niedziela, 29 września 2019

Zamieszki w Turośli i Kolnie 1924

Zamieszki w Turośli i Kolnie 1924, spisane z czasopisma Wspólna praca.



WSPÓLNA PRACA

Zamieszki w Turośli i Kolnie 1924,
spisane z czasopisma Wspólna praca.


„Wspólna praca”,
nr 1, Łomża, dnia 15 maja 1924 roku.

Wypadki na Kurpiach.
Spokojny i niebywale cierpliwy chłop polski zerwał się do protestu! Co go zbudziło z odwiecznej drzemki? Dlaczego polała się krew w Stawiskach i w Kolnie? Oto pytanie, no które musi sobie odpowiedzieć i rząd i każdy obywatel Polski. Więc jak to było?
Ludność puszczy kurpiowskiej żyje ubogo wśród piasków, bagien i lasów. Oświata i uspołecznienie stoi tu na niskim poziomie. Jedynym przewodnikiem tych ludzi od dawien dawna był ksiądz. Wprowadzeni w błąd hasłem „Bóg i Ojczyzna" podczas pierwszych wyborów kurpie w drobnej swej części szukali nowych dróg i podczas drugich wyborów do Sejmu prawie tysiąc głosów padło na księdza Okonia i cztery i pół tysiąca na „Wyzwolenie". Jednak olbrzymia większość, bo 12000 wyborców poszło za wskazaniami duchowieństwa i oddało głosy na ósemkę!
Podatki, które dla okolic żyznych nie są uciążliwe, Kurpiom dały się we znaki. Wszyscy narzekali ale państwowe podatki płacili bez protestu.
Dopiero gdy władze powiatowe wyznaczyły podatek po 3 złote od głowy na szpital i t. p., cierpliwość zaczęła się wyczerpywać. Kurpie wysłali delegację do p. starosty Brzęczka i prosili o wyznaczenie podatku z morgi a nie od głowy i oświadczyli, że na szpital, który zupełnie nie odpowiada zadaniu i na niebywałe uposażenie dyrektora gimnazjum w Kolnie, bo podobno 2 i pół miljarda miesięcznie — płacić nie będą. Na to p. starosta miał uderzyć pięścią w stół i powiedzieć, że znajdzie środki do ściągnięcia podatków. Rzeczywiście wysłał egzekutorów w towarzystwie policji którzy brali wszystko, co im wpadło pod rękę, nawet ostatnią poduszkę. Ludność zaczęła stawiać opór. W Stawiskach podczas licytacji zasekwestrowanych rzeczy ani żydzi ani chrześcjanie nie chcieli nic kupować. Tłum stał obok władzy i wznosił różne okrzyki. W pewnym momencie tłum zakotłował się i runął naprzód przewracając wójta, pisarza i stół urzędowy. Jeden z gorliwych policjantów bez ostrzeżenia zaczął strzelać do tłumu i zabił młodego gospodarza, który niedawno wrócił z wojska, i ranił dwóch innych.
P. starosta mimo to stosował dalej represje i kazał aresztować szereg gospodarzy. Nierozumne egzekwowanie pogłównego podatku szło w dalszym ciągu i jątrzyło coraz więcej wsi.
Chłopi z Turośli postanowili zrobić wyprawę na Kolno w celu odbicia aresztowanych i zaprotestowania przed starostwem. Policja w Kolnie była uprzedzona przez swój posterunek w Turośli.
P. starosta ściągnął posiłki policyjne z okolicy i gdy tłum wpadł do miasta z krzykiem „hura", rozpoczęła się strzelanina. Podobno z tłumu miały paść pojedyńcze strzały, policja zaś strzelała według reguł wojskowych. W rezultacie zabito jednego Kurpia i pięciu raniono. Żaden policjant nie odniósł szwanku. Około 40 gospodarzy aresztowano i osadzono w więzieniu w Łomży
Chcąc zrozumieć psychologiczne motywy protestu mieszkańców puszczy kurpiowskiej musimy przypomnieć sobie, że jeszcze za okupacji niemieckiej księża litwini, usposobieni wrogo do państwowości polskiej, propagowali myśl przyłączenia tej okolicy do państwa papieskiego, że ziemianie wnieśli petycję do władz okupacyjnych, żeby nie zakładano szkół ludowych, bo oni uczą swe dzieci w miastach, i nie pobierano od nich podatku na szkoły od morgi tylko od dymu! Czyli mieliśmy już wtedy myśl wprowadzenia podatku pogłównego! Wszechwładne panowanie reakcji zaznaczało się zmuszaniem nauczycieli szkół ludowych do stałego uczęszczania do kościoła i prześladowaniem ich za sprzyjanie legjonom Piłsudskiego; t. zw. lewicowe rządy przedstawiano jako zdrajców narodu. Ś. p. Szymańskiemu, byłemu posłowi z Wyzwolenia, odmówiono rozgrzeszenia i chrześcijańskiego pogrzebu za to, że na łożu śmierci nie chciał się zaprzeć sprawy ludowej. Poważni gospodarze twierdzą, że urzędnicy, którzy stykali się z ludnością, gdy ta narzekała na podatki, stale odpowiadali: „macie samorząd, to wasz samorząd temu winieni" I w ten sposób podrywali poczucie praworządności.
Zniszczeni podczas wojny kurpie dotąd nie mogli odbudować się; w lipcu 1923 wysyłali delegację do Białegostoku w sprawie odbudowy; delegacja widząc, że zbywają ją w województwie ogólnikami, udała się do Warszawy do Generalnej Dyrekcji Odbudowy i tam złożyła materjały wskazujące na pokrzywdzenie istotnie zniszczonych i biednych, Dyrekcja obiecała, że w ciągu tygodnia wyda rozporządzenie, żeby powiat Kolneński otrzymał nawet więcej drzewa na odbudowę niż pierwotnie myślano. Po 2 tygodniach starosta kolneński wezwał jednego z delegatów i, pokazując mu papiery wniesione do Dyrekcji w Warszawie, zwymyślał go i zagroził, że go wsadzi do kozy za to, że jeździł do Warszawy. Drzewa na odbudowę Kurpie nie otrzymali!
Najciekawszem jest jednak, że ludność puszczy ucisk podatkowy i niezwykłą enegję w ściąganiu podatków za pomocą egzekucji łączy z istnieniem spółki do zakupu zboża, do której miał należeć starosta, weterynarz powiatowy i inni. Bo dziwnym zbiegiem okoliczności ajenci tej spółki zawsze zjawiali się u chłopa w momencie, w którym miał on na karku termin płatności lub przymusowej licytacji i kupowali zboże, płacąc niżej cen rynkowych. Mówią o znacznych zarobkach tej spółki otrzymanych z krzywdy chłopskiej.
Jeśli rozważymy wszystko wyżej podane i weźmiemy pod uwagę nizki poziom oświat aresztowanych, to musimy przyznać, że stała się rzecz dla państwa polskiego niepożądana, lecz z winy złej adminstracji ziemi graniczącej z Prusami. Dlatego też aresztowani Kurpie powinni być natychmiast wypuszczeni z więzienia; śledztwo powinno objąć nieco szersze kręgi i dopiero po ustaleniu istoty przestępstwa należałoby ukarać „rękę a nie ślepy miecz"!
D-r M. Czarnecki


w numerze
nr 4, Łomża, dnia 1 lipca 1924 roku.
Ukazało się sprostowanie od p. Starosty Kolneńskiego



Otrzymaliśmy urzędowe pismo Starostwa Kolneńskiego, z dnia 12 czerwca r. b. N° 506, następującej treści:
Ze względu na to, że umieszczony w Nr 1 czasopisma: „Wspólna Praca", wychodzącego w Łomży, artykuł pod tytułem: „Wypadki na Kurpiach" zawiera wiadomości niezgodne z rzeczywistością, a mianowicie: wydrukowano w wierszu 31 — 40 kolumny I-ej ustęp treści w brzmieniu redakcyjnym dosłownym: „Kurpie wysłali delegację do
p. Starosty Brzęczka i prosili o wyznaczenie podatku z morgi, a nie od głowy i świadczyli, że na szpital, który zupełnie nie odpowiada zadaniu, i na niebywałe uposażenie dyrektora gimnazjum w Kolnie, bo podobno 2 i pół miljarda miesięcznie, — płacić nie będą. Na to p. Starosta miał uderzyć pięścią w stół i powiedzieć, że znajdzie środki do ściągnięcia podatków".
Oświadczam, iż powyższe nie miało miejsca, gdyż ani delegacja nie zwracała się do mnie w sprawie płacenia podatku z morgi, ani eo ipso nie miało miejsca rzekome uderzenie pięścią w stół, ani też powiedzenie o zastosowaniu środków egzekucyjnych. (Starostwo niema prawa zmieniać powziętych uchwał Sejmiku).
Następnie w wierszu 56—58 kolumny I-ej przytoczono; „P. Starosta mimo to stosował dalej represje i kazał aresztować szereg gospodarzy".
Powyższe niezgodne jest z rzeczywistością ponieważ nakazy aresztowań wydało nie starostwo, a władze sądowe, które prowadziły w tej sprawie śledztwo.
Dalej w wierszu 6—7 kolumny II-ej wydrukowano: „W rezultacie zabito jednego kurpia i pięciu raniono."
Dochodzenie urzędowe stwierdziło, że znaleziony został trup mężczyzny dnia 12 kwietnia b. r. na szosie między wsią Zabiele a wsią Ptaki, natomiast nie stwierdzono zostało aby byli ranni.
W wierszu 61—68 kolumny Ii-ej oraz w wierszu 1 — 4 kolumny III-ej wydrukowano; „Najciekawszem jest jednak, że ludność puszczy ucisk podatkowy i niezwykłą energję w ściąganiu podatków za pomocą egzekucji łączy z istnieniem Spółki do zakupu zboża, do której miał należeć Starosta, weterynarz powiatowy i inni. Bo dziwnym zbiegiem okoliczności ajenci tej Spółki zawsze zjawiali się u chłopa w momencie, w którym miał on na karku termin płatności lub przymusowej licytacji i kupowali zboże, płacąc niżej cen rynkowych."
Oświadczam kategorycznie, że do wspomnianej w ustępie powyższym Spółki nie należę, ani też nie należy powiatowy lekarz weterynarji, a istnieje natomiast Przedsiębiorstwo Handlowe kategorji III na rok 1924 do skupu zboża celem odsprzedaży i świadectwo przemysłowe opiewa na nazwisko Zejtca Włodzimierza.
Stwierdziłem dalej w drodze przeprowadzonego dochodzenia, że wspomniane przedsiębiorstwo nie wysłało ajentów celem kupowania zboża, a skupowało jedynie na rynku w Kolnie, płacąc natomiast ceny wyższe, niż zaofiarowywano przez żydowskich kupców zbożowych.
Komunikując o powyższym, uprzejmie proszę, na zasadzie art. 21 dekretu w przedmiocie tymczasowych przepisów prasowych (D. U. R. P. z r. 1919. Nr 51 poz. 186), o umieszczenie podanego wyżej sprostowania w najbliższym numerze czasopisma „Wspólna Praca."
Starosta
A. Brzęczek.

w numerze
nr 5, Łomża, dnia 15 lipca 1924 roku.

Odpowiedź na sprostowanie p. starosty Brzęczka.
Cieszyłbym się bardzo gdyby śledztwo prowadzone przez wyższe władze wykazało, że p. Starosta nie jest winien krwi przelanej w Kolnie. Jednak wszystko co pisałem dostarczyli mi mieszkańcy powiatu Kolneńskiego, w których umysłach powiązały się pewne fakty w jedną całość i wywołały tak silne odruchy. Bez przyczyny ludzie nie stawiają oporu władzy, bez przyczyny nie leje się krew ludzka i bez przyczyny nie usuwa się pana starosty z zajmowanego stanowiska.
Przechodząc do szczegółów sprostowania muszę podkreślić, że obowiązkiem gospodarza powiatu było wiedzieć o istniejącem niezadowoleniu z podatku pogłównego i innych zarządzeń władz, nawet bez oficjalnej delegacji kurpiów, i obowiązkiem było wiedzieć, że chociaż formalny nakaz aresztowania wydała władza sądowa, to jednak sam fakt aresztowania ludzi w sprawie zatargów z władzą starościńską cała ludność kładła na karb pana starosty.
Dochodzenie p. Starosty znalazło trupa, ale nie stwierdziło, że byli ranni. I to ma być dowód, że rannych nie było.
Panie Starosto !
Gdyby ten trup mógł uciekać i skryć się, to dochodzenie pańskich podwładnych stwierdziłoby, że i trupa nie było.
Co zaś do spółki zbożowej, to trzeba byłoby niezwykłej nieostrożności, żeby figurować w spółce oficjalnie. Ludność twierdzi, że żona jednego z panów, bronionych przez p. starostę, załatwiała jakieś funkcje pieniężno-zbożowe. Mam nadzieję, że śledztwo i to wyjaśni.
Dr M. Czarnecki.

w numerze
nr 14, Łomża, dnia 18 lipca 1925 roku.


