wtorek, 29 grudnia 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 11

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie
 

Rozdział XI

Gorąco zrobiło się najpierw pod wsią Wach. Rosjanie zaatakowali tam bez przygotowania artyleryjskiego, o trzeciej nad ranem. Gęste zarośla pod wsią, których obrońcy nie postarali się usunąć i ruiny zagród bezpośrednio przed stanowiskami przyczyniły się do tego, że napastnicy podkradli się niepostrzeżenie. Z zaskoczenia zajęli stanowiska nasłuchowe wraz z tymi co próbowali się z nich wycofać. Pierwsza fala wroga wdarła się do okopów. Doszło do krótkiej strzelaniny, a potem rozgorzała zacięta walka wręcz, człowiek przeciw człowiekowi, na bagnety, kolby i granaty ręczne. Trzy kompanie trzeciego batalionu zostały zmuszone do opuszczenia pozycji. Kilka drużyn z 10. Kompanii, które stawiały opór w czasie odwrotu, zostało otoczonych i musiało złożyć broń przed wrogiem, który roił się jak szarańcza. Wielu rannych, którym nie udało się uciec i dwa karabiny maszynowe wpadły w ręce Sybiraków.

Rosjanie podciągnęli artylerię, która postawiła zaporę ogniową za wsią Wach. Przez działania wrogiej artylerii, kompanie musiały wycofać się do wsi Zalesie. Leutnant Otterstaedt z dwunastej kompanii padł martwy, trafiony odłamkiem w tył głowy. Rosjanie odzyskali wieś Wach, z której zrezygnowali jakiś czas temu po zażartej obronie. Odzyskali okopy, z których zostali wyrzuceni 9 marca.

Odgłosy walk, ognia artylerii oraz nieustanny ryk dzikich Azjatów dochodziły aż na Russenkopf.

Na niej Ehinger właśnie uległ naleganiom swojego służącego, by skosztować filiżanki kawy, której nie pił od wczorajszego południa.

Bitwa o Wach wybuchła w czasie jego służby. Ehinger momentalnie wybiegł ze schronu. Zastał ludzi na stanowiskach gotowych do strzału. Teren wokół wzgórza 125 oświetlały odpalone flary. Z Russenkopf flarę wystrzelił Unteroffizier Ewald. Nic jednak nie dostrzeżono, poza mrowiem ciał zalegających na przedpolu, ciągnącym się do lasu.

Cisza, która wkrótce powróciła, przerwana była jedynie przez ogień artylerii rosyjskiej, która nieustępliwie ostrzeliwała teren za wsią Wach i niepokoiła Ehingera. Pobiegł do telefonu i próbował wywołać Majora, który jednak w tym momencie był przy drugiej kompanii, najbliżej miejsca gdzie wdarli się Rosjanie. Operator najlepiej jak potrafił przekazał Oberleutnantowi, co dzieje się pod Wachem i w trzecim batalionie.

Ehinger zdenerwowany pospieszył do swoich podwładnych, którzy mieli stanowiska na prawej "Skroni" i przekazał im wieści. Wciąż jeszcze zdawał relacje, gdy nagle się odwrócił. Wyglądało na to, że podobne walki rozgorzały na lewej flance, we wsi Klimki.

Tam również Rosjanie zaatakowali sporymi siłami. Przedarli się przez okopy sąsiedniej dywizji, która miała stanowiska pod wsią Tartak, przeszli przez rzekę Szkwa, gdzie w ten sposób powstało zagrożenie na flance kompanii stacjonujący we wsi Klimki. Choć oddziały tej kompanii od razu obsadziły tam stanowiska, to dziesięciokrotna przewaga napastników zmusiła je do odwrotu. Tu również doszło do walki wręcz między ludźmi. Chaty we wsi Tartak, jak i ruiny wsi Klimki zajęły się ogniem. Z Russenkopf w świetle płomieni bardzo dobrze było widać rozgrywające się walki. Wróg rzucał coraz to nowe masy żołnierzy, które przedarły się przez rzekę, zalały wioskę i wtargnęły od tyłu do okopów. Dalszy opór obrońców był niemożliwy. Dwie kompanie drugiego batalionu walczyły dzielnie, ale było widać, że nie mogą się utrzymać bez otrzymania posiłków, które miały nadejść z Wykrotu, a które wróg jednak szybko odciął. To był już najwyższy czas, by oddziały obrońców się wycofały. Nieprzyjaciel zdobywał coraz większy teren i za chwilę obrońcy mogli mieć za plecami już tylko bagno. Wtedy nie mieliby już żadnego pola manewru.

Oberleutnant Kubert wydał rozkaz odwrotu. Klimki zostały opuszczone, oddane Rosjanom. 

Ehinger ponownie pośpieszył do telefonu. Unteroffizier, operator stanowiska telefonicznego powiedział mu jednak, że linia do wsi Klimki została zniszczona.

- Zerwana była już wczoraj, - Ehinger krzyknął na żołnierza - dlaczego jej nie naprawiłeś?

- Nie mogliśmy znaleźć drutu po drugiej stronie zerwanego odcinka panie Oberleutnant.

- Więc jeden z was powinien był udać się do wsi Klimki i stamtąd sprawdzać linię - krzyknął poirytowany Ehinger .

- Tak właśnie zrobiliśmy, panie Oberleutnant, drut był dwukrotnie zerwany, środkowa część zaginęła, a my nie mamy już żadnego zapasowego drutu - powiedział telefonista.

- Jak tak, to co innego. To jest usprawiedliwienie. - Ehinger wyszedł ze schronu.

Niedługo później w huku jaki rozbrzmiał na całym froncie, gdy artyleria obu stron zabrała się za robotę, w połowie odległości do wsi Klimki usłyszano człowieka, wykrzykującego jakieś niezrozumiałe słowa.

