w Giżycku.

 

Grób leutnanta Wiesterwiecka na cmentarzu miejskim

 

 

Następnego dnia nadal widzieliśmy słabszą już obsadę we wrogim okopie, ale o zmroku wydawało się, że jest pusty. Aby się upewnić, wyruszył tam patrol ochotników. Okop był pusty, a dzięki latarce kieszonkowej stwierdzono, że nasz karabin maszynowy sprawił się doskonale. Okop był pełen ciał. Patrol zabrał kilka elementów wyposażenia i mundurów, dzięki czemu można było rozpoznać z jakiej jednostki byli zabici.

Ze wszystkich pozycji pod Marcinową Wolą, wzgórze 148 prawdopodobnie najbardziej ucierpiało od ognia artyleryjskiego, ale jeszcze bardziej obawiano się skręcającego złamania terenu dalej na prawo, gdzie Rosjanie przedostali się na odległość 80 metrów i nieustannie próbowali nękać nas ogniem piechoty, karabinów maszynowych i granatami ręcznymi, co skutkowało dużymi stratami. Aby zapewnić większą ochronę żołnierzom, pozycja została cofnięta. Oprócz tych dwóch punktów, były jeszcze inne znaczące pozycje: pozycja Rothe, nazwana na cześć oberleutnanta pionierów, pozycja grozy i pozycja Leder.

12 grudnia przeszliśmy do małego natarcia w celu związania sił rosyjskich. Przede wszystkim kompanie 33. Regimentu po naszej lewej stronie miały za zadanie wkroczyć do Marcinowej Woli, określić siłę garnizonu i przesunąć nasze pozycje. Na naszym lewym skrzydle 12. Kompania/L.76 pod dowództwem feldwebelleutnanta Dreyera miała wesprzeć ten atak, a dalej na prawo 1., 7. i 8. Kompania/L.76 miały również wyjść ze swoich okopów, podczas gdy kompanie w centrum miały utrzymywać dobrze ukierunkowany ogień na rosyjskie okopy ze wzgórza 148 i sąsiednich pozycji. Cztery królewieckie haubice 15 cm wspierały ten atak przez cały dzień, jednak nie osiągnięto pożądanego sukcesu. Jedynie 12. Kompania/L.76 była w stanie trwale zająć wzniesienie niedaleko północnego wyjazdu z Marcinowej Woli, nazwane później Dreyerspitze. Sukces ten był jednak o tyle znaczący, że dał nam pozycję, z której mogliśmy ostrzeliwać z flanki rosyjskie okopy naprzeciwko wzgórza 148.


 

Rosyjskie ataki osiągnęły spore natężenie w Boże Narodzenie. Po pozostawieniu nas w spokoju w Wigilię, wróg rozpoczął silne natarcie rankiem w Boże Narodzenie. Z zaskakującą śmiałością Rosjanie przekroczyli Bagno Nietlickie, zaskoczyli placówki landszturmu i osłonięci gęstą mgłą rzucili się na rozlokowany dalej batalion landszturmu. Na szczęście Rosjanie nie byli w stanie wykorzystać tego sukcesu. Ich oficerowie zostali z tyłu, a żołnierze nie wiedzieli, co dalej czynić na nowych pozycjach i szukali tylko łupów. Dzięki temu udało się dość szybko odzyskać stracony teren. Szczególną rolę odegrała w tym 12. Kompania/L.76, która miała dzień wolny w Paprotkach i świętowała tam Boże Narodzenie. Pod wieczór żołnierze tej kompanii otrzymali rozkaz odbicia zagrody zajętej przez Rosjan. Z bronią którą mieli przy sobie ruszyli w kierunku leżącej w ciemności zagrody. Żadna ze stron nie oddała ani jednego strzału. Wkrótce otoczyli gospodarstwo ze wszystkich stron i wkroczyli do środka. Rosjanie byli całkowicie zaskoczeni i poddali się. Wzięto 46 jeńców. Następnie strzelcy, rozstawieni w szerokiej linii, przeszukali rejon włamania się Rosjan, wzięto też kolejnych jeńców znalezionych w okopach, co stopniowo zwiększyło ich liczbę do 106.

Rosjanie postanowili się zemścić i przeprowadzili dwa kontrataki na naszą pozycję znajdującą się na skręcającym załamaniu terenu i sąsiednie pozycje. Próba ta zakończyła się jednak całkowitym niepowodzeniem. Rankiem drugiego dnia świąt, wąski obszar między wrogimi sobie okopami był pokryty około setką zabitych. Aby umożliwić Rosjanom pochowanie swoich poległych, staraliśmy się dać im do zrozumienia za pomocą znaków i sygnałów, że nie będziemy im przeszkadzać podczas zabieraniu poległych. W niedługim czasie Rosjanie zrozumieli o co nam chodzi, wyszli ze swoich okopów, przywitali się bardzo przyjaźnie i rozmawiali z nami przez chwilę, podczas gdy ich sanitariusze wynosili ciała. Wymieniono papierosy i inne drobiazgi, a kiedy czas lokalnego rozejmu dobiegł końca, kilku Rosjan zadeklarowało, że chcą pozostać w naszych okopach i zostać wzięci do niewoli. Jednak nasi dowódcy nie chcieli przyjąć tej przyjaznej oferty, ponieważ uważali, że to bratanie się, które zawiązało się pod ochroną flagi genewskiej, nie powinno być wykorzystywane do osłabiania wroga. Rosjanie zostali więc uprzejmie poproszeni o powrót do swoich okopów, po wcześniejszym uzgodnieniu, że przez najbliższy czas nie będziemy do siebie strzelać. Tak więc pierwszy strzał został oddany przez Rosjan dopiero następnego ranka. Rosyjska kompania z Marcinowej Woli, która była bardzo otwarta na bratanie się, została prawdopodobnie zastąpiona przez inną jednostkę.

 

Marcinowa Wola. Mapa sporządzona po Wielkiej Wojnie

 

Kiedy Rosjanie świętowali swój Nowy Rok, podjęli inicjatywę, aby dojść do porozumienia. Kiedy zapytaliśmy ich, czego chcą, wyjaśnili, że ich oficerowie świętują na tyłach, a oni postanowili nas odwiedzić. Odpowiedzieliśmy im, że bratanie się jest zabronione i że nie wolno nam opuszczać okopu. Gdyby przyszli do nas, musielibyśmy traktować ich jak jeńców. Efekt był taki, że przeszło na naszą stronę około 60 uciekinierów, a ich liczba byłaby jeszcze większa, gdyby nie szybka reakcja rosyjskiej artylerii.

Stopniowo życie na przedpolach Paprotek stawało się bardziej znośne. Ludzie przyzwyczaili się do rosyjskiej zimy, ale przede wszystkim zapewnili sobie większy komfort bytowania. Oprócz kompanii 33. Regimentu sprowadzono również część 45. Regimentu Piechoty. Umożliwiło to wycofanie kompanii na kilka dni w celu odpoczynku w ziemiankach zbudowanych dla oddziałów w rezerwie w pobliżu ziemianki dowódcy regimentu. Choć ziemianek tych nie można nazwać idealnymi, były one częściowo ukryte w niewielkim zalesionym wąwozie, dzięki czemu można było się swobodniej poruszać w terenie. Pociski gwizdały i tutaj, ale straciły już większość swojej mocy.

Przy ziemiankach rezerwy wykopano nawet studnię, której budowa zajęła sporo czasu, ponieważ wytrawni kopacze starali się prowadzić prace przy małym nakładzie. Jednak pewnego pięknego dnia, ku zdumieniu kopaczy, pojawiła się krystalicznie czysta woda. Wywiązała się następująca rozmowa:

„Mój drogi Korlu”, mówi Hein, „jak to możliwe, że w studni jest teraz woda? Przecież ustaliliśmy, że zostało jeszcze kilka tygodni pracy”.

„Taaaa”, mówi Korl, „jak słyszał, woda absolutnie nie pozwoliła się zawrócić”.

Jednak pomimo tego nieszczęścia, kopacze studni utrzymali swoje pozycje tak długo, że musieli wrócić do okopu tylko na krótki czas przed rozpoczęciem Winterschlacht [bitwa zimowa na Mazurach].

W tym ostatnim okresie nie było już tak źle. Sytuacja uspokoiła się po obu stronach, ale mądrzy prorocy wśród nas przepowiedzieli, że to tylko cisza przed burzą i że wkrótce wszystko zacznie się od nowa. Ich przepowiednie okazały się prawdziwe.

Nasz regiment może spoglądać wstecz, na dni pod Paprotkami z wielką dumą. Udało nam się zatrzymać natarcie dużych sił rosyjskiej armii w bardzo newralgicznym punkcie. W tamtych dniach nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak duże siły rozbiły się o małą zaporę, którą zbudowaliśmy, i jak wielkie było niebezpieczeństwo jej przełamania.

Nie wszystkie kompanie stacjonowały w tym czasie stale pod Marcinową Wolą, a te, które przebywały na innych pozycjach, zapewne tego nie żałowały, gdyż było tam na ogół znośniej. Dotyczy to zarówno kompanii I. Batalionu/L.76, które znajdowały się dalej na południe w pobliżu Eckersberg [Okartowo], Nikalaiken [Mikołajki] i Lucknainen [Łuknajno], jak i II. Batalionu/L.76, które na kilka dni przed Bożym Narodzeniem wysłano do Giżycka, a następnie musiały obsadzić okopy w pobliżu Ruhden [Ruda], Kosuchen [Kożuchy], Sulimmen [Sulimy] i Upalten [Upałty] na północy.