Proces Kurpiów
w Sądzie Okręgowym w Łomży.

Sąd Okręgowy Łomżyński (Z. Skazyński, Głowacki, Wysocki) rozpatrywał w dniu 6 i 7 lipca r. b. głośną sprawę zaburzeń w Puszczy Kurpiowskiej, powstałych na tle nadmiernych podatków komunalnych, nakładanych przez Sejmik i energicznie ściąganych przez b. Starostę Brzęczka. Podatki te i egzekucje wywołały początkowo opór kobiet przy zabierania im z mieszkań fantów w postaci ubrania, pościeli, płótna z warsztatów i t. p. (sprawa ta będzie rozpatrywano 24 lipca r. b.). Następnie, gdy zebrane fanty zgromadzono w gminie, rozdrażniona ludność zabrała je, za co uczestników aresztowano i przyprowadzono do Kolna. (Ta sprawa odbędzie się w dniu 27 lipca r. b.). Dnia ll kwietnia 1924 r. zebrała się w gminie Turóśl gromada ludzi, która postanowiła upomnieć się
o aresztowanych. Ten ostatni wypadek, zwany „Marszem na Kolno”, rozpatrywany był właśnie dnia 6 i 7 lipca r. b. Na ławie oskarżonych zasiadło 18 osób: Władysław Kulis, Józef Rudnicki, Franciszek Rachubka, Antoni Podecznik, Stanisław Kobrzyński, Józef Kulis, Bolesław Koszewski, Aleksander Nikiel, Władysław Witt, Bolesław Stachelek, Jan Bazydło, Stanisław Pietruszka, Dominik Pardo, Władysław Lewandowski, Jakób Jurczak, Ignacy Zadroga, Franciszek Bednarczyk
i Władysław Pardo.
Całe te smutne zajście w akcie oskarżenia przedstawiono nader groźnie, jako napad uzbrojonej w karabiny i strzelającej salwami, "bandy”. Na przewodzie sądowym sprawo straciła swój groźny i ponury charakter; natomiast w całej swej nagości ukazała się sylwetka przymierającego głodem, znękanego i doprowadzonego do rozpaczy Kurpia.
Zeznania były bałamutne, zwłaszcza gdy odpowiadali na pytania sędziów, prokuratora i obrony. Jedyny fakt, który zdołano ustalić, był, że gromada szła, ale ani o uzbrojeniu jej, ani o strzelaniu, ani nawet o liczebności nikt nie pewnego powiedzieć nie mógł.
I tak gdy jeden z policjantów twierdził, że wszyscy byli uzbrojeni, bądź w kije, drągi, bądź w karabiny — miało podobno nie brakować i karabinu maszynowego, którego jednak nikt nie widział, cały szereg innych świadków, nawet tych samych policjantów, zbrojenia żadnego nie widział. Dwaj policjanci, którzy zatrzymali jednego z oskarżonych, jadącego konno, jakoby z karabinem, przewieszonym przez plecy, twierdzili:
1-szy, że jechał wolno stępa,
2-gi że szybko kłusa;
1-szy, że widział, jak on rzucał karabin do rowu, gdzie go natychmiast znalazł,
2-gi, że karabin leżał na szosie, a kiedy on go rzucił, to nie wiadomo, bo noc była ciemna,
1-szy natomiast mówił, że księżyc przyświecał akurat wtedy, gdy ten rzucał karabin;
3-ci natomiast dowodził, że gdy nadjechał z kilkoma policjantami — człowieka z koniem już tamci 2-aj zaaresztowali i dopiero on rozpoczął poszukiwania karabinu, który znalazł leżący niedaleko.
Karabin, leżący w Sądzie na stole, nie nosił śladu nawet taśmy, która służy do przewieszania broni przez plecy.
Każdy policjant, osobno zapytywany o owo strzelanie, mówił inaczej. Gdy jeden słyszał salwy pojedyńczych grup, a było ich cztery, i z ilości strzałów można sądzić, że grupa, jest w posiadaniu od 15 do 20 karabinów, drugi słyszał 2-3 odległe strzały i to w dodatku nie umie określić czy od strony nadciągającego tłumu, czy (strzelali idący na pomoc policjanci z okolicy, inny znowu wcale strzałów nie słyszał.
Ilość ludzi w "bandzie” określano, słuchem, gdyż żaden z policjantów na własne oczy gromady owej nie widział. A więc gwar i tupot nóg był tak wielki, że sądzić można było że idzie kilkutysięczny tłum. Tymczasem inni świadkowie zeznali, że trudno było wiedzieć jak liczny jest tłum, gdyż idąc nie czynili żadnego szmeru, ponieważ na codzień Kurpie chodzą w łapciach.
Zeznania świadków po obu stronach były jednostajne i nużące. Wogóle balastu było sporo, co zajmowało niepotrzebnie czas Sądowi. Jako wybitniejsze, tak pod względem wniesienia czegoś nowego, jak i pod względem formy, były zeznania świadka Jarosińskiego, kierownika ekspozytury śledczej z Łomży, który był wydelegowany do Kolna na czas owych zamieszek, świadka Brzęczka, b. starosty powiatu Kolneńskiego, b. policjanta Lipkowskiego, wreszcie kurpia nazwiskiem Naturalista.
Świadek Jarosiński swojem szczerem zeznaniem zarówno na korzyść jak i niekorzyść oskarżonych, noszącem cechy zrozumienia i głębokiego wniknięcia w sytuację ówczesną, — dał dowód, że mimo trudnych warunków, jakie się wtedy wytworzyły, mimo swoje ciężkie położenie, jako przedstawiciela władzy, odpowiedzialnego za wypadki, można pozostać człowiekiem. To też obrońcy, pomimo że p. Jarosiński był świadkiem oskarżenia, w przemówieniach swych, w dowód uznania dla niego, doli mu nazwę „policjanta-obywatela“. Życzyć by należało oby wzór ten znalazł licznych naśladowców.
Antytezą „policjanta - obywatela” był świadek Brzęczek, b. starosta. W obszernym zeznaniu swojem tłumaczył się dlaczego zmuszony był nakładać takie wysokie podatki na ludność, że wymagały tego nowe inwestycje powiatowe, jak szpitale, ochronki i t. p. Podatek gruntowy pokrywał tylko 1/10 część potrzebnej sumy, trzeba więc było uciekać się do podatków pośrednich, które Sejmik na jego wniosek uchwalał. Dla tego też nałożony był podatek od lokali i pogłówny na szpital.
Sam p. Brzęczek wyznaje z pewną skruchą, że spowodowane spadkiem marki stałe podnoszenie norm podatków, kilkakrotnie w ciągu miesiąca zbieranych przez wójtów—źle wpływało na psychikę płatników. W zeznaniu swym podnosił zasługi i zdecydowane stanowisko funkcjonarjuszów policji, których nazywał „swoimi policjantami". To też słusznie podkreślił mecenas Paschalski w swem przemówieniu, że słowa te są godne conajmniej Ludwika XIV, który mówił: ,.L’ Etat c'est moi!" (Państwo to ja!). I dalej wytłumaczył, p. Brzęczkowi (szkoda że go j na sali nie było), że my wszyscy znamy policję państwową, natomiast nikt napewno nie słyszał o policji p. Brzęczka.
Po za tem bardzo ciekawy był djalog, jaki się wywiązał między senatorem mecenasem Zubowiczem, a p. Starostą Brzęczkiem.
Senator Zubowicz - Czy Sejmik uświadamiał ludność o nowych inwestycjach i związanymi z tem podatkami?
Starosta Brzęczek - Nienależy to do zadań Sejmiku.
Sen. Zubowicz W jaki sposób dowiadywać się o tem mogła ludność?
Star. Brzęczek - Postanowienia Sejmiku były drukowane a zresztą uświadamianie leżało w zakresie obowiązków inspektora samorządowego.
Sen. Zubowicz - Czy wśród członków Sejmiku były protesty przeciwko zwiększonym podatkom?
Star. Brzęczek - Protesty są zawsze.
Sen. Zubowicz - A czy wiadomem jest panu, że policja podała urzędowy raport otem, że ludność nie chce płacić nowych podatków, bo ich nie rozumie i prosi by przyjechał p. starosta lub jaki delegat i wytłumaczył im.
Star. Brzęczek - Ja nie mogłem zwracać uwagi na wszystkie drobnostki.
Sen. Zubowicz - Acha, to dla pana jest drobnostką! Czem pan tłumaczy fakt, że w gminie Stawiski, gdzie zabito podobno 2-ch ludzi, a 2 ciężko raniono, zamieszki się nie powtórzyły
Star. Brzęczek - Tłumaczę to zdecydowanem stanowiskiem policji.
Sen. Zubowicz - Więc pan uważa za należyte stanowisko policji, gdy strzela i zabija ludzi?
Star. Brzęczek - Tak.
Były policjant, wydalony z policji na mocy orzeczenia dyscyplinowego za to, że mu aresztant uciekł, stwierdza szereg bardzo smutnych faktów, a mianowicie okrutne zachowanie się policjantów podczas wyłapywania oskarżonych
Byli bici. Jeden nosi blizny po dzień dzisiejszy na twarzy, drugi ogłuchł podobno. Gdy policja natrafiła na rannego Malinowskiego—jednego z tłumu, zamiast podnieść go i dostarczyć do miasta, dobiła go kolbami, co stwierdziła sekcja zwłok: oprócz rany postrzałowej brzucha znaleziono ślady kilku uderzeń w piersi. Gdy Sąd zwrócił uwagę policjanta na sprzeczność jego zeznań na śledztwie, odpowiedział; „wtedy wszyscy my mieli takie hasło, dziś w policji nie jestem, przysięgłem więc muszę mówić prawdę".
Zeznania świadka Naturalisty — Kurpia wyświetlały zajścia uprzednie, w związku z egzekucjami z powodu niepłacenia wygórowanych podatków przez ludność. Dla samego przebiegu sprawy i bezpośrednich faktów z dnia 11 kwietnia r. ub. wielkiego znaczenia nie miały. Natomiast pod względem zewnętrznym dla językoznawcy - literata miało opowiadanie to dużą wartość w znaczeniu stylu, swady i tej naiwnej szczerości, jaka płynie tylko z poczucia wielkiej prawdy.
Wogóle groźny obraz wypadków z dnia ll kwietnia przedstawił się na przewodzie sądowym, jako tragikomedja. Sfery rządzące, nie wyłączając policji, która w zeznaniach licznych swych świadków powtarza wciąż, że wszyscy byli „zdenerwowani", — potracili formalnie głowy na skutek wiadomości telefonicznej policjanta z Turośli, że tłum idzie. Z początku p. starosta Brzęczek „nie mógł uwierzyć”, jak sam mówił, żeby „śmieli". Lecz wkrótce niewiara i lekceważenie zamieniły się w lęk, który, jak wiadomo, jest złym doradcą.
P. prokurator, początkowo snać przekonany o wielkiej winie podsądnych, co widać było z pytań zadawanych świadkom, w miarę rozpraszania się grozy, zawartej w akcie oskarżenia, przez zeznania świadków — oskarżenie swe ujął raczej w ramę formalną i w kilkuminutowem przemówieniu oświadczył, że uważa winę podsądnych za udowodnioną i żąda dla nich po 1,5 roku więzienia, a jednocześnie domaga się ażeby zeznania b. policjanta, co do zachowania się policji były przekazane prokuratorji dla wdrożenia dochodzenia.
Po prokuratorze zabiera głos obrona. Pierwszy przemawia mecenas Wacław Szumański, syn znanego w Łomży z pracy społecznej „złotoustego” rejenta, ś. p. Wiktora Szumańskiego.
Akt oskarżenia robi wrażenie jakiejś romantycznej przygody: noc, strzały, komenda „naprzód", „w tyraljerkę" — wszystko razem budzi literackie zainteresowanie, lecz nie daje pojęcia rzeczywistości, niezbędnej dla orzeczenia sądu, gdyż oparty jest na wybujałej fantazji. Te kilka rzeczowych dowodów w postaci dwóch, czy trzech drążków, jeden karabin i jeden nóż, wyszczerbiony od skrobania kartofli, to zbyt mało jak na kilkutysiączny tłum, który jakoby posiadał granaty ręczne i karabiny maszynowe. Jeszcze mniej pierwiastków realnych wniosły do sprawy mętne, często sprzeczne ze sobą, zeznania świadków oskarżenia.
Sąd zwykle bierze pod uwagę nie tylko fakty, lecz i psychikę przestępcy — na tem opiera się prawo. Kurp ma odrębną psychikę. I tu odwołuję się do Was, panowie Sędziowie, którzy, jako w większości Łomżyniacy, dobrze Kurpiów znacie.