To Oberleutnant Kubert wysłał go z wiadomością, by poinformował czwartą kompanię o odwrocie. Żołnierz ten, obawiając się, że nie będzie w stanie wrócić na czas, wykonał rozkaz, zatrzymując się w połowie drogi między Russenkopf a prawą flanką pozycji pod wsią Klimki i krzyknął: - ósma i piąta kompania planują odwrót!

Jego krzyki nie zostały zrozumiane. Kazano mu podejść bliżej i krzyczeć głośniej. Powtórzył, ale zrozumiano tylko słowo "odwrót". Ehinger zapytał, od kogo pochodzi rozkaz. Nie padła jednak odpowiedź. Wtedy Unteroffizier Hoffmann wyskoczył z okopu, przecisnął się przez szparę w zasiekach drutu kolczastego i pobiegł w kierunku, gdzie wcześniej widział żołnierza. Nie mógł go już jednak znaleźć. Ruszył więc w kierunku wsi Klimki, gdzie został ostrzelany z rosyjskich karabinów. Nadal strzelali do niego, gdy wrócił na Russekopf, nic nie osiągnął i płakał z gniewu, gdy meldował powrót na stanowisko.

- Nie rozumiem - powiedział Ehinger, kręcąc głową - kto chce nam nakazać odwrót stąd? Zadzwonię do Majora.

Ponownie pobiegł do telefonu. Gdy już miał zamiar otworzyć drzwi schronu, Rosjanie rozpoczęli przełamywanie pozycji pod wzgórzem 125.

Flara za flarą wnosiła się w górę. Rozpoczął się żwawy ostrzał, wściekle jazgotały karabiny maszynowe, a granaty ręczne wybuchały pomiędzy nimi. Głośny, gwałtowny huk wybuchających min przeciwpiechotnych zagłuszył nawet ryk hordy syberyjskiej.

Ten sam scenariusz powtarzał się po raz trzeci!

- Panie Majorze! Panie Majorze! - Ehinger krzyczy do słuchawki telefonu stojącego obok niego.

- Wrrrracaj ze swoją kompanią, Ehinger, wracaj natychmiast! Wszystko stracone. Rosjanie są już w moich okopach!

- Niemożliwe, panie Majorze, nie można zrezygnować z Russenkopf!

- Musisz, człowieku, musisz! - Crayß krzyczy do niego. - Jesteś za to odpowiedzialny.

- Tak, ale jak? Nie mogę wycofać się przez Klimki, bo Rosjanie już zajęli wieś i nie ma możliwości, by przejść przez bagno, panie Majorze!

Nie było już jednak odpowiedzi. Ehinger pyta Unteroffiziera czy jest jeszcze jakieś połączenie z Wykrotem. Telefonista to potwierdza. Ehinger wzywa regiment. Chce rozmawiać z Oberstleutnantem. Wywołuje, ale nikt nie odpowiada.

- Regiment, Regiment! - krzyczy jak szalony Ehinger. Po drugiej stronie jednak nikt nie odpowiada. Nie było czasu, by dłużej czekać. Wybiega ze schronu. Na "Pająku" zderza się z Leutnantem i Doktorem, którzy ledwo są w stanie pojąć, co się stało. W tym czasie Waldschütz spogląda na wąską drogę prowadzącą ze wzgórza na suchy ląd pod wsią Klimki, zabarykadowaną zasiekami z drutu kolczastego i kozłami hiszpańskim. Rozkazuje drużynom znajdującym się w pobliżu zachować szczególną czujność w tym kierunku.

- Gdzie jest Waldschütz? - zapytał Ehinger.

Kern odpowiada na to pytanie. Wysłano wezwanie Waldschützowi.

- Mamy się wycofać, tak powiedział Major, co o tym sądzicie?

- Mamy się teraz wycofać? - pyta zaskoczony Doktor.

- Co? - krzyknął Waldschütz, który zdążył usłyszeć ostanie słowo - wycofać się, my?

- To rozkaz pana Majora - odpowiedział Ehinger.

- Wykonanie tego rozkazu jest już niemożliwe - zauważył Doktor i zamyślony zaprzeczył głową.

- Nie ma już sensu nad tym myśleć - krzyczy oburzony Waldschütz - utrzymamy naszą pozycję!

- Prawdopodobnie nie będziemy mieli wyboru, - dodał Ehinger - ale wtedy nas otoczą.

Odwrócił  wzrok w stronę wzgórza 125, gdzie jednak w ciemnościach nic już nie dostrzegł. Wydawało się, że walki przenoszą się do lasu. Wciąż trwała tam strzelanina, wybuchały granaty ręczne, ale karabiny maszynowe zamilkły. Powinni byli już zrezygnować z tych stanowisk? Wydawało się, że wkrótce tak się stanie. Rozpoczyna się ostrzał Russenkopf. To rosyjski karabin maszynowy, szybko omiata teren w tę i w powrotem, jakby się bał,że coś przeoczy.

Po raz kolejny Ehinger udaje się na stanowisko telefoniczne.

- Panie Majorze... Panie Majorze? Czy jest tam pan Major? ...

Słyszy jakieś głosy. Ale nic nie rozumie. Nerwowo naciska przycisk rozmowy.

- Kto tam jest? ... Nie rozumiem ... Co się dzieje? ...

Nagle jego sylwetka sztywnieje, jakby oberwał kulą. Cofa się parę kroków. Odrzuca słuchawkę, która spada na blat stołu.

- Odłącz aparat - mówi do Unteroffiziera - Rosjanie już przejęli łączność!

- Jesteśmy odcięci - mówi spokojnie Ehinger do swoich dowódców plutonów, których zastaje przed schronem - Rosjanie są już w schronie dowódcy batalionu. Müller, niech trzeci pluton zajmie stanowiska na "Szyi”, na wypadek, gdyby Rosjanie próbowali tamtędy atakować.