Oto kilka zdań z dziennika Mahna (5. Kompania/L.76):

„Nie mieliśmy tu żadnych poważnych walk. Mimo wszystko, straty były nieuniknione. 28 grudnia bezpośrednie trafienie w ziemiankę na pozycji nr 19 (7. Kompania/L.76) zabiło lub raniło prawie wszystkich jej mieszkańców (w tym dowódcę kompanii leutnanta Vircka oraz offiziersstellvertretera Kocha). Służba w okopach nie jest już tak wyczerpująca jak pod Paprotkami. Racje żywnościowe są coraz lepsze. Otrzymujemy wiele paczek z darów serca”.

 

niedziela, 17 grudnia 2023

54. Regiment Piechoty – Walki na łuku Orzyca

 


 

54. Infanterie-Regiment von der Goltz (7. Pomm.)

54. (7. Pomorski) Regiment Piechoty von der Goltz

Autor: Hauptmann Meinhold von Günther

Tłumaczenie i opracowanie:

Jacek Czaplicki

 

 

Walki na łuku Orzyca

 

Nieprzyjaciel przedwcześnie przerwał bitwę o Przasnysz i nie podjął energicznego pościgu. Dzięki temu, dał I. Korpusowi Rezerwowemu wystarczająco czasu na przegrupowanie się i odbudowanie sił do przygotowania obrony.

1 marca konkretnie ustalono linię frontu, którą miały obsadzić oddziały korpusu, a dywizje otrzymały instrukcje przygotowania się do długotrwałej obrony. Brygada Vett[1], tworząca prawe skrzydło, okopała się od skraju bagien Orzyca w rejonie wsi Brzozowo Maje do wzgórza 183 na północ od wsi Brzozowo Barak. Teren był sprzyjający do obrony. Szeroki na 3 kilometry, grząski teren Orzyca oferował dobrą osłonę flanki, a kilka stromych wzgórz zapewniało doskonałe punkty oporu i obserwacyjne.

Na tyłach, rozległe lasy zapewniały możliwość swobodnego przemieszczania się. Daleko na północ od wioski, okopały się oddziały 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty, który miał kompanię wysuniętą do przodu na południowy skraj wsi. W drugiej linii, oddziały 54. Regimentu Piechoty zbudowały w lesie ziemianki za prawym skrzydłem pozycji frontowej i obsadziły pozycję flankową skierowaną na Orzyc.

Kiedy 3 marca 54. Regiment Piechoty został częściowo uzupełniony 300 żołnierzami, dzięki czemu III. Batalion sformowano na nowo, oddziały otrzymały rozkaz, aby następnego dnia zluzować 5. Rezerwowy Regiment Piechoty na linii frontu.

Regiment, prawie nie nękany przez wroga, pozostał na pozycjach w pobliżu wsi Maje do 8 marca. Rosyjska artyleria od czasu do czasu prowadziła tylko lekki, rozproszony ostrzał na słabo zadrzewione lasy.

Niebo rozjaśniło się, wschodni wiatr utwardził błoto lodowatym oddechem i pokrył bagna Orzyca trzaskającą szklaną powłoką. Znów wróciła zima.

Już 8 marca, na rozkaz Naczelnego Dowództwa Armii, po otrzymaniu dwóch brygad jako posiłków, I. Korpus Rezerwowy rozpoczął natarcie. Celem było odciążenie Korpusu Zastrowa. Po południu, 70. Rezerwowa Brygada Piechoty, po zluzowaniu na pozycjach przez dywizyjną kawalerię, przegrupowała się na swoje lewe skrzydło. 54. Regiment Piechoty przemieścił się w rejon wsi Paczuszki.

II. Korpus Syberyjski, pod naporem lewego skrzydła I. Korpusu Rezerwowego, wycofał się kilka kilometrów na południe. Rosjanie szybko otrząsnęli się z początkowego zaskoczenia i przesunęli swoje korpusy na zachód. Należało się zatem spodziewać rosnącego oporu. W porannych godzinach 9 marca Korpus Morgena[2] rozpoczął natarcie na szerokim froncie, mocniej napierając na prawym skrzydle.

Nacierając na kierunku Morawy Wielkie 70. Rezerwowa Brygada Piechoty z oddziałami 5. Rezerwowego Regimentu z przodu dotarła do wsi Chmieleń Wielki o godzinie 9:00 rano. Po otrzymaniu meldunku, że nieprzyjaciel okopał się po obu stronach wsi Cichowo w odległości 2000 metrów, generalmajor Vett zdecydował się na atak. Nieprzyjaciel dobrze wybrał swoją pozycję. Wróg od frontu był chroniony przez szeroki pas bagien, jego flanki były oparte od wschodu o duży fragment lasu, a od zachodu o strome wzgórze 173 znajdujące się w połowie drogi do wsi Międzyleś.

Rano o godzinie 10:00 brygada z oddziałami 54. Regimentu Piechoty po prawej i 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty po lewej wyruszyła z Chmielenia Wielkiego. Na równinę wylały się linie strzelców. 36. Rezerwowy Regiment Artylerii Polowej otworzył ogień w kierunku wsi i okopów.

Major Walter rozmieścił I. i III. Batalion/54 w pierwszej linii, a II. Batalion/54 podążał za prawym skrzydłem. Obserwował przebieg starcia z południowego skraju lasu znajdującego się na zachód od Chmielenia Wielkiego. Gdy nieprzyjaciel zajął również pozycje bardziej na zachód, karabiny maszynowe zostały rozmieszczone na skraju lasu, skąd mogły strzelać w kierunku wzgórza 173. Okopani Rosjanie zawzięcie się bronili i zasypywali brygadę zmasowanym ostrzałem. Kiedy wczesnym popołudniem atak utknął w niesprzyjającym terenie, brygada okopała się 800 metrów od pozycji wroga. Nie obyło się bez strat. Rosjanie zdawali się być zadowoleni, gdyż atak był skazany na porażkę, a oddziały niemieckie na wykrwawienie się.

Wtedy major Walter odwrócił bieg wydarzeń. Tylko obejście pozycji wroga mogło pomóc tam, gdzie frontalny atak zawiódł. Major Schmidt otrzymał rozkaz poprowadzenia II. Batalionu/54 dalekim obejściem przez zalesiony obszar na wschód od Dzierzgowa, by uderzyć na lewe skrzydło wroga i zająć Międzyleś. Gdyby akcja się powiodła, łatwo byłoby zwinąć rosyjskie pozycje na wzgórzu 173 w pobliżu Cichowa.

Podczas gdy brygada utrzymywała się na osiągniętych pozycjach, II. Batalion/44 wyprowadził decydujące uderzenie. 6. i 8. Kompania/54 wyłoniły się z lasu pod Dzierzgowem i szybko ruszyły przez łąki poprzecinane strumieniem w kierunku wsi Międzyleś. Rosjanie pośpiesznie opuścili wieś i uciekli do Ożumiech. Batalion skręcił na wschód i bez chwili zwłoki zbliżył się do wzgórza 173, które było silnie obsadzone, ufortyfikowane i stanowiło klucz do przełamania pozycji wroga. Pod silnym ogniem oskrzydlającym z Ożumiech, kompanie bez zastanowienia natarły na wzgórze. Niosła ich chęć odwetu. Wciąż pamiętali o walkach pod Przasnyszem, który nadal nie został odbity. Tym razem to Rosjanie mieli uciekać. Jedna wola, jedna myśl trzymała ich wszystkich w więziach. Fale strzelców poderwały się z niespotykanym impetem i pędziły w kierunku okrągłego grzbietu z nowo rozbudzoną pewnością siebie i bez długich przerw na złapanie oddechu lub prowadzenie ognia. Powitał ich wściekły ogień ze wzgórza oraz ogień flankowy z Ożumiech. Na próżno! Atak się powiódł.

Gdy kompanie w szalonym biegu ruszyły pod górę, Rosjanie stracili odwagę przed błyszczącymi bagnetami. Stłoczone masy żołnierzy z oddziałów syberyjskich, pędząc na oślep, uciekały w kierunku Ożumiech. Zdyszani szturmowcy rzucili się w kierunku krawędzi wzgórza, tłocząc się na wąskim szczycie i podnieśli karabiny do ramion. Dolina na południe od wzgórza, na długiej przestrzeni była pokryta biegnącymi postaciami, jak na strzelnicy. Nadeszła godzina zemsty. Lśniły rozgrzane lufy, łuski zaczęły piętrzyć się pod nogami strzelców; zemsta z ponurą radością trwała, dopóki choć jeden brązowy mundur wciąż się poruszał. Polegli z Rostkowa zostali pomszczeni!

Gdy resztki Sybiraków zniknęły w osłaniających zabudowaniach na skraju Ożumiech, dowódcy kompanii przekierowali ogień na wschód w kierunku Cichowa. Z odległości 1000 metrów salwa pocisków dotarła do nisko położonej wsi i uderzyła z flanki w obrońców. Oddziały brygady ledwie poczuły ulgę, ponownie ruszyły do ataku na Cichowo. Wtedy opór Rosjan załamał się. Gdy o godzinie 18:00 oddziały I. i III. Batalionu/54 wdarły się do przednich zagród, w tym czasie nieprzyjaciel masowo wycofywał się na południe, ostrzeliwany z flanki przez II. Batalionu/54 ze wzgórza 173. Natarcie zakończyło się pełnym sukcesem, 600 Sybiraków złożyło broń, zdobyto trzy karabiny maszynowe. Straty wśród zabitych wrogów były niezwykle wysokie, podczas gdy regiment stracił tylko 5 zabitych i 108 rannych.

Szybko zapadający zmierzch uchronił wroga przed dalszym pościgiem, oddziały obsadziły osiągnięte pozycje.

Zwycięstwo pod Cichowem miało pobudzający wpływ na żołnierzy. To było jak wyzwolenie, że znowu inicjatywa w natarciu jest po ich stronie. Rankiem 10 marca Korpus Morgena kontynuował natarcie na szerokim froncie, aby oczyścić teren aż do rzeki Węgierka. Raporty z patroli rozpoznawczych 36. Rezerwowej Dywizji stwierdzały, że wróg, który wycofał się w nocy, przegrupował się ponownie 6 kilometrów na południu i wydawał się być zdeterminowany do obrony na linii Pawłówko - Falenta.