Historycy nasi, jak Wójcicki, Zakrzewski i inni, a w ostatnich czasach poseł Chętnik, zajmują się dziejami Kurpiów. Wszyscy oni charakteryzują Kurpiów, jako dzielnych, odważnych i pracowitych, a w dziejach walk o niepodległość stanowią na granicy północno-zachodniej przedmurze Polski. Widzimy ich w 1708 r. w walce ze Szwedami. Z Kurpiów pochodzi przepiękna postać Stacha Konwy, któremu potomność zbudowała pomnik w lesie Jednaczewskim. W 1774 Kościuszko tworzy z Kurpiów osobny oddział wojskowy, znany też jest ich udział w 1831 i w 1863 r., kiedy to walczyli pod dowództwem Skrzyneckiego, lub wspierali w akcji powstańczej Zygmunta Padlewskiego. W nowszych dziejach w 1914 podczas walk z Niemcami i w 1920 pod Lemanem, kiedy jako samorzutna grupa ochotników walczyli z bolszewikami i wszyscy co do jednego wyginęli, za co państwo polskie uczciło ich pomnikiem. Znana poetka ludowa — Konopnicka też poświęca im wiele swych utworów.
Kurpie, zamieszkując kraj lesisty, zajmowali się myśliwstwem i sztukę strzelania doprowadzili do wielkiej doskonałości. Istniało przysłowie: „strzela jak Kurp“, co znajdywało potwierdzenie w tem, że na festyny królewskie sprowadzano Kurpiów, którzy celnemi strzałami wybijali w tarczy drewnianej S. A. K. (Stanislaus Augustus Rex). Wnioskując z tej tradycji strzelania, Kurpie nocy ll-go kwietnia, albo strzelali do góry, albo nie strzelali wcale, skoro po stronie policji nie był nikt, ani zabity, ani ranny.
Kurpie, zajmujący się od najdawniejszych czasów pszczelarstwem, posiadali nadane im w 1533 r. prawo bartne, które przetrwało do 1831 r. Prawo to między innemi posiada taki szczegół charakterystyczny. Jeśli sądy starościńskie skazywały Kurpia na śmierć, wszyscy bartnicy musieli dotknąć ręką sznurka, na którym miał zawisnąć skazaniec, co było symboliczną zgodą gromady na wyrok i stwierdzenie, że gromada bierze na siebie odpowiedzialność za sąd starościński. Tak było wielkie poczucie solidarności wśród Kurpiów, że liczył się z nim nawet prawodawca. Przez ową solidarność tem mocniej odczuli oni nielegalność podatków, nielegalność takiego bezwzględnego fantowania, śmierć zabitych przez policję w Stawiskach. Solidarność ta przebija się także w owej ciekawej przysiędze, którą jakoby Kurpie składali sobie i której odpis dostarczył sądowi świadek Jarosiński. „Podatków od lokali i na szpital nie będziemy płacili, cudzego nie chcemy, ale swego nie damy; podatek gruntowy od ziemi zapłacimy i Rzeczypospolitej bronić będziemy do ostatniej kropli krwi".
A teraz stawiam spokojnie pytanie, czy Kurpie szli przeciw prawowitej władzy i jej zarządzeniom. Czy p. Brzęczek postępował legalnie, nakładając podatek od głowy i każąc płacić daninę od lokali, wtedy, gdy prawie połowa Kurpiów mieszka w ziemiankach, bo tam przez 7 miesięcy były okopy niemieckie, była pozycja frontowa, która wszystko z ziemią zrównała.
„Kurpie dopuścili się zbrojnego najścia na starostwo" — opiewa akt oskarżenia. Tymczasem p. prokurator, uważając, że wina ich jest względnie udowodniona, żąda dla nich skromnie l,5 roku więzienia, a wszak, oni przewinili mocniej Obrona bynajmniej nie chce z czarnego robić białe i dlatego stwierdzamy z całą stanowczością, że tłum szedł. Po co? Na to nikt nie umiał odpowiedzieć. Policja jedynie przypuszcza, że szli zwolnić więźniów. Gdyby szli ze skargą lub prośbą nie byłoby w tem wszak nic złego. Czy tłum stawiał oddziałom policyjnym jakikolwiek opór? Nie. Policja nawet nie doszła do bezpośredniego zetknięcia z tłumem i nie stwierdziła jego liczebności. Śledztwo nic nie ustaliło.
Tu podkreślić należy objektywność i szczerość zeznań świadka oskarżenia Jarosińskiego, który starał się wniknąć w istotę sprawy w momencie trwania zamieszek i kto wie, gdyby liczono się z jego raportami, czy doszłoby się do takich ostateczności, jakich jesteśmy świadkami.
Oskarżeni mówią, że policja biła ich. Zapytany o to świadek Jarosiński daje odpowiedzi wymijające: „do mnie się
nikt na to nie skarżył", „w nocy nie zauważył pobicia". W tych niedomówieniach przy całokształcie jego szczerych zeznań kryje się potwierdzenie fatalnego zachowania się policjantów. Gdyby świadek Jarosińki był przekonany, że tak nie było, byłby napewno zaprzeczył, zaręczył z całą stanowczością, a tego nie uczynił.
Ze śledztwa wynikałoby, że pod- sądni stanowili jakby wywiad, a do wywiadu potrzebna jest inteligencja, której żaden z oskarżonych nie zdradza. Wywiad potrzebny jest dla jakiejś organizacji, a jej istnienie też nie zostało ustalone. Do czynności wywiadu należy przecinanie drutów, telefonów, telegrafów, a przecież wiemy z ust samego p. Brzęczka, że nieustannie porozumiewał się telefonicznie z Łomżą. Oskarżonych wyłapywano pojedyńczo i wcale nie ustalono ich udziału w tłumie. Ten pogląd jest całkowicie oparty na domniemaniu, gdyż tajemnicze odpowiedzi niektórych, wypływające być może z przyczyn osobistych, bynajmniej nie mogą świadczyć o ich winie.
Sam starosta Brzęczek mówił, że to nie winowajcy siedzą na ławie oskarżonych, że winowajców szukać należy. Gdzie i kto oni są — czas pokaże.
P. prokurator uważa, że wina podsądnych jest „względnie" udowodniona, jeżeli tak miękko mówi oskarżyciel z urzędu, to życiowo, śmiało można stwierdzić, że wina ich wcale nie jest udowodniona. Najsilniej obwiniony jest Kuliś, przy którym jakoby znaleziono karabin. Lecz cóż mówią policjanci, którzy go pojmali. Policjant Cesarz twierdzi, że jechał stępa i rzucił karabin do rowu, policjant Nowicki, który znajdował się tuż, utrzymuje, że Kulis jechał szybko kłusem, a karabin leżał na szosie i on nie widział, żeby oskarżony go rzucał na ziemię, trzeci natomiast policjant Kuchejda, który nadjechał gdy Kuliś był aresztowany, zeznaje, że to on rozpoczął poszukiwania i natrafił na karabin. Wszyscy policjanci dowodzą, że Kuliś miał karabin przewieszony przez plecy na taśmie czy drucie, nie pamiętają. Tymczasem karabin tu leżący na stole nie nosi żadnego śladu ani taśmy ani drutu. Trudno przypuścić tu jakąś zamianę, gdyż te ubogie dowody rzeczowe, jest ich zaledwie kilka, musiały chyba być dobrze strzeżone, właśnie ze względu na liczebność swoją. Czyż z tej bijącej sprzeczności zeznań można wydobyć prawdę, a tembardziej stwierdzić winę Kulisia?
Wydalony policjant zeznaje, że policja biła i że ona dobiła Malinowskiego, rannego Kurpia. Sekcja zwłok Malinowskiego wykazała, że oprócz rany postrzałowej brzucha, miał on jeszcze ślady kilku uderzeń w piersi. W tej sprawie nie zarządzone zostało dochodzenie, a nie wiadomo, coby jeszcze wykazała ekshumacja zwłok.
Oskarżonemu Rachubce policja skonfiskowała nóż, który używano, jak widać, do skrobania kartofli, bo jest do połowy zerżnięty. Czy i to ma służyć dowodem rzeczowym, „zbrojnego napadu"? Rachubka szedł szosą. Czy Kurp, przywykły do brodzenia po bezdrożach teraz, gdy chciał urządzić „napad", będzie szedł środkiem drogi, gdzie może być każdej chwili ujęty?
A teraz zróbmy ogólny rzut oka na całą sprawę. Nie jest dla nas rzeczą obojętną, co robi tłum. Lecz w tym wypadku nic nie wiemy, co miał zamiar uczynić. W jego działaniu było coś nieokreślonego, a ustalić się dało jedno, że szli. Jeśli tu obecni oskarżeni dali się unieść przez falę gromady, zostali już dostatecznie ukarani: byli aresztowani, w kajdanach prowadzeni do więzienia, wreszcie zasiedli na ławach oskarżonych. Mówi się o autorytecie władzy. W tym wypadku autorytetem jest starosta. A czy p. Brzęczek stoi na wysokości swego stanowiska. Nie. Zachowaniem swojem nie zdał egzaminu, stracił głowę, telefonował na wszystkie strony, wezwał wojsko.
Panowie Sędziowie, wziąwszy pod uwagę rzeczowy przebieg wypadków z dnia ll kwietnia r. ub. musicie uniewinnić podsądnych. Tego żąda także polityka obywatelska. Kurpie to nasza przednia straż kresowa. Niech nie mają poczucia krzywdy, wychodząc stąd, bo to poczucie wygrywać na nich mogą wrogowie zewnętrzni. Niech wyrok uniewinniający przygarnie ich, by pójść mogli pod pomnik Stacha Konwy i złożyć swe ponowne ślubowanie, że bronić będą Rzeczypospolitej aż do ostatniej kropli krwi.
Senator mec. Zubowicz.
Przepiękna historja przeszłości Kurpiów, naszkicowano przez kolegę Szumańskiego, nie potrzebuje uzupełnień. Ja dodam tylko jeden szczegół ich charakteru, dotyczący naszej podziemnej pracy w okresie ostatnich lat niewoli, mianowicie: bezinteresowność. Gdym przed wojną pieszo przechodził puszczę, w celach propagandy — oprowadzał mię wszędzie Kurp. Kiedym się go w końcu spytał, ile chce za tę usługę, odpowiedział: „Nic panie za to nic wezmę, bo to przecie dla Polski".
Nasze pokolenie jest najszczęśliwsze, bo doczekało się wskrzeszenia Polski. Pokolenie Żółkiewskich, Czarnieckich nic znało niewoli, ale i nie znali rozkoszy zmartwychwstania. Lecz zadowolić się jej wskrzeszeniem to nie dosyć. Trzeba tej epoce coś dać. Powinniśmy dać odrodzenie, a tem naszem odrodzeniem, czyli renesansem jest uświadomienie obywatelskie chłopa. Czy p. starosto Brzęczek to uczynił. Czy p. Brzęczek odpowiedział ideałowi starosty, skreślonemu przez obecnego Prezydenta Wojciechowskiego, gdy jeszcze był ministrem spraw wewnętrznych, a który zawiera się w jednym słowie: włodarz. To znaczy i opiekun i gospodarz troskliwy. Czy p. Brzęczek był nim skoro, nie znając stanu ekonomicznego ludności, nakłada na nią silnie obciążające ją podatki, podatki według prawa nielegalne. Wprawdzie p. Brzęczek jest technologiem, na prawie się nie zna, ale obowiązywało go przynajmniej dobra wola. Znam powiaty, gdzie ludność uświadomiona sama podnosi podatki o 100% na nowe inwestycje. Tu właśnie brakło tego uświadomienia, bo starosta Brzęczek nic w tym względzie nie uczynił, nawet będąc do tego wezwany przez ludność, która odmówiła płacenia podatków dlatego, że ich nie rozumiała. P. Brzęczek, jak sam oświadczył, nic mógł się zajmować „takiemi drobnostkami". I tu nie spełnił swego społecznego zadania w stosunku do obowiązującego nas wszystkich renesansu — odrodzenia obywatelskiego chłopa.
Jakże od postaci p. Brzęczka, starosty-włodarza, najzupełniej nieuspołecznionej, odbija postać świadka Jarosińskiego, policjanta-obywatela, który, spełniając swe obowiązki służbowe, wczuwał się w tętno życia, wnikał w przyczynę zjawisk; rzeczowe raporty jego przekraczają jego atrybucje — nie waha się jednak tego uczynić — boli go dusza, nic może patrzeć na to, co się dzieje.
