wtorek, 29 grudnia 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 11

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie
 

Rozdział XI

Gorąco zrobiło się najpierw pod wsią Wach. Rosjanie zaatakowali tam bez przygotowania artyleryjskiego, o trzeciej nad ranem. Gęste zarośla pod wsią, których obrońcy nie postarali się usunąć i ruiny zagród bezpośrednio przed stanowiskami przyczyniły się do tego, że napastnicy podkradli się niepostrzeżenie. Z zaskoczenia zajęli stanowiska nasłuchowe wraz z tymi co próbowali się z nich wycofać. Pierwsza fala wroga wdarła się do okopów. Doszło do krótkiej strzelaniny, a potem rozgorzała zacięta walka wręcz, człowiek przeciw człowiekowi, na bagnety, kolby i granaty ręczne. Trzy kompanie trzeciego batalionu zostały zmuszone do opuszczenia pozycji. Kilka drużyn z 10. Kompanii, które stawiały opór w czasie odwrotu, zostało otoczonych i musiało złożyć broń przed wrogiem, który roił się jak szarańcza. Wielu rannych, którym nie udało się uciec i dwa karabiny maszynowe wpadły w ręce Sybiraków.

Rosjanie podciągnęli artylerię, która postawiła zaporę ogniową za wsią Wach. Przez działania wrogiej artylerii, kompanie musiały wycofać się do wsi Zalesie. Leutnant Otterstaedt z dwunastej kompanii padł martwy, trafiony odłamkiem w tył głowy. Rosjanie odzyskali wieś Wach, z której zrezygnowali jakiś czas temu po zażartej obronie. Odzyskali okopy, z których zostali wyrzuceni 9 marca.

Odgłosy walk, ognia artylerii oraz nieustanny ryk dzikich Azjatów dochodziły aż na Russenkopf.

Na niej Ehinger właśnie uległ naleganiom swojego służącego, by skosztować filiżanki kawy, której nie pił od wczorajszego południa.

Bitwa o Wach wybuchła w czasie jego służby. Ehinger momentalnie wybiegł ze schronu. Zastał ludzi na stanowiskach gotowych do strzału. Teren wokół wzgórza 125 oświetlały odpalone flary. Z Russenkopf flarę wystrzelił Unteroffizier Ewald. Nic jednak nie dostrzeżono, poza mrowiem ciał zalegających na przedpolu, ciągnącym się do lasu.

Cisza, która wkrótce powróciła, przerwana była jedynie przez ogień artylerii rosyjskiej, która nieustępliwie ostrzeliwała teren za wsią Wach i niepokoiła Ehingera. Pobiegł do telefonu i próbował wywołać Majora, który jednak w tym momencie był przy drugiej kompanii, najbliżej miejsca gdzie wdarli się Rosjanie. Operator najlepiej jak potrafił przekazał Oberleutnantowi, co dzieje się pod Wachem i w trzecim batalionie.

Ehinger zdenerwowany pospieszył do swoich podwładnych, którzy mieli stanowiska na prawej "Skroni" i przekazał im wieści. Wciąż jeszcze zdawał relacje, gdy nagle się odwrócił. Wyglądało na to, że podobne walki rozgorzały na lewej flance, we wsi Klimki.

Tam również Rosjanie zaatakowali sporymi siłami. Przedarli się przez okopy sąsiedniej dywizji, która miała stanowiska pod wsią Tartak, przeszli przez rzekę Szkwa, gdzie w ten sposób powstało zagrożenie na flance kompanii stacjonujący we wsi Klimki. Choć oddziały tej kompanii od razu obsadziły tam stanowiska, to dziesięciokrotna przewaga napastników zmusiła je do odwrotu. Tu również doszło do walki wręcz między ludźmi. Chaty we wsi Tartak, jak i ruiny wsi Klimki zajęły się ogniem. Z Russenkopf w świetle płomieni bardzo dobrze było widać rozgrywające się walki. Wróg rzucał coraz to nowe masy żołnierzy, które przedarły się przez rzekę, zalały wioskę i wtargnęły od tyłu do okopów. Dalszy opór obrońców był niemożliwy. Dwie kompanie drugiego batalionu walczyły dzielnie, ale było widać, że nie mogą się utrzymać bez otrzymania posiłków, które miały nadejść z Wykrotu, a które wróg jednak szybko odciął. To był już najwyższy czas, by oddziały obrońców się wycofały. Nieprzyjaciel zdobywał coraz większy teren i za chwilę obrońcy mogli mieć za plecami już tylko bagno. Wtedy nie mieliby już żadnego pola manewru.