Leutnant odszedł, by wykonywać rozkazy. Niedługo później każdy muszkieter na Russenkopf wiedział o rozwoju sytuacji.

- Ciekawe, jak daleko wróg dotarł w lesie? - Ehinger zadał sobie pytanie. - Czy dotarli do drugiej linii obrony?

Wtedy przypomniał sobie o baterii landszturmu. Co z nimi? Wezwał obserwatora artylerii, który wraz z telefonistami szukał jakiegoś bezpańskiego karabinu, ponieważ nie było już z nich żadnego pożytku i musieli dołączyć do szeregu jako strzelcy.

- Nie masz już połączenia ze swoją baterią, prawda? - Ehinger zapytał, kiedy Vizewachtmeister się zameldował.

- Nie, panie Oberleutnant, dawno zostało zerwane.

- Zastanawiam się, czy udało im się wycofać i zabrać wszystkie działa.

Vizewachtmeister wydął usta, przechylił głowę na bok i wzruszył ramionami. - Jeżeli zauważali zagrożenie z wystarczającym wyprzedzeniem...  w nocy, konie mogą przebywać nawet tysiąc metrów za rozbudowanym stanowiskiem baterii.

- Cóż - powiedział Ehinger - miejmy nadzieję, że im się udało!

W międzyczasie ostrzał za Russenkopf umilkł. Również artyleria po obu stronach przerwała ogień. Po tym jak pozycje zmieniły właściciela, dalszy ostrzał artyleryjski mógł zagrozić własnym oddziałom, które nie nawiązały jeszcze łączności z zapleczem. To był okres spokoju. Bitwa stanęła w martwym punkcie. Choć wskazówki zegara pokazały, że jest parę minut po piątej, to wokół wciąż jeszcze panowała noc, co jeszcze bardziej uniemożliwiło rozpoznanie sytuacji. Nastała cisza na froncie. Zarówno swoi, jak i wróg przez kilka godzin nie wiedzieli wtedy, jaka jest sytuacja. Wiedzieli tylko o tym, co zastali bezpośrednio przed zajętymi stanowiskami. Dopiero nadchodzący dzień mógł dostarczyć dalszych wyjaśnień.

W końcu, nieśmiało, zaczęło szarzeć na wschodzie. Nad koronami lasu, z którego kilka godzin temu nadciągnęła katastrofa, pojawiła się cieniutka, wąska, szarawo-niebieskawa linia. Rosnąc, nabrała mlecznożółtego koloru i rozszerzyła się na zachód. Wczesnym, bladym świetle dnia można było zaobserwować z Russenkopf, jak we wsi Klimki jakieś postacie biegają tam i z powrotem. Rosjanie nie wyszli poza obrzeża wioski. Na skraju wsi fortyfikowali swoje pozycje, szykując się do obrony zdobytego terenu.

W lesie za wzgórzem 125 od czasu do czasu wybuchała strzelanina, której odgłosy przesuwały się w głąb lasu. Mogło to oznaczać, że tam wróg wciąż posuwa się do przodu. Od czasu do czasu nad Russenkopf jak końska mucha, brzęczała zabłąkana kula.

 Russenkopf tętniła życiem. Żołnierze spodziewali się ataku. Po tym, jak Rosjanie przełamali linie obrony we wsiach Wach, Tartak, Klimki i na wzgórzu 125 wielu sądziło, że teraz tutaj będą tego próbować. Aktor Orlershausen rozpowiadał wszystkim, że brakuje piątego aktu dramatu. To miał być długi, bardzo długi akt. Ale na razie trwała przerwa. Rosjanie jeszcze nie nadchodzili. Straty jakie ponieśli podczas wczorajszych ataków na Russenkopf były zbyt duże. A miny przeciwpiechotne wciąż budziły ich respekt. Jednak w ich planie, Russenkopf musiała paść na kolana, miała być wisienką na ich torcie.

Oberleutnant Ehinger i dowódcy jego plutonów przez lornetki obserwowali wieś Klimki. Widzieli jak postacie w białych futrzanych czapkach przeszukują niemieckie okopy. Obrabowane tornistry, naczynia kuchenne i hełmy wylatywały z nich, a Waldschützowi zdawało się, że zauważył, jak zwłoki w szarych płaszczach lecą ich śladem i lądują na wcześniej odrzuconych przedmiotach.

- Czy nasi ludzie ponieśli duże straty? - zapytał Leutnant Müller. - Wiele zależy od tego, czy będą chcieli kontratakować.

- Swoją drogą, czy ktoś o tym myśli - wtrącił się Doktor wątpiącym tonem.

- To pewne, absolutnie pewne - zawołał Ehinger - nie zostawią nas siedzących tutaj w ten sposób? Tam, gdzie jesteśmy, czyli na lewym skrzydle dywizji, łatwo jest rzucić rezerwy z sąsiedniej dywizji i wzmocnić artylerię. Oczywiście, może to zająć kilka godzin, ale … dzień dopiero się zaczyna...

Doktor zmarszczył czoło i zacisnął usta.

Ehinger odwrócił się i chciał zadać Doktorowi pytanie, gdy zobaczył, że zbliża się Magerfleisch. Słowa zamarły mu na ustach, gdy zobaczył chorego. Zniekształcona z bólu twarz, lśniące od gorączki oczy oraz zaniedbane wąsy, zakrywające blade usta zwisały ku dołowi nad brodą. Widok ten przestraszył dowódcę kompanii. Offizierstellvertreter stał przed nim, mocno podpierając się na lasce, ponieważ nie potrafił inaczej utrzymać się na nogach. Jego płaszcz i mundur były rozpięte. Silne bóle brzucha nie pozwalały na dopięcie guzików. Poprosił o natychmiastowe pozwolenie udania się do wsi, aby jak najszybciej wydobrzeć i wrócić do służby. Jego służący miał mu towarzyszyć.