Sanacja skarbu w swojej bardzo zdecydowanej formie poderwała stan ekonomiczny. Obszarnicy prosili o prolongatę podatków, ordynat Zamoyski, którego nikt o brak patrjotyzmu posądzić nie może — też prosił o sprolongowanie podatków. Tembardziej więc miało prawo uczynić to niezamożna ludność północnej części Kolneńskiego powiatu — Kurpie. Żyli oni przed wojną, jak nam to wyłożył świadek Jarosiński, z różnych ubocznych dochodów, jak przemytnictwo, emigracja i związane z tem przysyłanie dolarów z Ameryki. Teraz to ustało. Ziemia ich, przeważnie piaszczysta nie wykarmiała ich rodzin nawet przy posiadaniu kilkunastu morgów. W tabeli budżetowej ich grunta szacowane są najniżej.
Czy p. Brzęczek postarał się o kredyt budowlany i ziarno na zasiew dla nich, czy też zapomogę pieniężną na zakup zboża? Nie, pan Brzęczek nakłada jakby na urągowisko podatki większe niż w sąsiednich zamożniejszych powiatach, i to w dodatku podatki nielegalne, bo regulamin wykonawczy do ustawy wyraźnie mówi o tem, że podatki szpitalne może nakładać minister skarbu, po porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych. Podatek pogłówny! Cóż za nonsens! Wytworzyła się więc taka sytuacja, że obszarnik, mający nieliczne potomstwo, płacił znacznie mniej od swego parobka, który był obarczony większą rodziną. Podatek od lokalów! Cóż za ironja ! Połowa prawie wsi nadgranicznych mieszka w ziemiankach, w dawniejszych okopach niemieckich, bo nie mają za co się pobudować, a p. starosta nakłada podatki od tego, co nawet mieszkaniem nazwać trudno! Podatki te wywołują w Sejmie interpelację posłów.
Literatura nasza zna już taki bunt, a opisał go z nieporównanym talentem Reymont, który otrzymał nagrodę Nobla za swą powieść pod tytułem „Chłopi". Ten doskonały znawca duszy chłopskiej daje nam obraz zbiorowego wystąpienia wsi. Lecz tam też nie jest organizacja, a po prostu gniew? ludu. Jest tak samo jak w obecnej sprawne, — odruch tylko.
Jeżeli, jak opiewa akt oskarżenia była to organizacja, cóż robiły odnośne władze, zwłaszcza śledcze? Wszak organizacja powstaje nie w ciągu kilku, a nawet kilkunastu godzin! Na to trzeba czasu !
Tłum się zebrał, idzie. Coś robi p. starosta Brzęczek? Znając dobrze psychologię tłumu wychodzi doń z zapytaniem ze słowem uspokojenia. Bynajmniej ! On każe strzelać. Za podobną sprawę generał Czikel dostał 3 miesiące twierdzy. Pochopnie strzelać do tłumu nie wolno!
I gdzież to tak wrogo odnoszą się do ludności wiejskiej? Czy w kraju okupowanym ? Niestety, we własnym i to w dzielnicy, położonej o kilka kilometrów od granicy pruskiej, gdzie w lot chwytają takie sprawy, gdzie Niemcy węszą rebelję ludu polskiego, bo im to na rękę.
Mówi się o winie podsądnych, ale nie dostarcza się dowodów. Policjanci, ci jedyni świadkowie ówczesnych zajść, nie umieją nawet dokładnie powiedzieć, kiedy, kto, kogo i gdzie schwytał, z czego wychodzą takie sprzeczności jak ta na przykład, że Kuliś był schwytany o 8-ej i o 9-ej i o ll-ej i 12-ej godzinie w różnych miejscach.
Dalej zestawia senator Zubowicz artykuły prawne w zastosowaniu do obecnej sprawy, i kończy:
Sąd opiera się w wyrokowaniu na dowodach, a dowodów niema. Jedynem więc orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości może być wyrok uniewinniający i o taki proszę.
Mecenas Paschalski.
Zaczynam od osobistych wrażeń, któremi pragnę się podzielić z Sądem. Sprawy kryminalne, do których i obecna się zalicza, zwykle budzą w nas grozę — jako zbrodnie, lub wstrząsają naszą psychiką różne konflikty życiowe, które rozwiązania szukają aż przed kratkami sądowemi. Lecz sprawa, tocząca się tutaj, żadnego z powyższych uczuć w nas nie budzi. Przeciwnie, sprawia na nas wyrażenie jakiegoś głębokiego snu.
Wszystko razem i Puszcza w przepięknem ujęciu kolegi Szumańskiego i bojowa akcja policji z aktu oskarżenia i rzeczowe dowody w postaci 2 drążków, jednego karabina i obgryzionego nożyka, — robi wrażenie, że cieśla, który stawiał ręby i fundamenty tej sprawy, budował je źle, krzywo, nieudolnie. I dlatego wywołuje wrażenie snu tak głębokiego, że dotyka on nie tylko obrońców, lecz dosięga Sądu i Prokuratora.
Przypomina mi się książka, czytana w dzieciństwie. Jedno z 12-tu opowiadań o czynach bohaterskich opiewało jakieś zwycięstwo Kurpiów. Jeżeli przedostali się do historji i, jak słyszeliśmy od kolegi Szumańskiego, niejednokrotnie w dziejach naszych występowali bohatersko — trzeba ich ze względu na ich odrębną psychikę traktować inaczej, nie jak zwykłych przestępców przeciwpaństwowych.
Przejdziemy do strony faktycznej sprawy. Czy przypisywana podsądnym wina w akcie oskarżenia znalazła potwierdzenie w dowodach ? Dowodów niema. Są tylko pozory. Jedno tylko ustalono, że gromada była, że szła. Lojalność prokuratora tak dawno niewidziana, kazało mu ująć oskarżenie w lakoniczne ramy właśnie dlatego, że na próżno szukał dowodów winy. Nie było ich. Na próżno szukał ich kolega Szumański — nie znalazł Mecenas Zubowicz znalazł winowajcę, a jest nim starosta Brzęczek.
Wycieczka do Kolna całej gromady — jakiś domniemany cel, lecz Sąd domniemaniami operować nie może, ani na nich się opierać.
Policja odegrała rolę pancerza, odgradzającego władze od tłumu i wskazującego mu, że się zadaleko posunął i że wrócić musi na właściwą drogę. Czy sposoby, użyte do tego przez policję były właściwe i godziwe— ustali być może dochodzenie, którego domaga się p. prokurator. Tyle co do udziału policji, lecz było używane i wojsko. Przepisy wyraźnie ustalają, kiedy używać policję, a kiedy wojsko. Przepisy te muszą istnieć, żeby nie powstały niepotrzebne nadużycia przy rzucaniu wojska na rynek wewnętrzny, żeby je nie demoralizować, skoro zadaniem jego jest służyć ojczyźnie na zewnątrz. Thierrs — francuz powiedział, że na bagnetach można się czasem oprzeć, ale niepodobno siedzieć, a tembardziej spoczywać. Dla tego użycie wojska obarcza wzmożoną odpowiedzialnością władze państwowe.
Działalnością p. starosty Brzęczka dłużej zajmować się nie będę, wobec tego, że kolega senator Zubowicz poświęcił mu sporo ciepłych słów. Uprzytomnijmy sobie tylko sytuację. Już 9 kwietnia uznano w Sejmiku na skutek interpelacji owe podatki za wygórowane, a tymczasem w gminach dalej fantowano gorliwie.
Pozwolę sobie na wyrażenie mojej radości, że pochód ten odbył się w dzień powszedni, gdyż ograniczył się do tej gromadki, która pierzchła na wezwanie policjantów, czy też ich strzałów. Sądzę, że gdyby hasło to rzucone było w niedzielę, gdy ludzie wychodzą z kościoła, byłby ten pochód o wiele liczniejszy, bo pociągnąłby i kobiety a za niemi dzieci. Tylko, że wtedy policja miałaby o wiele trudniejsze zadanie. A mogło się to stać, tem bardziej, że przy fantowaniu najbardziej zabierano rzeczy, stanowiące gospodarstwo kobiece: spódnice, płótno, pościel.
A teraz pytanie jak fantowano? Tu przypomnieć muszę opowiadania o tych egzekucjach świadka Naturalisty — człowieka starego, któremu, jak sam mówił, niewiele już zostało na tym święcie. Ten twardy człowiek, opowiadając o scenach fantowania, których był świadkiem, płakał. Te łzy zaciężyć muszą na Waszym wyroku, panowie Sędziowie.
Fantowonie wywołuje we wsi odruch oburzenia i sprzeciwu. Zbiera się gromada. Idzie do Kolna. Bo co? Oni sami wtedy nie umieliby na to pytanie odpowiedzieć. Fakty następowały za szybko, żeby miały jakiś plon postępowania. Potrzebowali wyładować krzywdę. Nie wiedzieli tylko jakiemi środkami się posługiwać. Może prosić, może porozumieć się za pośrednictwem delegatów.
Na chwilę powrócę do osoby p. Brzęczka. Opisuje ów krytyczny moment, kiedy stał w „otwartem oknie i wychylał się“ i uważa to niemal za bohaterstwo. „Moi policjanci" — słowa, godne króla francuskiego Ludwika IV, który mówił: „L’Etat c’est moil“ Państwo to ja! Wszyscy znamy doskonale policję państwową naszą, ale sądzę że nikt jeszcze dotychczas nic słyszał o policji p. Brzęczka. Telefonuje o wojsko, każe strzelać. Czy nad Kolnem zawisła groza socjalnej rewolucji? Nie. Mój Boże, to był przecie tylko polski chłop i sądzę, najzupełniej wystarczyłoby wyjść do tłumu i przemówić. Zapewne, czyn ten byłby naprawdę bohaterstwem, bo można było otrzymać kulę od "swoich policjantów," lecz rana ta nie byłaby większą od niepotrzebnej nikomu śmierci Malinowskiego.
Śmiem dalej utrzymywać, że tłum nie wiedział po co idzie. To nie są ludzie, znający prawo. Tłum ten w fantastycznym opowiadaniu policji urósł do kilkutysięcznych rozmiarów Ale należy nie zapominać, że policja była pod wrażeniem strachu, co się ujawniło w przeraźliwym krzyku, wzywającym tłum do rozejścia się. Policjanci na niemiłe pytania, czy pamiętają dobrze to i owo, odpowiadają, że nie, bo byli zdenerwowani. Ujawniło się to także między innemi w tem, że nie był zrobiony akt dochodzenia przy przyprowadzeniu aresztowanych. Oskarżonych nie posegregowano, na mniej lub więcej winnych, nie ustalono bowiem ich udziału w tłumie, a ich wina tylko i wyłącznie może być stwierdzona wtedy, gdy im się udowodni łączność z tłumem.
Dlatego też, panowie Sędziowie, sądzę, że wyrok wasz będzie przychylny dla oskarżonych. Sąd przysięgły, który sądzi według sumienia i bez motywów, wydałby napewno wyrok uniewinniający. Sąd koronny ma trudniejsze zadanie — jest skrępowany normami prawnemi, lecz mimo to jestem przekonany, że przychylicie się do wniosku obrony, proszącej o uniewinnienie.
Mecenas Lachowicz.
Przemawia ostatni i dla tego ma zadanie najniewdzięczniejsze. Przemówienie swoje poświęca krytycznemu oświetleniu zeznań świadków i wykazaniu braku logiki między niemi lub też sprzeczności.
W stosunku do oskarżonych podkreśla momenty najważniejsze: od czego uzależnia się zebranie tłumu i w jakim momencie staje się on przestępczym. Co do akcji tłumu stwierdzono, że był to odruch ludzi, chcących w ten czy inny sposób ulżyć aresztowanym. O ile by stwierdzono, że oskarżeni byli uzbrojeni i swojem zachowaniem i obecnością podtrzymywali tłum do oporu wobec wezwania przez policję do rozejścia się — byliby winni. Lecz to nie zostało ustalone. Oskarżenie nie zostało sprecyzowane przez wadliwie prowadzone śledztwo pierwiastkowe. Na tej zasadzie prosi Sąd o wyrok uniewinniający dla podsądnych.
Po krótkiej naradzie Sąd wyniósł dla wszystkich oskarżonych wyrok uniewinniający.
Po ogłoszeniu wyroku, dało się wyczuć, że zebrana na sali publiczność, śledząca od początku przebieg sprawy i przysłuchująca się wzruszającym przemówieniom obrony, odetchnęła.

w numerze
nr 17, Łomża, dnia 1 września 1925 roku.



Zakończenie procesów
KURPIOWSKICH.
W numerze 14 z dnia 18 lipca r. b. podaliśmy wyczerpujące sprawozdanie z wielkiego procesu Kurpiów, oskarżonych o zbrojny pochód na Kolno w celu odbicia zaaresztowanych współbraci, którzy stawiali opór przy ściąganiu podatków na rzecz Sejmiku, czyli komunalnych, nie uznawanych przez ludność za legalne i sprawiedliwe. Proces zakończył się, po świetnej obronie mecenasów Paschalskiego, Senatora Zubowicza, Szumańskiego
i Lachowicza, zupełną rehabilitacją oskarżonych.
W dniu 25 Lipca r. b. na ławie oskarżonych zasiadło 16 kobiet. Wobec pomyślnego zakończenia pierwszej sprawy, która wyglądała bardzo groźnie, kobiety swoje przewinienie, wypędzenie ze wsi wójta miotłami, uważały za bagatelkę i, jakoby z porady ks. proboszcza, zrzekły się dostarczonej im obrony. Wyrok zapadł, skazujący 8 oskarżonych na 2 miesiące więzienia, reszta uniewinniona. Po takim wyroku zrobiło się pomiędzy kobietami wielkie larum — chciały prosić sąd, żeby im opuścił chociaż jeden miesiąc i żeby mogły odsiedzieć karę w areszcie gminnym.
Ostatnia sprawa, na tle której powstał pierwszy proces, rozpatrywano była w Sądzie Okręgowym Łomżyńskim dnia 27 lipca r. b. Rozprawa sądowa trwała 6 dni. Akt oskarżenia pociągnął do odpowiedzialności 16 Kurpiów, w tem jedną kobietę, za udział w zbiegowisku, które dopuściło się gwałtu, skutkiem pogłosek, zakłócających spokój publiczny (art. 122 cz. 1 K. K.)
Aby można było sobie lepiej uprzytomnić charakter zajść na Kurpiach, podajemy chronologiczny przebieg wydarzeń.
W Lutym 1924 Sejmik Powiatowy Kolneński, pod przewodnictwem starosty Brzęczka, uchwalił nowy podatek szpitalny, z zastosowaniem wstecz od początku roku. Podatek ten obudził poważne niezadowolenie z przyczyn nadmiernego już istniejącego obciążenia finansowego ludności, specjalnie zas nie podobała się forma jego — pogłówny, i pośpiech w ściąganiu należnych kwot. Nadmienić należy, że podatek ten, jako nielegalny, został przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych uchylony.
Wśród wielu wsi, zalegających z wpłatami, była też wieś Nowa Ruda, gminy Turośl. Starosta Brzęczek 10 marca 1924 r. nakazał przymusowe ściągnięcie podatku z tej wsi, pierwszej wybranej dla przykładu. Wójt Makarewicz, w asyście 6 policjantów, udał się do Nowej Rudy i zamierzał przystąpić do wykonania polecenia starościńskiego. Miejscowi jednak włościanie, uważając się za pokrzywdzonych (podatek pogłówny był rujnującym dla małorolnych, posiadających duże rodziny), stawili opór tłumny, tak że wójt nie chcąc wywoływać większych ekscesów, zaniechał egzekucji i odjechał, wraz z eskortą policyjną.
W kilka dni później tenże wójt przyjechał powtórnie z oddziałem 30 policjantów i w towarzystwie komendanta policji państwowej. Już podjeżdżając do wsi, można było dostrzec, jak ludzie zbierają się w grupki i wychodzą na spotkanie policji. Gdy wjechano na środek wsi, wyjaśniono cel przybycia, poczym zażądano rozejścia się tłumu. Na to zebrani odpowiedzieli odmownie, oświadczając, że na przednówku podatku płacić nie mogą, a fantów nie dadzą. Wówczas komendant policji urządził formalną szarżę całego oddziału na tłum, dało to jednak nikły rezultat, ponieważ ludzie, rozproszeni w jednym miejscu, zbierali się natychmiast w drugiem. W poszczególnych punktach dochodziło do ostrzejszego starcia uzbrojonych w pałki i kłonice włościan z szarżującą policją, przy czem zostali dość ciężko poturbowani 80-cio letni starzec Kondracki i jedna brzemienna kobieta.
Po aresztowaniu kilkunastu ludzi, policja zdołała dokonać sekwestru w 30 chałupach jednej połowy wsi, a ponieważ zmierzch zapadł, zaniechano dalszej egzekucji, wywożąc pod zbrojną eskortą zabrane przedmioty. Jednocześnie z sąsiednich wsi nadbiegały tłumy włościan, dążących z odsieczą Nowej Rudzie. Aresztowanych, po spisaniu protokułów, puszczono do domów, a rzeczy przewieziono do urzędu gminnego w Turośli.
Nazajutrz w Niedzielę w Turośli dało się zauważyć wyjątkowe ożywienie: zewsząd spieszyły gromady włościan, jak na odpust. Po ukończeniu nabożeństwa zgromadzony tłum podążył do urzędu gminnego. Zaalarmowano miejscowy posterunek policji, lecz ta przezornie schowała się. Pod naporem gromady padły drzwi domu gminnego. Kurpie wtargnęli do wnętrza, rozebrali między siebie zafantowane poprzedniego dnia przedmioty i dotkliwie pobili sekretarza urzędu gminnego i jego pomocnika.
Następnego dnia policja aresztowała kilkudziesięciu Kurpiów, z których szesnastu stanęło przed Sądem Okręgowym w Łomży.
Z pośród zeznań 127 świadków, wyróżniły się cztery: miejscowego proboszcza ks. Krysiaka, członka Sejmiku, starego Kurpia Franciszka Naturalisty, dyrektora gimnazjum w Kolnie D-ra Maciurzyńskiego i Aleksandra Stefensa, Kurpia ze wsi Łączek.
Ks. Krysiak stwierdził kategorycznie, że jedynie nietakty miejscowych władz administracyjnych oraz nieznajomość duszy ludu miejscowego mogły wywołać te gorące zajścia.
Franciszek Naturalista zarządzenia starosty Brzęczka tłumaczył tem, że chciał on pokazać przed władzą, co w krótkim czasie można dokonać. Wiadomość o usunięciu tego znienawidzonego człowieka ludność przyjęło z wielką radością.
D-r Maciurzyński przedstawił ciężkie warunki materjalne Kurpiów, podkreślając ich patrjotyzm. Do działalności b. starosty Brzęczka odniósł się bardzo krytycznie.
Świadek Stefens na zapytanie przewodniczącego odpowiedział, że na ławie oskarżonych siedzą najlepsi ludzie na Kurpiach, których patrjotyzm i wyrobienie społeczne są nieposzlakowane. W tem miejscu zeznania świadek się rozpłakał, a no sali sądowej nastąpiło silne poruszenie.
Prokurator w dwugodzinnej mowie, w której powtarzał się i gubił, starał się przekonać Sąd o winie oskarżonych. Podatek szpitalny, zdaniem prokuratora, był ściągany legalnie, gdyż orzeczenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych o nielegalności tego podatku nie jest miorodajnem. Jedynie Trybunał Administracyjny mógłby wydać obowiązujące orzeczenie co do zasad prawnych. Zresztą i ściąganie nielegalnego podatku należy zaliczyć do czynności i obowiązków legalnych. Zachowanie się policji w Nowej Rudzie w zupełności usprawiedliwia, a co do kobiet brzemiennych dopatruje się symulacji. Nie widzi też zasług Kurpiów w patrjotycznych wystąpieniach, które zanotowała historja: nazywa je zwykłemi odruchami i wysnuwa z tego wniosek, że ludzie, którzy odruchowo działają dodatnio, mogą odruchowo działać ujemnie. W każdym razie zasług przodków nie utożsamia z dzisiejszym pokoleniem, które mogło się wyrodzić. Narzeka na chaos w przepisach administracyjnych, odziedziczonych po okupantach; krytykuje ześrodkowanie w jednym ręku władzy starosty i przewodniczącego Sejmiku. Rozpatruje występne czyny każdego z oskarżonych i w konkluzji przychodzi do wniosku, że cała działalność starosty Brzęczka i podwładnych mu organów była zgodna z prawem i że wina oskarżonych jest udowodniona. Na tej podstawie domaga się dla oskarżonych kary po l,5 roku więzienia.
Piękną mową odpowiedział prokuratorowi mecenas W. Szumański, który podjął się obrony na prośbę stronnictwa „Wyzwolenie”.
W bieżącym miesiącu Sąd Okręgowy w Łomży już po raz drugi rozpatruje wielką sprawę, wielką nie ze względu na długość przewodu sądowego, a na mnóstwo przyczyn psychologicznych, na wielkość tragiedji duszy Kurpia—rozpoczyna swą mowę obrońca, cytując w krótkich słowach historję Kurpiów, podkreślając ich samodzielność i solidarność, które wyrobiły się dzięki warunkom bytu i przywilejom (prawo bartne), z jakich przez długie lata korzystali.
Gorąco protestuje przeciwko bagatelizowaniu przez p. prokuratora uznanych przez historyków zasług Kurpiów oraz przeciwko sprowadzaniu wystąpień patrjotycznych, obficie zbroczonych krwią, do zwykłych odruchów. Prostuje też nieścisłość w przemówieniu prokuratora, który zapomniał, że i obecne pokolenie Kurpiów brało udział w walce z Niemcami w 1914 r. i z Bolszewikami w 1920 r. i że w uznaniu ich zasług Państwo Polskie uczciło ich pomnikiem w Lemanie.
Przeszedłszy pokrótce zeznania świadków, charakteryzuje dziwną rolę starosty Brzęczka, który z nadzwyczajnym pośpiechem ściąga nowy podatek, aby otrzymanymi z niego pieniędzmi zasilić spółkę zbożową, do której pośrednio sam należy (do spółki jawnie należały żony miejscowych dygnitarzy państwowych). Zasiłek ten dany w postaci nabycia od spółki dla Sejmiku, w chwili spadku cen, znacznej partji zboża. Inspektor komunalny z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych p. Lange, który przeprowadzał dochodzenie, skonstatował, że nigdy dotąd nie zdarzało się, aby nowo- wprowadzony podatek był zaraz egzekwowany.
Kończąc swą kilkugodzinną mowę, wypowiedzianą w trzech przerwach, obrońca apeluje do sumienia sędziów, prosząc o wyrok uniewinniający dla zasłużonych w obronie polskości mieszkańców puszczy Kurpiowskiej, nad którymi dostatecznie znęcali się ciemiężyciele moskiewscy, prześladujący ich za głęboką wiarę w odrodzenie Polski. Niech wyrok będzie taki, aby prastare bory nie musiały go przekazywać z żałośnym smutkiem swym przodkom puszczańskim, aby w siwych oczach oskarżonych mógł się z radością odbić ich ojczysty, przepiękny błękit nieba.
Sąd Okręgowy wydał wyrok, skazujący czterech oskarżonych na 6 miesięcy więzienia, jednego na 8 miesięcy, jednego — na 10 miesięcy i jednego — na rok więzienia; pozostałych 9-ciu uniewinnił, lub kary zawiesił.









poniedziałek, 2 września 2019

Mała wojna, część 5: Wzgórze 131


W drugiej połowie marca 1915 ponownie Rosjanie szturmują wzgórze 131. Część 5 tego małego cyklu wspomina też walki o Wach, pod Lipnikami i Tartakiem.

Notatki z kronik 251. Rezerwowego Regimentu Piechoty.


W dniu 14 marca prawy odcinek przylegający do pozycji Regimentu, czyli wzgórze 131 zajmowany do tej pory przez 250. Regiment i część okopów na południe od drogi i na Lipniki-Kuzie zostały przejęte przez I. Batalion 251. Regimentu.
W dniu 16 marca pozycje obsadzone były w następujący sposób: od prawego skrzydła 1., 3., 2., 4., 11., 10. Kompania, następnie Kompania Landszturmu i 9. i 12. Kompania. W rezerwie we wsi Łyse stał cały II. Batalion.
Prawym skrzydłem dowodził Hauptmann Kropp, a lewym Hauptmann Benda. Do 2:00 w nocy na linii frontu było spokojnie. Nie było żadnych oznak zbliżającego się ataku.

Widok ze wzgórza 131 w kierunku stanowisk Rosjan


Około 2:30 wybuchła strzelanina. Rozbrzmiał rosyjski okrzyk: Hurra. Rosjanie w ciemnościach nadeszli od strony wsi Kuzie, cicho przeszli przez zapory (zasieki i kozły hiszpańskie) i wdarli się do okopów 2. Kompanii.
Doszło do walk wręcz, spora część 2. Kompanii dostała się do niewoli.
I. Batalion zgłasza telefonicznie atak do wsi Łyse, ale zaraz potem połączenie zostało przerwane.
Rosjanie w tym czasie zdobywają wzgórze 131 oraz karabiny maszynowe i działa.
Hauptmann Benda melduje przez telefon do sztabu, że wysyła 9. Kompanię pod dowództwem Leutnant’a Feld’a na pomoc 2. Kompanii oraz Leutnant’a Leutheuser’a z 12. Kompanią na pomoc 4. Kompanii, która również znalazła się w opałach.
Ponadto nakazał, by dwa plutony 10. Kompanii zmieniły pozycje obronne i ustawiły się pod kątem prostym do pozostały oddziałów, by uniemożliwić atakującym Rosjanom wyjście na tyły okopów 10. Kompanii.
W międzyczasie Rosjanie utknęli na wzgórzu i w lesie, odbito stanowisko karabinu maszynowego, dwa działa i część naszych wziętych do niewoli.
W ataku ginie Leutnant Feld.
W ciemności nocy panuje spore zamieszanie. Wokół leżą martwi i ranni, a walki i ogień z karabinów prowadzone są na krótki dystans. Wszędzie rozbrzmiewa demoniczny hałas.
Łyse zaalarmowane wiadomością telefoniczną z I. Batalionu stawia na nogi rezerwowe oddziały. W środku nocy, w ciemnościach, trwa długo, zanim oddziały były gotowe.
II. Batalion pod dowództwem Hautmann’a Bork’a pomaszerował w kierunku toczących się walk. Z przodu 7. i 8. Kompania, 5. Kompania jako rezerwa, a 6. Kompania osłania Batalion na flance. Z braku rozeznania sytuacji, początkowo nie pozostawało nic innego, jak przybywającymi oddziałami wzmocnić pozycje obrony 9. i 12. Kompanii i zapobiec dalszym sukcesom Rosjan.
W tym samym czasie zaalarmowano kolejny Batalion, którym dowodził Hautmann Götting. Był to świeży Ersatz-Batalion, który przybył do 251. Regimentu popołudniu jako uzupełnienia strat, a w jego skład wschodziły 32., 94., 71., 82. Kompanie. Byli to bez wyjątku niedoświadczeni rekruci z nielicznymi podoficerami.
Szybko przydzielono więc tam na dowódców kompani i plutonów adiutantów batalionowych oraz podoficerów z taborów, a ci zaczęli gromadzić rozproszonych ludzi, wywołując ich po numerach jednostek, jakie obowiązywały w Ersatz Batalionie, by przegrupować oddziały.
Batalion ten miał interweniować tylko wtedy, gdyby wieś Łyse znalazła się w niebezpieczeństwie. Jednak gdy dowódca Regimentu, major Dix, usłyszał że wysłany już II. Batalion dotarł w rejon walk zbyt późno i tylko wzmacniał niezdobyte do tej pory przez Rosjan pozycje, pchnął Ersatz-Batalion na przedpole wsi Łyse.
94. Kompania, pod dowództwem Leutnant’a Koch’a, znalazła się z przodu po prawej stronie, na lewym skrzydle 32. Kompania pod dowództwem Leutnant’a Poelmann’a, za nimi 82. i 71. Kompania.
Przed nimi było niewielkie wzgórze. Gdy je przekroczyli 200 m dalej zostali niespodziewanie ostrzelani silnym ogniem karabinowym. Rosjaninie kryli się za fałdą terenu oddaloną ledwo 20-30 m. Leutnant Funke został ranny. Po krótkiej wymianie ognia Hauptman zdecydował się na szturm.
Przedarto się przez stanowiska Rosjan i oddziały dotarły do drogi Lipniki-Kuzie. Poszczególne oddziały brały jeszcze udział w szturmach na rosyjskie okopy, ale ta jednostka była za słaba i niedoświadczona i z tego powodu nie osiągała większych sukcesów.
Nie mieli na wyposażeniu granatów ręcznych i innego sprzętu. Przy sporych stratach musieli często opuszczać zdobyte pozycje. Jednak niedoświadczone plutony z niezwykłym zapałem podążały za podoficerami znanymi im z czasów transportu na front.
W szczególności wzorowe, odważne zachowanie okazywał Hauptmann Götting. Wielokrotnie podrywał jednostkę do przodu. Kiedy zabrakło oficerów, rekruci byli zagubieni i nie wiedzieli co robić. Reszta jednostki zajęła nasze okopy po 3. Kompanii, tak że ich lewe skrzydło znajdowało się nieco poniżej wzgórza 131, czyli blisko okopów prawie rozbitej 2. Kompanii. Samego wzgórza nie zdobyli. Gdy padł Leutnant Poelmann, nie miał kto poprowadzić 32. Kompanii do ataku.
W międzyczasie Hauptman Bork na swoim odcinku walk posiadał uporządkowany i zgrany oddział II. Batalionu, w czym skutecznie pomagał mu Vizefeldwebel Engelhardt. Miał pod rozkazami głównie chłopaków z 8. Kompanii 251. Regimentu, czyli jednostkę, którą ze sobą przyprowadził w strefę walk.
Z blaskiem dnia, łatwiej można było już rozpoznać Rosjan.
"Gnieździli się głowa przy głowie w okopach, strzelali sporadycznie i najwyraźniej byli zdezorientowani sytuacją. Później okazało się, że przed naszymi pozycjami nie było żadnego podoficera i nie miał kto prowadzić ataku na nas ze wzgórza".
„Zaatakowaliśmy z lasu na prawe skrzydło Rosjan prowadzeni piekielnym krzykiem do natarcia. W mgnieniu oka byliśmy w okopie zajętym przez wroga i czyściliśmy go z jednego końca ku drugiemu. Rosjanie nie mogli strzelać na boki i padali, głównie od naszych bagnetów. Byli spychani w lewo do dalszych okopów i bezradni jak stado owiec dostawali się pod ogień karabinu maszynowego, którym dowodził Leutnant Raddünz. W tym samym czasie, reszta 8. Kompanii wspierana przez inne oddziały, szturmowała na działa, gdzie również doszło do zaciętych walk na bagnety".
Tam właśnie, wspomniany już Vizefeldwebel Engelhardt pierwszy dotarł do dział, po rozgromieniu Rosjan ustawił przewrócone przez wroga działa 57. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej i ostrzeliwał z nich uciekających Rosjan, korzystając z amunicji, które przy nich znalazł. (Dlatego też został przestawiony jako kandydat do odznaczenia Krzyżem Żelaznym I. Klasy).
"Po tym, jak odzyskaliśmy nasze utracone stanowiska, Rosjanie wycofując się zahaczyli o zabudowania przy drodze na Lipniki, zajmując je na chwilę, a później uciekali dalej do swojego lasu ponosząc przy tym ogromne straty.”
O świcie wzgórze ponownie było w naszych rękach.
W międzyczasie dowódca Dywizji skierował oddziały 249. Regimentu do wsi Łyse. Następnie mieli ominąć nasze lewe skrzydło i uderzyć na Serafin i Dawię. 251. Regiment miał w razie czego wspierać ich natarcie.

Okopy na pierwszej linii frontu. Widok na bagno Serafin.
Zdjęcie wykonał Leutnant rezerwy Bonne.

249. Regiment dotarł do wsi Łyse o godzinie 9:00 i dopiero w południe pierwsze szeregi strzelców wyszły z lasów.
10. Kompania (251.R.I.R) dołączyła do natarcia.
11. Kompania również ruszyła do przodu, ale dotarli tylko do "Kusselfeld"około 100 m przed okopami, gdzie dostali się pod silny ogień nieprzyjaciela i zalegli.
249. Regiment i nasza 10. Kompania 251. dotarli do Serafina, a następnie skręcili w prawo i uderzyli na Rosjan w lasie. Na rozkaz dowództwa wieczorem atak przerwano i cofnięto oddziały.
Noc z 17 na 18 marca była spokojna, podobnie jak poranek 18 marca. Rosjanie nie odważyli się jeszcze wrócić na swoje pozycje. 18 marca, patrol którym dowodził Leutnant Meh ustalił, że las do aż do wsi Dawia był wolny od wroga. Popołudniu III. Batalion został zluzowany i odesłany na kwatery do wsi Łyse.
Stanowisko dowodzenia 75. Dywizji w trakcie walk o wzgórze 131 w dniu 17 marca 1915.
Znajdowało się ono w poblizu starego kościoła we wsi Łyse.
Zdjęcie wykonał:
fotograf leutnant rezerwy Baron Freiherr von Palombini z 75 Rezerwowej Dywizji Piechoty,
marzec 1915

To były ciężkie dni dla Regimentu.
Sam tylko I. Batalion ubolewał nad stratą 59 zabitych, 84 rannych i 159 zaginionych.
Padli Leutnanci: Feld, Hoffmann, Pabst oraz Offiziersstellvertreter: Braune, Zülch.
Ranni: Leutnant Funke, Hauptmann Kropp.
Haupmann Bork otrzymał Krzyż Żelazny I. Klasy
Dwie kompanie musiano połączyć w jedną, by mieć sprawną jednostkę bojową. Batalion otrzymał rozkaz oczyszczenia pola bitwy. To była makabryczna praca, w trakcie której dało się zauważyć, jak ogromne były straty wśród żołnierzy rosyjskich.
Odbudowa i rozbudowa stanowisk obronnych ruszyła teraz z pełną energią. Odstawione przez Rosjan zapory, kozły hiszpańskie, ponownie zostały ustawione na swoich miejscach.
Zbudowano też nowe zapory na podejściach na wzgórze 131. Przebudowano niektóre z okopów, które nie spełniły swoich zadań, tak by w nocy miały lepsze pole ostrzału. Sporą trudność stanowiło zaopatrzenie w materiały. Tutaj pojawiło się nowe pole działania dla niestrudzonego Hautpmanna Mahrholz’a.
Zbudował on magazyn materiałów budowlanych za wzgórzem i zorganizował nową ekipę pionierów złożoną z wykwalifikowanych rzemieślników i łebskich podoficerów. A materiały ściągane były z bazy pod wsią Wejdo. Dzięki czemu ogarnięto budowę schronów i inne potrzeby.
Magazyny prowiantu pod wsią Wejdo.
Zdjęcie wykonał:
fotograf leutnant rezerwy Baron Freiherr von Palombini z 75 Rezerwowej Dywizji Piechoty,
kwiecień 1915.

Najważniejsze jednak było właściwe pokierowanie ludźmi, by prace przebiegały sprawnie i by uniknąć zbędnych, nieefektywnych robót.
Rosjanie również zaczęli rozbudowę swoich pozycji i obie strony były zadowolone, że jedna nie przeszkadza drugiej.
Droga we wsi Dęby, tonąca w wiosennym błocie.
Zdjęcie wykonał:
fotograf leutnant rezerwy Baron Freiherr von Palombini z 75 Rezerwowej Dywizji Piechoty,
marzec 1915

Zima odeszła, ziemia odtajała z lodu. Odwilż od samego początku wymusiła zwrócenie szczególnej uwagi obudowę okopów.
Trzeba było umocnić ściany okopów i wykonać instalacje drenażowe by usuwać zalegającą w nich wodę.
Było wystarczająco dużo drewna. Nasi piechurzy nauczyli się posługiwać siekierami i piłami, nauczyli się pleść faszynę jak najlepsi pionierzy.
Dzięki regularnym zmianom jednostek na pozycjach, lepszym warunkom pogodowym i żywnościowym, stan zdrowia żołnierzy szybko się poprawił.
26 marca, Regimenty 249. i 250. zaatakowały rosyjskie pozycje na południowy wschód od wsi Lipniki i wyparły z nich Rosjan.
Aby wesprzeć ten atak, w nocy wysłano aktywne patrole, a rano 26 marca miał miejsce pozorowany atak na lewym skrzydle Regimentu. Akcję poprowadził Offiziersstellvertreter Engelhardt z dwoma plutonami z 6. Kompanii.
W nocy z 27 na 28 marca Rosjanie próbowali zaatakować przy drodze Serafin-Łyse, ale zostali odparci.
Później nadeszły już spokojne dni na froncie.
Droga tonąca w bagnie pod wsią Zalas.
Zdjęcie wykonał: podoficer Frommert. z 75 Rezerwowej Dywizji Piechoty, marzec 1915

Notatki z kronik 250. Rezerwowego Regimentu Piechoty.

Wsparcie dla sąsiedniej dywizji.

Wach

W nocy 15 marca Regiment zostaje wycofany z pozycji pod Lipnikami, zostawiając tam tylko III. Batalion i maszeruje wesprzeć 37. Dywizję Piechoty, która była zaangażowana w zażarte walki we wsi Wach.
251. Regiment przejmuje pozycje na wzgórzu 131, podczas gdy III. Batalion 250. Regimentu pozostaje na swoich pozycjach (między wzgórzem 131 a wsią Lipniki), ale zostaje podporządkowany Brygadzie Kawalerii von Kaufmann’a.
16 marca wczesnym rankiem, część oddziałów I. Batalionu (250. R.I.R) zostaje wysłana jako wsparcie do 151. Regimentu Piechoty (37. Dywizja), który stracił część okopów po rosyjskim ataku (Wach), by razem z II. Batalionem z siostrzanego 249. Rezerwowego Regimentu wykonać kontratak i odzyskać stracone pozycje.
Mimo nawały artyleryjskiej na pozycje Rosjan, nie udało się pokonać wroga, który w międzyczasie mocno ufortyfikował się w zdobytych okopach.
Wielokrotnie ponawiane ataki załamywały się pod ostrzałem rosyjskich karabinów maszynowych, tak że 37. Dywizja zdecydowała się na okopanie się i przygotowanie nowej linii obrony na posiadanych obecnie pozycjach 151. Regimentu.
W międzyczasie, sztab 250. Regimentu z II. Batalionem zostaje przeniesiony do wsi Zalesie, a kompanie II. Batalionu pełnią zadanie rezerwy linii frontu.
17 marca stan organizacyjny pozostaje bez zmian.
18 marca 250. Regiment bez I. Batalionu, wraca pod rozkazy własnej 75. Dywizji Rezerwowej. Sztab i II. Batalion przenoszą się do wsi Cięćk.
I. Batalion pozostał jeszcze 19 marca pod zwierzchnictwem 37. Dywizji i wraz z 151. Regimentem brał udział w kolejnych nieudanych próbach odzyskania utraconych pozycji. Popołudniu został zluzowany na froncie i przeniesiony na kwatery do wsi Zalesie.
20 marca I. Batalion wraz 8. Kompanią, która nie wróciła wcześniej z II. Batalionem, powracają pod dowództwo swojego Regimentu i przenoszą się do wsi Tyczek i Tyczek-Nosek.
Straty 250. Regimentu w walkach pod Wachem wyniosły 31 zabitych i 84 rannych, w tym ranni Leutnanci Rheinheimer, Mackert i Schellhammer. 2. Kompania poniosła największą daninę krwi w daremnych próbach odzyskania utraconych pozycji 151. Regimentu.

Wzgórze 131

Tymczasem 17 marca w nocy nieprzyjaciel ponownie zaatakował wzgórze 131 obsadzone przez 251. Regiment i zdobył większą jego część.
Rezerwy 251. Regimentu i kompanie z 249. Regimentu ruszyły do kontrataku i odbiły wzgórze. Niestety, gdy Rosjanie byli na wzgórzu, stracono jeden z naszych karabinów maszynowych (stanowisko KM zostawione na wzgórzu przez 250. Regiment), a Leutnant Riek zginął na stanowisku dzielnie broniąc go do końca. Także 55. Regiment Artylerii Polowej utracił okopane dwa działa.
Aby zapobiec dalszym atakom Rosjan na wzgórze, następnego dnia Dywizja użyła 249. Regiment, aby zaatakować Dawię i Serafin. Natarcie było odważne, rozgromiono Rosjan, przyprowadzając 750 jeńców. 249. Regiment po tych walkach został przeniesiony z powrotem do wsi Lipniki, a na wzgórze 131 powrócił 251. Regiment.
21 marca wieczorem III. Batalion (250.R.I.R), który przez ostatnie dni cały czas obsadzał pozycje między wzgórzem a wsią Lipniki, zostaje zluzowany przez oddziały 249. Regimentu i przenosi się na kwatery do wsi Niedźwiedź, a 23 zostaje ponownie scalony z macierzystym 250. Regimentem we wsi Tyczek.
Zaplanowane w tym rejonie dni odpoczynku i szkoleń dla Regimentu, zostają niestety przerwane jeszcze tego samego dnia.
Pozostawiając dopiero co przybyły do wsi Tyczek III. Batalion, Regiment wraca do wsi Lipniki, aby przejąć pozycje na froncie obsadzane przez Brygadę Kawalerii von Kaufmanna.
II. Batalion przejął pozycje od wsi Tartak do drogi Lipniki-Szafranki, a I. Batalion od drogi do wzgórza 148 i całe wzgórze (znajduje się na południe od wsi Lipniki).
W dniu 24 marca ściągnięto jeszcze dwie kompanie z III. Batalionu i rozdzielono po jednej do I. i II. Batalionu jako rezerwę frontu.
Sztab 250. Regimentu przeniósł się na plebanię w Lipnikach, skąd rozprowadzono linie telefoniczne na wszystkie stanowiska obsadzone przez oddziały Regimentu.
Dni mijały bez większych starć z wrogiem. Jednak w nocy 26 marca chata dowódcy 8. Kompanii w Tartaku została bezpośrednio trafiona szrapnelami i zapaliła się. Spłonął w niej Kompagniefeldwebel 8. Kompanii.
Tej samej nocy, II. Batalion bez trudu odparł rosyjski atak skierowany na prawe skrzydło pozycji w Tartaku.Oko
Okopy we wsi Tartak.
Zdjęcie wykonał: leutnant rezerwy Bonne z 75 Rezerwowej Dywizji Piechoty, marzec 1915

Ataki i kontrataki.
26 marca dowódca dywizji rozkazuje zdobyć rosyjskie pozycje między Lipnikami a wzgórzem 131.
Już od wczesnego ranka do wykonania zadania był przygotowany 249. Regiment.
Jako wsparcie ściągnięto w nocy ze wsi Tyczek pozostałe oddziały III. Batalionu (250. R.I.R). Również I. Batalion, do którego przydzielono 12. Kompanię, był gotowy do interwencji ma prawym skrzydle atakującego 249. Regimentu.
W razie powodzenia natarcia 249. Regimentu, nasz Regiment też miał uderzyć na Rosjan.
249. Regiment z łatwością zdobył przednie pozycje wroga, jednak tuż przed południem dotarli do mocniej umocnionych stanowisk Rosjan i natrafili na zażarty opór.
I. Batalion przyłączył się do ataku i ustawił się 600 m za oddziałami prawego skrzydła 249. Regimentu.
Wtedy jednak atak 249. Regimentu utknął, a nie mogąc przełamać oporu wroga, również nasz I. Batalion nawiązał kontakt z nieprzyjacielem i był pod ciągłym silnym ostrzałem z lewej flanki.
W rezultacie I. Batalionowi (250.R.I.R) wydano po południu rozkaz okopania się i utrzymania osiągniętych pozycji. Po zapadnięciu zmroku, 249. Regiment kontynuował natarcie, ale zostaje odrzucony kontratakiem nieprzyjaciela. Wtedy to i I. Batalion musiał wrócić przed świtem na pozycje wyjściowe, ponieważ po odparciu 249. Regimentu miał odsłoniętą lewą flankę.
W międzyczasie 10. i 11. Kompania III. Batalionu (250. R.I.R) została umieszczona w wyrwie jaka powstała między oddziałami 249. Regimentu. W nocy, 11. Kompanię pchnięto na ratunek lewemu skrzydłu 249. Regimentu, ponieważ groziło tam okrążenie naszych oddziałów. Niedługo później przerzucono tam jeszcze 9. Kompanię. O 2:00 w nocy kompanie te odparły silny atak wroga. Po tym ataku nakazano oddziałom III. Batalionu odwrót do wsi Lipniki.
Okopy we wsi Tartak.

28 marca o 2:00 w nocy, Rosjanie wyprowadzają silny atak na II. Batalion we wsi Tartak.
Atak, poprowadzono w kilku kolumnach szturmowych, załamał się jednak w ogniu piechoty. Rosjanie zostawili na naszych pozycjach ponad 200 zabitych i rannych.
Atakowano głównie pozycje 7. Kompanii, która miała stanowiska przy drodze skręcającej w tym miejscu na północny zachód.
Tam Rosjanie zbliżyli się na 10 metrów do naszych okopów. Przełamali się również przez zasieki z drutu kolczastego na pozycjach 6. Kompanii i prawie wdarli do okopów. Pozycja jednak została utrzymana.
Wzięto 21 jeńców.
Straty Regimentu w tych dniach wyniosły 26 zabitych i 97 rannych.
Pozycje Rosjan i III. Batalionu 250. Regimentu pod wsią Tartak.

Notatki z kronik 249. Rezerwowego Regimentu Piechoty.