Oberleutnant Kubert wydał rozkaz odwrotu. Klimki zostały opuszczone, oddane Rosjanom. 

Ehinger ponownie pośpieszył do telefonu. Unteroffizier, operator stanowiska telefonicznego powiedział mu jednak, że linia do wsi Klimki została zniszczona.

- Zerwana była już wczoraj, - Ehinger krzyknął na żołnierza - dlaczego jej nie naprawiłeś?

- Nie mogliśmy znaleźć drutu po drugiej stronie zerwanego odcinka panie Oberleutnant.

- Więc jeden z was powinien był udać się do wsi Klimki i stamtąd sprawdzać linię - krzyknął poirytowany Ehinger .

- Tak właśnie zrobiliśmy, panie Oberleutnant, drut był dwukrotnie zerwany, środkowa część zaginęła, a my nie mamy już żadnego zapasowego drutu - powiedział telefonista.

- Jak tak, to co innego. To jest usprawiedliwienie. - Ehinger wyszedł ze schronu.

Niedługo później w huku jaki rozbrzmiał na całym froncie, gdy artyleria obu stron zabrała się za robotę, w połowie odległości do wsi Klimki usłyszano człowieka, wykrzykującego jakieś niezrozumiałe słowa.

To Oberleutnant Kubert wysłał go z wiadomością, by poinformował czwartą kompanię o odwrocie. Żołnierz ten, obawiając się, że nie będzie w stanie wrócić na czas, wykonał rozkaz, zatrzymując się w połowie drogi między Russenkopf a prawą flanką pozycji pod wsią Klimki i krzyknął: - ósma i piąta kompania planują odwrót!

Jego krzyki nie zostały zrozumiane. Kazano mu podejść bliżej i krzyczeć głośniej. Powtórzył, ale zrozumiano tylko słowo "odwrót". Ehinger zapytał, od kogo pochodzi rozkaz. Nie padła jednak odpowiedź. Wtedy Unteroffizier Hoffmann wyskoczył z okopu, przecisnął się przez szparę w zasiekach drutu kolczastego i pobiegł w kierunku, gdzie wcześniej widział żołnierza. Nie mógł go już jednak znaleźć. Ruszył więc w kierunku wsi Klimki, gdzie został ostrzelany z rosyjskich karabinów. Nadal strzelali do niego, gdy wrócił na Russekopf, nic nie osiągnął i płakał z gniewu, gdy meldował powrót na stanowisko.

- Nie rozumiem - powiedział Ehinger, kręcąc głową - kto chce nam nakazać odwrót stąd? Zadzwonię do Majora.

Ponownie pobiegł do telefonu. Gdy już miał zamiar otworzyć drzwi schronu, Rosjanie rozpoczęli przełamywanie pozycji pod wzgórzem 125.

Flara za flarą wnosiła się w górę. Rozpoczął się żwawy ostrzał, wściekle jazgotały karabiny maszynowe, a granaty ręczne wybuchały pomiędzy nimi. Głośny, gwałtowny huk wybuchających min przeciwpiechotnych zagłuszył nawet ryk hordy syberyjskiej.

Ten sam scenariusz powtarzał się po raz trzeci!

- Panie Majorze! Panie Majorze! - Ehinger krzyczy do słuchawki telefonu stojącego obok niego.

- Wrrrracaj ze swoją kompanią, Ehinger, wracaj natychmiast! Wszystko stracone. Rosjanie są już w moich okopach!

- Niemożliwe, panie Majorze, nie można zrezygnować z Russenkopf!

- Musisz, człowieku, musisz! - Crayß krzyczy do niego. - Jesteś za to odpowiedzialny.