Ehinger musiał wziąć głęboki oddech, a jego oczy szukały pomocy wśród stojących obok.

W końcu powiedział: - Magerfleisch ... w tym momencie nie dostaniesz pozwolenia  ... bo jesteśmy okrążeni.

- Okrążeni? - zapytał chrypiącym głosem chory, zataczając się na ścianę okopu. - Okrążeni - znowu wybełkotał z powodu suchego od gorączki języka.

- Tak, niestety - powiedział ogarnięty współczuciem Ehinger - będziesz musiał cierpliwie poczekać do wieczora. Nie ma bowiem wątpliwości, że dziś nasi będą kontratakować, za parę godzin, gdy zostaną podciągnięte rezerwy, a artyleria otrzyma wystarczającą ilość amunicji.

Jego oczy po raz kolejny skierowały się na innych, jednak nie dostał od nich potwierdzenia swoich słów.

Waldschütz i Doktor spojrzeli na siebie, a ich oczy mówiły: - On sam w to nie wierzy.

- Tylko ja nie zniosę tego dłużej - szeptał chory wijąc się od silnego bólu. - Nie zniosę tego dłużej.

- Magerfleisch - odpowiedział mu Ehinger, - zabierasz mi cenny czas, który mogę spożytkować inaczej. Idź do mojej ziemianki i połóż się tam. Dziś nic więcej nie mogę zrobić dla ciebie.

- Zrób to - zawołał w międzyczasie Leutnant - Waldschütz i ja będziemy ci tam towarzyszyć. Chodź, Waldschütz - powiedział do niego i obaj chwycili za ramiona chorego, który chętnie dał się odprowadzić.

- Że, też … - powiedział Ehinger do Doktora, który przy nim został.

Doktor kiwnął głową. - Jego stan jest podwójnie uciążliwy w kłopotliwych okolicznościach, w których się znaleźliśmy.

- Mój Boże, Doktorze, - zawołał ze złością Ehinger - nie rzucaj od razu ręcznika; szyper nie wyrzuca masztu za burtę, gdy kilka lin jest zerwanych. Russenkopf nie jest starą barką ze Sprewy, która nabiera już wody i niedługo zatonie. Ma silną stępkę oraz dobre nadburcie i może wytrzymać silną burzę. Nie wszystko wygląda aż tak źle, jak można by sądzić na początku.

- Sądzę, ze porównanie naszej sytuacji do statku zdolnego do żeglugi jest trafne panie Oberleutnancie - odpowiedział Doktor - i że jak opuścimy stanowiska, to nie będzie łatwo je później odzyskać.

- Może i trzeba będzie, ale możemy poczekać dzień lub dwa - powiedział Ehinger - amunicji mamy mnóstwo, na kilka dni, a jedzenie będziemy musieli ograniczyć tylko do żelaznych zapasów.

- Czy zakończono uzupełnianie zapasów, które zużyto w czasie zajmowania tej pozycji? -zapytał spokojnie Doktor.

- Nie wiesz tego?

- Nie mogę powiedzieć na pewno - Kern spokojnie odpowiedział. - Waldschütz - zwrócił się do wracającego podoficera - czy Speckmann uzupełnił nasze żelazne zapasy, które zużyliśmy na Russenkopf pierwszego dnia?

- Nie sądzę.

To było pierwsze rozczarowanie dla Ehingera.

- Tak, ale moi panowie - wykrzyknął zdenerwowany - wziąłem to przecież za pewnik. Co teraz? Zeszłej nocy też nie dostaliśmy chleba?

- Nie, ale mamy kartofle, które odkryliśmy w kopcach - odpowiedział Waldschütz, próbując uspokoić swojego Oberleutnanta.

- Tak, prawda - Ehinger zgodził się z nim - mogą nam pomóc. Ale jak długo ich wystarczy dla dwustu żołnierzy? Przede wszystkim powiedzcie ludziom, że konserwy można jeść tylko na mój wyraźny rozkaz. Podam, kiedy to będzie można dziś zrobić. Na razie nie możemy założyć, że wróg teraz nie zaatakuje. Mogą minąć godziny, zanim zorientują się w sytuacji. Teraz chcę się dowiedzieć o stanie naszego Magerfleischa.

Trzej dowódcy plutonów udali się do swoich oddziałów, aby przekazać ludziom rozkazy dowódcy kompanii. Z plutonu Waldschütza kilku żołnierzy przeczołgało się przed pozycje. Pomiędzy młodymi sosnami zaczęli zgarniać saperkami śnieg, szukając dołów, w których miejscowi ukryli kartofle.

Tymczasem dzień już minął. Wiatr zmienił się w ciągu nocy i przyniósł odwilż. Około dwudziestej zaczęło padać. Padał drobny, ale ciągły deszcz, który roztapiał śnieg i powoli przesiąkał przez mundury. Ciała zabitych, zalegające przed Russenkopf, przypominały rozbitków wyrzuconych na brzeg.

Widoczność była słaba, tylko z trudem można było zobaczyć gołym okiem, jak Rosjanie okopywali się pod Klimkami. Na ich prawej flance, tam gdzie zawsze zatrzymywały się kuchnie polowe, okop przechodził w łuk i frontem zwrócony był w kierunku Russenkopf. Więc nie zapomnieli o nim i obawiali się ataku, który mógłby zagrozić ich tyłom.

Po drugiej stronie szerokiego bagna, na skraju lasu, skąd czwarta kompania dokonała niegdyś szturmu na ufortyfikowane teraz wzgórze, w okopie wykonanym przez trzeci pluton, roiło się od brązowych płaszczy i białych futrzanych czap. Dało się ich zauważyć przez przerwy między krzakami. Wróg zachowywał wszelką ostrożność, nikt nie miał prawa wymknąć się z Russenkopf przez ich pozycje. Zadomowił się również na pozycjach na lewo od wzgórza 125. Należało się spodziewać, że będą oni prowadzić stałą obserwację z tego wzgórza. Sześć wysokich sosen o gołych pniach i sękatych gałęziach, nachylało się ostrzegawczo w kierunku Russenkopf, gdzie w głębokich okopach nie było nikogo widać i gdzie ludzie musieli się utrzymać aż do wyzwolenia. Russenkopf została otoczona. Ehinger był w stanie narzucić jej stan oblężenia.

Powoli minął deszczowy poranek. Wszędzie było dość cicho, poza kilkoma pojedynczymi strzałami, które gdzieś między sobą wymieniły patrole. Wróg nie nękał Russenkopf. Nie chciał poświęcać więcej ludzi. Wydawało się, że z godziny na godzinę oczekiwali oni pojawienia się białej flagi. Kiedy jednak w południe wieś Klimki i wzgórze 125 znalazły się pod ostrzałem niemieckiej ciężkiej artylerii, a ze względu na złą widoczność obrońcy obawiali się ostrzału Russenkopf, nad koronami małych sosen pojawiła się czarno-biało-czerwona flaga. Na wysokim maszcie była widoczna z daleka i walecznie trzepotała na wietrze.

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 10

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

 

Rozdział X

Pochłonięci ożywioną rozmową upływ czasu zauważyli dopiero, gdy "Roi de Paris" wybił siedem razy, a jego wskazówki pokazały godzinę czwartą po południu. Wnet potem znajomy ochrypły hałas przeniknął z zewnątrz. A chwilę później dotarł poczwórny metaliczny dźwięk. Pociski szrapneli wybuchły osiemdziesiąt metrów za Russenkopf. A ich zawartość rozlała się nad bagnem.

- Ruski strzelają - powiedział spokojnie Waldschütz, wstał i przygotował się do wyjścia, by ustalić kierunek.

- Uważaj, nadlatuje kolejna fala - krzyknął Leutnant i chwycił Waldschütza za poły munduru.

W tej partii detonator został ustawiony na mniejszą odległość. Pociski rozerwały się nad Russenkopf, a kulki szrapneli poleciały trochę dalej i uderzyły z zasieki z drutu kolczastego od strony "Szyi". Małe białe chmurki jeszcze przez chwilę utrzymywały się bezpośrednio nad "Pająkiem".

Waldschütz ruszył w korytarze okopów. Ehinger, Leutnant Müller i Doktor poszli za nim. Magerfleisch nieco przestraszony pozostał w schronie. Niedopita kawa pozostał na stole.

Ziehbart, fryzjer, który namydlił już całą drużynę swoim schronie, musiał przerwać interes. Żaden z jego klientów nie miał odwagi mieć brzytwy w gardle, podczas gdy szrapnele rozrywały się nad nimi.

Głębokie okopowe korytarze i okopy strzeleckie były dobrze zadaszone. Warstwa piasku na zadaszeniach pochłaniała impet nawet szybko lecących szrapneli. Tak długo, jak Rosjanie strzelali szrapnelami, nie było czym się martwić. Dopiero gdyby skierowali na pozycję ostrzał z ciężkich pocisków, którymi wcześniej ostrzelali wieś Klimki i wzgórze 125, można by było poczuć się niekomfortowo. I niebawem miało się tak stać.

Z sześciu dział nadlatywały szrapnele. A potem z czterech luf w kierunku Russenkopf wyleciały ciężkie pociski. Wyjąc i sycząc przeraźliwie niektóre z nich przeleciały nad pozycją i uderzyły w bagno. Tak jak pierwszego dnia, kiedy Rosjanie w trakcie natarcia zdobyli szczyt wzgórza, wyrosły fontanny tak wysokie jak domy. Ziemia i błoto zostało poderwane w górę. Niektóre trafienia, które były za krótkie i spadły daleko przed zaporą z drutu kolczastego, poderwały ziemię i zasypały nią śnieg wokół. Pozwoliło to Rosjanom bardzo dokładnie ocenić, gdzie spadły pociski.

Russenkopf znajdowała się pod ostrzałem artyleryjskim. Po raz pierwszy od czasu, gdy zmieniła się w twierdzę. W dniu 24 marca, otrzymała swój artyleryjski chrzest bojowy. Większość pocisków wciąż jeszcze spadało przed lub za pozycją. Było wśród nich wiele niewypałów. Krótkim gwizdem wgryzały się w ziemię i zamierały. Jeden z nich utknął się w luźnej warstwie piasku w pobliżu "Pająka". Kolejny niewypał uderzył w przedpiersie okopu drużyny Unteroffiziera Kühnemanna, stoczył się z niego do okopu i na kilka chwil wywołał strach oraz przerażenie. Potem, gdy ucichł i przestał grozić, ze wybuchnie, kilku zimnokrwistych żołnierzy wstało i spojrzało na niego. To był pocisk kaliber piętnaście centymetrów. Jeden z pocisków wrył się w grubą warstwę piasku zakrywającą schron Ehingera, ale i ten nie wybuchł. Niemniej jednak, cała konstrukcja jęknęła i zadrżała, a zegar zaprotestował bijąc dwadzieścia dwa razy. Magerfleisch, po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, uciekł przerażony. Do schronu Ehingera wrócił na czworakach i kucnął w rogu pomieszczenia, przylegając mocno do ściany frontowej.

Ostrzał stawał się coraz bardziej celny i intensywniejszy. Ale Russenkopf była twarda. Ludzie siedzieli w swoich schronach i wsłuchiwali się wystrzały, po których następowało coraz głośniejsze wycie nadlatujących pocisków. Słychać było krótki, tępy ryk, a potem niezbyt głośny trzask, który docierał do uszu, gdy pociski uderzały w cel.

Żołnierze na warcie twardo obserwowali przedpole i kryli się tylko na chwilę, kiedy od strony lasu nadlatywał obrzydliwy dźwięk. Obserwacja terenu była koniecznością. Rosjanie coś kombinowali. To nie był ostrzał odwetowy za zdziesiątkowanie ich podczas porannego natarcia. Był zbyt intensywny i dobrze nakierowywany. Miał zniszczyć pozycję i wybić załogę. Miał zapoczątkować natarcie, Rosjanie pragnęli Russenkopf. A ostrzał artyleryjski stanowił preludium.

Waldschütz stał we wnęce. Za każdym razem, gdy grupa pocisków wyła jak stado żądnych krwi psów, wyprzedzających jeden drugiego, by rzucić się na swą ofiarę, zamiast kucnąć, stał wyprostowany i patrzył, przez szkła lornetki wykorzystując wąską szczelinę w stalowym ekranie. Szukał wrogiego obserwatora artyleryjskiego, ponieważ podejrzał ze jego stanowisko jest przy drzewach na skraju lasu.

Razem z nim las przepatrywał żołnierz z osłanianego barykadą worków z piaskiem stanowiska obserwacyjnego, nad którym wysoko nad Russenkopf w koronie sosny znajdowało się lustro przymocowane do specjalnej konstrukcji. Dzień po dniu, tak długo jak widział skraj lasu, obserwator siedział tam, patrzył w lustro i palił swoją średniej długości fajkę z zielonym frędzlem. Gdy przed świtem wchodził do swojego gniazda był już po obfitym posiłku. Jego wytrwałość była godna podziwu. Podczas gdy siedział tam na wygodnym, wykonanym własnoręcznie fotelu, nie odwracał wzroku od lustra, a jego zręczne ręce w tym czasie z pomocą ostrych noży tworzyły różne przedmioty z drewna. Powstawały w ten sposób ramy obrazów, zdobione drewniane łyżki i tłuczki do ziemniaków, rękojeści do metalowych przedmiotów, klamki do drzwi schronów, drewniane talerze i wiele innych przydatnych rzeczy. Poza służbą na stanowisku, obserwator nie miał żadnych innych obowiązków i w nocy mógł spać spokojnie.

Teraz siedział tam, palił i wpatrywał się w lustro, chociaż pociski i szrapnele eksplodowały w niebezpiecznej odległości. To on pierwszy zauważył obserwatora rosyjskiej artylerii na wysoko umiejscowionym stanowisku. W jednym skoku znalazł się koło Waldschütza, pokazując mu kierunek na grube drzewo, za którym zauważył głowę rosyjskiego żołnierza.

Waldschütz będą w posiadaniu dokładnych namiarów, spojrzał w tym kierunku i sokolim wzrokiem szybko odnalazł to miejsce.

- Podaj karabin - powiedział do najbliższego żołnierza.

Odległość od celu, wynosiła nieco ponad osiemset pięćdziesiąt metrów. Ustawił celownik, odbezpieczył karabin i wepchnął go w szczelinę w stalowej osłonie. Stał tam nieruchomo z tyłkiem mocno wypiętym do tyłu. Wygięty palec mocno napierał na spust. Miał czas, mógł poczekać. Ani na chwilę nie stracił z oczu celu.

W momencie, kiedy kolejna nadlatuje kolejna grupa pocisków ... słychać było grzmot jakby Tytani się budzili ... podczas gdy wszyscy wokół instynktownie kucają w okopie i tuląc się do ścian wstrzymują oddech  - Waldschütz nie zmienia swojej pozycji. On, syn myśliwego, nie mrugnął nawet oczami. W chwili, gdy prawie jednocześnie, cztery gejzery rozrywają ziemię koło zacieków z drutu kolczastego, wciąż celuje spokojnie. W tym momencie w obserwowanym miejscu pojawia się najpierw zielona płaska czapka, a pod nią jaśniejsza głowa, klatka piersiowa. Wychylający się żołnierz próbuje ustalić gdzie były ostatnie trafienia. ... Jest! ... Huk! ... Żołnierz pada na ziemię.

- Brawo! - zawołał Ehinger, który nie mógł się oprzeć i spojrzał nad przedpiersiem okopów już momencie kiedy iglica uderzyła o spłonkę. - Założę się, że jest po nim!

- To dobry zakład - potwierdził Waldschütz krótkim szarpnięciem otwierając komorę karabinu, by opróżnić ją bezużytecznej łuski po naboju.

Mimo ze Rosjanie stracili obserwatora, to ostrzał artyleryjski nie ustał ani na chwilę. Ich artyleria waliła na chybił trafił i przybywało lejów wokół Russenkopf. Tu i ówdzie pociski trafiały w zasieki drutu kolczastego, rozrywały część drutów, ale to nie wystarczało, by zrobić przejście w szerokiej na dziesięć metrów zaporze. Na wschodnią flankę spadały najczęściej niewypały, wykorzystując to żołnierze zaczęli robić zakłady czy będzie wybuch.

Ehinger został wywołany do telefonu. Unteroffizier zameldował mu, ze linia telefoniczna do stanowisk we wsi Klimki została przerwana i ze Major chce rozmawiać z Oberleutnanem.

Ehinger zameldował się

- Uważaj Ehinger, coś się szykuje. Musisz się spodziewać ataku!

- Ja też w to czuję, panie Majorze. Już się przygotowujemy do ich przyjęcia - odpowiedział Ehinger.

Rozmowa ta była często niezrozumiała z powodu wybuchów w pobliżu. Ehinger usłyszał jednak, że w przypadku ataku z lewej flanki Rosjan, dostanie wsparcie w postaci ostrzału karabinu maszynowego stojącego na pozycji poniżej wzgórza 125.

- Hauptmann Boje sam wytyczył pole ostrzału - powiedział Major von Crayß, - sięga aż do twoich zasieków z drutu kolczastego. Tyczka utkwiona przed karabinem maszynowym pokazuje strzelcowi, jak daleko może obrócić karabin maszynowy, by nie narazić twoich ludzi na niebezpieczeństwo. Proszę powiadomić o tym swoich ludzi, żeby się nie bali.

- Dziękuję, panie Majorze, rozgłoszę to.

Kiedy Ehinger wyszedł ze schronu, natknął się na parę osób niosących rannego. Ehinger nie mógł rozpoznać kto to. Jego twarz była pokryta krwią. Ehinger zapytał więc. To był ten żołnierz ze stanowiska obserwacyjnego. Szrapnele trafiły w zmyślnie konstruowane urządzenie obserwacyjne i je rozbiło. Odłamki lustra polecały prosto w twarz biedaka. Stracił wzrok.

Ostrzał artyleryjski trwał już od ponad godziny. Ehinger był przygotowany. Jego żołnierze kucali w swoich kryjówkach, by na sygnał ustawić na stanowiskach.

Trzeci pluton również był gotowy, by ruszyć na przednie stanowiska, gdyby ostrzał został przerwany lub przeniesiony głąb, na tyły wzgórza.


Obserwator artyleryjski na Russenkopf już dawno nadał telefonicznie "Uwaga!" do swojej baterii. Działa były załadowane. Odległość została ustawiona na krawędź lasu.

Zaraz po szóstej, jeszcze świetle dnia, Rosjanie ruszyli. Kiedy pierwszy szereg wyłonił się z lasu, ostrzał artyleryjski ustał.

- Nadchodzą, nadchodzą! - okrzyk obiegł całą Russenkopf. Wszyscy zajęli swoje stanowiska.

Ehinger wcześniej wyraźnie rozkazał, by nie strzelać bez jego rozkazu. Niektóre palce wskazujące naciskające spusty swędziały, ale każdy się kontrolował. W lasu wyłaniały się zagęszczone szeregi, gdzie między żołnierzami nie było żadnych przerw i przemieszały się prosto w kierunku Russenkopf, na której zdawało się, nie ma żywego ducha... Szli... wyprostowani... człowiek przy człowieku... Za pierwszym szeregiem następował drugi... i trzeci, w niewielkiej odległości...

Przedni szereg jest już w odległości sześciuset metrów... Widać już wyraźnie poszczególne sylwetki... Brązowe płaszcze, białe czapy... Wciąż nie oddano żadnego strzału... Ehinger pozwala im podejść bliżej... Pierwsi dochodzą do znaczników na pięćset metrach... Wszyscy na Russenkopf wstrzymują oddech... Czterysta metrów... Ludzie robią się niespokojni, mamrocą, ledwo mogą wstrzymać oddech... Niektórzy Rosjanie rwą się do przodu z obcinakami do drutu... Chcą wyciąć przejścia w zasiekach drutu kolczastego... Czterysta metrów... Wkrótce wejdą na pole minowe... Ale Ehinger już na to nie pozwala. Krzyczy głośno i wyraźnie:  - Ognia!

Sto pięćdziesiąt karabinów wystrzeliło jednocześnie. Wyglądało to tak, jakby Russenkopf wydmuchała nos... Żołnierze z pierwszego szeregu jakby dmuchnięci odlatują na boki... przewracając się jak kartonowe żołnierzyki, jak opadające tarcze na strzelnicy.

Nie wolno im pozwolić się pozbierać... W tym momencie z Russennenkopf trwa ciągły ostrzał... wplata się w jakby pojedynczy ryk huraganu... Cztery karabiny maszynowe zachowują się jak szalone... jak dobrze zgrane młotki nitujące... Rosjanie podrywają się, chcą iść do przodu i załamują się... Wylewa się nowa fala, rozbrzmiewa głośne "Urra, Urra!", aż powietrze drży... W międzyczasie, słychać "Stupai, Stupai!" [uda się, uda się], to ich dowódcy wzywają do działania... Złowieszczy las nie wyrzuca już kolejnych szeregów...

Na przedpolu znajdują się tłuste kolumny... gromady... chmary Rosjan... Tak wielu ludzi na tym wąskim odcinku... Czy to Szatan pędzi ich pod niszczycielski ostrzał? To wydaje się prawie niewiarygodne, jak nie widzisz na własne oczy... Padają jak dojrzałe kłosy pod kosą. Karabiny maszynowe ścinają je bez przerwy, prując ze wszystkich luf... Śmiałkowie spośród tych, którzy nie mogli znaleźć miejsca we wnękach strzeleckich i między nimi, stoją na osłonach za okopami, strzelają wolno, spokojnie jak na strzelnicy, jak w czasie świąt...

Ehinger krzyczy na nich, żeby zeszli na dół. Waldschütz wciąga ich do okopu, chwytając za obute nogi i policzkuje za tę zuchwałość... Ale niektórzy, po biciu znowu wspinają się na krawędź i znowu strzelają... Karabin maszynowy trzeciej kompanii dzielnie wspiera ogniem z flanki i kosząc swoje łany... Kompanie stojące na pozycjach pod Klimkami są również chętne do pomocy i robią to najlepiej jak potrafią...

Po pierwszej salwie, obserwator artylerii nadawał namiary celów do swojej baterii, pierwsza fala szrapneli kaliber 7,5 rozerwała się nad głowami Rosjan i wpadła na ich szeregi i kolumny... Nie widząc nic z tego spektaklu, artylerzyści zachowują się jak szaleni: jakby ogarnięci przez taniec śmierci, przejęci przez tarantyzm, muszą skakać dookoła dział i tańczyć... Pocisk za pociskiem przelatuje nad Russenkopf. Las za wzgórzem ryczy, oddając echo po każdym strzale... Jak podniecone, wściekłe kundle, kule szarpią linie nieprzyjaciela... Rozrywają i mielą wszystko co dostanie się pomiędzy ich żelazne zęby...

Bateria ciężkiej artylerii, której cztery piętnastocentymetrowe działa miały swoje stanowiska gdzieś za Wykrotem, również się odezwała... Ich obserwator kierował ogniem ze wzgórza 125... Wolniej niż wściekłe szrapnele baterii Landszturmu, ich pociski przecinają powietrze. Długo po tym, jak ich wycie cichnie, słychać wybuchy w lesie wroga... Teren wokół drży... gałęzie łamią się... drzewa obalają... kolumny dymu wznoszą się na lasem.

Rosyjska artyleria jest wstanie dać tylko słabą odpowiedź... Zmarnowała swoje zapasy podczas ostrzału Russenkopf... Ich lekka artyleria ostrzeliwuje stanowiska pod wsią Klimki, zaś cztery działa ciężkiej artylerii macają las za wzgórzem 125, gdzie podejrzewają ze powinna się znajdować bateria Landszturmu...

Tymczasem dzień już minął. Kurtyna ciemności zasłoniła rozgrywające się sceny. Jak długo wszystko trwało, nikt później nie był wstanie określić. Żaden Rosjanin nie przekroczył linii do której dotarł pierwszy szereg. Ich kolumny na polu, były jakby wykoszone. Człowiek obok człowieka, w podwójnych i potrójnych warstwach. Leżeli obok i na poległych co zaatakowali dzisiejszego ranka. Biała kołdra zalegającego śniegu była teraz pognieciona, pomarszczona, brudna, poplamiona krwią.

Dopiero teraz Rosjanie odpuścili. Nędzne ich resztki, które szczęśliwie uciekły przed ostrzałem pościgowym, dotarły do okopów znajdujących się głęboko w lesie, gdzie uformowano grupy szturmowe i skąd wyszedł atak. Kompanie mieli mocno przerzedzone  i prawdopodobnie niektóre rozbite. Z batalionów, które ruszyły do ataku - to musiały być całe bataliony, a nie pojedyncze kompanie, co kiedyś szturmem zdobyły to małe wzgórze - musiały się teraz wycofać z pierwszej linii frontu i przegrupować w Jazgarce i Szafrankach. Inne oddziały teraz zajęły ich miejsce.

Stopniowo, jak ubywało celów, obrońcy zaprzestali ognia. Również bateria Landszturmu. Tylko bateria ciężkiej artylerii, z czterema piętnastocentymetrowymi działami, jeszcze przez jakiś czas kontynuował ostrzał lasu.

Nieprzyjaciel jeszcze dwa razy świeżymi siłami starał zdobyć swój upatrzony cel. Raz o dziesiątej wieczorem, drugi raz na krótko przed północą. Oba ataki dostały pod silny ostrzał. Kiedy mimo to kontynuowali natarcie, to ich szeregi natknęły się na miny przeciwpiechotne.... Dziesięć lub piętnaście min wybuchło prawie jednocześnie. Ziemia zdawała się otwierać, pękać pod ich nogami. Spadające fragmenty zakrwawionych ludzkich szczątków doleciały nawet na Russenkopf. W panice wszyscy Rosjanie rzucili się do ucieczki i nawet oficerowie nie dali rady ich zawrócić, a także własny rosyjski karabin maszynowy ich nie zatrzymał.

A potem nastała cisza, ponura cisza. Nikt nie wykonywał żadnych ruchów, także po stronie wroga. Godzinę po północy pojawiły się kuchnie polowe pierwszego batalionu. Stanęły lesie - nie wolno im było iść dalej – to Speckmann dostarczył jedzenie. Nie przywiódł jednak chleba ani poczty. Transporty jeszcze nie dotarły.

Kiedy wyznaczeni żołnierze prowadzeni przez Unteroffizier Nottelmanna docierali do kuchni, czterech z nich niosło na plandece namiotowej rannego podczas porannego ataku Rosjanina. Inni prowadzili między sobą niewidomego obserwatora, którego oczy uszkodziły odłamki lustra. Jego głowa była owinięta białymi bandażami, tylko kącik ust był odkryty, skąd sterczała poplamiona fajka z zielonym frędzlem. Prowadzący go towarzysz uścisnął mu rękę, zapytał, czy bardzo go boli. Potrząsnął głową i powiedział: - Tylko trochę. Potem dał się dobrowolnie poprowadzić w noc, która towarzyszyła już mu zawsze.

Pod koniec dnia, wszyscy już byli w okopach. Ten dzień był zbyt obfity w wydarzenia. Nie dało się utrzymać ciszy i spokoju. Ludzie beztrosko jedli bardzo późny obiad, nie wiedzieli, że to będzie na długi czas ich ostatni posiłek.

W swojej ziemiance leżał Offizierstellvertreter Magerfleisch. W nocy poważnie zachorował, miał gorączkę i skarżył się na silne bóle brzucha. Jutro rano na rozkaz Ehingera miał udać się do wioski, gdyby krople opium podane mu przez sanitariusza, Gefreitera Brüninga, nie pomogły.

Nikt nie przypuszczał, że kolejny dzień będzie jeszcze trudniejszy. Nikt nie podejrzewał, że nadchodzi czas ciężkiej próby dla Russenkopf i jego załogi.