249. Regiment najpóźniej dotarł w rejon gminy Łyse, czyli rejon działania swojej Dywizji.
I. Batalion 13 marca maszerując przez Kolno dotarł do wsi Kozioł, 14 marca do wsi Tyczek, 15 marca przez Dęby do wsi Wykrot, a 16 marca zajął stanowiska we wsi Wach, w której wkrótce brał udział w obronie wsi przed atakami nieprzyjaciela.
II. Batalion maszerował przez wsie Kubra i Barzykowo, a III. Batalionem przez Konopki i Koziki, by 18 marca dotrzeć do wsi Tyczek.
W dniu 18 marca dowódca 249. Regimentu major Laue odznaczony został Krzyżem Żelaznym Kl. I. Była to nagroda i ocena dotychczasowych osiągnięć Regimentu.
17 marca Regiment (bez I. Batalionu który znajdował się wtedy we wsi Wach pod rozkazami 37. Dywizji Piechoty i wspierał w walce 151 Regiment Piechoty), zostaje w trybie alarmowym przerzucony ze wsi Dęby w kierunku Serafina.
W rejonie tym siostrzane Regimenty 250. i 251. wraz z Brygadą Kawalerii von Kaufmanna walczyły od początku marca na wschód od wsi Lipniki o ważne strategicznie wzgórze 131.
Aby zapobiec dalszym atakom Rosjan na wzgórze, II. Batalion 249. Rezerwowego Regimentu Piechoty otrzymuje rozkaz ataku na wieś Serafin, a III. Batalion na wieś Dawia oraz wzgórze 131, które w tym dniu ponownie częściowo znajdowało się w rękach wroga. Atak 17 marca miał przebiegać na ponad 2 kilometrowym odsłoniętym odcinku terenu.
Obie wioski zostały zdobyte szturmem, a wzgórze 131 z pomocą rezerw 251 Regimentu oczyszczone z sił wroga. Oprócz karabinu maszynowego zdobytego przez starszego szeregowca Stelzer'a, w ręce Regimentu wpadło ponad 700 jeńców.
18 i 19 marca I. Batalion broni wieś Wach przed atakami Rosjan. Pozostałe dwa Bataliony 18 marca udają się do wsi Lipniki na odpoczynek.
19 marca. III. Batalion daje zmianę zmęczonym oddziałom 251. Regimentu na wzgórzu 131, a II. Batalion 21 marca zastępuje III. Batalion 250. Regimentu na pozycjach między Lipnikami a wzgórzem 131.
Między 20 a 21 marca do wsi Lipniki zostaje ściągnięty z Wachu I. Batalion, a już 22 marca daje on zmianę na pozycjach III. Batalionu na wzgórzu 131.
Kolejne, nieco spokojniejsze dni wykorzystano na rozbudowę umocnień. Naczelne dowództwo nie planowało większych operacji w najbliższym czasie i zakładało, że strona rosyjska też będzie unikać większych walk.
Jednak przed tym okresem „wojny pozycyjnej” 75. Dywizja musiała zdobyć lepsze pozycje, czyli zdobyć las na południowy wschód od wsi Lipniki. Operacja miała być przeprowadzona 26 marca przez II. i III. Batalion 249. Regimentu, przy wsparciu 250. i 251. Regimentów.
Atak przyniósł częściowy sukces, dalsze postępy jednak niosły ryzyko dużych strat w ludziach, szczególnie że dwa dominujące na linii ataku wniesienia skutecznie odpierały ataki i wydawały się nie do zdobycia obecnymi siłami.
Rosjanie zażarcie próbują odbić stracone decyzje, dlatego też dowódca Dywizji wydaje rozkaz nocnego wycofania się oddziałów na pozycje wyjściowe. Z powodu nocnych walk i niesprzyjających okoliczności rozkazy o odwrocie nie dotarły do wszystkich oddziałów III. Batalionu 249. Regimentu.
Dopiero 27 marca w świetle dnia oddziały te zauważyły, że inne jednostki wycofały się w nocy, a Rosjanie obsadzili wszystkie strategiczne obszary. Wycofanie się w tej sytuacji przez płaski otwarty teren ostrzeliwany przez karabiny maszynowe i strzelców był niemożliwy.
Podczas jednej z prób odwrotu zginął dowódca 10. Kompanii, Oberleutnant Kircher, a kilku innych oficerów i żołnierzy całymi godzinami przebijało się do Regimentu, by ujść życiem.
Około 250 ludzi pod dowództwem Hauptmanna Fitzera nie chcąc zginąć bezsensownie w trakcie odwrotu, utrzymało swoje pozycje w ciągu dnia (27 marca), odpierając ataki Rosjan i wróciła na pozycje wyjściowe dopiero w nocy.
Rosjanie najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy jak słaby był to oddział. Gdyby tak było otoczyliby ich pozycję i wzięli do niewoli znajdujących się tam żołnierzy.
Ataki Rosjan były słabe i mimo braku amunicji poradzono sobie z nimi.
W międzyczasie, między Regimentem a odciętymi oddziałami III. Batalionu doszło do porozumienia. Po zapadnięciu zmroku oddziały wycofają się pod osłoną ognia zaporowego własnej artylerii, która pod dowództwem Majora Laue podkradła się 100 m bliżej pozycji odciętego oddziału. Z powodu ostrzału artyleryjskiego, który rozpoczął się zaraz po zmroku, Rosjanie prawdopodobnie podejrzewali rozpoczęcie kolejnego natarcia. 250 okrążonych wycofało się bez strat, zabierając ze sobą rannych. Zostawili jednak zabitych, których nie dało się już sprowadzić i pochować na terenach zajmowanych przez Regiment.
W hołdzie dla oddziału za jego odważne i umiejętne zachowanie oraz uchronienie się przed niewolą, Hauptmann Fitzer, dowódca oddziału, 5 kwietnia 1915 roku został odznaczony Krzyżem Żelaznym I. Klasy. Leutnanci Kamann z 249. Rezerwowego Regimentu Piechoty oraz Bilfinger z 55. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej otrzymali Krzyż Żelazny II. Klasy za wybitny udział w walkach 26 i 27 marca.
Wsparcie artylerii pod wsią Dawia.

Na koniec fragment z kronik 55. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej

Kilka dni później, 17 marca, 5. Bateria ponownie znalazła się w ogniu walk podczas niespodziewanego ataku wroga. Naoczny świadek tych wydarzeń, Vizemachtmeister rezerwy Hofmann z 5. Baterii, o próbie przełamania obrony przez Rosjan napisał (Dziennik wojenny II. Dywizjonu Artylerii, 17 marca 1915 r.):
"Wieczorem otrzymaliśmy rozkaz zmiany pozycji, co miało nastąpić tej samej nocy. Nasze cztery działa stały w okopach, które biegły wzdłuż skraju lasu w Polsce, gdzie często były z powodzeniem używane na pierwszej linii przeciw atakom wroga. W ciągu najbliższych godzin dwa działa najbardziej wysunięte do przodu miały zostać wymienione i przeniesione w inne miejsce.
W momencie zmiany warty, nocną ciszę rozdarł przejmujący ryk nacierających Rosjan.
Pełne zaskoczenie! Piechota przeszła i czyściła okopy, nasze dwa działa z przodu znalazły się 150 m za miejscem włamania się wroga.
Rosjanie otworzyli gwałtowny ogień piechoty i karabinów maszynowych w kierunku naszych pozostałych pozycji. Rozszczepione drzewa w tym miejscu do dziś informują o tym, jak gwałtowny był ogień. Leutnant Stromeyer pozostał przy stanowisku ze swoim plutonem, a strzelcy chronili działa dopóki starczało im naboi. Kolumny nacierających Rosjan były koszone, padały szereg po szeregu w wyniku straszliwego efektu pocisków z dział.
Wkrótce jednak Rosjanie popchnęli swój atak w prawo i w lewo, tak więc dzielnej załodze dział groziło okrążenie, gdyż piechota ulegając presji, wycofywała się coraz bardziej.
Załoga jednego z dział, bezbronna z powodu wyczerpania się amunicji postanowiła się wycofać. Ich odwrót osłaniał Leutnant Stromeyer, dopóki sam nie został raniony bagnetem. Dzielny artylerzysta Borgstedt padł martwy przy lawecie, inny został ranny. W końcu jednak mały oddział zdołał się wycofać na stanowisko drugiego działa naszej baterii stojącego trochę dalej od atakujących Rosjan.
Piechota przegrupowała się i zgromadziła wokół tego działa, ponieważ teren stanowił tu naturalne stanowisko obronne. Dowódca baterii, Leutnant von Linsingen, któremu zależało, by sprowadzić zagrożone działa z powrotem do jednostki, przyjechał tam w galopie, a za nim nadciągnęły rezerwy piechoty. W tym czasie Rosjanie przygotowywali się do przeprowadzenia ataku na drugą pozycję.
Dobrze rozlokowana osłona ze strzelców przed jednym z dwóch pozostałych dział odrzuciła pierwsze rzędy nacierających wrogów, które zbliżyły się do stanowisk artylerzystów. I wtedy wyszedł kontratak z naszej strony, a Rosjanie zostali odparci po 2,5-godzinnych starciach z naprzemiennym powodzeniem.
Niestety, udało im się zdobyć nasze dwa działa porzucone na przednich pozycjach, ale nie znaleźli do nich amunicji. W okolicach wzgórza 131 rozgorzała ostatnia potyczka tych walk. Leutnant Lingens z naszej baterii miał tam dobrą pozycję ze swoim plutonem karabinów maszynowych i spisał się doskonale. Tuż przed nim były ocalałe cztery działa innej baterii nadal zakopane na piaszczystym wzgórzu po lewej stronie od naszych dwóch dział, które Rosjanie zdobyli, ale nie odciągnęli na własne pozycje a jedynie uszkodzili. Leutnant von Linsingen popędził naprzód razem z atakującą naszą piechotą, naprawił uszkodzenie jednego z dział przy pomocy ślusarza Baterii Bechtold'a i otworzył z niego gwałtowny ogień do nawracających Rosjan.
Rosjanie zostawili po sobie kilkuset zabitych. Zalegali oni przed i na naszych pozycjach. Nasze straty w porównaniu do strat rosyjskich wydawał się małe.
Leutnant von Linsingen za swoje odważne działanie otrzymał Krzyż żelazny I. Klasy, Leutnanci Lindgens i Stromeyer II. Klasy, a ślusarz naszej Baterii Bechtold z Knielingen koło Karlsruhe został awansowany bezpośrednio na podoficera".
Poza poległym kanonierem Borgstedt'em, Hamburczykiem, Bateria straciła w tym dniu ciężko rannych: Leutnant Otto Stromeyer z Konstanz, Unteroffizier Eugen Knödel z Königsbach oraz kanonierzy Strauch i Hübner.
Leutnant Stromeyer z 5. Baterii opisuje wydarzenia dziejące się od rana 17 marca w następujący sposób:
"Po tym jak von Linsingen wielokrotnie zwracał uwagę dywizji na to, że stanowisko 5. Baterii, ustanowione przez wyższe dowództwo, nie nadaje się najlepiej dla artylerii, jego zastępca (v. Linsingen został ranny w policzek podczas pierwszych walk Baterii o wzgórze 8 marca i kurował się na kwaterach Regimentu), Leutnant Stromeyer, wieczorem 16 marca dostał w końcu rozkaz z dywizji, by przestawić działa na nowe stanowiska.
W nocy bateria powinna przenieść się jak najciszej, ale wyszło inaczej niż planowano.
O 4.00 nad ranem, działa zostały z wielkim wysiłkiem przeciągnięte na drogę, która prowadziła przez las.
Kanonierzy zalegli na ziemi, by odpocząć i zaczekać na przybycie ekip z Dywizjonu o świcie. Wtedy rozbrzmiał okrzyk ruszających do natarcia Rosjan. Krzyk zabrzmiał i wlał się w 200-metrową przestrzeń między dwiema pozycjami wrogich stron. Nasza piechota natychmiast wycofała się, ale część oddziałów osłony zostawiono przy wyprowadzonych działach, które szybko rozstawiono i otworzono z nich ogień. Wkrótce jednak usłyszeliśmy rosyjskie okrzyki po bokach, znak, że nasza piechota niestety została odparta.
Leutnant Stromeyer nie mógł zostawić dział. Wierzył również, że piechota przetrwa tak długo, jak starczy jej amunicji.
Kanonierzy i podoficerowie w krótkich odstępach czasu zostali ranni, a gdy ostatni na nogach Leutnant Stromeyer oddał ostatni strzał, Rosjanie przewrócili działa, a pięciu żołnierzy rzuciło się w kierunku Leutnanta Stromeyer'a z wysuniętymi bagnetami. Leutnant Stromeyer został wkrótce powalony na ziemię pchnięciem bagnetu i dwoma ciosami kolby. Stracił świadomość.
Leutnant von Linsingen, który miał sprowadzić zespoły do przemieszczenia dział, znalazł się wśród wycofującej się piechoty. Udało mu się przekonać około 15 piechurów, aby zawrócili w celu uratowania pozostawionych dział. Po dwóch godzinach niezwykle odważnych działań, udało mu się dotrzeć aż do dział na przedniej pozycji i sprowadzić działa oraz Leutnant'a Stromeyer'a i ciężko rannego podoficera Knödel'a, leżących między nimi.”
Rosyjscy jeńcy wynoszą z pola bitwy rannego żołnierza niemieckiego.
Zdjęcie wykonał: major von Freydorf. 17 marca 1915.


Stanowisko dowodzenia Regimentu pod wsią Łyse.
Zdjęcie wykonał: Leutnant von Chaulin. Marzec 1915