- Tak, ale jak? Nie mogę wycofać się przez Klimki, bo Rosjanie już zajęli wieś i nie ma możliwości, by przejść przez bagno, panie Majorze!

Nie było już jednak odpowiedzi. Ehinger pyta Unteroffiziera czy jest jeszcze jakieś połączenie z Wykrotem. Telefonista to potwierdza. Ehinger wzywa regiment. Chce rozmawiać z Oberstleutnantem. Wywołuje, ale nikt nie odpowiada.

- Regiment, Regiment! - krzyczy jak szalony Ehinger. Po drugiej stronie jednak nikt nie odpowiada. Nie było czasu, by dłużej czekać. Wybiega ze schronu. Na "Pająku" zderza się z Leutnantem i Doktorem, którzy ledwo są w stanie pojąć, co się stało. W tym czasie Waldschütz spogląda na wąską drogę prowadzącą ze wzgórza na suchy ląd pod wsią Klimki, zabarykadowaną zasiekami z drutu kolczastego i kozłami hiszpańskim. Rozkazuje drużynom znajdującym się w pobliżu zachować szczególną czujność w tym kierunku.

- Gdzie jest Waldschütz? - zapytał Ehinger.

Kern odpowiada na to pytanie. Wysłano wezwanie Waldschützowi.

- Mamy się wycofać, tak powiedział Major, co o tym sądzicie?

- Mamy się teraz wycofać? - pyta zaskoczony Doktor.

- Co? - krzyknął Waldschütz, który zdążył usłyszeć ostanie słowo - wycofać się, my?

- To rozkaz pana Majora - odpowiedział Ehinger.

- Wykonanie tego rozkazu jest już niemożliwe - zauważył Doktor i zamyślony zaprzeczył głową.

- Nie ma już sensu nad tym myśleć - krzyczy oburzony Waldschütz - utrzymamy naszą pozycję!

- Prawdopodobnie nie będziemy mieli wyboru, - dodał Ehinger - ale wtedy nas otoczą.

Odwrócił  wzrok w stronę wzgórza 125, gdzie jednak w ciemnościach nic już nie dostrzegł. Wydawało się, że walki przenoszą się do lasu. Wciąż trwała tam strzelanina, wybuchały granaty ręczne, ale karabiny maszynowe zamilkły. Powinni byli już zrezygnować z tych stanowisk? Wydawało się, że wkrótce tak się stanie. Rozpoczyna się ostrzał Russenkopf. To rosyjski karabin maszynowy, szybko omiata teren w tę i w powrotem, jakby się bał,że coś przeoczy.

Po raz kolejny Ehinger udaje się na stanowisko telefoniczne.

- Panie Majorze... Panie Majorze? Czy jest tam pan Major? ...

Słyszy jakieś głosy. Ale nic nie rozumie. Nerwowo naciska przycisk rozmowy.

- Kto tam jest? ... Nie rozumiem ... Co się dzieje? ...

Nagle jego sylwetka sztywnieje, jakby oberwał kulą. Cofa się parę kroków. Odrzuca słuchawkę, która spada na blat stołu.

- Odłącz aparat - mówi do Unteroffiziera - Rosjanie już przejęli łączność!

- Jesteśmy odcięci - mówi spokojnie Ehinger do swoich dowódców plutonów, których zastaje przed schronem - Rosjanie są już w schronie dowódcy batalionu. Müller, niech trzeci pluton zajmie stanowiska na "Szyi”, na wypadek, gdyby Rosjanie próbowali tamtędy atakować.

Leutnant odszedł, by wykonywać rozkazy. Niedługo później każdy muszkieter na Russenkopf wiedział o rozwoju sytuacji.

- Ciekawe, jak daleko wróg dotarł w lesie? - Ehinger zadał sobie pytanie. - Czy dotarli do drugiej linii obrony?

Wtedy przypomniał sobie o baterii landszturmu. Co z nimi? Wezwał obserwatora artylerii, który wraz z telefonistami szukał jakiegoś bezpańskiego karabinu, ponieważ nie było już z nich żadnego pożytku i musieli dołączyć do szeregu jako strzelcy.