Generalmajor Kruge[3] postanowił przełamać wrogie pozycje za pomocą obejścia. Nowo przybyła Brygada Förstera (5. Regiment Grenadierów Gwardii i 146. Regiment Piechoty), podporządkowana 36. Rezerwowej Dywizji, została skierowana z Dzierzgowa przeciwko lewemu skrzydłu wroga pod wsią Pawłówko, podczas gdy 70. Rezerwowa Brygada Piechoty rozpoczęła atak frontalny. Aby umożliwić manewr okrążenia, natarcie Brygady Vett było prowadzone powoli.

Natarcie oddziałów brygady zatrzymało się pod wsią Rudno Kmiece, po czym pozwolono artylerii przejąć inicjatywę w bitwie. Grenadierzy gwardii dotarli na wyznaczoną pozycję i o godzinie 13:00 rozpoczęli natarcie. Rosjanie stawiali tylko słaby opór. Cofając się od wioski do wioski, wieczorem oddziały przekroczyły Węgierkę. Oddziały 54. Regimentu Piechoty nie poniosły prawie żadnych strat. Bataliony zostały zakwaterowane na noc w Zberożu i Falentach.

Szybkie natarcie wzmocnionego I. Korpusu Rezerwy przyniosło dobre efekty. 5000 jeńców rozpoczęło marsz do obozów zbiorczych znajdujących się po drugiej stronie czarno-biało-czerwonych słupów granicznych. Front przesunął się o około 15 kilometrów na południe, a działa korpusu ponownie miały w swoim zasięgu teren, na którym toczyły się zacięte walki o Przasnysz. Po raz kolejny zamiary wroga zostały udaremnione i ustalono, kto ma najwięcej do powiedzenie. Rosjanie opuścili Mławę i skupili się na bezpośrednim zagrożeniu na swojej flance. Zaistniała sytuacja, która doprowadziła do tego, że Rosjanie musieli walczyć na cofniętej linii, musiała im ułatwić i przyspieszyć działania. Kiedy więc 11 marca w blasku wczesno porannego słońca I. Korpus Rezerwowy przesuwał swój front naprzód, to z każdą godziną spodziewano się natrafić na przeważające siły wroga.

Oddziały 54. Regimentu Piechoty rozstawiły się w Zberożu o godzinie 7:00 rano. Ich zadaniem było dotarcie przez wieś Węgra do wsi Chojnowo. Atak miały rozpocząć oddziały 5. Regimentu Grenadierów Gwardii i 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Ledwo pierwsi strzelcy II. Batalionu/54 pojawili się na wzgórzach znajdujących się na południe od Zberoża, gdy rozpoczął się ostrzał artyleryjski, którego siła wskazywała, że wróg sprowadził wiele nowych baterii. Natarcie przez równinę nie było zbyt kuszące. Dlatego strzelcy szybko zeszli ze wzgórz w dolinę Węgierki i tamtędy ruszyli na Węgrę. To było długie podejście. Podmokły teren ciągnął się przez 2 kilometry na kierunku południowo-wschodnim do Węgry i na całej długości był pod ostrzałem rosyjskich baterii. Podzielony na małe oddziały batalion dotarł do wioski w południe i zajął część wzgórza 150, które znajdowało się o kilometr na południe od wsi. Wciąż nie było śladu wroga. Ich artyleria stała się jeszcze bardziej aktywna i ostrzeliwała obszar rozmieszczenia dywizji z niezwykłą energią. Patrole zwiadowcze ruszyły naprzód. Kiedy zameldowały, że wróg obsadza silnie umocnioną pozycję między Chojnowem a Grójcem, natarcie dywizji zostało zatrzymane, a oddziały miały okopać się na osiągniętej linii. Ale dopiero, gdy zbliżająca się ciemność skryła oddziały przed wrogiem, można było rozbić zamarzniętą ziemię saperkami i siekierami.

Generał von Morgen odwołał natarcie. I. Korpus Rezerwowy mógł być zadowolony z tego, co osiągnął. Nic więcej nie można było w tej chwili osiągnąć. Rosjanie po raz kolejny zostali wyrwani z marazmu i ze złością zastąpili drogę nadchodzącym oddziałom wroga. Kiedy wprawili w ruch swoje przeważające liczebnie masy wojska na łuku Orzyca, zagroziły one niemieckiej wschodniej flance okrążeniem. I. Korpus Rezerwowy cofnął się do defensywy.

W nocy 12 marca żołnierze energicznie przystąpili do budowy swoich pozycji. Wszyscy wiedzieli, co ich czeka. Wzdłuż całego frontu rozbrzmiewały stukoty kilofów i ciężkie uderzenia od mozolnie wbijanych w zamarzniętą ziemię pali.

Konieczna stała się reorganizacja i przesunięcia oddziałów. 70. Rezerwowa Brygada Piechoty została przesunięta z prawego skrzydła korpusu na lewe, które sięgało na wschód od Jednorożca w gęste lasy między Orzycem a Omulwią. Mglisty poranek ułatwił zmianę oddziałów na pozycji. Grenadierzy gwardii i oddziały z 42. Regimentu obsadziły pozycję. 54. Regiment Piechoty dotarł wieczorem do miejscowości Świniary. Na miejscu, późnym popołudniem 13 marca, dotarły rozkazy z dowództwa korpusu, na mocy których Brygada Vett została podporządkowana 6. Dywizji Kawalerii i skierowana do Olszewki.

 

Вudу

 

Nad Orzyc regiment dotarł wieczorem. Na miejscu dołączyli przewodnicy z 24. Regimentu Landwehry i przeprowadzili oddziały przez rozległy bagnisty obszar poprzecinany licznymi odnogami Orzyca. Pokrywa lodowa znów była mocna i stabilna, ale pojazdy i konie musiały jechać długim objazdem przez Rachujkę. Żołnierze z kompanii idących blisko jedna za drugą, potykali się w ciemnościach nocy. Trasa kolumny wiodła skrajem ciemnego lasu w kierunku Olszewki. W dużej wsi, która była jak wyspa otoczona lasem i bagnami, zgromadzono jednostki. Nadeszły nowe rozkazy:

„70. Rezerwowa Brygada Piechoty ma zluzować 9. Brygadę Landwehry w rejonie Budy Przysieki - Cierpięta i zapewnić tam trwałą linię obronę. Atak na lewym skrzydle nieprzyjaciela został dziś odparty, wróg poniósł ciężkie straty. Wydaje się, że nieprzyjaciel ściąga duże siły między Orzycem a Omulwią”.

Trasa prowadziła krętą drogą przez ciemny las. Ciepła, spowita mgłą wczesnowiosenna noc ciągnęła się w nieskończoność. Człapiesz po omacku za osobą przed tobą, na wpół śpiący, wsłuchując się w metaliczny rytm stukających naczyń kuchennych. Ktoś potyka się o korzeń drzewa i hałaśliwie upada na ziemię z przekleństwem na ustach. Rozlegają się wyciszone śmiechy i dobroduszne kpiny.

Dochodzimy do prostej szosy przecinającej las. Przewodnik oddycha z ulgą: droga Myszyniec-Przasnysz została odnaleziona. Kilka ciemnych chat na wąskiej polanie to leśniczówka Budziska. Po kilku krokach droga opuszcza las i na wysokim nasypie przecina rozległe bagno Orzyca. Migotanie flar i stłumione wystrzały wyznaczają położenie Jednorożca, gdzie 3 kilometry dalej trwa nieustanna walka na styku flanki 24. Rezerwowego Regimentu Piechoty. I. Batalion/54 przejmuje pozycję, luzuje placówki na drodze i dwiema kompaniami obsadza małe, mocno wysunięte na południe wzgórze, które dominuje nad doliną Orzyca, wystające z krawędzi lasu jak półwysep. Sztab regimentu udaje się do leśniczówki.

Nadciągają oddziały II. i III. Batalionu/54 maszerujące w dół doliny. Wśród pni sosen towarzyszą im migoczące światła rac, gdy osiągają wieś Budy Przysieki. Ich stanowiska wyznaczone są na wschodnim skraju nędznej, leśnej wioski. W ciemnościach nocy luzowanie oddziałów na pozycjach wymaga ogromnego trudu. Dowódcy porozumiewają się półgłosem. Rosjanie są blisko, są niespokojni i podejrzliwi, i w każdej chwili gotowi podnieść alarm. Drużyna po drużynie dociera na swoje stanowisko i zajmuje pozycje. Luzowani żołnierze wstają i z ulgą opuszczają upiorną pozycję. Czas luzowania oddziałów to sytuacja kryzysowa, podczas której wróg może łatwo zaatakować. Ale wszystko idzie gładko. Dwie kompanie III. Batalionu/54 są rozmieszczone na prawym odcinku, na pozycji ciągnącej się od skraju bagien do wsi, a oddziały II. Batalionu/54 na cofniętej pozycji w gęstym lesie. Styk z oddziałami 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty znajduje się na skrzyżowaniu dróg przy punkcie 121. Natychmiast rozpoczęto budowę pozycji; nie ma jeszcze okopów ani przeszkód, pozycja składa się tylko z dołków strzeleckich. Kiedy dowódca sekcji, major Schmidt, z dwiema kompaniami rezerwowymi III. Batalionu/54 udaje się do Bud, budził się już pochmurny poranek.