- Nie masz już połączenia ze swoją baterią, prawda? - Ehinger zapytał, kiedy Vizewachtmeister się zameldował.

- Nie, panie Oberleutnant, dawno zostało zerwane.

- Zastanawiam się, czy udało im się wycofać i zabrać wszystkie działa.

Vizewachtmeister wydął usta, przechylił głowę na bok i wzruszył ramionami. - Jeżeli zauważali zagrożenie z wystarczającym wyprzedzeniem...  w nocy, konie mogą przebywać nawet tysiąc metrów za rozbudowanym stanowiskiem baterii.

- Cóż - powiedział Ehinger - miejmy nadzieję, że im się udało!

W międzyczasie ostrzał za Russenkopf umilkł. Również artyleria po obu stronach przerwała ogień. Po tym jak pozycje zmieniły właściciela, dalszy ostrzał artyleryjski mógł zagrozić własnym oddziałom, które nie nawiązały jeszcze łączności z zapleczem. To był okres spokoju. Bitwa stanęła w martwym punkcie. Choć wskazówki zegara pokazały, że jest parę minut po piątej, to wokół wciąż jeszcze panowała noc, co jeszcze bardziej uniemożliwiło rozpoznanie sytuacji. Nastała cisza na froncie. Zarówno swoi, jak i wróg przez kilka godzin nie wiedzieli wtedy, jaka jest sytuacja. Wiedzieli tylko o tym, co zastali bezpośrednio przed zajętymi stanowiskami. Dopiero nadchodzący dzień mógł dostarczyć dalszych wyjaśnień.

W końcu, nieśmiało, zaczęło szarzeć na wschodzie. Nad koronami lasu, z którego kilka godzin temu nadciągnęła katastrofa, pojawiła się cieniutka, wąska, szarawo-niebieskawa linia. Rosnąc, nabrała mlecznożółtego koloru i rozszerzyła się na zachód. Wczesnym, bladym świetle dnia można było zaobserwować z Russenkopf, jak we wsi Klimki jakieś postacie biegają tam i z powrotem. Rosjanie nie wyszli poza obrzeża wioski. Na skraju wsi fortyfikowali swoje pozycje, szykując się do obrony zdobytego terenu.

W lesie za wzgórzem 125 od czasu do czasu wybuchała strzelanina, której odgłosy przesuwały się w głąb lasu. Mogło to oznaczać, że tam wróg wciąż posuwa się do przodu. Od czasu do czasu nad Russenkopf jak końska mucha, brzęczała zabłąkana kula.

 Russenkopf tętniła życiem. Żołnierze spodziewali się ataku. Po tym, jak Rosjanie przełamali linie obrony we wsiach Wach, Tartak, Klimki i na wzgórzu 125 wielu sądziło, że teraz tutaj będą tego próbować. Aktor Orlershausen rozpowiadał wszystkim, że brakuje piątego aktu dramatu. To miał być długi, bardzo długi akt. Ale na razie trwała przerwa. Rosjanie jeszcze nie nadchodzili. Straty jakie ponieśli podczas wczorajszych ataków na Russenkopf były zbyt duże. A miny przeciwpiechotne wciąż budziły ich respekt. Jednak w ich planie, Russenkopf musiała paść na kolana, miała być wisienką na ich torcie.

Oberleutnant Ehinger i dowódcy jego plutonów przez lornetki obserwowali wieś Klimki. Widzieli jak postacie w białych futrzanych czapkach przeszukują niemieckie okopy. Obrabowane tornistry, naczynia kuchenne i hełmy wylatywały z nich, a Waldschützowi zdawało się, że zauważył, jak zwłoki w szarych płaszczach lecą ich śladem i lądują na wcześniej odrzuconych przedmiotach.

- Czy nasi ludzie ponieśli duże straty? - zapytał Leutnant Müller. - Wiele zależy od tego, czy będą chcieli kontratakować.

- Swoją drogą, czy ktoś o tym myśli - wtrącił się Doktor wątpiącym tonem.