 


 

 

Luzowanie ledwo się skończyło, gdy na obu skrzydłach sekcji Rosjanie wyprowadzili ataki z zaskoczenia. Zostały one z łatwością odparte. W tym momencie jednak uwidoczniły się główne słabości tej pozycji. Oddziały rozmieszczone są na zbyt długim odcinku, każda kompania posiadająca w tym momencie 120-130 strzelców obsadza ponad 400 metrowy odcinek. Lewa połowa frontu jest pozbawiona pola ostrzału, tak, że zarośla pozwalają atakującym zbliżyć się na odległość rzutu kamieniem. Prawe skrzydło przy rzece Orzyc na odcinku 1000 metrów nie ma kontaktu z sąsiednimi oddziałami. A zamarznięte bagno na tym odcinku nie jest przeszkodą i jeśli Rosjanom się spodoba, mogą niezauważeni w nocy przedostać się między batalionami.

Major Schmidt sięga po swoje rezerwy i rozmieszcza 10. Kompanię/54 na prawym odcinku, gdzie pozycja na krótkim dystansie biegnie wzdłuż wiejskiej drogi na jej ostrym zakręcie. Cztery karabiny maszynowe zapewniają większe wsparcie. Całą energię skierowano na rozbudowę pozycji.

Ale Rosjanie są chętni do ataku, by przerwać prace. W południe silne kolumny przebijają się przez las przeciwko pozycji II. Batalionu/54, ale zostają odparte, następnie nacierają na kompanię III. Batalionu/54 znajdującą się na styku jednostek. Artyleria wspiera atak i zaciekle ostrzeliwuje nędzną wioskę. Natarcie kończy się niepowodzeniem. Przed frontem 12. Kompanii/54 leży wielu zabitych. Ostrzał odwetowy Rosjan uderza w okopy na prawym skrzydle. Gdy sytuacja się uspokaja, kompanie ponownie sięgają po saperki. W lesie między drzewami ostrożnie rozwijane są zwoje drutu kolczastego. Wszystko zależy od tego, czy umocnienie pozycji zakończy się przed zapadnięciem zmroku. Wydaje się, że kłopoty wiszą w powietrzu. Co planują Rosjanie? Rosyjscy uciekinierzy donoszą o poważnych zamiarach ataku.

Gdy nadeszła noc, zameldowano o kolumnie wroga próbującej przekroczyć bagna w kierunku Jednorożca. Być może to tylko luzowanie oddziałów. Wokół zapadły granatowo-czarne ciemności. Wszystko ucichło, jakby wokół nie było życia. W grobowej ciszy wartownicy 2. Kompanii/54, którym powierzono pilnowanie drogi do Przasnysza, opierają się o przedpiersie okopu i nasłuchują co się dzieje po stronie 24. Rezerwowego. W Jednorożcu jednak również jest cicho. Duża wieś, której południowa część zwana Stegną, znajduje się w rękach Rosjan, pogrążyła się w ciemności. Czerwona Góra, która wyrastała w połowie drogi na bagnach jako maleńka wyspa, obsadzona jest przez silną placówkę 24. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Między jednostkami przemieszczają się wahadłowo patrole łącznikowe.

Tak ... tak, tak! ... Rozległy się pojedyncze strzały! Cisza zaległa na kilka sekund! Ale moment później rozbrzmiała ciągła dzika strzelanina! Furkoczą flary tuż przed zgaśnięciem, które pojawiły się na nocnym niebie. Z desperacką furią zagrzechotały karabiny maszynowe. Skądś dotarł stłumiony huk strzelającej baterii. A potem cały ten szatański koncert zniknął w jednym wielkim ogłuszającym ryku.

Wartownicy wskakują podekscytowani na przedpiersia okopów. Lodowa groza ciągnie z nad bagien Orzyca. Wiedzą, co oznacza ten często słyszany dźwięk. Rosjanie przystąpili do szturmu na Jednorożec. W tym momencie działa zamilkły. Gorączkowo nasłuchują. Dopóki tysiącgłosowe okrzyki Rosjan są zagłuszane przez terkot niemieckich karabinów, to wszystko jest w porządku. Piekielny chór ryczy równomiernie przez większość nocy. W pewnym momencie okrzyk ataku zamienia się w okrzyk triumfu. Rosjanie zwyciężyli!

A na pozostałych odcinkach panuje cisza. Jakby cały front słuchał szalejącego nocą potwora.

Odgłosy bitwy słychać również w sztabie regimentu. Zewsząd napływają zapytania. Na ciemnej, bezdrzewnej drodze przed wartownikami wyłania się kilka postaci. Dysząc, niemal wpadają na bagnety wartowników. Okazuje się, że to resztki oddziałów 24. Rezerwowej, obsadzających placówkę na Czerwonej Górze. Z zapartym tchem opowiadają, jak Rosjanie w ogromnej przewadze liczebnej nagle wyłonili się z bagien. Ledwo zdążyli oddać strzał. Placówka z czterema karabinami maszynowymi została stracona. Nic nie wiedzą o losie Jednorożca.

W Jednorożcu dzieje się źle. We wszystkie centrach dowodzenia jest nerwowo. Rozkazy i wiadomości napływają przez wszystkie łącza telefoniczne. Podejmowane są najbardziej niezbędne środki. Trzeba zapobiec dalszej katastrofie, zanim będzie można naprawić to, co się stało. We wszystkich kwaterach oddziałów rezerwowych, w leśnych obozach i wioskach rozbrzmiewają bębny i sygnały alarmowe. Ścieżki prowadzące na pozycje frontowe zapełniają się maszerującymi rezerwami. Dowództwo spodziewa się kolejnych ataków wroga.

54. Regiment Piechoty również otrzymuje silne wsparcie. 6. Dywizja Kawalerii przysłała 190 kawalerzystów. Major Walter oddaje ich do dyspozycji dowódcy II. Batalionu/54. Dwie kompanie 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty wypełniają lukę między I. i III. Batalionem/54. Dwie kompanie 48. Regimentu Landwehry uzupełniają rezerwy w leśniczówce Budziska. Straże polowe nad Orzycem zostają wzmocnione, saperzy pośpiesznie zabezpieczają most. W międzyczasie Rosjanie wyprowadzają nieudany atak na lewym skrzydle na leśną pozycję 8. Kompanii/54. Spodziewany generalny atak nie dochodzi do skutku.

Następnego dnia znane były już szczegóły ataku na Jednorożec. Rosjanie odnieśli pełne zwycięstwo. Wróg zdobył pozycje na zachodnim brzegu Orzyca, zajął podłużną wieś, a jego nacierające oddziały dotarły aż do linii artylerii. Stracono 16 dział. Po natarciu Rosjanie przystąpili do zaciekłej obrony zdobytego terenu. W rezultacie, 15 marca upłynął pod znakiem uporczywych walk wokół Jednorożca, dzięki którym Niemcy odzyskali jedynie część terenu. Nowa uzyskana linia frontu podzieliła podłużną, jednoulicową wieś na dwie nierówne części. Pomiędzy ruinami rozpadającej się wioski odtąd trwały nieprzerwane walki.

Uporczywe walki toczyły się również na pozycjach Brygady Vett. Ponownie chodziło o lewe skrzydło 54. Regimentu Piechoty, na które Rosjanie natarli wczesnym rankiem. Po tym jak Rosjanie zajęli opuszczone okopy znajdujące się 50 metrów przed pozycją 8. Kompanii/54, kompania pod dowództwem feldwebelleutnanta Raddatza wyszła ze swoich okopów i ostrzelała z flanki wrogi oddział. Atakujący uciekli ponosząc ciężkie straty. Jeden rosyjski oficer z 41 ludźmi został odcięty i wzięty do niewoli przez 8. Kompanię. Zagrażający okop pospiesznie zasypano. W ciągu dnia wieś i pozycje znajdowały się pod silnym, niszczycielskim ostrzałem rosyjskiej artylerii, który ustał dopiero po zapadnięciu zmroku. Rosjanie wyprowadzili kolejny zaciekły atak na 8. Kompanię/54, który załamał się w pobliżu słabo rozbudowanych zapór, pod niesłabnącym ostrzałem Pomorzan. Wysłane patrole naliczyły 118 zabitych i wielu rannych. Mimo walk, bez przerwy prowadzono rozbudowę pozycji. Strzelcy z 6. Dywizji Kawalerii zostali rozmieszczeni na linii frontu. Walka z bronią i saperkami nie była niczym nowym dla kawalerzystów. Okazja do użycia ich jako kawalerii stawała się coraz rzadsza; coraz częściej zsiadali z koni, by walczyć jako piechota. Jako mile widziane wsparcie, pojawili się również pionierzy. Niestrudzenie ściągali zbudowane kozły hiszpańskie, nieustraszenie wbijali paliki w ziemię na linii posterunków nasłuchowych i rozciągali drut kolczasty. Niektóre druty kolczaste zostały rozciągnięte tuż przed rosyjskimi zaporami. Noc minęła bez poważniejszych zakłóceń.

16 marca odwilż i ulewy zwiastowały nadejście wiosny. Rosjanie ograniczyli się do ostrzału artyleryjskiego i nękania rezerw w Budach. Rozpoczęto więc budowę schronów w lesie. Ponieważ sytuacja była nadal napięta, dwie przybyłe jako posiłki kompanie 48. Regimentu Landwehry zakwaterowano w lesie przy sztabie regimentu. W prawej sekcji zainstalowano dwie średnie wyrzutnie min.

W nocy 17 marca, 8. Kompania/54 szybkim atakiem wyparła silny patrol nieprzyjaciela, który zaszedł za daleko. W ciągu dnia wioska i pozycje były ostrzeliwane przez ciężkie i lekkie baterie. Po południu na pozycje II. Batalionu/54 Rosjanie przypuścili zaciekły atak wsparty przez artylerię. Kiedy zostali odparci, kolejny atak wyszedł na pozycje III. Batalionu/54. Tu również wytrwali i zuchwali atakujący zostali odparci. Karabiny maszynowe i miotacze min zrobiły straszliwe wyrwy w ich szeregach. Wróg bezskutecznie ponawiał swoje próby aż do zmierzchu. Gdy wykrwawione rosyjskie oddziały wycofywały się, wściekłość artylerii skupiła się na pozycjach miotaczy min i kompanii na pierwszej linii. 10. Kompania/54 straciła wtedy 9 poległych i miała 12 rannych; jeden karabin maszynowy został zniszczony bezpośrednim trafieniem. Późniejszy atak na kompanię również został odparty. Wróg wykorzystał jednak noc, by podejść bliżej i okopał się na 130 metrach. Rozciągnięta w łuk pozycja 10. Kompanii/54 został oskrzydlona z lewej strony.

Strzelcy z 6. Dywizji Kawalerii zostali wycofani i zastąpieni przez kompanię landwehry.

Do końca tygodnia nie było dalszych ataków. Wydawało się, że Rosjanie się uspokoili. Jedynie ich artyleria w ciągu dnia z dziką furią ostrzeliwała niemieckie okopy, by pomścić daremną ofiarę krwi piechoty. Nie dało się już kwaterować we wsi Budy Przysieki i oddziały zamieszkały w lesie, gdzie również udał się sztab II. Batalionu/54. Pierwszoliniowa pozycja i zapory były niemal doskonałe, gdy już zakończono budowę okopów i ziemianek. Wyrzutnie min na dobre zostały na pozycjach 8. Kompanii/54. Wzrosła pewność siebie żołnierzy, którzy walcząc z pułkami o dużej wartości bojowej – rozpoznano, że to jest dywizja rosyjskiej gwardii – gdyż nie pozwolili odebrać zajętego terenu i mieli poczucie przewagi nad wrogiem. Patrole III. Batalionu/54 zuchwale podpalały domy na linii rosyjskich zasieków z drutu kolczastego. Kiedy nocne ataki, zapowiadane przez rosyjskich dezerterów nie doszły do skutku, napięcie zaczęło słabnąć.

Regiment mógł być zadowolony z tego, co osiągnął. W porównaniu z ciężkimi stratami poniesionymi przez Rosjan, straty utrzymywały się w dopuszczalnych granicach. Jednak poszczególne bataliony ucierpiały w różnym stopniu. Podczas gdy I. Batalion/54 miał tylko trzech rannych w trzecim tygodniu marca, III. Batalion/54 stracił 83 poległych i rannych przy średnim dziennym zużyciu 1300 nabojów. Przybyłe uzupełnienia w postaci 5 oficerów i 860 ludzi całkowicie wypełniły luki w szeregach, dzięki czemu batalion 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty, rozmieszczony w zachodniej części odcinka regimentu, mógł zostać wycofany. Wraz z uzupełnieniami, III. Batalion/54 dostał nową kuchnię polową, którą stracił w walkach pod Przasnyszem.

W niedzielę 21 marca codzienne odgłosy walk w okolicach Jednorożca zdawały się przybierać na sile pod wieczór. Około godziny 19:00 zaobserwowano tam zaciekłe rosyjskie natarcie. Po tym, jak wrogowi raz się poszczęściło, z zawziętym uporem próbował jeszcze raz kusić los w tym samym miejscu. Z pozycji I. Batalionu w lesie przy bagnach Orzyca można było wyraźnie śledzić nocną bitwę, lecz nie było możliwości jakiejkolwiek interwencji z tego miejsca. Niedzielna noc była niespokojna; Rosjanie kilkakrotnie ponawiali próby zdobycia Jednorożca.

Na pozycjach 54. Regimentu Piechoty trwały niestrudzone prace okopowe. W III. Batalionie/54 okopy zostały rozszerzone. Kompanie pracowały wytrwale, aby przebić się przez wciąż utwardzone zmarzliną warstwy ziemi. Tępy stukot siekier rozbrzmiewał monotonnie wzdłuż frontu w trakcie tej niezwykle ciemnej nocy. Dowódcy plutonów i drużyn starali się nadać nowemu okopowi właściwą linię. Wciąż niedoświadczeni żołnierze z uzupełnień musieli być stale pilnowani i pouczani. Całe szczęście, że wróg był spokojny. Od czasu do czasu słychać było trzask rosyjskiego karabinu i zdradziecki syk pocisku. Rosyjskie posterunki miały zwyczaj prowadzenia ostrzału. Być może otrzymali taki rozkaz, a być może był to sposób na uniknięcie nudy i snu - w każdym razie ciągłe „snajperstwo” było bardzo irytujące i powodowało przypadkowe ofiary wśród ekip budowlanych na pozycji i na tyłach.

Nawet w spokojne noce, gdy raport wojskowy mówił „Na froncie nic nowego”, wiele transportowanych hiszpańskich kozłów było pospiesznie i niegrzecznie porzucanych przez nosicieli z siarczystym przekleństwem, gdy ocierali się o śmierć. W jasny poranek często widywano kolczastego kozła w najdziwniejszych miejscach.

Niejeden dobry goniec, który przenosił rozkazy między okopami a stanowiskiem dowodzenia, i niejeden operator telefoniczny, który szukał usterki na kablu, nigdy nie dotarł do celu, dopóki po kilku dniach towarzysze go nie znaleźli i jedynie co mogli dla niego zrobić, to przygotować ostatnie miejsce spoczynku.

 

*

W leśniczówce Budziska panuje półmrok. Jedynie wąski pasek światła wpada przez zasłonięte okna pokoju telefonicznego. W nocy o godzinie drugiej dźwięk brzęczyka wybudza z drzemki telefonistę. Po podniesieniu słuchawki, jego oczy momentalnie odzyskują przytomność:

„Tu 10. Kompania! Wróg z sukcesem atakuje 12. Kompanię!”

W jednej chwili gefreiter wpadł do pokoju, gdzie sztab regimentu śpi ciasno upakowany na słomie. Major Walter podrywa się. Przez kilka sekund nasłuchuje co dzieje się na zewnątrz, gdzie wydaje się, że panuje coraz większy ruch. Nic jednak nie wskazuje na to, by działo się coś poważniejszego.

Major Walter wydaje rozkaz, by alarmowo poderwać rezerwy. Posłańcy biegną do zniszczonych chat, w których stłoczą się żołnierze z 2. i 3. Kompanii/54. Adiutant regimentu rozmawia przez telefon z III. Batalionem/54. Nie ma jeszcze gotowego meldunku. Jednak rezerwa batalionu natychmiast rusza do 12. Kompanii/54. Następnie dzwoni do 10. Kompanii/54 … ta jednak się nie zgłasza. Awaria, czy … coś gorszego? Sąsiedni II. Batalion/54 może wiedzieć więcej. Batalion ten przekazuje uspokajające informacje:

„W sektorze II. Batalionu, a także na styku z 12. Kompanią panuje spokój. Najwyraźniej to wymiana ognia między patrolami!”

Dopóki sytuacja nie zostanie wyjaśniona, nie ma sensu wysyłać rezerwy regimentu. Sztab regimentu stoi przed leśną chatą. Słychać umiarkowany ogień piechoty i karabinu maszynowego, blada poświata z tańczących flar migocze ponad koronami drzew. Minęła godzina 3:00!

III. Batalion/54 składa meldunek. Hauptmann rezerwy Student raportuje:

 „Rezerwa batalionu dotarła do okopu 12. Kompanii. Panuje tam spokój. Ale dowódca 10. Kompanii melduje, że wróg przedarł się na jego lewe skrzydło”.

To poważna sprawa! Major Walter rozkazuje wyruszyć 3. Kompanii/54. Nic więcej nie może wysłać, tak na wszelki wypadek musi sobie zostawić w rezerwie 2. Kompanię/54. Nieszczęścia rzadko zdarzają się pojedynczo. Pod Jednorożcem walki rozgorzały na nowo. Podczas gdy major Walter składa meldunek dowódcy brygady, leutnant rezerwy Wüstenberg znika w ciemnym lesie z kompanią rezerwowy.

Generalmajor Vett obiecuje wsparcie. Oddziały 5. Rezerwowej i obiecane posiłki już są podobno w drodze. Wkrótce okazuje się, że są one konieczne, gdyż napływające meldunki są coraz bardziej niepokojąca. Rosjanie zwinęli pozycję 10. Kompanii/54 na lewym skrzydle, gdzie jako posiłki skierowano pluton 9. Kompanii/54 i już nacierają na 11. Kompanię/54. Jakiś koszmarny zbieg okoliczności zniekształcił pierwszy meldunek. Konsekwencje są katastrofalne; zamiast do 10. Kompanii, rezerwa III. Batalionu/54 pomaszerowała do 12. Kompanii/54, meldunki o pomoc zaatakowanej kompanii pozostały niezauważone...

Śmierć kroczy przez okopy dziesiątej. Katastrofa spadła na kompanię tak szybko i niespodziewanie, jak fala przypływu. Kiedy strażnicy ze stanowisk nasłuchowych uciekają do głównego okopu i słychać gdzieś zagubione strzały, pchany złym przeczuciem leutnant rezerwy Berger wybiega ze swojego schronienia. Przez chwilę dowódca kompanii nasłuchuje, co dzieje się na lewym skrzydle, które obsadza leutnant landwehry Ritter z trzema drużynami 9. Kompanii/54. Dlaczego milczy karabin maszynowy, który znajduje się tam w newralgicznym punkcie? Świadomość ogromnego niebezpieczeństwa napawa go przerażeniem. Podbiega do telefonu i chwyta słuchawkę. Składa szybki meldunek do batalionu, po czym biegnie na lewe skrzydło. Gdy dociera do miejsca, gdzie okop zakręca do tyłu, przed zasiekami pojawia się purpurowa latarnia. Obsada stanowiska nasłuchowego miała na tyle przytomności umysłu, by podpalić samotną chatę krytą strzechą. Teraz wszyscy widzą zagrożenie. Trójkątne bagnety Rosjan wystają z okopu jak lance. Obsada lewego skrzydła została rozbita....

Leutnant rezerwy Berger zbiera ludzi w pobliżu i rozkazuje zamknąć ramię okopu. Na barykadę lecą tornistry... a na wierzch ziemia! Drużyna flankowa obsadza barykadę. Dowódca kompanii wraca do telefonu, aby poprosić o rezerwy do przeprowadzenia kontrataku. Linia telefoniczna jest głucha. Bezużyteczne urządzenie odlatuje w kąt. … Posłaniec! … Ołówek śmiga po papierze; potem czarna jak smoła noc pochłania biegacza.

Kule świszczą nad obrońcami odciętego ramienia okopu. Leutnant Berger podnosi się z pistoletem w ręku; na stanowisku jest tylko dwóch obrońców: młody ochotnik wojenny Haacke z Pomorza i von Deuten, hamburski landszturmista[4]. Przed nimi, w ciemnym okopie, do którego płomienie ciskają niepewne migotliwe światła, plątanina futrzanych czapek i bagnetów. Leutnant Berger wystrzeliwuje dziewięć kul z magazynka swojego przydziałowego pistoletu. Piasek pryska mu w twarz. Następnie opada za barykadę. Ciała dwóch martwych obrońców trwają na straconym posterunku.

Jeden z muszkieterów przedziera się przez tłum z kilkoma granatami ręcznymi w ramionach, pozostałością po pionierach, którzy wycofali się kilka dni temu. Jest ich tylko sześć, ale stanowią nieocenioną broń w wojnie okopowej. Szarpie za linki i granaty przelatują nad zakrętem okopu. Po detonacji rozlega się ryk przerażenia, Rosjanie uciekają, pozostawiając w okopie stos porozrywanych ciał. Ale pociski dalej nadlatują i wróg ponownie przystępuje do ataku. Ma przewagę liczebną i mocno krwawiąca dziesiąta jest powoli odpierana. Na każdym zakręcie okopu kompania broni się od nowa, pozostawiając kolejne ciała na każdym punkcie oporu. Drużyna po drużynie przybywa na linie oporu wzywana przez leutnanta Bergera, drużyna po drużynie wykrwawia się na śmierć. Dowódca kompanii zmaga się z myślami: czy powinien zrezygnować z walki, której wynik nie budzi wątpliwy, i opuścić pozycję pod osłoną ciemności? Postanawia jednak zostać do czasu rozpoczęcia kontrataku.

Niepokój pcha dowódcę regimentu na stanowisko dowodzenia II. Batalionu/54. Gdy sztab przekracza polanę i wchodzi do lasu, z przodu wybucha ogień piekielny. Trzeci atak. Karabiny maszynowe grzechoczą wściekle, wśród ich kakofonii słychać wybuchy rosyjskich granatów ręcznych. Nad małą grupą oficerów i kurierów gałęzie łamią się z suchym trzaskiem.

Gdy sztab dociera do ziemianki II. Batalionu/54, nadchodzi wiadomość, że nadciagająca 3. Kompania utknęła. Leutnant rezerwy Wüstenberg trzyma się skraju lasu i stawia Rosjanom opór. Najpierw trzeba zareagować na ważniejsze zagrożenia. Na lewo od wyłomu, 12. Kompania/54 dowodzona przez leutnanta rezerwy Brauna, zatarasowała swój okop, wykręciła linię obrony i trzyma się ze spokojem na swojej pozycji. A po prawej stronie są oddziały na pozycji przylegającej do Orzyca. Nie mogą się przebić!

Trzecia z trudem okopuje się na wyniesieniu przed lasem. To trudna praca, bo ziemia wciąż jest zamarznięta. Brakuje sprzętu, idący z odsieczą ruszyli w pole bez saperek. Teraz każdy z niecierpliwością czeka na podtrzymujące życie narzędzie, którym osoba obok z wściekłym zapałem wkopuje w upartą skorupę. Kopanie idzie rozpaczliwie powolnie, a bezczynne leżenie strasznie męczy psychicznie! Rosjanie strzelają jak szaleni i celnie. A teraz zaczynają walić dwa karabiny maszynowe. Od razu można je rozpoznać po dźwięku i rytmie - są niemieckie i wpadły w ich ręce. Psie syny! Tu i ówdzie słychać jęk, tu i ówdzie ktoś cicho nieruchomieje. Poranek zawitał niepostrzeżenie. Z szeroko otwartymi z przerażenia oczami i zaciśniętymi ustami młodzi żołnierze z uzupełnień leżą między "starymi" i ładują, celują i strzelają równie spokojnie jak oni. W końcu każdy ma trochę ziemi przed sobą. A w tym momencie nadchodzi pomoc: baterie 36. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej biorą na cel zdobyty przez Rosjan okop.

Blade światło poranka przypieczętowało los dziesiątej. Zimowy poranek z bezlitosną wyrazistością ukazuje rozpaczliwą sytuację kompanii. Nawet wróg to teraz zauważa i na nowo naciera na słaby niemiecki garnizon. Pojedynczy strzelcy z pierwszej linii obrony wycofują się biegiem, wykorzystując każdą osłonę i gromadzą się w dającej chwilowe wytchnienie żwirowni. Teraz dowódca kompanii musi podjąć decyzję, czy chce na próżno poświęcić resztę obrońców. Pozycja jest stracona, ale nie honor. Leutnant rezerwy Berger wydaje rozkaz do odwrotu. Na jego gwizdek wszyscy wyskakują. Cztery drużyny docierają do okopu 11. Kompanii/54 … kto się zawahał, złapany został przez kościstą rękę Ponurego Żniwiarza.

Rosjanie wyraźnie uspokajają się, ale tłumią wszelkie próby kontrataku w zarodku. Trudno jest zbliżyć się do tej pozycji. Rosyjscy gwardziści[5] okazują się być równorzędnym przeciwnikiem.

W międzyczasie przybyło wsparcie: batalion 45. Regimentu Piechoty i trzy kompanie 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Przybył również sztab brygady; generał Vett martwił się o prawe skrzydło brygady. Niebezpieczeństwo minęło. Spokojnie można przygotować się do kontrataku. Wyłom zostaje uchwycony w półkole. Wtedy artyleria ze zwiększoną siłą przystępuje do pracy. Przybywa dalsze wsparcie; które zostaje rozmieszczone w drugiej linii, dzięki czemu oddziały z 5. Rezerwowej można odesłać na ich pozycje bez wcześniejszego rozmieszczenia.

Dzień mija. 3. Kompania/54 jest już mocno postrzelana.

Gdy zapada zmrok, oddziały 45. Regimentu ruszają do natarcia. Artyleria sprawiła się dobrze. Rosjanie wycofali się przetrzebieni, na starych niemieckich pozycjach nie pozostał żaden żywy wróg. W ziemiance dowódcy kompanii, z niezliczonymi odłamkami od granatów w nogach, siedzi zadowolony landwerzysta Maas i opowiada z humorem o handlowaniu z rosyjskimi oficerami rzeczami leutnanta Bergera.

Rosyjska artyleria ryczy mściwie i obraca leśne chaty w zgliszcza.

Atak na Budy nie przyniósł wrogowi żadnych owoców. Nie udało im się przełamać pozycji brygady, ani przeniknąć głębiej przez wyłom. Ale straty regimentu były ogromne, stracił 244 ludzi.

Noc upłynęła spokojnie. Następnego dnia wróg również zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Potężna eskadra niemieckich samolotów przeleciała nad pozycjami w pełnym słońcu i zrzuciła ponad 100 bomb na rosyjskie linie znajdujące się na południe od wsi Budy Przysieki.

Wieczorem nadszedł rozkaz zluzowania regimentu. O godzinie 23:00 pozycja została przekazana 45. Regimentowi Piechoty. I. Batalion/54 przeniósł się do okopów III. Batalionu 48. Regimentu Landwehry, znajdujących się po prawej na bagnach Orzyca, a 48. miał rozkaz przejść do Zawad nad Omulwią, gdzie Rosjanom udało się dokonać lokalnego przełamania. II. i III. Batalion/54 ruszyły na Parciaki. Wieś była przepełniona, dlatego kompanie otrzymały kwatery dopiero nad ranem.

Ale spokój na nowej dyslokacji oddziałów był krótkotrwały. Już wieczorem 24 marca II. Batalion/54 został przeniesiony do leśnych schronów znajdujących na północ od wsi Budy Przysieki do dyspozycji dowódcy 45. Regimentu Piechoty. Rankiem 25 marca dwie kompanie III. Batalionu/54 przeszły do Żelaznej w pasie bojowym 3. Brygady Piechoty. Rosjanie byli niespokojni i każdej nocy w różnych miejscach nacierali na niemiecką linię obrony.

Jednak II. i III. Batalion/54 nie brał udziału w walkach. 26 marca III. Batalion/54 został przemieszczony na zachodni brzeg Orzyca i zatrzymał się we wsi Połoń na noc. Po południu 27 marca zluzował batalion 33. Regimentu Fizylierów w okopach na skraju lasu znajdującego się na zachód od Jednorożca.

28 marca II. Batalion/54 podążył tą samą trasą i następnego dnia zajął pozycję na lewo od III. Batalionu/54.

30 marca I. Batalion/54 jako ostatni został wycofany z frontu pod Budami, gdzie częściowo ucierpiał od ostrzału artyleryjskiego, i przeniesiony do Ulatowa-Pogorzel jako rezerwa.

 

Pod Jednorożcem

 

Ostatniego dnia marca Regiment von der Goltza powrócił na swoje pozycje. Odcinek 36. Rezerwowej Dywizji przesunął się na zachód, a jego lewe skrzydło opierało się o Orzyc.

Pomiędzy 5. Rezerwowym Regimentem Piechoty (po prawej) a 61. Rezerwowym Regimentem Piechoty, który walczył z Rosjanami o północną część ciężko doświadczonego Jednorożca, na skraju wysokopiennego lasu znajdowały się pozycje 54. Regimentu Piechoty, a przed nim rozciągała się otwarta równina. Okopy były doskonale rozbudowane, z ziemiankami i zasiekami. Aktywność bojowa na froncie zdawała się słabnąć. Tak więc w okolicach Wielkanocy rozpoczął się okres odpoczynku i relaksu, jakiego nie doświadczono od dawna.

Zima odeszła. Niebo zapragnęło sprawić, byśmy zapomnieli o cierpieniach zadanych przez zimno oraz śnieżyce, błoto oraz ulewy, i już w kwietniu pokazało swoje najjaśniejsze wiosenne oblicze. Tylko z rzadka padający przelotny deszcz przypominał nam o miesiącu uważanym za najbardziej kapryśny. Ciepła szybko przybywało, a znoszone płaszcze często zostawały w ziemiankach. Tuż za okopami, w zalanym światłem wysokopiennym lesie, panował beztroski gwar. Rosjanie strzelali niewiele, a ponieważ ich artyleria wykonywała swoje codzienne zadania z pewną regularnością, w ciągu dnia można było poruszać się bez obaw.

Pilnie starano się o rozbudowę pozycji. Mogły nadejść trudniejsze czasy, a wojna mogła zmienić swoje oblicze z dnia na dzień. Postępująca technologia wojny okopowej przynosiła ciągłe innowacje i odkrywała starą, dawno zapomnianą wiedzę.

Większość nowinek pochodziła z frontu zachodniego, który utknął od miesięcy. Na pierwszy plan wysunęły się ciekawostki, którymi niegdyś interesowano się przelotnie na ziemnym placu defilad za koszarami, które zostały zbudowane i zademonstrowane przez „harcerzy”. W tamtych czasach pruski piechur wierzył w niezłomność natarcia i szczerze gardził saperką wiszącą po swojej lewej stronie. Miał do tego prawo. Udowodniło to sto dni szturmów. Ale rozwój potoczył się inną drogą i nie wolno było wypaść z trybów zmieniających się czasów.

Pozycja już dawno przestała być zwykłym okopem. Rozrosła się w system fortyfikacji. Załamujące się okopy wiły się przez las aż do okopu, w którym znajdowały się ziemianki. Na prawym skrzydle trzy okopy biegły na otwartą równinę, kierując się ku wzgórzu, które zasłaniało pole ostrzału. Tam rozgałęziały się i biegły ku sobie, aż uformowała się nowa linia. Muszkieterzy fachowo budowali barykady z worków z piaskiem i tkali faszynowe ściany, aby zatrzymać osypujący się piasek. Dowódcy kompanii spierali się z doświadczonymi starymi pionierami, czy użyć szerokiego czy wąskiego profilu okopu. Każdy dowódca drużyny nauczył się i umiał przekazać dalej, jak wzmocnić ziemiankę stemplami i jaka grubość stropu zagwarantuje ochronę przed działami polowymi i haubicami. Piechur stał się wszechstronny. Podczas gdy na początku pionier z pistoletem sygnałowym i granatem był stałym widokiem w okopie, tak teraz piechur radził sobie z obydwoma tymi rzeczami z taką samą łatwością. Wypadki również nie były rzadkością. Podczas wypróbowywania nowego granatu karabinowego, leutnant Wengold i leutnant rezerwy Berger zostali poważnie ranni.

Większość schronów musiała zostać przeniesiona. Wbudowano je w tylną ścianę okopu. Kwestia osłony przed nadlatującymi kulami była nadal traktowana drugorzędnie. Ochrona przed szrapnelami zwykle spełniała wymagania. Trzy warstwy pni i pół metra ziemi na stropie było największym ustępstwem na rzecz rosyjskiej artylerii. Tym bardziej, że od kilku dni wrogi ostrzał z ciężkiej artylerii kończył się wyłącznie niewybuchami. Gdy artylerzyści ponownie otwierali „dobrą skrzynkę”, okop był pełen widzów, którzy z wesołością obserwowali bezsilne próby ostrzału. Ledwie jeden z dziesięciu pocisków wybuchał. Nadlatywały z przeraźliwym, ochrypłym skowytem, by zakończyć twój lot śmiesznym pluskiem.

Coraz większe wymagania stawiano komfortowi życia. Pojawiły się szyby w oknach, piece i pomieszczenia, gdzie stale można było trzymać swoje rzeczy, a domowe meble były oczywistością dla każdej drużyny. Pojawiła się nawet potrzeba upiększania otoczenia. Elementy elewacji i dachów były starannie ciosane i łączone, dodawano atrapy elementów architektonicznych i wszelkiego rodzaju kunsztowne ozdoby. Poszczególne budynki mieszkalne wyróżniały się tabliczkami z nazwami, często o humorystycznym charakterze. Dla przykładu „Pickels Festsäle”, który pojawił się w rejonie stacjonowania batalionu w rezerwie, przywoływał wspomnienia pięknych dni w Kołobrzegu.

Wiosenna pogoda zachęcała do aktywności na świeżym powietrzu. Wkrótce niektórzy zaczęli zakładać ogrody. Między szorstkimi pniami sosen wyrosły dziwaczne parki. Kwiatów jeszcze nie było, więc trzeba było użyć mchu, jałowca i pni brzozy. Rozpoczęła się zaciekła rywalizacja. Mozaikowe rabaty obsadzone jasnym i ciemnym mchem, otoczone białymi kamieniami, przedstawiały symboliczne figury. Gwiazdy i krzyże jak najpiękniejsze dywany ozdabiały ścieżki. Spędzanie czasu między starannie przystrzyżonymi żywopłotami z kłującego jałowca było równie przyjemne jak pod bzami i jaśminem. Oryginalne pomysły zdawały się wyrastać z ziemi. Nad „ogrodem” podoficerów II. Batalionu/54 unosił się zeppelin. Starannie wykonany, duży model L 9 - dzieło nowo przybyłych żołnierzy z hanzeatyckich uzupełnień - swoją czarną tekturową bryłą unosił się nad rozległym morzem polskiego piasku.

Zaledwie kilkaset metrów za linią frontu zbudowano okazałą leśną kaplicę, którą kapelani dywizji uroczyście poświęcili w uroczystości, w której uczestniczyły insygnia polowe regimentów.

 

Kaplica polowa w leśnym mieście koło Jednorożca, wiosna 1915 r.
Zbiory Mirosława Krejpowicza.
Źródło: Wielka Wojna na Ziemi Przasnyskiej w zbiorach Mirosława Krejpowicza, Przasnysz 2011.
Zdjęcie pobrano ze strony: http://www.kurpiankawwielkimswiecie.pl

Ta sama kaplica. Zdjęcie zamieszczone w historii 54. Regimentu Piechoty

 

Podobnie jak podczas służby garnizonowej, dzień był zorganizowany w uporządkowany sposób. Godziny porządkowe i czyszczenie karabinów doprowadziły do tego, że naprawiono mundury i broń, a gimnastyka uelastyczniła sztywne kończyny. Batalion w rezerwie poprawił drogi w bagnistym rejonie Orzyca i założył na tyłach obozy koszarowe dla taboru sprzętowego. Krótkie marsze i rygorystyczna musztra kompanii pomogły poprawić zdolność bojową oddziałów.

Wróg zachowywał się spokojnie. W ciągu dnia na jego pozycjach prawie nie było widać aktywności. Dopiero wraz z upływem dnia budził się do życia, jak nietoperz. Raz po raz jego patrole wpadały na niemieckie przeszkody. A kiedy druty brzęczały i zasyczały flary, odzywały się działa. W jasnym słońcu następnego dnia można było zobaczyć brązowe ciała złapane w kolczaste sieci.

Rosjanie stali się również ostrożni na terenie Jednorożca. Kilkakrotnie nieprzyjemnie przerywano im tam odpoczynek. Co tydzień, 69. Rezerwowa Brygada Piechoty podejmowała szybkie wypady rozpoznawcze, z których większość kończyła się sukcesem. Z zaskoczenia, niszczycielski ogień z kilku ciężkich baterii i wyrzutni min skupiał się w krótkim czasie na wąskim odcinku okopu, po czym przesuwano ogień zaporowy do przodu, a w międzyczasie oddziały uderzeniowe penetrowały pozycję. Osłaniane przez artylerię, czyściły wrogie okopy i ziemianki. W większości przypadków jedyną rzeczą do zrobienia było poprowadzenie przerażonych obrońców na własne pozycje. Zanim zareagowały rezerwy nieprzyjaciela, oddziały szturmowe były już dawno za własnymi zasiekami.

Kwiecień zbliżał się ku końcowi. Nowoprzybyli w liczbie 400 uzupełnili szeregi regimentu do prawie pełnego stanu. 22 kwietnia zluzowano oba bataliony z linii frontu i przeniesiono je 1000 metrów na tyły do leśnego miasta przy drodze do Ulatowa-Pogorzel. Każdego dnia kompanie ruszały do lasu i na sąsiednie łąki w celu odbycia musztry i służby polowej. Wrogie samoloty często krążyły nad poligonem, ale rosyjska artyleria stwierdzała, że nie są dobrym celem dla dział. Kompanie wracały do swoich kwater śpiewając, opaleni wiosennym słońcem, jak na manewrach. Jedyna różnica polegała na tym, że kwatery znajdowały się pod ziemią, a piasek zsypywał się z belek do naczyń kuchennych, gdy niemieckie działa polowe rozpoczynały swój wojenny koncert za lasem.

Kiedy nawet urlopowicze z radością pakowali swoje tornistry, aby wrócić do domu na dwa lub trzy tygodnie, mało kto myślał o tym, że są na wojnie. Bezlitosna ręka śmierci oszczędzała regiment przez cały miesiąc. Rannych zostało tylko 2 oficerów i 14 żołnierzy.

 


 

 

29 kwietnia słońce było wyjątkowo jasne i ciepłe. Łąki nad Ulatówką lśniły w odświętnej wiosennej szacie, a kurz wirował pod butami ćwiczących batalionów na dużej polanie między łąką a lasem. Zapowiadała się inspekcja generała wyższego szczebla.

Planowano pokazać, że żołnierze nie stracili swoich umiejętności bojowych w czasie odpoczynku. Konni posłańcy z dowództwa, z twarzami zlanymi potem, wręczyli pisemne rozkazy dowódcom kompanii:

„Rozkaz z dowództwa brygady: 70. Rezerwowa Brygada Piechoty przygotuje się do natychmiastowego wymarszu. Wymarsz nastąpi dzisiaj. Szczegółowe rozkazy dotrą później“.

Czy to słońce zaczęło nagle słabiej świecić? A może to znad bagien Ulatówki powiał chłodny i stęchły wiatr? Muszkieterzy również mieli zamyślone twarze. Każdy z nich znał to niepokojące uczucie, kiedy nadchodziły zmiany. Opuszczenie znanej pozycji i przytulnych schronień oznaczało skok w nieznane. Wymarsz zwykle oznaczał walki, cierpienie i śmierć. Zwłaszcza jeśli, jak głosiły plotki, zostaną przerzuceni koleją. Poważny nastrój nie będzie trwał jednak długo. Zniknie, gdy tylko nowy krajobraz zastąpi znajomy teren. Nieznana przyszłość oznaczała nowe doświadczenia, przygodowy romantyzm wojny. Gęsta chmura pyłu unosiła się wzdłuż nasłonecznionej leśnej ścieżki biegnącej w kierunku ziemianek za pospiesznie maszerującą kolumną.

W pierwszej godzinie po południu major Luchs, w zastępstwie majora Waltera, który był na urlopie, poprowadził regiment do Flammberga [Opaleniec] po drugiej stronie granicy z Rzeszą, gdzie wieczorem oddziały zajęły kwatery.

Wbrew oczekiwaniom, dalszy marsz wznowiono dopiero po południu 30 kwietnia. Bataliony ruszyły do Willenberga [Wielbark] w odstępie dwóch godzin, aby skoordynować załadunek. To, że otrzymano tu racje żywnościowe na cztery dni, sugerowało dłuższą podróż. Zagadka wyjaśniła się jednak zaledwie kilka godzin po wyruszeniu; oddziały kierowano na północny wschód! 70. Rezerwowa Brygada Piechoty była w drodze do Kurlandii.

Pociągi jechały przez Ortelsburg [Szczytno] i Bischofsburg [Biskupiec]. Między godziną 1:00 a 7:00 bataliony regimentu otrzymały posiłek w Korschen [Korsze]. Była to dziwna pora dnia na groch z wieprzowiną. Żołądki żołnierzy pokonały jednak to wyzwanie. W Insterburgu [Wystruć] podano kawę, a następnie długie pociągi wjechały do Tilsit [Tyłża].

O godzinie 9:00 rozładowano I. Batalion/54. Pozostałe bataliony rozładowywano co dwie godziny, przy głośnych odgłosach podkutych butów kolumn maszerujących po betonowej nawierzchni.

Wąskie uliczki były zatłoczone podekscytowanymi ludźmi. Na wszystkich twarzach widać było radosne podniecenie, co chwilę rozbrzmiewały okrzyki. Raz po raz można było usłyszeć słowa „Kurlandia” i „Hindenburg”. Radosny nastrój ogarnął wszystkich. O czym wiedzieli mieszkańcy? Co się dzieje?

Marsz był krótki; zatrzymali się i złożyli karabiny. Droga tu zakręcała na długim odcinku, by biec wzdłuż rzeki Niemen, która przecinała miasto. Doprawdy, byliśmy w porcie. To, o czym plotkowano w wagonach przez kilka ostatnich godzin podróży, a w co nikt nie wierzył, stało się rzeczywistością: bataliony miały zostać przetransportowane statkami. Duże barki czekały przy nadburciu, gotowe do przyjęcia oddziałów.

Kompanie podeszły do bel papieru, które odgradzały port. Było mnóstwo czasu na rozejrzenie się po okolicy podczas załadunku pojazdów i koni. Miejscowi cywile chętnie udzielali informacji. Od początku tygodnia przez miasto nieustannie przemieszczały się oddziały i kierowały się w kierunku granicy. Trwała nowa operacja Hindenburga. Tym razem jego natarcie skierowane było na Rygę! Wszystko szło dobrze. Rosjanie nie utrzymywali się, a oddziały niemieckie zalały już terytorium wroga.

To, co mówili z podnieconymi oczami, brzmiało bardzo optymistycznie. Dowódca 70. Rezerwowej Brygady Piechoty Rezerwy, który właśnie przybył do oddziałów, potwierdził informacje i wyklarował sytuację wyznaczonym oficerom na pokładzie małego parowca transportowego. Litwa i Kurlandia były słabo obsadzone przez wroga. Po raz kolejny Niemcom udało się sprawić niespodziankę. Wyprawa w kierunku Rygi i Libawy, podjęta sporymi siłami (dwie dywizje piechoty oraz trzy i pół dywizji kawalerii), od samego początku odnosiła pełny sukces.

Rosjanie - tylko kawaleria i oddziały pospolitego ruszenia - nie stawiali prawie żadnego oporu wartego wzmianki, a do 1 maja linia kolejowa z Kowna do Libawy, koło miasta Szawle została już przecięta przez 78. Rezerwową Dywizję. Niemniej jednak należało się spodziewać, że Rosjanie ściągną posiłki na nowy teatr działań wojennych. 70. Rezerwowa Brygada Piechoty otrzymała zadanie osłony prawego skrzydła „Grupy Armii Lauenstein” na północnym brzegu Niemna pod Kownem i dlatego najpierw miała być przetransportowana drogą wodną do Jurborga.

Kilka godzin w Tylży minęło błyskawicznie. Mały parowiec z zawodzeniem syren wzywał nas na pokład barek. Po raz kolejny mignęły rodzinne strony zwodząco jak fatamorgana. Jako przypomnienie, obraz tętniącego życiem niemieckiego miasta przesuwał się obok holownika, który płynął powoli walcząc z prądem. Rycząca przysięga poleciała w kierunku lądu: „Pokonamy Rosję!”, następnie odbiła się od brzegu i echem rozbrzmiała pod łukiem mostu. Przez dłuższy czas mieszkańcy, machając białymi chustami, żegnali żołnierzy gęsto stłoczonych przy nadburciu.



 



[1] Detlev Dietrich von Vett (4.10.1859 w Bartelsbusch - 14.08.1927 w Ratzeburg) – po ukończeniu szkoły kadetów 12.04.1879 r. trafił do 48. (5. Brandenburskiego) Regimentu Piechoty w Kostrzynie nad Odrą. Od 1.10.1888 r. pełnił funkcję adiutanta tego regimentu. W 1892 r. ukończył Akademię Wojenną. 22 marca 1897 r. w stopniu hauptmanna został przeniesiony do 149. Regimentu Piechoty w Pile. W dniu 20.02.1909 r. w stopniu majora został przeniesiony do Olsztyna do sztabu 150. (1 Warmińskiego) Pułku Piechoty, gdzie dwa miesiące później został awansowany na stopień oberstleutnanta. 22.03.1912 r. po awansie na stopień obersta został dowódcą 141. Regimentu Piechoty.

Wraz w wybuchem Wielkiej Wojny został dowódcą 70. Rezerwowej Brygady Piechoty. W dniu 19.08 1914 r. Vett otrzymał awans na stopnień generalmajora (cytaty z de.wikipedia).

[2] Kurt Ernst von Morgen (01.11.1858 r. - 15.02.1928 r.) - urodził się w niemieckiej rodzinie klasie średniej na Śląsku, dopiero później otrzymał tytuł szlachecki. Przed wojną brał udział w dwóch ekspedycjach badawczych i kolonizacyjnych w Afryce Zachodniej, penetrujących region dzisiejszego Kamerunu, Nigerii i Czadu. Jako obserwator wojskowy w latach 1896-97 towarzyszył brytyjsko-egipskiemu oddziałowi w ekspedycji mającej na celu stłumienie rewolty mahdystów. Morgen pełnił również funkcję attaché wojskowego w Konstantynopolu, gdzie był oficjalnym obserwatorem wojskowym wojny grecko-tureckiej w 1897 r. Był między innymi odpowiedzialny za organizację podróży cesarza Wilhelma II do Palestyny w 1898 r. i w związku z tym został mianowany adiutantem skrzydłowym. Po powrocie do Niemiec, major Morgen otrzymał tytuł szlachecki z rąk cesarza. 27 stycznia 1912 r. awansowany na stopień generalmajora. W trakcie mobilizacji w dniu 2 sierpnia 1914 r. został awansowany na stopień generalleutnanta. Dowodząc 3. Rezerwową Dywizją walczył w bitwie pod Tannenbergiem. 8 listopada 1914 r. został dowódcą I. Korpusu Rezerwowego (cytaty z de.wikipedia).

[3] Konrad Kurt Kruge (ur. 20.03.1857 r. w majątku Auhof niedaleko Braunsberg – zm. 29.08.1926 r. w Goslar) – mając 10 lat (1.05.1871 r.) został oddany do Korpusu Kadetów w Wahlstatt. 23.04.1874 r. w stopniu fähnricha trafił 18. Regimentu Piechoty (1. Poznańskiego) w Kłodzku. Stopień generalmajora uzyskał 2.05.1912 r. Dowodził wtedy 71. Brygadą Piechoty w Gdańsku. W trakcie mobilizacji po wybuchu Wielkiej Wojny powierzono mu dowództwo 36. Rezerwowej Dywizji (cytaty z de.wikipedia).

[4] Hans Haacke i Ludwig von Deuten

[5] Lejb-Gwardyjski Wołyński Pułk. Walki te opisane są na blogu pod linkiem: Znad Orzyca: Raport z walk L.-G. Wołyńskiego Pułku w dniach z 8 - 9 (21 -22) marca 1915 r.