- To pewne, absolutnie pewne - zawołał Ehinger - nie zostawią nas siedzących tutaj w ten sposób? Tam, gdzie jesteśmy, czyli na lewym skrzydle dywizji, łatwo jest rzucić rezerwy z sąsiedniej dywizji i wzmocnić artylerię. Oczywiście, może to zająć kilka godzin, ale … dzień dopiero się zaczyna...

Doktor zmarszczył czoło i zacisnął usta.

Ehinger odwrócił się i chciał zadać Doktorowi pytanie, gdy zobaczył, że zbliża się Magerfleisch. Słowa zamarły mu na ustach, gdy zobaczył chorego. Zniekształcona z bólu twarz, lśniące od gorączki oczy oraz zaniedbane wąsy, zakrywające blade usta zwisały ku dołowi nad brodą. Widok ten przestraszył dowódcę kompanii. Offizierstellvertreter stał przed nim, mocno podpierając się na lasce, ponieważ nie potrafił inaczej utrzymać się na nogach. Jego płaszcz i mundur były rozpięte. Silne bóle brzucha nie pozwalały na dopięcie guzików. Poprosił o natychmiastowe pozwolenie udania się do wsi, aby jak najszybciej wydobrzeć i wrócić do służby. Jego służący miał mu towarzyszyć.

Ehinger musiał wziąć głęboki oddech, a jego oczy szukały pomocy wśród stojących obok.

W końcu powiedział: - Magerfleisch ... w tym momencie nie dostaniesz pozwolenia  ... bo jesteśmy okrążeni.

- Okrążeni? - zapytał chrypiącym głosem chory, zataczając się na ścianę okopu. - Okrążeni - znowu wybełkotał z powodu suchego od gorączki języka.

- Tak, niestety - powiedział ogarnięty współczuciem Ehinger - będziesz musiał cierpliwie poczekać do wieczora. Nie ma bowiem wątpliwości, że dziś nasi będą kontratakować, za parę godzin, gdy zostaną podciągnięte rezerwy, a artyleria otrzyma wystarczającą ilość amunicji.

Jego oczy po raz kolejny skierowały się na innych, jednak nie dostał od nich potwierdzenia swoich słów.

Waldschütz i Doktor spojrzeli na siebie, a ich oczy mówiły: - On sam w to nie wierzy.

- Tylko ja nie zniosę tego dłużej - szeptał chory wijąc się od silnego bólu. - Nie zniosę tego dłużej.

- Magerfleisch - odpowiedział mu Ehinger, - zabierasz mi cenny czas, który mogę spożytkować inaczej. Idź do mojej ziemianki i połóż się tam. Dziś nic więcej nie mogę zrobić dla ciebie.

- Zrób to - zawołał w międzyczasie Leutnant - Waldschütz i ja będziemy ci tam towarzyszyć. Chodź, Waldschütz - powiedział do niego i obaj chwycili za ramiona chorego, który chętnie dał się odprowadzić.

- Że, też … - powiedział Ehinger do Doktora, który przy nim został.

Doktor kiwnął głową. - Jego stan jest podwójnie uciążliwy w kłopotliwych okolicznościach, w których się znaleźliśmy.

- Mój Boże, Doktorze, - zawołał ze złością Ehinger - nie rzucaj od razu ręcznika; szyper nie wyrzuca masztu za burtę, gdy kilka lin jest zerwanych. Russenkopf nie jest starą barką ze Sprewy, która nabiera już wody i niedługo zatonie. Ma silną stępkę oraz dobre nadburcie i może wytrzymać silną burzę. Nie wszystko wygląda aż tak źle, jak można by sądzić na początku.

- Sądzę, ze porównanie naszej sytuacji do statku zdolnego do żeglugi jest trafne panie Oberleutnancie - odpowiedział Doktor - i że jak opuścimy stanowiska, to nie będzie łatwo je później odzyskać.

- Może i trzeba będzie, ale możemy poczekać dzień lub dwa - powiedział Ehinger - amunicji mamy mnóstwo, na kilka dni, a jedzenie będziemy musieli ograniczyć tylko do żelaznych zapasów.

- Czy zakończono uzupełnianie zapasów, które zużyto w czasie zajmowania tej pozycji? -zapytał spokojnie Doktor.

- Nie wiesz tego?

- Nie mogę powiedzieć na pewno - Kern spokojnie odpowiedział. - Waldschütz - zwrócił się do wracającego podoficera - czy Speckmann uzupełnił nasze żelazne zapasy, które zużyliśmy na Russenkopf pierwszego dnia?

- Nie sądzę.

To było pierwsze rozczarowanie dla Ehingera.

- Tak, ale moi panowie - wykrzyknął zdenerwowany - wziąłem to przecież za pewnik. Co teraz? Zeszłej nocy też nie dostaliśmy chleba?

- Nie, ale mamy kartofle, które odkryliśmy w kopcach - odpowiedział Waldschütz, próbując uspokoić swojego Oberleutnanta.

- Tak, prawda - Ehinger zgodził się z nim - mogą nam pomóc. Ale jak długo ich wystarczy dla dwustu żołnierzy? Przede wszystkim powiedzcie ludziom, że konserwy można jeść tylko na mój wyraźny rozkaz. Podam, kiedy to będzie można dziś zrobić. Na razie nie możemy założyć, że wróg teraz nie zaatakuje. Mogą minąć godziny, zanim zorientują się w sytuacji. Teraz chcę się dowiedzieć o stanie naszego Magerfleischa.

Trzej dowódcy plutonów udali się do swoich oddziałów, aby przekazać ludziom rozkazy dowódcy kompanii. Z plutonu Waldschütza kilku żołnierzy przeczołgało się przed pozycje. Pomiędzy młodymi sosnami zaczęli zgarniać saperkami śnieg, szukając dołów, w których miejscowi ukryli kartofle.

Tymczasem dzień już minął. Wiatr zmienił się w ciągu nocy i przyniósł odwilż. Około dwudziestej zaczęło padać. Padał drobny, ale ciągły deszcz, który roztapiał śnieg i powoli przesiąkał przez mundury. Ciała zabitych, zalegające przed Russenkopf, przypominały rozbitków wyrzuconych na brzeg.

Widoczność była słaba, tylko z trudem można było zobaczyć gołym okiem, jak Rosjanie okopywali się pod Klimkami. Na ich prawej flance, tam gdzie zawsze zatrzymywały się kuchnie polowe, okop przechodził w łuk i frontem zwrócony był w kierunku Russenkopf. Więc nie zapomnieli o nim i obawiali się ataku, który mógłby zagrozić ich tyłom.

Po drugiej stronie szerokiego bagna, na skraju lasu, skąd czwarta kompania dokonała niegdyś szturmu na ufortyfikowane teraz wzgórze, w okopie wykonanym przez trzeci pluton, roiło się od brązowych płaszczy i białych futrzanych czap. Dało się ich zauważyć przez przerwy między krzakami. Wróg zachowywał wszelką ostrożność, nikt nie miał prawa wymknąć się z Russenkopf przez ich pozycje. Zadomowił się również na pozycjach na lewo od wzgórza 125. Należało się spodziewać, że będą oni prowadzić stałą obserwację z tego wzgórza. Sześć wysokich sosen o gołych pniach i sękatych gałęziach, nachylało się ostrzegawczo w kierunku Russenkopf, gdzie w głębokich okopach nie było nikogo widać i gdzie ludzie musieli się utrzymać aż do wyzwolenia. Russenkopf została otoczona. Ehinger był w stanie narzucić jej stan oblężenia.

Powoli minął deszczowy poranek. Wszędzie było dość cicho, poza kilkoma pojedynczymi strzałami, które gdzieś między sobą wymieniły patrole. Wróg nie nękał Russenkopf. Nie chciał poświęcać więcej ludzi. Wydawało się, że z godziny na godzinę oczekiwali oni pojawienia się białej flagi. Kiedy jednak w południe wieś Klimki i wzgórze 125 znalazły się pod ostrzałem niemieckiej ciężkiej artylerii, a ze względu na złą widoczność obrońcy obawiali się ostrzału Russenkopf, nad koronami małych sosen pojawiła się czarno-biało-czerwona flaga. Na wysokim maszcie była widoczna z daleka i walecznie trzepotała na wietrze.

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz