środa, 31 lipca 2019

Mała wojna, część 2: Jaminy 1915

Tytuł “Mała wojna” zaczerpnięty z treści kroniki opisanej w poprzednim poście postanowiłem zachować i podpisywać tak całą nową serię postów. Tym razem post jest o 75. Rezerwowej Dywizji Piechoty a właściwie o walkach, w których uczestniczyła dywizja, zanim wkroczyła w rejon walk nad rzeką Szkwa. 
Notatki na podstawie kronik 250. Rezerwowego Regimentu Piechoty.
Walki nad Biebrzą. W końcowej fazie ofensywy niemieckiej (Winterschlacht in Masuren) armia zmuszona jest do przegrupowań oddziałów. Rosjanie wychylili się z fortec w Osowcu i Łomży i sporymi siłami zaatakowali prawe skrzydło armii niemieckiej.
250. Rezerwowy Regiment Piechoty maszerujący szosą z Augustowa na Grajewo i Kolno, zatrzymuje się na kwaterach w Bargłowie.
22 marca Regiment nie kontynuuje dalej marszu na Grajewo i zostaje zawrócony na wschód, w kierunku na Kolnice, ponieważ wojska rosyjskie przekroczyły rzekę Biebrza między Osowcem a Grodnem w rejonie Sztabina.

75. Dywizja, która wcześniej tworzyła rezerwę 10. Armii, została skierowana do odrzucenia sił rosyjskich, które przebiły się przez Biebrzę.
Następnego dnia Regiment zostaje skierowany w tamten rejon i przez Polki (Rzepiski) przemaszerował do wsi Huta. Odwilż, która utrzymywała się od kilku dni, sprawiła, że drogi stały się nieprzejezdne. W trakcie marszu niektóre oddziały były skrajnie wyczerpane brnięciem przez głęboką po kolana wodę.
Wieczorem Regiment staje w pełnej gotowości bojowej na kwaterach we wsi Huta, jednak Rosjanie w nocy nie atakowali placówek wokół wsi.
Czarniewo.
24 lutego od rana 75. Dywizja napiera na wieś Jaminy, skąd Rosjanie popołudniu zostają odrzuceni przez 251. Rezerwowy Regiment Piechoty (251 R.I.R).
250. Regiment skierowano w kierunku wsi Czarniewo na flankę wycofującego się wroga. Rosjanie w obawie przed szybko nacierającymi oddziałami opuścili płonącą wioskę, wykorzystując zapadające ciemności i wycofali się nad rzekę Biebrza. Wspierający cofających się Rosjan ostrzał z karabinów maszynowych z drugiego brzegu rzeki, nie powstrzymał atakujących oddziałów Regimentu. Po zostawieniu placówek osłonowych w dolinie rzeki, Regiment przeniósł się na nocne kwatery do wsi Czarniewo.
W nocy, adiutant III. Batalionu, który przejął dowodzenie placówkami zabezpieczenia nad rzeką, został wezwany do dowódcy Regimentu i poinformowany o rozkazie dywizji, aby przeprawić się przez Biebrzę pod Czarniewem i uchwycić przyczółek na drugim brzegu, tak aby Dywizja mogła przejść rzekę z samego rana.
Rozpoznania przeprowadzone przez Batalion wieczorem i w nocy pokazały, że przed głównym korytem rzeki biegną cztery mniejsze cieki wodne, a nieprzyjaciel zniszczył prowadzące nad nimi kładki uciekając na drugi brzeg.
Most prowadzący przez rzekę, którego długość oszacowano na około 80 metrów, również został zniszczony przez wroga na długości około 30 metrów. Pozostały tylko filary z nielicznymi belkami nośnymi.

Wszyscy więc orientowali się, jakie będą konsekwencje otrzymanego z Dywizji rozkazu.
Była to akcja, w której cały Batalion mógł zostać zmasakrowany, ale gdyby się powiodła, dałaby możliwość ofensywy po drugiej stronie rzeki dla wojsk niemieckich.
Nie tracąc czasu, kompanie III. Batalionu zostały poderwane, a z wioski zebrano wszystkie użyteczne materiały, które mogły się przydać do budowy mostu. O 4 rano Batalion był gotowy do akcji.
Na szpicy była 10. Kompania z oddziałem Pionierów. 11. i 9. Kompania rozwinęły się na prawo i lewo, aby w razie potrzeby móc wesprzeć ogniem akcję 10. Kompanii.
Zadanie polegało na odbudowie mostu w ciemnościach nocy w jak najkrótszym czasie, zaskoczeniu rosyjskich żołnierzy osłaniających przeprawę, wybiciu ich bagnetami i uchwyceniu przyczółku na drugim brzegu.

Kompania Pionierów przysłana przez Dywizję dotarła do Batalionu w ostatniej chwili i została przydzielona do pomocy przy budowie mostu. 12. Kompania miała przejąć most po tym jak 10. przeprawiłaby się na drugą stroną. Bateria dział zajęła pozycję w Czarniewie w celu wsparcia nacierającego Batalionu.
Niestety, dzień wcześniej nie było w ogóle możliwe wstrzelanie artylerii i rozpoznanie pozycji wroga po drugiej stronie rzeki, gdyż gdy zdobyto Czarniewo było już ciemno. Spodziewano się więc, że na drugim brzegu Rosjanie będą dobrze okopani.
10. Kompania wraz Pionierami bez trudu odbudowała zniszczone kładki nad mniejszymi ciekami wodnymi i dotarła do głównego mostu.
W pełnej ciszy podjęto gorączkowe starania, aby dostępne prowizoryczne materiały przerzucić nad ocalałymi filarami mostu.
Wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Możliwość zaskoczenia wroga była w zasięgu ręki, gdyby tylko udało się ułożyć deski nad ostatnią przepaścią oddzielającą filary zniszczonego mostu.
O 5:30 rano, ciszę nocną rozdarł huk dziesiątków rosyjskich karabinów maszynowych, huraganowy ogień spadła na oddziały Batalionu.
10. Kompania z oddziałem pionierów Batalionu oraz dywizyjną Kompanią Pionierów nie mieli żadnej osłony przed ostrzałem z wrogich pozycji.
Pozostałe kompanie również miały słabą osłonę w dolinie Biebrzy. Okopanie się było niemożliwe, ponieważ woda szybko wypełniała kopane dołki.
Bateria, która otworzyła ogień do osłony Batalionu, w bardzo krótkim czasie została ostrzelana przez rosyjską artylerię i uciszona.

Ciężkie straty zmusiły 11., 12. i 9. Kompanię do cofnięcia się na tyle daleko, by można było się okopać i otworzyć ogień w kierunku pozycji nieprzyjaciela.
Co do 10. Kompanii, to sytuacja stawała się coraz bardziej rozpaczliwa z każdą godziną. Żołnierze leżeli pośród martwych i rannych przy moście oraz prowadzących do niego kładkach, w lodowatej wodzie, zmrożeni, ledwo mieli siłę operować swoją bronią.
Przed nim była rzeka, za nimi kilometrowy, całkowicie otwarty teren, każdy kto próbował się wycofać na bezpieczniejsze pozycje, padał martwy od wrogiego ostrzału.
W tych okolicznościach dowódca Batalionu postanowił nakazać 10. kompanii, aby w miarę możliwości pozostała na pozycjach i w miarę możliwości próbowała znaleźć tam osłonę. Przekazanie tego polecenia na odległość około 1000 metrów zajęło cztery godziny.
Mimo rozkazu, co chwilę ktoś próbował wykorzystać przerwy w ostrzale i wyrwać się z piekła.
Przez cały dzień pozycje III. Batalionu i wieś Czarniewo były pod silnym ostrzałem artylerii rosyjskiej. Podejście do mostu, ostrzeliwane przez wrogą piechotę, karabiny maszynowe i artylerię, usiane było rannymi i poległymi.
W pewnym momencie rosyjskiej artylerii udało się wstrzelać w początek mostu i 10. Kompania została poczęstowana szrapnelami.
Ich sytuacja stała się całkowicie beznadziejna. Pod osłoną karabinów maszynowych Rosjanie przeszli przez niedokończony most i brali do niewoli tych żołnierzy, którzy przeżyli z najbardziej wysuniętych oddziałów kompanii przy moście.
Wśród nich był ciężko ranny dowódca Kompanii, Oberleutnant Becker, który później zmarł w rosyjskiej niewoli w wyniku odniesionych ran.
Batalion stracił połowę swojej siły bojowej. Oprócz Beckera, rannych zostało dwóch dowódców 11. i 12. Kompanii. Straty wyniosły siedmiu oficerów i ponad 300 podoficerów i szeregowych.
Tych, którzy przeżyli ten koszmarny dzień, umieszczono w gospodarstwach wsi Czarniewo najdalej odsuniętych od rzeki, a ich pozycję przejął II. Batalion.

Ponieważ pierwsza próba pokonania rzeki nie powiodła się, dowództwo generalne próbowało w kolejnych dniach osłabić rosyjską obronę po drugiej stronie rzeki, przez ostrzał lekkiej i ciężkiej artylerii dwóch dywizji. Nie zdało to egzaminu z braku amunicji oraz z powodu stacjonujących tam poważnych sił rosyjskich. W następnych dniach postanowiono podjąć kolejne próby przeprawy, do której przeznaczono pozostałe dwa bataliony 250. Regimentu.
25 lutego I. Batalion skierowano na lewe skrzydło 75. Rezerwowej Dywizji Piechoty w kierunku wsi Czarny Las – Janówek na teren działania 4. Dywizji Kawalerii, gdzie wspierał 266. Rezerwowy Regiment Piechoty w zażartych walkach z Rosjanami.
Batalion poniósł tylko niewielkie straty. Został więc wykorzystany, by 26 lutego zluzować II. Batalion w Czarniewie, tak aby następnego dnia podjąć kolejną próbę przejścia przez Biebrzę.
Silny opór, jaki nieprzyjaciel był w stanie stawiać w tym miejscu, jak również w innych, gdzie podejmowano próby przejścia przez Biebrzę, spowodował, że Najwyższe Dowództwo porzuciło ten plan.

Rosjanie wszędzie podciągali nowe masy wojska i pokazali, że są gotowi bronić za wszelką cenę linii rzek Biebrza i Narew, nie tylko za naturalnymi przeszkodami, które stanowiły obie rzeki, ale również dzięki twierdzom, które na nich zbudowano. Poza tym Rosjanie zaczynali napierać na dywizje skierowane na południe od granic Prus Wschodnich w trakcie zimowej bitwy na jeziorach mazurskich.

Tam właśnie trzeba było jak najszybciej ustabilizować sytuację. Dywizja (75.) została więc oderwana z walk nad Biebrzą i skierowana w kierunku Kolna, jako rezerwa 8. Armii. Na dotychczasowych pozycjach zluzował ją 253. R.I.R z 76. Rezerwowej Dywizji Piechoty. Nastąpiło to w nocy 27 lutego.
250. Regiment przez wieś Wrotki pomaszerował do Bargłowa, gdzie stanął na wypoczynek.
Marsz kontynuowano 28 lutego z wypoczynkiem we wsi Bełda i Miecze. A w kolejny dniu dotarto do Szczuczyna.
2 marca Regiment przez Łubiane dotarł do wsi Czernice koło Kolna.
Po ostatnich dniach, w których pogoda była cieplejsza, wróciły mrozy i zawieje śnieżne. Marsz był trudny, a droga mocno obciążone przez różne wojska.
Tegoż dnia w Regimencie w wyniku strat bojowych i chorób było tylko 44 oficerów i 1991 podoficerów i szeregowych.
75. Rezerwowa Dywizja Piechoty dalej była w rezerwie 8. Armii, gdy nadeszły wieści o nacierających Rosjanach na prawym skrzydle Armii, w rejonie Serafina. 3 marca skierowano tam 250. Regiment.

______________________________________________________________

W pobliżu 250. Regimentu walczył siostrzany 251. Rezerwowy Regiment Piechoty. (notatki z kronik 251. Regimentu)

24 lutego 1915
O 5:00 rano oddziały rozpoczęły marsz ze wsi Kopiec przez Wrotki do wsi Jaminy.
Kiedy o godzinie 7:15 rano przednie oddziały dotarły do krawędzi lasu na zachód od wsi Jaminy, dostały się pod ogień z wrogich okopów na północ i zachód od wsi.
II. Batalion 251. Regimentu rozwija swe szyki na krawędzi lasu, III. Batalion ustawiono na lewo, a I. Batalion z prawej. Zauważono, że wróg doskonale okopał się na obrzeżach lasu wokół wsi Jaminy i Lipowo.

Stopniowo coraz więcej gniazd karabinów maszynowych ujawniało swoje pozycje, jednak minęło kilka godzin, aż stanowiska wroga zostały wystarczająco rozpoznane. Artyleria do której ochrony wyznaczono 1. Kompanię z I. Batalionu, pod ostrzałem zajęła pozycji we wsi Mogilnice.
O 10:45 dowódca Dywizji daje rozkaz ataku. O 11:15 rano II. i III. Batalion 251. R.I.R wynurzyły się z lasu na otwarty teren pod wsią Jaminy. O 11:45 również I. Batalion ruszył na wieś Lipowo.
Obie wioski zostały zajęte około 12:00.

III. Batalion 251. R.I.R jednak utknął w walkach na południowy wschód od wsi Jaminy, gdzie przeciwnik nie chciał oddać swoich pozycji. Pozostałe dwa bataliony zostały skierowane na ten odcinek jako wsparcie. Przy dużych stratach zdobywano tam teren.
Dopiero jak artyleria zaczęła ostrzeliwać wieś Czarniewo, przełamano obronę Rosjan i ok 16:30 zajęto także ostrzeliwaną wioskę. Wróg wycofał się w kierunku rzeki Biebrza.
O 17:45 zdobyto także wieś Czarny Las. Robiło się już ciemno i zaczęto szykować sobie kwatery, gdy do wsi Czarny Las nadciągnęła jeszcze jedna kompania, która przez omyłkowo sądząc, że wieś jest jeszcze zajęta przez Rosjan, zaatakowała. Doszło do strzelaniny.
Sytuację wykorzystali Rosjanie i uderzyli. Błąd wkrótce zauważono, ale kontratak wroga był tak silny, że trzeba było wycofać się z wioski. Oddziały Regimentu wycofały się do wsi Jaminy, gdzie osiągnięto pozycje około 21:00.
Niektóre domy we wsi jeszcze płonęły. Nadciągnęły jednak kuchnie polowe i tabory, tak że można było zająć się rannymi. Policzono także straty. Raporty tego dnia informowały o 50 zabitych, 245 rannych, 205 zaginionych.
Regiment stracił oficerów: Major v. Graeve, Hauptmann Bechke, Hauptmann v. Knobelsdorf, Leutnant Bohnenkamp zginęli, Leutnanci Deike, Selbmann, Meienborn zostali ranni.
Grób na cmentarzu we wsi Jaminy. Fot. Małgorzata Karczewska


Płonące zabudowanie wsi Jaminy. Marzec 1915

Rankiem 25 lutego była wręcz wiosenna pogoda, kiedy Regiment wyruszył o 6:30 rano na Czarny Las. O godzinie 8.00 I. i II. Batalion 251. Regimentu wsparte Kompanią Karabinów Maszynowych uderzyły na wieś, którą zajęto bez walki o 8:45.
Dzień przebiegł bez strat, chociaż artyleria prowadziła dokuczliwy ostrzał. O zmierzchu wioska była już ufortyfikowana. Zbudowano rowy i schrony, pozycja ta miała służyć jako wsparcie kolejnych ataków. Patrol oficerski ustalił jednak, że przez Biebrzę nie da się przeprawić. Odwilż ostatnich dniach sprawiła, że teren stał się niedostępny.
W dniu 26 lutego II. Batalion 251. R.I.R zluzował pozostałe dwa bataliony. Sztab Regimentu i I. Batalion zakwaterowano we wsi Jaminy, III. Batalion udał się obozu zbudowanego przez II. Batalion między wsiami Jaminy i Czarny Las.
Wieczorem nadszedł rozkaz z Dywizji, że 75. Rezerwowa Dywizja zostanie zluzowana przez 76. Rezerwową Dywizję Piechoty.
Przeprawa przez Biebrzę okazała się niemożliwa, gdyż zamiast spodziewanego mrozu nadciągnęły deszcze. Operacje skierowane na Osowiec zostały wstrzymane, a 8. armia wycofana na przygotowane stanowiska.

Wymiana Dywizji nastąpiła w nocy 27 lutego około godziny 4 rano. A następnie 251. Regiment w deszczu przemaszerował przez Lipowo, Mogilnicę do do wsi Jaziewo. Stamtąd udano się przez Wrotki, Kopiec, Promiski do Netty. Potem obrano kierunek kilkudniowego marszu na Łyse.
28 lutego osiągnięto Rajgród.
1 marca Bęćkowo
2 marca Wyszowate
3 marca Cieloszka
Tu Dywizja miała znowu kontakt z wrogiem. Rosjanie ściągnęli w ten rejon duże siły znad Narwi i walki z dywizjami niemieckimi, które wdarły się między rzekami Szkwa i Orzyc stopniowo narastały.
Rosjanie stale atakowali z Nowogrodu, a zwłaszcza z Ostrołęki, tak, że trzeba było ściągać nowe wojska z rejonu Bitwy Zimowej na Mazurach. Nadciągnęła tu również 10. Dywizja Landwehry.
Kiedy Regiment dotarł do Cieloszki, wieś była jeszcze pod ostrzałem wrogiej artylerii. Postanowiono poczekać w lesie i na kwatery w północnej części wsi przeniesiono się dopiero około godziny 20:30.
Po krótkim odpoczynku, 4 marca o 3:30 nad ranem Regiment wyruszył dalej. O 6:00 rano osiągnięto wieś Łyse. O 7:30 regiment obsadził ufortyfikowaną pozycję na skraju lasu na południe od wsi.
Zaczęło się.
_______________________________________________________________
249. Rezerwowy Regiment Piechoty nie brał udziału w opisanych wyżej walkach 250. i 251. Regimentu. Notatki z kronik 249. Regimentu.
Od 21 lutego 1915 r. 249. Rezerwowy Regiment Piechoty podporządkowany jest 8. Armii i tego dnia przemieszcza się przez Białobrzegi do Rajgrodu, gdzie staje na nocleg. Następnego dnia (22 lutego) Regiment dotarł do Grajewa.
Tam wydano rozkazy, że Regiment ma być wykorzystany przy oblężeniu Twierdzy Osowiec. 23 lutego Regiment przesunięto w kierunku wsi Łojki i Ruda, bliżej twierdzy, gdzie rozmieszczono go za oddziałami 5. i 18. Regimentu Landwehry.
Po korekcie pozycji tego ostatniego Regimentu (18.), 24 lutego 249. R.I.R. zluzował ich na dotychczasowych pozycjach na Kanale Rudzkim pod Osowcem. W tych pozycjach pozostał aż do nocy 27 na 28 lutego. Nie dochodziło tam do poważnych walk, z wyjątkiem kilku starć na patrolach.
W międzyczasie rozpoczęło się bombardowanie Twierdzy Osowiec przez niemiecką ciężką artylerię i austriackie moździerze. Ostrzał odniósł pewien sukces, ponieważ 26 lutego spłonęły centralne składy i Fort III. twierdzy.
Rosyjska odpowiedź z Twierdzy skupiała się na pozycjach niemieckiej artylerii, dlatego 249. Regiment w tym czasie miał względny spokój.
Dopiero 27 lutego rosyjskie oddziały zaatakowały I. Batalion 249. Regimentu i 76. Regiment Landwehry, zostali jednak pokonani, tracąc stu zabitych.
28 lutego 249. Regiment zostaje zluzowany przez 18. Regiment Landwehry i pozostaje w okolicy jako rezerwa tegoż odcinka frontu.
Oddziały rozmieszczono we wsiach: Łojki, Gackie i Pieniążki.
1 marca w trakcie sporych zawiei śnieżnych i silnego mrozu Regiment przesunięto około 30 km na południe w rejon wsi Obrytki, Borawskie, Przytuły i Kubra, gdzie stacjonował do 3 marca podporządkowany Dywizji Landwehry.
Wieczorem 3 marca III. Batalion został przeniesiony do wsi Chyliny i Biodry, aby wesprzeć 3. Dywizję Landwehry, a następnego dnia na front we wsi Mocarze.
Zmasowane ataki Rosjan w dniu 4 marca na stanowiska III. Batalionu zostały odparte ogniem karabinów. Tego samego dnia, dwa pozostałe bataliony dostały rozkaz wzmocnić 3. Dywizję Landwehry we wsi Supy, gdzie front był mocno zagrożony.
I. Batalion zluzował część oddziałów 2. Regimentu Grenadierów we wsi Witynie, ponieważ Regiment ten był ciągle ostrzeliwany przez artylerię nieprzyjaciela. Wieczorem, 5 marca, 3. Dywizja Landwehry wróciła na pozycje we wsi Mocarze, w ten sposób III. Batalion mógł w końcu odpocząć na kwaterach we wsi Chyliny, a następnego dnia (6 marca) objąć pozycje w Siestrzankach wspierając 34. Regiment Landwehry.
W nocy z 7 na 8 marca, gdy II. Batalion luzował kolegów z I. Batalionu nastąpił niespodziewany i silny atak Rosjan. Wróg został jednak odparty.
W walkach tych wyróżnił się Sanitätsunteroffizier Lahnstein, który przejął dowodzenie plutonem z 8. Kompanii, gdy jednostka ta straciła swego dowódcę. Poderwał oddział do kontrataku, zadał Rosjanom spore straty i zmusił ich do ucieczki.
I. Batalion przerzucono do wsi Pieńki-Grodzisko, a pozostałe dwa bataliony zostały na swoich stanowiskach do 12 marca.
W kolejnych dniach nastąpiło przegrupowanie wojsk na froncie.
I. Batalion przemaszerował 12 marca do wsi Skroda Mała, a 13 marca przez Kolno do wsi Kozioł, 14 marca do wsi Tyczek, 15 marca przez Dęby do wsi Wykrot, a 16 marca zajął stanowiska we wsi Wach, której wkrótce bronił przed atakami nieprzyjaciela.
II. Batalion maszerował przez wsie Kubra i Barzykowo, a III. Batalion przez Konopki i Koziki by 18 marca dotrzeć do wsi Tyczek.


________________________________________________________________

Jaminy - cmentarz wojenny z Wielkiej Wojny


Na cmentarzu wojenny wg dokumentów z archiwalnych pochowano 65 Niemców i 18 Rosjan.
Przetrwało tylko część grobów, reszta uległa zniszczeniu.
Jaminy cmentarz wojenny. Fot. Małgorzata Karczewska
Jaminy cmentarz wojenny. Fot. Małgorzata Karczewska

Jaminy cmentarz wojenny. Fot. Małgorzata Karczewska

Jaminy cmentarz wojenny. Fot. Małgorzata Karczewska

Czarniewo - cmentarz wojenny z Wielkiej Wojny


Na cmentarzu wojennym we wsi Czarniewo wg dokumentów z archiwalnych pochowano 46 Niemców i 25 Rosjan.
Oficjalnych wersjach na bazie przestarzałego zestawienia cmentarzy, który ma prawie 20 lat podaje się liczbę o połowę mniejszą, ale widać urzędy nie widzą potrzeby poprawienia tego stanu.
Nie ma zdjęć z tego cmentarza, które mógłbym udostępnić.
________________________________________________________________
Zdjęcia z kronik 
Rynek w Augustowie. 1915
Suwałki 1915

Jeńcy Rosyjscy. Suwałki 1915

Marsz 250. Regimentu nad Biebrzę.

Austro-węgierski, 305. milimetrowy moździerz Škody na pozycji ogniowej pod twierdzą Osowiec w lutym 1915 r. Fot. A. Kühlewindt, „Königsberger Woche”, J.7, Nr. 29, 15. April 1915.

Austro-węgierski, 305. milimetrowy moździerz Škody na pozycji ogniowej pod twierdzą Osowiec w lutym 1915 r. Fot. A. Kühlewindt, „Königsberger Woche”, J.7, Nr. 29, 15. April 1915.
Przemarsz jeńców przez Augustów. Między oficerami kozacki generał. Fot. A. Kühlewindt

Mała Wojna, część 1: Łyse, Myszyniec 1915

Po dłuższej przerwie udostępniam kolejne notatki spisywane z kronik. Ostatnio zakończyłem na treściach z kronik 37 Dywizji Piechoty, tuż przed letnią ofensywą w 1915r. I miałem do wyboru popracować nad terenem na zachód od Omulwi, lub na wschód od rzeki Szkwa. A że udało się skompletować większość kronik z 75 Rezerwowej Dywizji, los zadecydował, że można popracować nad wschodem.
Ale na początek podam notatki co działo się wcześniej na tym terenie, zanim naciągnęła 75 Dywizja.

Mała wojna,
na placówkach w rejonie wsi Myszyniec i Łyse.

9 lutego 1915 roku 3. Regiment Strzelców Konnych (Jäger-Regiment zu Pferde Nr. 3) zostaje załadowany w Thorn (Toruń) do pociągu. Już następnego dnia Regiment rozładuje się w Ortelsburgu (Szczytno) i w Puppen (Spychowo). Tego samego dnia w zamieci śnieżnej maszeruje ku południowej granicy Prus Wschodnich.
Znajduje się tam już 37. Dywizja Piechoty, która zabezpiecza południową granicę Prus Wschodnich od wsi Olszyny aż po Cieciory nad rzeką Pisą. Ponieważ to spory obszar, Wschodniopruska Dywizja wzmocniona jest jednostkami Landszturmu. Sztab Dywizji znajduje się Myszyńcu. Pozycje obok 37-ej zajmuje 10. Dywizja Landwehry, której prawe skrzydło znajduje się w Skrodzie. Ustawiona jest ona frontem do Łomży, na wschód od niej.
W tych rejonach rozpoczyna się czas małej wojny, bogatej w różne epizody, co wyraźnie dowodzi niezastąpionej roli kawalerii w zadaniach ukrywania się i rozpoznania, nawet w trudnym, zalesionym terenie. W operacjach pod dowództwem Hindenburga kawaleria była nieodzownym narzędziem. To, co zostało tu osiągnięte, przy licznych aktach heroizmu, nie zostało jeszcze należycie opisane przez Febera. Zawsze w mniejszej liczebności, przeciwko przeciwnikowi, który bardzo umiejętnie walczył w tej Małej Wojnie, nasi dzielni Jäger'si nie mieli łatwo.
_________________________
Jedną z pierwszych akcji było wysłanie 2. Szwadronu na Zalas i Więcki z rozkazem wysunięcia plutonu do wsi Wanacja, skąd musieli oczyścić rejon Cieciory - ujście rzeki Turośl do rzeki Pisa. Z kolei 3. Szwadron otrzymał rozkaz przemarszu do wsi Łyse i nawiązania kontaktu z oddziałami 37. Dywizji Piechoty w rejonie Myszyńca. Prawie nic nie wiedziano wtedy o wrogu.
Szwadrony wyruszyły około południa 11 lutego 1915 . Była mroźna pogoda, suchy i wschodni wiatr. Wszystkie meldunki od wysuniętych oddziałów miały trafiać do punktu zbiórki, który miał utworzyć 14. Regiment Dragonów we wsi Łączki.
2. Szwadron zgodnie z rozkazami osiągnął cele we wsiach Zalas, Więcki i wysłał wieczorem pluton Leutnanta Mandela do Wanacji. 11 lutego, podczas zamieci śnieżnej, 3. Szwadron osiągnął wieś Dęby, a 12 lutego zajmuje wieś Łyse. Tegoż też dnia pozostałe dwa szwadrony przemieszczają się do wsi Łyse. Wieś przez najbliższe dni pełni bazę operacyjną Regimentu.

Łyse to wydłużona wieś z kilkoma murowanymi domkami, większość zabudowań to drewniane chaty zamieszkane przez Panje (chłopi wg wojskowego żargonu). Od wschodu do zabudowań podchodzi suchy las sosnowy z gęstym poszyciem. Pas lasu jest szeroki na około kilometr, w lesie znajduje się parę piaskowych wydm. Na wschód od niego leżą Bagna Serafin, które obecnie można uznać za nieprzekraczalne. Mimo to trzeba założyć, że las od wschodu wsi jest podatny na penetracje ze strony nieprzyjaciela. Z drugiej strony las ma tę zaletę, że chroni wieś przed widokiem ze strony wroga. 4 km na południowy wschód od wsi Łyse rozpoczyna się duży rejon leśny w pobliżu wsi Serafin, co było dość niewygodne dla obrony wsi. Z tych lasów w kolejnych dniach wyłaniały się duże wrogie formacje konne, a czasami małe oddziały piechoty, tak więc w każdej chwili nasze oddziały musiały być przygotowane na niespodzianki. To nie był idealny teren dla naszej kawalerii. Ważne było również niewielkie wzgórze około 4 km od wsi Łyse, słynne wzgórze 131, gdzie zderzały się dwa obszary leśne, zaś po prawej i teren był stosunkowo odsłonięty. Dlatego też był to zawsze popularny punkt wypadowy dla obu stron. Kto wstał pierwszy danego dnia, ten rządził wzgórzem i miał dobrą bazę dla operacji patrolowych.
Zdjęcie z: Handbuch von Polen : Beiträge zu einer allgemeinen Landeskunde. Wydanej w Berlinie w 1917 roku.

4. szwadron nawiązuje kontakt z oddziałami 37. Dywizji Piechoty w Lipnikach.
12 lutego 2. Szwadron doszedł do zgrupowania „Bacmeister”, składającego się w większości z oddziałów Landszturmu, zabezpieczającego rejon wsi Cieloszka i połączenia z 10. Dywizją Landwehry.
Z nadchodzących wieczorem raportów wynika, że Serafin, Świnia (obecnie Charubin), Kuzie, Popiołki, Turośl i Krusza są wciąż wolne od wroga. Późnym popołudniem pluton z 5. Szwadronu Leutnanta von Eschwege przesunięto do Pupkowizny. Na podstawie meldunków z poprzedniego dnia, na dzień 13 lutego zlecono liczne patrole w celu rozpoznania trasy przed dalszym marszem w kierunku przepraw na rzece Pisa. Tam patrol Vizewachtmeisters'a Liedtke z 5. szwadronu miał swój pierwszy kontakt Rosjanami.
W swoich notatkach Hackemack opisał to tak:
“Liedtke z przydzielonymi pięcioma żołnierzami miał rozpoznać przejście przez rzekę Pisa we wsi Cieciory. W szpicy jechali Jägersi Grunert i Hackemack, którzy zgłosili się na ochotnika. Po przejechaniu około 15 km zobaczyli przed sobą wieś Cieciory. Grunert zauważył jeźdźca za wzgórzem. Obaj ruszyli szybko na wzgórze i zobaczyli sześciu rosyjskich jeźdźców galopujących wąwozem w ich kierunku. Ponadto, na tyłach wioski zauważają kolejnych 25-30 rosyjskich jeźdźców. Dowódca sześciu rosyjskich jeźdźców, oficer w ciemnozielonym mundurze, zatrzymuje swojego konia blisko Hackemack'a i woła "Hände hoch". Hackemack atakuje lancą. Niestety oficer paruje cios szablą, Hackemack więc uderza go w głowę, chce zadać kolejny cios, ale lanca zostaje podbita od tyłu. Jednocześnie dwóch Rosjan wyprowadza ciosy szablą na jego hełm.
Widać, że Grunert dźgnął jednego przeciwników lancą. Hackemack chce teraz wyciągnąć swoją szablę, ale dostaje cios w ramię płazem klingi. Na domiar złego, oficer tnie szablą jego lejce. Hackemack próbuje wykierować swojego konia udami w kierunku patrolu, który został z tyłu, ciągle jednak dostaje ciosy w hełm i ramiona. Rosjanie ściągają Grunert'a z konia. Rosjanin próbuje zwalić z siodła także Heckemack'a, Niemiec jednak odpycha go uderzeniem z łokcia w twarz, jego koń dostaje cios po zadzie i wyrywa się galopem ku własnemu patrolowi. Rosyjski oficer ściga go i uderza kilkakrotnie szablą w plecy, na szczęście karabin przejmuje ciosy. W międzyczasie Liedtke wydał rozkaz ataku i prowadzi swoich nielicznych ludzi w kierunku Rosjan. Ci uciekają. Liedtke próbuje ich ścigać, ale salwa z karabinów zmusza go od odwrotu. Hackemack ocalony, niestety Rosjanie uprowadzili Grunert'a. Hełm Hackemack'a jest mocno wgnieciony, jego płaszcz pocięty, ale poza kilkoma czerwonymi pręgami na ciele, nic mu jest, a to najważniejsze.”
Patrol chorążego Kuhfuß'a również dociera w okolice wsi Cieciory. Nie ma kontaktu z wrogiem, zauważa jednak, że most na rzece Pisa został zniszczony. W drodze powrotnej patrol przypadkowo został ostrzelany przez kompanię Landszturmu, która dotarła wcześniej na wzgórze 131. Raniono konie Jägers'a, Buttighofer'a i sierżanta Pinnow'a. Na szczęście, Landszturmiści nie wyrządzili więcej szkód, byli wtedy trochę przestraszeni bliskością dzikich, prastarych lasów!
Z meldunków patrolowych z 13 lutego wyłonił się następujący obraz:
wieś Ptaki jest zajęta przez wroga, podobnie jak Kozioł. Na skrzyżowaniu Dawia - Łyse - Lipniki - Serafin został ostrzelany patrol Unteroffiziers Weiß'a z 4. Szwadronu. Punkt obserwacyjny 4. Szwadronu (sierżant Freund) zameldował ok. 14:30 o czternastu jeźdźcach koło Serafina. Jednak wieczorem, Serafin nie był zajęty przez wroga. Vizewachtmeister Liedtke doniósł, że wieś Cieciory zajęła rosyjska jazda. Wieczorem nadeszła wiadomość z sąsiedniej sekcji, że 4. Kompania 147. Regimentu wróciła ze wsi Szafranki do Lipnik i że wieś Golanka została opuszczona.
Straty dnia były następujące: jeden człowiek pojmany (Grunert), jeden lekko ranny, jeden ciężko ranny. 

Zdjęcie z: Handbuch von Polen : Beiträge zu einer allgemeinen Landeskunde. Wydanej w Berlinie w 1917 roku.
 Strzelec Konny Valentin z patrolu chorążego Kuhfuß'a został zaskoczony przez rosyjski patrol konny. Jego koń padł martwy, zaś strzelca Rosjanie biją, zabierają mu cały prowiant, a następnie gnają ku własnym pozycjom. Na szczęście zauważa ich patrol Dragonów. W krótkim starciu Rosjanie zostają zmuszeni do ucieczki. Valentin zostaje uwolniony. Trzymając się oporządzenia jednego z Dragonów wraca na własne pozycje i na miejscu zgłasza się do swojego szwadronu.
Czasami w Małych Wojnach robi się ciekawie, jak widać! 14 lutego 1915 Regiment Strzelców Konnych został wzmocniony przez Szwadron von Grimm'a z 14. Regimentu Dragonów. Rozkaz dla Regimentu z tego dnia, z godziny 13:00 głosił:
Zauważono oddziały nieprzyjaciela w Siarczej Łące i Babie. Wróg zajął wsie: Golanka, Czarnia, Kuzie, Cieciory, Ptaki, Wazki, Serafin i Świnia. Wygląda na to, że wróg nadciąga z południa sporymi siłami, obserwowana jest duża aktywność wrogiej kawalerii na południowym wschodzie.
Nasze oddziały w najbliższej okolicy to część 147. Regimentu Piechoty oraz dwa szwadrony Dragonów i dwie kompanie 147. IR w Pupkowiznie. Na wieczór zarządzono:
5. Szwadron zastępuje oddziały w punktach obserwacyjnych. Szwadron von Grimm'a (Dragoni) ma chronić zachodnią część wsi Łyse oraz utrzymać kontakt z oddziałami ze wsi Lipniki i Szafranki.
Pozostałe Szwadrony dostały zadania patrolowe, z tym że granica rozpoznania terenu nie miała przekraczać linii Czarnia-Dobrylas. W ciągu dnia z zebranych raportów ustalono, że zajęte przez wroga są: Serafin i las na zachód od niego, Cieciory, patrole wroga pod Kruszą, przeprawia się przez Pisę we wsi Ptaki, wróg we wsi Sul (na południowy zachód od Szafranek),
Zauważono patrole wroga: na drodze Łyse-Serafin do wsi Dawia (25 jeźdźców),
w zagrodzie przy drodze Kuzie-Lipniki,
w lesie na wschód od skrzyżowania Lipniki-Kuzie-Łyse-Dawia,
przy drodze Kuzie-Lipniki (26 jeźdźców), na drodze Łyse-Serafin niedaleko wsi Serafin.

Słynne wzgórze 131 było tego dnia w rękach Rosjan.
Z patrolu chorążego Endlich'a szeregowy Heise z 5. szwadronu został ciężko ranny i schwytany.
Z sąsiednich sekcji były następujące meldunki:
Ze 147. Regimentu Piechoty: 2. Kompania obsadza Lipniki, 3. Kompania Szafranki, 1. Kompania Tartak. Szafranki zostały zaatakowane przez Rosjan.
Z powodu braku oficerów, 3. Szwadron wysłał na patrol weterynarza Ebner'a. Dało to pozytywny skutek, gdyż jego patrol zestrzelił rosyjskiego jeźdźca i przywiózł trofeum w postaci rosyjskiej lancy Dragona.
Wieczorem słychać było odgłosy walk od strony wsi Lipniki, na pozostałych kierunkach było cicho, choć to była "niedziela". Potęgowało to wrażenie, że Rosjanie coś kombinują. Tym bardziej zadziwiający dla Strzelców Konnych był rozkaz z 37. Dywizji, zgodnie z którym jeden Szwadron przeniósł się do Groß- i Klein- Leschienen (Lesiny Wielkie i Lesiny Małe) na ziemię niemiecką. Tego dnia tylko jeden strzelec konny został lekko ranny.
Regiment, bez 2. i 5. eskadry, przenosi się rejon Myszyniec – Pełty. Wczorajszy atak na Lipniki przez oddziały rosyjskiej dywizji kawalerii został odparty.
16 lutego to dzień odpoczynku zarówno dla szwadronów, jak i sztabu Regimentu.
17 lutego przemarsz do wsi Zdunek i Charciabałda. 5. Szwadron, który został we wsi Łyse zostaje podporządkowany 73. Brygadzie Piechoty. We wsi Zdunek Regiment otrzymał uzupełnienia z Ersatztransport'u.
Następnego dnia Regiment zawraca do wsi Łyse, gdzie przybywa po południu, a 5. Szwadron wraca pod dowództwo Regimentu. Dodatkowo Regimentowi zostaje podporządkowana 3. Kompania 147. Regimentu Piechoty, stacjonująca w Łysych oraz 2. i 3. Kompania z Batalionu Landszturmu „Bitterfeld”, które przybywają do wsi Łyse po godz. 17:00.
Rozkaz Regimentu wydany wieczorem 18 lutego stwierdza:
Wieś Szafranki, wzgórze 131, Serafin i Cieloszka są w rękach wroga, Pupkowiznę obsadza nasz 14. Regiment Dragonów i kompania piechoty, a w Lipnikach jest nasz batalion piechoty.
Regiment został przeniesiony do wsi Łyse ze względów strategicznych. W przypadku wrogiego ataku Łyse muszą zostać utrzymane.
19 lutego, patrolowi Leutnanta rezerwy Schalke z 3. Szwadronu udaje się najpierw dotrzeć pod wzgórze 131, gdzie zdejmuje dwóch Rosjan.
Pozycje wokół wsi Łyse są od rana atakowane. Po południu Rosjanie otrzymują posiłki i wznawiają ataki. Regiment wysyła patrole w celu rozpoznania nieco większego rejonu: 5. Szwadron ma zadanie rekonesansu w kierunku Szafranki - Czarnia - Wyk – Zbójna; 4. Szwadron: Kuzie - Gawrychy – Zbójna; 3. Szwadron: Serafin – Popiołki – Gawrychy – Dobrylas
Zadaniem ich było ustalenie, czy nadciągają silniejsze siły wroga znad Narwi i Pisy, czy są przygotowania do natarcia. 2. Szwadron zgłosił, że zajął Cieloszki. Patrol Leutnanta Mehl'a doniósł wieczorem, że Szafranki są wolne od wroga i że w kierunku Czarni przemieszczał się szwadron wroga.
Dostępne wieczorem meldunki głosiły, że oddziały rosyjskie wszystkich rodzajów broni są aktywne w rejonie wsi Krobia na południowy zachód od Lipnik. Krusza została zajęta przez wrogą kawalerię. Sztab i dwa szwadrony Regimentu Dragonów zostają przeniesione do Lipnik, reszta i Landszturm dalej mają bronić Pupkowizny.
Rankiem 20 lutego sytuacja uległa zmianie. Dawia – Serafin - Krusza - Turośl zostały zajęte przez Rosjan. Regiment ma rozpoznać teren Cieciory - Kozioł. Zadanie to podejmują patrole 2. Szwadronu. Landszturm z Pupkowizny ma zadanie oczyścić teren do Serafina, później wyruszają patrole z celem rozpoznania: 3. Szwadron na Świnię - Cieciory, 4. Szwadron na Serafin – Kruszę - Cieciory. 5. Szwadron ma nawiązać kontakt z 2. Szwadronem we wsi Cieloszka.
2. Szwadron wysyła patrol oficerski w kierunku wsi Nikowizna, aby skontaktować się z naszymi oddziałami ma skrzydle XX Korpusu w Skrodzie. 2. Kompania Landszturmu „Bitterfeld” przemaszerowała do Lipnik, ich miejsce zajęła nowo przybyła 1. Kompania Landszturmu „Aschersleben”. 5. Szwadron dostał rozkaz z dowództwa 39. Brygady Kawalerii, by obsadzić wieś Serafin.

Dwie kompanie Landszturmu przy wsparciu dwóch dział atakują Rosjan na wzgórzu 131. W akcji bierze także udział oddział chorążego Kuhfuß'a z 3. Szwadronu. Atak udaje się. Rosyjscy Dragoni oddają wzgórze, droga zostaje otwarta. Rusza nią 5. Szwadron i dociera aż do wsi Kuzie, gdzie zatrzymuje ich silny ogień zaporowy. Napotykają wrogą Gwardyjską Dywizję Kawalerii, m. in, Huzarów na białych koniach, Dragonów i Kozaków. Szwadron ponosi straty w ludziach i koniach. 4. Szwadron przez Serafina udaje się w rejon wsi Krusza i rozpoznaje teren aż do rzeki Pisa. Wieczorem wraca do wsi Łyse.
Wczesnoporanne meldunki z 22 lutego:
Nieprzyjaciel reperuje most we wsi Cieciory, atakuje wieś Szafranki i zajmuje wieś Świnia (ob. Charubin). W związku z tym, 3. Szwadron rozpoznając swój rejon, zagrożony jest odcięciem. O 10:00 chorąży Kuhfuß melduje, że Dawia jest wolna od wroga, ale w Złotej Górze dostrzeżono silny patrol rosyjski. Wieczorem 3. Szwadron wraca przez Serafin do wsi Łyse. Postępują prace przy przygotowaniu pozycji obronnych na wschód od wsi Łyse, powstały ciągłe okopy i przeszkody z drutu kolczastego.
W rozkazach Regimentu z dnia 23 lutego, 3:40 rano, zawarto takie informacje.
Wróg zajmuje umocnione pozycje na północ od wsi Gleba, w pobliżu wsi Piasecznia i Siarcza Łąka. Z tych pozycji na prawym skrzydle wyszedł wczoraj atak czterech-pięciu batalionów z 10. Dywizji Strzelców Syberyjskich. Zostali oni odparci przy dużych stratach przez II Batalion ze 147. Regimentu Piechoty i 3. Dywizjon 73. Regimentu Artylerii Polowej.
14. Regiment Dragonów zajmuje Szafranki. 10. Dywizja Landwehry ma zaatakować wieś Cieciory z prawego brzegu Pisy. 4. Szwadron Strzelców Konnych wzmocniony plutonem z 5. Szwadronu ma rozpoznać rejon Serafina.
3. Szwadron dostaje zadanie nawiązania kontaktu z atakującymi oddziałami 10. Dywizji Landwerhy. Ten dzień nie przyniósł żadnych szczególnych rezultatów. Patrole zwiadowców nie wyszły poza Serafin, w lesie pełno było patroli nieprzyjacielskich. 24 lutego 1915 – 3. Szwadron wzmocniony plutonem z 5. Szwadronu wyrusza w teren o 7:00 rano. Serafin obsadza kompania Landszturmu. Wokół wioski krąży mnóstwo jeźdźców na białych koniach, którzy są widziani wszędzie, jak duchy.

Dowódca Szwadronu wysyła do wsi Świnia i Kuzie dwa patrole po sześciu ludzi na piechotę i dwóch jeźdźców pod kierunkiem Leutnanta rezerwy Schalke i Vizewachtmeister'a Tietje, aby dowiedzieć się, co rzeczywiście roi się w diabelskim lesie. O 9:30 rano Vizewachtmeister Guder na zgrzanym koniu przybywa do Serafina i melduje, że w lasach w pobliżu Świni w ukryciu są dwa rosyjskie szwadrony, jeden na białych koniach, a drugi na brązowych. Leutnant Schalke przekazuje meldunek, że blisko wsi Świnia zauważył 25 rosyjskich jeźdźców i zatrzymał się na wzgórzu 116. Vizewachtmeister Guder ruszył z dwunastoma konnymi do wsi Kuzie, aby wyjaśnić aktualną sytuację. O 13:00 sierżant Vedder ledwo dysząc melduje, że Guder zajechał z tyłu 22-osobowy patrol wroga zdążający do wsi Serafin. Szwadron ma więc okazję okrążyć ten oddział. Dowódca Szwadronu zrywa oddział i galopem ruszają w kierunku wskazanym przez Veddera. Zauważono dwóch zwiadowców rosyjskich w lasku, 2 km na południowy wschód od Serafina. Rusza za nimi w pościg czterech jeźdźców, ale Rosjanie nie dali się złapać. Wkrótce potem nasz 30-osobowy oddział dostaje się pod salwę około dwudziestu karabinów, z bliskiej odległości. Na szczęście strzelali niecelnie. Powstaje małe zamieszanie, które szybko zostaje opanowane. Oddział zsiada z koni i naciera na gęste krzaki, gdzie ukrywają się Rosjanie. Zostaje jednak odparty.
Nadchodzi meldunek ze rosyjska kawaleria dociera do wsi Serafin, więc dowódca decyduje o powrocie do wsi. W trakcie odwrotu odnalazł się zaginiony już patrol Vizewachtmeister'a Tietje. Tietje odkrył wspomnianą wcześniej wrogą kawalerię na obrzeżach wsi Kuzie, gdzie zastrzelili jednego z wrogów, a następnie wrócili kryjąc się w gęstszych połaciach lasu.
Pamiętając o doświadczeniach sierżanta Pinnow'a z oddziałami Landszturmu, dowódca tuż przed ich posterunkiem zarządził śpiew, metoda okazała się skuteczna. 25 lutego na zwiady ruszają 3. i 1. pluton z 4. Szwadronu: Offiziersstellvertreter Schorr rusza na Świnię, Poręby, a później na Dobrylas; Chorąży Kuhfuß ma kierunek Dawia-Kuzie-Popiołki-Gawrychy-Zbójna i na Nowogród.
O godzinie 11 rano dowódca szwadronu w Serafinie dostaje meldunek, że wieś Kuzie jest wolna od wroga. Szwadron natychmiast rusza w tamtym kierunku drogą obok wzgórza 131. Na skraju lasu na południowy wschód od wzgórza widać mnóstwo śladów końskich i pełno nawozu po nich. Musiały tu stacjonować ze dwa szwadrony. O 13:00 Kuzie zostają zajęte, a stanowiska na podejściach do wsi obsadzone. Patrole meldują, że również wsie Baba, Czarnia i Wyk są wolne od wroga. To podejrzane. Wczoraj w Czarni wpadł w zasadzkę patrol 14. Regimentu Dragonów. Stracili oficera i większość ludzi.
Ze strony denkmalprojekt - Kurmärkisches Dragoner-Regiment Nr. 14

Wg. verlustlisten.

Żołnierze polskojęzyczni rozmawiają z mieszkańcami, którzy informują że we wsi Kuzie przez pięć dni stacjonował Pułk Huzarów i Sotnia Kozaków. Odjechali wczoraj rano. Panjes są na nich bardzo źli, bo wyjedli im wszystko. We wsi Gawrychy stał Pułk Kozaków oraz sześć dział. 23 lutego wymaszerowali na południe.
Rosjanie we wsi Kuzie mieli czterech zabitych, trzech rannych i siedem rannych koni.
Przy drodze ze wsi Kuzie na północny zachód można zobaczyć świeże żołnierskie groby z napisami. Panjes informują ponadto, że Rosjanie byli bardzo nerwowi i mieli mnóstwo posterunków, nawet na drzewach.
Patrol Kuhfuß'a wraz z patrolem Dragonów zastrzelili wrogiego jeźdźca. Po 15:00 do wsi Kuzie wkraczają dwie kompanie Landszturmu oraz Armierungssoldaten (żołnierze z oddziałów roboczych, do budowy umocnień, zaplecza), więc Szwadron o godzinie 17:00 wyrusza w drogę powrotną do wsi Łyse, gdzie docierają w pełnych ciemnościach o 19:00.
Zgodnie z otrzymanymi informacjami, 25 lutego wieczorem sytuacja wyglądała następująco: Dwa rosyjskie Pułki - Huzarzy i Kozacy (według informacji mieszkańców), którzy wcześniej stacjonowali we wsi Kuzie i Gawrychy, wycofali się do Zbójnej 24 lutego, ale Gawrychy jeszcze 25 lutego były przez nich zajęte. We wsi Suchy Borek schwytano żołnierza z 2. Rosyjskiego Pułku Ułanów, który zeznał, że jego pułk znajduje się na południe od wsi Poremby (możliwe ze chodzi o Poredy?). Ponadto Dobrylas został zgłoszony jako zajęty przez wroga, na południe od wsi wykryto działa. Kompanie piechoty przechodziły przez Dobrylas 24 lutego w kierunku południowym.
Po drugiej stronie Pisy znajduje się 10. Dywizja Landwehry, we wsi Rudka Skroda jest jej prawe skrzydło, we wsi Łosewo lewe.


26 lutego o godz. 7:00 rano 2. i 5. Szwadron zostają oddane do dyspozycji 37. Dywizji i przemieszczają się na Lipniki, skąd w ciągu dnia są przenoszą do wsi Olszyny.
3. i 4. Szwadron muszą teraz podzielić się zadaniami w zakresie obrony wsi Łyse i patroli rozpoznawczych w okolicy. Według meldunków otrzymanych 26 lutego, Gawrychy zostają zajęte przez kawalerię nieprzyjaciela i karabin maszynowy, północna krawędź lasu na południe od wsi Poremby zajęta jest przez wroga. Jest to piechota (według jeńców – 40. Pułk Piechoty ściągnięty z Warszawy). O 12.00 na rozkaz dywizji cały już Regiment Strzelców Konnych rusza na Olszyny. 3. i 4. Szwadron docierają do Myszyńca na kwatery. O 12:30 sztab Regimentu ma już szczegółowe informacje o rozwoju sytuacji na froncie: "Na froncie na zachód od naszego rejonu działania stoi I. Rezerwowy Korpus Armijny z przydzieloną 3. Dywizją Piechoty na lewym skrzydle w Bartnikach. Dywizja ta zaangażowana jest w walki z przeciwnikiem we wsi Krępa. 1. Rezerwowa Dywizja atakuje od strony wsi Oględa w kierunku wsi Krępa." XX. Korpus Armii zaatakował prawym skrzydłem las na południe od Leśniewa i do tej pory wziął 600 jeńców. Na rozkaz Regimentu, 5. i 2. Szwadron mają przenieść się do wsi Żelazna i Parciaki, w połowie drogi do Przasnysza, 3. i 4. do wsi Olszyny. W Łysych, oba ostatnie szwadrony zostawiły po jednym słabym patrolu.
__________________
Tu dodam jeszcze fragment z działań 2. Szwadronu podczas ich nieobecności w Regimencie (11.2.1915 do 20.2.1915). Szwadron ten podlegał zgrupowaniu Bacmeister. Szwadron stacjonował we wsiach Zalas-Więcki i miał za zadanie rozpoznanie i oczyszczanie rejonu Cieciory-Turośl, aż po rzekę Pisa.
Zgrupowanie Bacmeister operowało na osi Dęby-Leman. Od 12 do17 lutego patrole meldowały, że Cieciory zajęte są przez wroga (kawalerię).
We wsi Leman stoi szwadron von Roques'a z 14. Regimentu Dragonów. 19 lutego szwadron ten wspierany plutonem karabinów maszynowych z Zalasu, uderza na Cieloszkę i po słabym oporze wroga zdobywa wieś.
Patrol Offiziersstellvertreter Schorra donosi, że Krusza jest zajęta przez rosyjski szwadron.
Offiziersstellvertreter Schorr wraz z 30 Jägers'ami i 30 landszturmistami uderza w południe na wieś, bez powodzenia jednak. Na rozkaz dowództwa rejonu, 20 lutego dochodzi do kolejnego ataku na wieś. W głównym ataku bierze udział kompania landszturmu Zarnikow'a, wsparta plutonem karabinów maszynowych i 30 spieszonymi Jägers'ami. Zaś sam szwadron objechał wieś od wschodu i atakując z tego kierunku wyparł okopanych Rosjan. W południe tego samego dnia szwadron powrócił pod rozkazy swojego Regimentu.
___________________
Alarmujące meldunki przychodzące z frontu 37. Dywizji Piechoty powodują, że rozkazy wydane wcześniej dla Regimentu Strzelców Konnych, po południu, 28 lutego zostały unieważnione. 4. Szwadron, bez plutonu Conzen'a, pozostaje do dyspozycji 37. Dywizji w Myszyńcu. Pluton Leutnanta Conzen'a ma rozkaz zabezpieczać most na rzece Szkwa w Krysiakach.
3. Szwadron odesłano do wsi Wykrot pod rozkazy generała Küstera. Tam szwadron znalazł się pod bezpośrednim dowództwem 39. Brygady Kawalerii. Do wsi przybyli w pełnych ciemnościach, jednak wszystkie zagrody były już zatłoczone wojskiem, także szwadron rozlokował się początkowo na ulicy wioski. Gdy nadciąga jeszcze batalion Landwehry, szwadron dostaje rozkaz udania się do znanej im wsi Łyse. Rano, w wiosce oddział powitano, bo pod nieobecność Regimentu wydarzyły się tam tragikomiczne wydarzenia.
Poza Regimentem Dragonów stacjonującym w Lipnikach, brygada miała po jednej kompanii Landszturmu we wsiach Kuzie i Pupkowizna. Kawaleria wroga nie napierała tam mocno, ale objeżdżała wsie i koncentrowała się na tyłach. Po rozkazach z brygady, by do takich sytuacji nie dopuszczać, kompania obsadzająca Pupkowiznę, zniknęła. Wysłani zwiadowcy nie potrafili zlokalizować Landszturmistów. Przy bardziej aktywnych działaniach Rosjan mogłoby się to źle skończyć. Pozostawieni bez osłony Armierungssoldaten pospiesznie wycofali się z wioski, porzucając swój cały sprzęt budowlany. Są całkowicie usprawiedliwieni z tej decyzji, swoimi narzędziami pracy nie obroniliby się przed atakiem wroga. Teraz Rosjanie mieli korzystniejsze pozycje do ostrzeliwania wsi Łyse, tak że pozostawiony tam Landszturm również wykazywał tendencję do załamania się i odwrotu. Z trudem i z ostatniej chwili udało się temu zapobiec. Niestety, północna część wsi Łyse spłonęła.
Straciliśmy w ten sposób sporo kwater dla wojska. Na szczęście patrol sierżanta Wallenborn'a z 3. Szwadrony zgłasza, ze Pupkowizna nie jest zajęta przez wroga. Zostaje więc tam wysłany 3. Pluton Strzelców Konnych. Wróg nie wykazuje aktywności. 2 marca zaginiona kompania Landszturmu wróciła do Pupkowizny.
Pojawiły się patrole Huzarów z 4. Dywizji Kawalerii. Są zdezorientowani, mają rozkazy rozpoznać teren, tyle że ich cele są bardzo daleko, głęboko na terytorium zajętym przez Rosjan. Zostają więc odpowiednio poinformowani przez nas o sytuacji w rejonie. Zaś od Husarów dowiadujemy się, że czołówki 4. Dywizji Kawalerii są już w Wanacji i Nowej Rudzie i zdążają na południe. 3 marca na rozkaz 37. Dywizji, sztab Brygady (39) wraz 3. Szwadronem przenosi się do Wykrotu.
W Wykrocie jednak poza 3. Szwadronem i sztabem Strzelców Konnych nie ma innych jednostek tegoż Regimentu. 4. Szwadron jest w Myszyńcu, zaś 2. i 5. Szwadron odesłano pod Przasnysz. Wieś Lipniki zostaje wzmocniona przez dwa szwadrony Dragonów. A dawne stanowiska wokół wsi Łyse obsadza nowo-przybyła Brygada Huzarów z 4. Dywizji Kawalerii. Tego dnia było bardzo zimno. Około godziny 16.00 adiutant Regimentu Dragonów, Leutnant Düvelius telefonicznie informuje, że Tartak został opanowany przez Rosjan i że Rosjanie napierają z północy na Lipniki. Stojąca tam kompania Landwehry zaciekle się broni. Od rana Lipniki są pod ostrzałem wrogiej artylerii. Kiedy zapadła ciemność z Wykrotu było widać płonące Lipniki.
Adiutant ponownie dzwoni i składa szybkie meldunki, jeden po drugim:
"Rosjanie atakują",
"Nie możemy dłużej się utrzymać",
"Są we wsi",
"Aus".
(koniec)

Co teraz? Brygada wydaje rozkaz, by Rittmeister Obkircher pojechał do wsi Dęby i wsparł oddziały wycofujące się ze wsi Lipniki. Jest to niełatwe zadanie, ponieważ jego oddział liczył tylko stu ludzi. Mimo to szwadron wyrusza w ciemnościach nocy. We wsi Dęby spotyka żołnierzy ze szwadronów Dragonów, jednak niektóre siodła w ich szeregach są puste. Na południowy wschód od wsi Dęby są przygotowane stanowiska obrony, które przechodzą przez środek lasu.
Stanowiska te zostają obsadzone. W kierunku wsi Lipniki zostają wysłane patrole, by sprawdzić czy nadciągają Rosjanie. Konie Strzelców Konnych, którzy obsadzili okopy, zostają odesłane na tyły. Dragoni z 6. Regimentu Dragonów, w tym jeden ranny w ramię, wycofujący się linii frontu meldują że zabrakło im amunicji, mówią ze trakcie odwrotu ze wsi, po jej wschodniej stronie, napotkali Rosjan.
Co się tam teraz działo? Czy Regiment von Flotow'a nadal był w Lipnikach, czy nie? Powracający Unteroffizier Landwehry informuje, że słyszał różne sprzeczne meldunki. Zjawia się patrol oficerski z 7. Regimentów Ułanów, którym dowodzi Leutnant Holzhauser . Ma rozkaz z 4. Dywizji Kawalerii, by udać się do wsi Lipniki. Ma także się dowiedzieć o sytuacji w Szwadronie Strzelców Konnych. Leutnant Schalke melduje mu, że ostrzelano go z bliskiej odległości od wschodniej części Lipnik. Niedługo później przybywa 35 strzelców z 7. Regimentu Ułanów, którzy zgłaszają się pod rozkazy Rittmeister'a Obkircher'a. Brygada jest informowana o sytuacji i zamiarze utrzymania stanowisk koło wsi Dęby. Oberstleutnant von Schoenaich, dowódca 14. Regimentu Dragonów, wysyła rozkaz podporządkowania wszystkich oddziałów we wsi Dęby dowódcy Szwadronu Strzelców Konnych. Ogarnięcie wojsk nocą było prawie niewykonalne. Ale przybycie na pozycje obronne 60 strzelców z kompani Landwehry i Landszturmu, było sporym wsparciem. O godzinie 22.00 Feldwebelleutnant Grote z 7. Jäger-Batalion 4. Dywizji Kawalerii melduje się z dwiema kompaniami i plutonem karabinów maszynowych. Ma rozkaz przemarszu do Lipnik. Ponieważ jego ludzie przeszli już 25 km, a sytuacja w Lipnikach jest nadal zupełnie niejasna, Rittmeister Obkircher zatrzymuje go, by żołnierze mogli odpocząć we wsi Dęby. Leutnant Schalke i jego patrol ponowie podkradają się do Lipnik. Kolejny raz meldują, że zostali ostrzelani z bliskiej odległości, ponowie po wschodniej stronie wsi, ale tym razem trochę dalej na zachód. Po tym raporcie dowódca Szwadronu Strzelców Konnych (Obkircher) wraz ze wszystkimi podporządkowanymi oddziałami, postanawia podejść do wsi Lipniki, zaatakować i uwolnić odcięte tam niemieckie oddziały. Po przegrupowaniu wyruszają między godziną 23:00 a północą w mroźną marcową noc. W czołówce idą Jäger-kompanie, następnie strzelcy z 3. Szwadronu Ułanów, dalej pluton karabinów maszynowych, Landwera i jako ostatni Landszturm. To była nieco urozmaicone zgrupowanie.
Koni zabrano tylko kilka, resztę pozostawiono we wsi Dęby. Bez rozkazów dołączyło jeszcze kilkunastu żołnierzy ze wsi. Na pytanie dowódcy o szczegóły, Unteroffizier Bedder odpowiedział, że nie chcieli zostać przy koniach, gdy ich Rittmeister szedł na akcję.
Tuż przed Lipnikami grupa zostaje ostrzelana z rosyjskich pozycji na wzgórzu. Rittmeister Obkircher nakazuje atak na wzgórze bez ostrzału, na bagnety. Rosjanie uchodzą, w lesie gdzie były ich okopy, znaleziono szable kozaków. Oddziały skradają się z wierzchołka wzgórza do wioski. Z bliska pada niecelny ostrzał. Żołnierze atakują stodołę z której strzelano. Wychodzi z niej sześciu Rosjan i poddaje się. Od wschodu pojawia się jeszcze dwudziestu żołnierzy, którzy szybko zostają rozbici. Wszyscy jeńcy zostają odesłani do kawalerzystów, którzy mają utrzymać niedawno zdobyty las. Ten rejon wsi zdaje się nie był przygotowany do obrony. Tu i ówdzie zaskoczeni Rosjanie wywlekani są z chałup. Z niektórych domów padają strzały, ale obrona szybko jest dławiona. Płonące chaty dają sporo światła. Zajmowany jest dom po domu w kierunku zachodnim. Niestety, trwa to bardzo długo. Aby więc zabezpieczyć lewą flankę i drogę powrotną, dowódca szwadronu przerzuca Landwehrę i Landszturm w okolicę drogi Kuzie-Lipniki. Na drodze Dęby-Lipniki karabiny maszynowe i część ułanów, a także część spieszony Strzelców Konnych wzmacnia oddziały oczyszczające wioskę. Tymczasem Iwan przebudził się i zaczął być dokuczliwy. Z południowego rejonu wioski wychodzą ataki z lewej i prawej flanki. Niektórzy żołnierze są już ranni. Dowódca spieszonych Strzelców Konnych, Feldwebelleutnant Grote, ze spokojem ogarnia zmęczonych już żołnierzy i odpiera atak. Najwyraźniej we wsi są niewielkie siły Rosjan. Ale ukrywają się wszędzie, w domach, stodołach i dołach na ziemniaki i ostrzeliwują się, dopóki nie zostaną wygarnięci.
Plebania zostaje zdobyta, odnaleziony tam telefon Dragonów zostaje zabrany.


W innym domu znaleziono dwudziestu ciężko rannych Rosjan, z których część umiera. Ale nikogo nie znaleziono z Regimentu von Flotow'a.
Jest godzina 4:00 rano. Z północy słychać silną detonację. (Jak się później okazało, to wycofujący się Regiment von Flotow'a wysadził za sobą most na rzece Szkwa, na północny zachód od wsi Lipniki). Dowódca zgrupowania stoi przed niełatwą decyzją, co ma zrobić tuż przed nadchodzącym świtem. Lipniki to duża wieś, 161 kominów (gospodarstw), od wschodu i południa otoczona lasami, skąd może nadejść zagrożenie. Teren jest trudny do utrzymania. W pewnym momencie odezwały się karabiny maszynowe i okrzyki „Urra“ z północnego wschodu. Nasz przyjaciel Iwan rozpoznał sytuację i chce zamknąć kocioł wokół wsi. Dowódca niechętnie wydaje rozkaz powrotu, ponieważ Dragonów von Flotow'a nie ma we wsi. Rosyjskie oddziały wokół wolno, ale już się obudziły, zajmują coraz lepsze pozycje z dobrymi polami ostrzału. Rozpoczyna się niewyobrażalny szabat czarownic (Hexensabbat).
Rosjanie atakują ze wszystkich stron. Droga powrotna została odcięta. Oddział zostaje zmuszony udać się przez otwarte tereny na północ. Na szczęście bagna są zamarznięte. Niestety, są straty, ranni i polegli. W krótkich skokach oddziały przebijają się do obsadzonego na samym początku wyprawy lasu. Znajdujący się tam strzelcy i karabiny maszynowe, osłaniają i przejmują powracających ze wsi Lipniki. Rosyjskie patrole wdarły się już na wysunięte na wschód i zachód obrzeża wsi. Spieszeni strzelcy konni zostają w lesie. Przygotowują się do obrony, frontem na południe. Pozostałe oddziały kawalerii są grupowane i odprawiane do wsi Dęby, dokąd Landwehra i Landsturm wyruszyły już na własną rękę. Ich dowódcy tłumaczyli się, że chcieli walczyć z atakującymi Rosjanami, których okrzyki Urra były słyszane w Lipnikach, ale musieli ustąpić pod silną presją przeciwnika. To dlatego Rosjanie tak szybko dotarli do wschodniej części Lipnik. Tak czy inaczej, ten opis nie wydawał się całkiem wiarygodny. Ludzie byli przemęczeni i nie mogli być dłużej poważnie wykorzystywani. Jednak Jäger (strzelcy konni) i Kavallerieschützen (strzelcy z Regimentu Ułanów) skutecznie odpierali ataki, chociaż większość nocy byli na nogach bez jedzenia i odpoczynku.

Jeńcy z rosyjskiej 10 Dywizji Strzelców Syberyjskich byli wartościową zdobyczą tej wyprawy.
Regiment von Flotow'a (który wcześniej został wyparty z Lipnik) miał sporo zabitych i rannych (m.in. Rittmeister'a Harlan'a), ale przynajmniej udał im się odwrót, choć nie było łatwo. Z 14 Regimentu Dragonów Oberleutnant Strandes był lekko ranny, byli zabici i ranni. Rittmeister Obkircher, który dotarł do wsi Dęby około godziny 8 rano, pieszo z ostatnimi żołnierzami, wyczerpany, streścił przybyłemu tam Oberstleutnant'owi von Schoenaich nocną wyprawę. Leutnant Holzhauser z 7 Regimentu Ułanów, nieustraszony oficer, dotarł w nocy do von Flotow'a, ale niestety nie poinformował Obkircher'a o swoim sukcesie. Było to bolesne, ponieważ wtedy wycofanie się oddziałów Majora von Flotowa spod Lipnik (i wysadzenie mostu) byłoby prawdopodobnie niepotrzebne. W walkach tych Rosjanie mieli tak duże straty, że nie byli w stanie w pełni wykorzystać swego sukcesu.
3 Szwadron (z 3 Regimentu Strzelców Konnych) dostał rozkaz pozostania i odpoczynku we wsi Dęby. Około południa do wsi Dęby przybyły oddziały 75 Dywizji i wyrzucili strzelców konnych z kwater które zajmowali na zasłużonych odpoczynek. 75 Dywizja jeszcze tego samego dnia zaatakowała i odbiła wsie Tartak i Lipniki, ale nie dali już rady atakować dalej na południe, szybko też stracili wieś Tartak. Podczas następnych walk wojny pozycyjnej, front pozostawał w tym samym kształcie przez długi czas.
6 marca 1915 r. wszystkie oddziały Regimentu ponownie znajdowały się pod dowództwem 39. Brygady Kawalerii i 37. Dywizji Piechoty. 3. Szwadron i sztab kwaterowali aż do odwołania we wsi Myszyniec Stary, 4. Szwadron w samym Myszyńcu, a Szwadrony 2. i 5. we wsi Świdwiborek.
Część strzelców konnych w najbliższych dniach brała udział w zaciekłych walkach we wsi Wach. 9 marca o godz. 7.00 Regiment zgromadził się Zdunku i przekazał pięćdziesięciu Strzelców Konnych pod dowództwem Leutnanta rezerwy Zander'a do 151. Regimentu Piechoty pod dowództwo Oberst Keller'a. Kolejnych dwudziestu pięciu Strzelców Konnych wysłano do wsi Olszyny pod dowództwem Leutnant Conzen'a, by wesprzeć II Batalion 151. Regimentu Piechoty. Reszta Regimentu wróciła na poprzednie kwatery.
Wczesnym rankiem, 9 marca Rosjanie uderzyli na Regiment Hindenburga (147. I.R) i przełamali front (walki o Zawady), dwa bataliony rosyjskie usadowiły się w luce niemieckiej obrony, tak, że trzeba było jak najszybciej odzyskać utracone pozycje.
Strzelcy Konni wobec zaistniałej sytuacji zostali wysłani do zagrożonego regionu. Kontratak Dywizji rozbił Rosjan pod Zawadami, chwytano 1000 jeńców, a 3. Szwadron 11 marca otrzymał rozkaz odprowadzenia postawnych, porządnie umundurowanych Strzelców Syberyjskich do Prus. 14 marca 1915 – 3. Regiment Strzelców Konnych zostaje zluzowany przez 11. Regiment Dragonów i przez Prusy Wschodnie wysłany w inne rejonu teatru wojennego.
Żołnierze z 150 Regimentu piechoty pod Myszyńcem

Z czasów najazdu krzyżackiego

Prace nad kolejnymi kronikami z okresu Wielkiej Wojny trwają, ale w między czasie podaję tekst serii artykułów, które ukazały się w Gazecie Świątecznej w roku 1920, opisujące Wielką Wojnę i nastroje po tej wojnie, na terenie nieistniejącej już gminy Wach i w okolicach.

Do tekstu należy podchodzić z dystansem, sporo tam propagandy, prób wyrobienia zdania na czytelniku. W tekście sporo jest też błędów z datowaniu wydarzeń, oraz nieścisłości co do zdarzeń z linii frontu, np. wieś Wach tylko przez niecałe dwa miesiące była w rękach niemieckich przed “Letnią ofensywą” w 1915 roku, kiedy to ponownie została zdobyta przez Niemców.

Wstawiając ten tekst, starałem się jak najdokładniej skopiować treść artykułu. Nie kieruję się i nie namawiam do nietolerancji i uprzedzeń na tle wyznaniowym, zawartych w tekście.
Usunąłem jednak z tekstu dwa nazwiska ówczesnych mieszkańców gminy Wach.

Z czasów najazdu krzyżackiego.
Czytamy w Gazecie o innych okolicach, niech przeto i o nas przeczytają, jak to się tutaj plotło i plecie. Otóż w kąciku tym Puszczy Kurpiowskiej, w gminie Wachu, czerwiec i lipiec roku 1914 były bardzo piękne, ciepłe, słoneczne. Ludziska patrząc na pola cieszyli się niezmiernie: bo to jarzyny ładne, kartofle w nacinę wyrosły, kwitną pięknie, żyto kłosy ma duże, pełne. W lipcu zaczęły się żniwa; więc w polach rojno, gwarno, śpiewno. Dzwonią kosy, brzęczą sierpy, ludzie pracują ochoczo, bo czas piękny, a praca wdzięczna, gdy plon daje dobry. Wozy aż warczą, raźno śmigają małe puszczańskie koniki zwożąc zboże do stodół. Miło we żniwa na Puszczy Kurpiowskiej, bo to słaba gleba, przednówek długi, to też raduje się każdy, a zwłaszcza ubogi: bo to żarna domowe przerobią ziarno na mąkę, będzie chleb z nowego żyta, głodu nie będzie. Ale za ciszą szemrało coś, jakiś niepokój wychylać się zaczął. Dnia 24 lipca rozeszła się wieść, że na koleji w Ostrołęce ruch ogromny, dużo przejeżdża oficerów, żołnierzy, a twarze mają jakieś zestrachane... Coś to niedobrego wróży! Dnia 28 lipca żołnierze pilnujący tu pruskiej granicy poczęli uciekać w trwodze, rozsiewając wieści, że Niemcy idą. Na pograniczu i w dzień i w nocy — ogień; to paliły się domy i stajnie straży granicznej około Dudy, Cuplu, w Cyku i dalsze. — Pierwszego sierpnia przyszło urzędowe zawiadomienie: „Niemiec, odwieczny wróg, świętej matce Rosji wojnę wypowiedział! — Padła trwoga na Puszczę. Następnych dni we wsiach Surowem, Czarni, Ruchajach zjawiły się pierwsze niemieokie„czuby". Z początku żołnierze niemieccy uspokajali ludność, mówiąc: "Czycho, matki! nie bójta sze, my wasze, wy nasze." Okrutnie jednak byli ciekawi, skrzętnie przetrząsali obory, stajnie, stodoły i t. d. Czy to żołnierz, czy oficer, każdy najpierw zaglądał do koni i bydła. Przeszło trocha czasu, aż pomaleńku i rossyjskie straże zaczęły podchodzić i podglądać. Lecz czyniły to trwożliwie. Trwało to, dopóki Moskal nie zgromadził nieprzejrzanej ćmy wojska. Ruszyło to wszystko do Prus, a na pierwszy ogień szli Polacy, zapasowcy starsi wiekiem. Szli pomiędzy mazurskie jeziora, na śmierć, na zatracenie. Zdawało się, że wojska rossyjskiego całe Prusy w sobie nie pomieszczą. Zdobyli najpierw pruskie miasteczko Wielbark, dalej Szczytno. Zwycięztwo! Dalej Olsztyn... Tam coś marudnie iść zaczęło. Armaty strasznie grzmiały, ziemia drżała, huk w powietrzu nieustający całe dnie i noce. Nam się zdawało w naszych wioskach, że „Rusek" Niemca do morza zapędzi, boć miał go „czapkami zarzucić", więc tem bardziej armatami zapędzi. Stało się jednak inaczej. Po upływie kilkunastu dni zaczęli urywać się z Prus i uciekać z powrotem najpierw kozacy — po jednemu, po kilku, po kilkunastu, bez broni, bez czapek, bez butów, a niektórzy i bez... spodni. Za kozakami cofało się, pobite przez Niemców, całe wojsko rossyjskie, pomieszane jak groch z kapustą? Niewielu tylko wróciło Polaków, którzy polegli wśród jezior mazurskich, lub dostali się do niewoli. Od tej pory rozpoczęty się walki małych podjazdów. Codzień były w wioskach nad granicą napady i strzelanina. Gdy oddział rossyjski zoczył Niemców, to okrutnie do nich zza naszych domów i stodół strzelał; gdy zaś sam został dostrzeżony, to brał nogi za pas i walecznie... uciekał. Niemcy też już teraz byli rozgniewani nietylko na Moskali, ale i na Polaków. Co wpadł oddział do wioski, to zabierał kilka koni, kilkanaścioro bydła. „Psotują Niemcy, psie juchy!" — mówili puszczanie. Zaś psota nie ograniczała się do samego tylko rabunku. Zaczęli Niemcy palić; tak spalili polewając naftą 12 domów we wsi Cuplu i 12 w Cyku. Spalili wsie: Pełty i Dąbrowy i miasteczko-Myszyniec. Gdzie tylko im się nie powiodło, to wnet odpowiadali ogniem. Wojna występowała w całej dzikości. Cóż winni biedni mieszkańcy, że, dajmy na to, w jednej z tych wsi Rossjanie zabili Niemca, w drugiej zranili, a w innej postrzelili im konia? Moskal uciekł do Kadzidła, a Niemiec, mszcząc się, pali wieś, za postrzelonego konia bierze dziesięć naszych. Paliły się też wioski dookoła. W dzień św. Szczepana do wsi Surowego, Czarni i Ruchaj przyszło kilkuset Niemców z armatami i zabrali, co się dało z dobytku. Dopiero 7 stycznia 1915 roku jak olbrzymia rzeka napłynęli do gmin Wacha, Zarębów-Przasnyskich i Myszyńca. Zajęli 8 wiorst przestrzeni od granicy. Okopy szły przez wioski Brodowe-Łąki, Zawady, Bandysie, Olszyny, Zalesie i Wach. Odtąd mieliśmy ich stale aż do 25 lipca. Gospodarowali w naszych chatach, oborach, stajniach. Rozpoczął się rabunek do żywego. Czerwony Krzyż niemiecki, mający opatrywać i dozorować ranionych, cały czas wolny przeznaczał na przeszukiwanie i rabunek. Znaleźli też wszystko, co gdziekolwiek było ukryte, co przedstawiało choćby maleńką wartość. Odżywiali się znakomicie, nie żałowali polskiego mienia. Brali na swe potrzeby tylko bydło lepsze; mięso jedli obficie, lecz tylko gatunek rzędni, lichsze wyrzucali na śmiecie. Za zabrany dobytek dawali kwity. Szkoda, że je później wycofali, płacąc niby należność, gdyż kwity te warte były, żeby je poznano w całym świecie. Oto treść niektórych: „Za konia, wziętego dnia 10 marca 1915 r., Mikołajewicz zapłaci", „za krowę wziętą d. 28 lutego należy się 15 marek", „za cztery gęsi, wzięte od Michała, niech Michał mnie pocałuje..." i tym podobne niedorzeczności. Pijany żołdak niemiecki wypisywał na kwitach, co chciał, — ot, szydził. Zdarzało się często, że właściciel za zrabowanego konia, krowę, lub zboże nawet i kwitka nie dostał, lecz tylko kilkanaście kijów. Z wiosek, leżących na granicy bojowej, mieszkańców usuwano, zabierano do Prus. Skarżyli się wygnańcy po powrocie, że ich w Prusiech pędzono do roboty, źle żywiono, bito. Innych znowu spędzano do jednej wsi, jak naprzykład tutaj do wsi Biendugi; tam kilka tysięcy puszczan mieszkało w oborach, często o głodzie. Niektórych trzymano w zagrodach z kolczastego drutu. Mieszkańcom wsi nie pozwalano się wydalać. Jeżeli kto omylił czujność niemiecką i wyrwał się po żywność, albo do kościoła, to po powrocie przywiązywano go do słupa i bito. 
 
Zdjęcie z kronik 150 Regimentu Piechoty. Z czasów pobytu tego Regimentu na Kurpiach.

Część 2
Dziwna rzecz, że potężny Niemiec, z którym, według jego mniemania, był „giermański Bóg“, bał się w Polsce nawet chorych i umarłych. Widywaliśmy, jak trumnom ze zmarłymi towarzyszył na cmentarz żołdak niemiecki z karabinem. Chorych do spowiedzi z braku koni ciągnęli biedni ludziska sami, najczęściej także pod dozorem żołnierza z karabinem. Zabraniano także ludziom chodzić w niedzielę do kościoła, choć kościół i wioski należące do parafji były o kilka wiorst od granicy bojowej. Niemcy byli u nas bardzo gospodarni i pracowici; pracowitość ich jednak, choć godna naśladowania, z drugiej strony miała na celu tylko udrękę ludu puszczańskiego. Choć codzień pędzili puszczan do roboty, do naprawy dróg i mostów, to najciężej jednak kazali pracować w niedziele i święta. Łzawą też mieli niektórzy ludzie Wielkanoc w roku 1915,— i w pracy i poście. Niemcy wogóle licho żywili swych pracowników, Polaków, w Wielki Piątek jednak chętnie karmili ich mięsem; za to w Wielką Niedzielę kazano im odkopać dół z ziemniakami, rozumie się cudzemi, i najeść się do syta. Tak było w Surowem, w Wiartołowie. Puszczanie, gorliwi katolicy, rwali się na Wielkanoc do kościoła na nabożeństwo, Niemiec, szyderca, nie puścił jednak, kazał i sypać groble. Choć lasów rządowych było bardzo dużo w gminie Wachu, to jednak najmilej było Niemcowi, gdy kazał rozbierać budynki gospodarskie — domy, stodoły i robił sobie z nich mosty. Aby dać prawdziwy obrazek pruskiej u nas gospodarki, przyznać należy, że czasem niemiaszki świadczyły puszczanom i coś dobrego. Otóż czasem z kuchni żołnierskich karmiono i ludność niewojskową, wygnańców. Szczepiono ospę. Ale jakże gorliwie Niemcy wszystko to fotografowali, aby w gazetach zagranicznych przedstawiać na obrazkach, jak to oni czule opiekują się polskim ludem! Tak to wojsko pruskie żyło i gospodarzyło w gminie Wachu. Aż około 25 lipca 1915 r., pobiwszy i popędziwszy dalej Moskali, samo za nimi poszło. Odetchnęły wioski. Zdawało się ludziom, iż dola ich na lepszą się odmieni. Puszcza bogata w lasy, a lasy to pokusa... Puszczanie byli srodze zniszczeni, spaleni, budynki porozbierane, na ogień porąbane. Otóż niektórzy ze względu na swe zniszczenie, inni ze względu na swobodę, gdyż wojska nie było, puścili się w las; zaczęli drzewa rąbać i zwozić, aby budynki zniszczone załatać, i mieć przy czem jeść ugotować. Robotę tę jednak wkrótce przerwali urzędnicy niemieccy, którzy zjechali rządzić zdobytą Polską. Przyszły Niemcy z Brandenburgji, Meklemburgji, chłopy rosłe, przyszły rozmaite „landraty", „hofraty", „szefy“, nadleśni, podleśni, rozmaite żandarmskie „wachmajstry". Jedni z nich przybrali sobie do pomocy żydów i żydówki; drudzy, jak żandarmi, poszukali sobie z polskich chłopów sprzedawczyków — i poczęło to wszystko rządzić i panować. Rabunek trwał dalej, wszelka praca czy " to w polu, czy w lesie, wykonywała się tylko na pożytek Niemców. Przypomnieć trzeba, że wojsko niemieckie siedziało na Puszczy Kurpiowskiej, na przestrzeni 8 wiorst od pruskiej granicy, całe pół roku; wyjedli przeto Niemcy prawie wszystkie krowy; dopiero przy końcu swego u nas pobytu wydali rozporządzenie: „kto ma tylko jedną krowę, temu ostatniej nie zabierać"; przed tem rozporządzeniem jednak zdążyli już zjeść sporo i ostatnich. Świnie wybrali wszystkie, drób wszystek. Koni... zostało; naprzykład wieś Czarnia miała przed wojną 96 koni, a po ustąpieniu Niemców zostały cztery — niedobitki. Kiedy Niemiec Moskala pędził dalej, ludzie z naszych wiosek zapuszczali się w strony przasnyskie, ciechanowskie, za Ostrołękę i tam kupili sobie coś-niecoś koni i bydła, aby módz dalej żyć i pracować na wyżywienie siebie swoich. Nie zaznali jednak puszczanie i teraz spokoju. Rozpoczęły się wnet spisy i zapisy wszystkiego, co żyło, i tego, co było martwe. 0 wszystkiem niemiecki urzędnik wiedzieć musiał, chociaż nie o wszystkiem wiedzieć był powinien. Znakomite usługi oddali Niemcom polscy donosiciele. U Niemców wysłużyli sobie oprócz cygara łaskawe obejście, za to u Polaków chyba to, żeby im w twarz napluć; otóż ci wyśpiewali żandarmom wszystko: gdzie co jest, ile czego, jaki gatunek, jaka wartość. Nieładnie też spisali się niektórzy wójci; co prawda, wybierały ich nie gminy, tylko sami żandarmi niemieccy przybierali sobie do służby, do pomocy. To też taki żandarmski wójt patrzył w żandarma, jak w jakiego Wilusia, poza żandarmem nie miał z kim w gminie porozmawiać, gdyż oprócz żandarmów, których pokornie słuchać musiał, wszystkim innym w gminie twardo rozkazywał. Tak samo niektórzy sołtysi uważali się za podnóżki żandarmskiego buta. 
Zdjęcie z kronik 11 Regimentu Dragonów, z czasów pobytu tego regimentu na Kurpiach.
 Część 3
Mieli więc żandarmi wśród Polaków swoje wierne sługi, niby pieski gończe. które węszyły po domach, oborach, stajniach, polach, drogach, łąkach; obowiązkiem ich było wywęszyć, kto żarna ukrywa, kto nie oddał Niemcom konia, kto schował krowę, cielaka, gdzie kto ma masło, sery, jajka i inne przysmaki. Otóż taki szpieg (było ich w gminie Wachu dwóch: ... Wacha i ... z Zawad) opornego puszczanina przyprowadzał do żandarmów, tam oporny pozbywał się darmo konia, krowy, cielaka — i innych rzeczy, płacił karę, brał baty i z płaczem albo wracał do domu, albo szedł w dybki i do więzienia. Postrachem gminy byli żandarmi Niemcy: Rogowski, Janus, Mitelejder i owi dwaj ich płatni pachołkowie — Polacy! Ile koni wybrali oni z gminy bez pieniędzy, ile bydła, ile kamieni żarnowych, ile kar przez nich gmina zapłaciła, ilu gminiaków, skrępowanych powrozami, siedziało w więzieniu o głodzie, bez kawałka chleba, ile wzięto kijów a batów! Ile to oni łez wycisnęli z oczu biednych puszczan, nikt tego dzisiaj już nie policzy, ale pamiętać będzie do grobowej deski. Gdzie jednak podziały się męztwo i odwaga puszczan, tych, którzych pradziadowie Szweda bili? Wadą dzisiejszego puszczanina było, że bity i prześladowany cierpiał i milczał. Kiedy bowiem przed wyższą władzą niemiecką wydało się straszne znęcanie się żandarmów, owe kije i baty, kiedy przeprowadzono śledztwo, nikt z bitych, widocznie ze strachu, nie chciał się nawet przyznać, że był bity, nie wystąpił w obronie swych praw, dał w sobie ze strachu pohańbić godność ludzką. Śledztwo niemieckie znalazło, że wszystko było w porządku, żandarmi niewinni, a tylko ktoś niegodziwie ich spotwarzył. Niektórzy inni puszczanie też zastosowali się do przysłowia: „między jakie wleziesz ptaki, bądź też taki“. Ten i ów w owego ptaka niemieckiego wpatrywał się nader wdzięcznie, słodko, przymilnie. Maleńki człowiek stawał się znacznie wyższym, gdy wszedł w znajomość z żandarmem pruskim; jeszcze większym, gdy żandarm rękę mu podał; jeszcze większym, gdy żandarm raczył przyjść do jego chaty na chrzciny, wesele; a jeszcze większym, gdy obydwaj żandarmi wraz ze swemi pannami dom jego nawiedzili. Zdawało się niektórym, że to zaszczyt bodaj powitać po niemiecku tego, który bił Francuzów i Moskali. Takiego — myśleli sobie — nie wstyd i pocałować. Szczęściem, owych miłośników niemieckich było bardzo mało. Puszcza kurpiowska wogóle, a przeto gmina Wach, to — ziemia uboga; dużo tu nieużytków, piaski, błota, trocha ziemi lepszej. Słabe zawsze dawała Puszcza utrzymanie swoim mieszkańcom: nie starczyło tu nigdy i przed wojną chleba do nowych sprzętów. Niemiec jednak nie miał miłosierdzia, nie uwzględniał ubóstwa mieszkańców, najpierw żarna zabrał, potem zabierał zboże. Na 20 tysięcy okolicznych mieszkańców pozostawiono jeden wiatrak w Myszyńcu; dalsze wioski miały do niego około czterech mil. Trudno sobie wyobrazić, jak gorzka za Niemca była dola mieszkańców. Gmina Wach na Puszczy Kurpiowskiej popełniła jeden duży błąd: nie zgodziła się na tę ilość mięsa, jaką Niemiec kazał sobie wydawać. Gminiacy rozgoryczeni tem, że już wojsko dawniej bydło wyjadło, uważali, że należy się im jakaś ulga. Otóż gruby zawód ich spotkał. Niemiec nie obliczał mięsa na funty, brał bydła, ile chciał. Wieś Surowe dała odrazu zgórą trzydzieścioro bydląt; niedłuziutko, bo w cztery tygodnie potem toż samo Surowe dać znowu musiało 66 bydląt! Zdawało się, że szarańcza niemiecka zje bydło puszczańskie, lasy i samych puszczan. Całe lasy padały pod niemiecką piłą i siekierą. Krwawiły się drzewa, bo Niemiec kazał ich niszczyć tysiące tysięcy. Z poranionych drzew spływały na pożytek Niemców, jak łzy, wielkie krople żywicy. Płakał las puszczański, płakał mieszkaniec Puszczy, a śmiał się tylko łupieżca — i jego pomocnicy. Robocizna w lesie, jakkolwiek płatna, niewiele też Niemców kosztowała, gdyż był przymus roboczy; kto raz nie poszedł rąbać, raz nie pojechał wozić za zapłatą, choćby z ważnego powodu, długo potem za karę darmo musiał rąbać i wozić. Wielkimi stali się też w owych czasach leśnicy, Polacy. Służyli Moskalom, a potem buty zdarli, aby się na służbę niemiecką dostać; w tym czasie Niemcy trzęśli Europą, więc też i każdy leśnik wysługujący się Niemcom myślał, że i on, jeżeli nie Europą, to Puszczą Kurpiowską mocno trząść będzie. A czasem trzęsienie — naprzykład gruszek — też coś warte. Gorliwie też służyli leśnicy Niemcom. Nie wzruszało ich to, że ich właśni bracia, puszczanie, przez nich kary płacą, łzy leją. Nic to! niech co chce będzie, byleby zysk niemiecki nie przepadł! Niech Niemiec wszystkie lasy do Prus wywiezie, nic to! Z jakąż rączością, niby młode jelonki, rzucili się leśnicy do oceniania drzewa, leżącego na podwórzach u niektórych puszczan! Jak starannie oceniali nawet koły płotach, nawet dziury w budynkach świeżem drzewem załatane; a przecież te dziury porobiło wojsko niemieckie! Jak gorliwie pilnowali niemieckiego dobra, jak pomagali rąbać lasy, a wywozić, a żywicę wybierać, a jak gorliwie puszczan na kary zapisywali! Naprawdę, gorliwość leśników warta była lepszej sprawy. Dodać należy, że Niemcy zwrócili trochę strat poszkodowanym przez wojnę. Nie z poczucia sprawiedliwości, wcale nie! Ale niech Europa wie, że Niemiec łaskawy, sprawiedliwy pan, szkody zwraca. A jak je zwracali naprawdę? Poszkodowanemu należało się za straty 200 marek, a drzewo które był sobie dawniej zrąbał i pozwoził, oceniono na 250 marek; dopłacił przeto sądowi niemieckiemu 50 marek i odszedł... wynagrodzony. Stratę za dwie krowy i konia oceniono na 100 marek, — tak pisano w kwitach, drzewo zaś, które gospodarz miał przysposobione zdawna na budowę, ocenili Niemcy na 90 marek, dostał przeto 10 marek dopłaty i znowu mógł iść do domu... szczęśliwy.


Część 4
Minęła jednak potęga Niemców. Jak rozleli się po świecie, tak znowu cofnęły się ich fale do dawnych pruskich rzek. Smutno być musiało tym, którzy Niemcom służyli, że opiekunowie ich opuścili; oni może myśleli, że już zawsze wpatrywać się będą w oblicze niemieckie i w mosiężny czub na głowie Niemca. Stało się jednak inaczej. Raz, jednego poniedziałku, Niemiec-opiekun opuścił swe sługi, nie zabrał ich z sobą, krzyżów żelaznych na piersi nie dał (czasami tylko pięścią w głowę, ale przecie to był ich „tato“). A cóż stałego jest pod słońcem?: Przemijają państwa i trony, przemija chwała tego świata, przemija radość, kończy się ból, gdyż wszystko na świecie ma koniec. Przeto i dla tych nielicznych w gminie Wachu zwolenników Niemców przyszedł dzień, w którym „Bóg giermański" opuścił Niemców, a Niemcy opuścili Polskę i maluczką gromadkę swych polskich przyjaciół. Dnia 9 listopada 1918 roku najserdeczniejsi opiekunowie gminy Wachu, żandarmi Mitelejder i Rogowski, choć chwiała się mocno potęga Niemców, wydali jeszcze jednak sołtysom rozporządzenie, aby podwody pod żandarmów przyszły pojutrze, to jest w poniedziałek; mieli zamiar odwiedzać i uszczęśliwiać niektórych gminiaków: może tam jeszcze znajdzie się co do roboty, może jeszcze gdzie jest koń nieznaczony, może kamień żarnowy, a może ktoś tam ukrył trochę żyta, lub mąki; przeto opłaciłoby się jeszcze wyjechać na zarobek. Tymczasem: „chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi“. Tak-ci też i Niemiec — zamierzył, ale nie wykonał. Dzień 10 listopada 1918 roku — to dzień zwycięztwa polskiego, to dzień, w którym Bóg Wszechmocny wejrzał łaskawie na niedolę naszego narodu. Potężny Niemiec w tym dniu i w dniach następnych ze strachem opuszczał Polskę. Usunęli się z żalem i opiekunowie-żandarmi z gminy Wacha. Odetchnął lud puszczański, zdumiał się. Jakaż to potęga zmusiła Niemców usunąć się z Polski? Gazety rozpisywać się poczęły o wielkiej radości Polaków z powodu rozbrajania i usuwania Niemców z Polski. Okrzyk: „młodzież polska odebrała broń i wyrzuciła Niemców z kraju!" — radośnie rozbrzmiewał wokoło. Okrzyk ten był w maleńkiej tylko części usprawiedliwiony. Wszak ci Niemcy byli u nas: cztery lata, było ich miejscami mało — kilku zaledwie w gminie, tych kilku rządziło tysiącami. Nigdy jednak przedtem i nigdzie młodzież nie rozbrajała i nie wyrzucała Niemców, gdyż było to niemożliwe. Nadszedł czas i oto Pan Bóg wygnał Niemców, a młodzież polska była "tylko w ręku Boga maluczkiem narzędziem. Jasne tedy dnie nastały na Puszczy, olbrzymie brzemię gniotące barki nasze nagle spadło z ramion. Puszczanin przecierał oczy, spozierając wokoło zdumiony, że tak łatwo stał się wolnym. A przecież Niemiec — to była potęga, która, zdawało się, że cały świat przydusi. Dziw, dziw, jak rozprysła się na strzępy żelazna jego moc! Zaczęły się w wioskach naszej gminy dociekania i narady, co będzie i jak będzie dalej? Oczy zwracano w stronę Ostrołęki. Przecież Ostrołęka z Warszawy otrzyma rozporządzenia i nam je obwieści, przecież jakiś rząd nastanie, jakaś głowa, która nami pokieruje. Kierować będzie nami już nie ojczym, nie wróg, lecz swój — przeto ojciec. Ponieważ po tylu latach niewoli pozwolił nam Bóg doczekać wolności ukochanej Ojczyzny, więc wszyscy synowie Polski jak jeden pewnie zawołają: „Bądź pozdrowiona, Ojczyzno polska! Bądź nam wielka, potężna, bądź Matką naszą! My na życie i śmierć dzieci Twoje!" Przez wiele dni spoglądała Puszcza w stronę Ostrołęki. Ale ztamtąd nikt się nie zjawiał. Cisza! Tylko ci, co się byli trocha z Niemcami pokumali, nie szczędzili nóg, docierali do Ostrołęki, aby poczerniwszy się za Niemca sadzą, wybielić tam i siebie i sobie podobnych... A może przy zapobiegliwości i sprycie, przerzuciwszy płaszcz na drugie ramię, - już teraz polskie, - może... może i... przy dawnym urzędziku pozostać. Czasem przeczucie nie zawodzi, zawsze „kuj żelazo, dopóki gorące"; tylko partacz wybije „bzika", a byle była główka, a przebiegłość, to coś więcej wykręcić można. Pomimo próśb, aby owych przyjaciół niemieckich usunięto z urzędów i zastąpiono przez pracowników szczerze polskich, większa ich cześć pozostała na dawnych stanowiskach, a niektórzy aż do dzisiejszego dnia je zajmują. Po odejściu Niemców, choć słońce wolności zajaśniało nad ziemią polską, to jednak wiały wietrzyki takie dziwne, tak w poszumie ich czuć było jeszcze niezupełny rozbrat z niemczyzną, że chwilami zdawało się, jakby szumiały: „Niemcze! wróć jeszcze!" A tu jeszcze przyjechał ktoś z Ostrołęki, mówił dużo, a zaznaczał: „Będzie to a to tak, jak było za Niemca." Lud puszczański wiedział, że za Niemca było źle, gdyż odczuł to i na własnym majątku i na własnej skórze, to też mowa owego przybysza z Ostrołęki wywarła na puszczan wrażenie, jakby im kto wsypał zarzewia za pazuchę. Rozgoryczył się lud puszczański, wierzył jednak, że w wolnej Polsce, choć nie zaraz, to później, ale musi być lepiej. Tą nadzieją puszczanie żyją i wierzą niezachwianie w Polskę wielką i potężną, a sprawiedliwą. Wszelakoż na Puszczy Niemca już niema, bo uciekł 10 listopada. Młodzież przeto puszczańska, a i niektórzy starsi, aby ten ważny wypadek godnie uczcić, powydobywali z ukrycia rozmaitą broń, i starą, i nową, i połamaną, i powiązaną, i zwykłe strzelby-pojedynki, i niemieckie karabiny wojskowe, i grzmieć zaczęli na całą gminę Wach i w dzień i w nocy, jakby chcieli wszystkich ucieszyć, jak samych siebie. Strzelano przeto ochoczo, a i szczęśliwie, gdyż nie postrzelono nikogo. Że jednak wszystko ma swój koniec — przeto i strzelanie, choć dla strzelających miłe, skończyć się musiało. Na bok tedy strzelby! Do roboty wziąć się trzeba! Swoboda miła, ale żyć potrzeba. Znowu jednak pokusa, żeby skorzystać i przywieźć trochę drzewa, jako że w lasach się mieszka, a drzewa aż proszą, żeby je przewieźć z lasu na podwórze.

Część 5
Po jakimś czasie rozeszła się pogłoska, że w Ostrołęce tworzy się policja państwowa. W gminie wszczął się ruch. Zaczęli zgłaszać się chętni na policjantów, czy kto pisał prosto, czy nie prosto, czy wcale krzywo, czy zupełnie nie pisał. Próbowało wielu: a może się dostanę, bo to i płaca ładna, i u ludzi większa cześć i względy. A na roli praca ciężka, a ziemia czarna, brudzi mocno, i pracować trzeba nie 8 godzin, ale i 13, i 20, i to jeszcze nieraz lichy z tej pracy dochód. Z lekkiem sercem rzucał też, niejeden kilkumorgowe gospodarstwo, inny rzemiosło: szewctwo, ciesielstwo, i przywdziewał mundur policjanta. Choć na Puszczy na 20 tysięcy ludności były tylko dwie szkoły: jedna w Myszyńcu, druga w Wachu, puszczanie jednak uważali, że mogliby niejeden urząd zająć, czy to policjanta, czy leśnika, podleśnego, pomniejszego komisarza, posła do sejmu i t. d. Było to, co prawda, nietylko u nas, ale i gdzieindziej. Każdy człowiek dąży do tego, aby mu było lepiej, w obecnych zaś czasach owa lepszość według niektórych polega na tem, żeby więcej było marek. Cała usilność zmierza tedy do zdobycia marki. To też w niektórych okolicach Polski powstawały tajemne gorzelnie, na Puszczy zaś — karczmy, wcale jednak nie tajemne. W Ameryce, jak pisały gazety, kasowano gorzelnie, browary, karczmy, tam uważano, że bez tych zakładów naród będzie silniejszy, zdrowszy. U nas myślano: będzie ludziskom, wskutek wojny utrapionym i zubożałym, o tyle milej, o ile więcej będą mieli składów z gorzałką, że tam zaś od wódki i piwa rozum się zaciemnia i nogi się chwieją, to i cóż komu do tego, - mówiono, - jeżeli sam pijący uważa to za dobre dla siebie? W gminie Wachu na chlubę jej mieszkańców, karczem nie było. Jak mi wiadomo, kościelna wieś Czarnia powzięła nawet w roku 1916 uchwałę, aby żyd w Czarni nie mieszkał i karczmy nie było. Na skutek tej uchwały Niemiec, pierwszy w świecie spijacz koniaków i piwa, choć dla siebie wódkę i piwo z Prus sprowadzał, karczmy jednak w Czarni otworzyć nie pozwolił. Choć nietylko żydzi, ale i młode, przymilne żydówki prosiły żandarmów niemieckich, aby i one same, i ich rodzice, i ich bracia w Czarni zamieszkać mogli, to jednak żandarmi przypomnieli im, iż w Czarni obowiązuje uchwała, podług której ani żydom tam mieszkać, ani karczmy założyć niewolno. Dopiero w roku 1919 nastąpiła odmiana rzeczy i pogląd inny na sprawę zakładania karczem. Niektórzy obywatele wolnej Polski, łasi na łatwy zarobek, tyłków karczmie widzieli możność szybkiego dorobienia się i raj się im otwierał, gdy który zdobył "patent" na karczmę. Aby zdobyć prawo wyszynku, niejeden w sprycie dorównywał żydkowi, a w zabiegach szybkobiegom: wszędzie zdążył być, wszędzie pukał. Wiadomo zaś. że kto pilnie szuka, ten znajdzie i ludzi sprzyjających karczmom, i podpis, gdzieś tam poufnie w kąciku dany. Tak było i we wsi kościelnej Czarni. Ziarnko karczemne nie lubi słońca, kiełkuje w ukryciu, pocichu. O zasianiu wiedzą tylko wtajemniczeni i przychylni pośrednicy i niektórzy inni, komuś tam na przekorę czyniący. Tak było i w Czarni. Proszący o karczmę znalazł parę podpisów za karczmą, uzyskał podpis i pieczęć wójta i przychylne świadectwo przedstawiciela policji. Smutna to rzecz, że byli ludzie, którzy, wiedząc przecie o uchwale przeciwnej karczmom, jednak wolę dobrą na wolę inną odmienili i prośbę za karczmą podpisali. Smutna rzecz, że wójt, uczciwy nawet człowiek, nie rozejrzawszy się. co podpisuje, podanie o karczmę podpisał. I dźwignął się do słońca dom karczemny, tuż przy kościele, wbrew uchwale wiejskiej z l916 roku, wbrew uchwale parafialnej z 9 marca 1919 roku, wbrew przepisom prawnym: "100 sążni od kościoła, 50 od kościelnego ogrodzenia". Nastąpiło takie zestawianie: kościół, obok karczma, tuż przy karczmie zarząd gminny, straż policyjna. A z tego wszystkiego co? Tu się budowało, tu obalało; tu szyło, tu pruło; tu świeczka Bogu, obok ogarek szatanowi. Karczma przypadła do smaku tylko bardzo niewielu. Ogół, czyli gmina, starał się karczmę zamknąć. Zapadła przeto o kwietnia 1919 roku uchwała gminna, podpisana przez gminiaków, przez radę gminną, przez wójta, a nawet i przez tych, co przedtem na karczmę się podpisali. Pocieszająca to rzecz, tylko szkoda, że te chwiejne chorągiewki chylą się zawsze z powiewem nietylko dobrego wiatru. Karczma jednak stała mocno, trudno ją było z miejsca ruszyć. Odpisy uchwały gminnej posyłano do Ostrołęki, do Warszawy, kołatano do rozmaitych zarządów. Lecz tu, działo się tak, jak to pisano w Gazecie Świątecznej z Baranowa: to się nie trafiło z prośbą we właściwe miejsce, to zapóżno, to zawczas, to w międzyczasie. Znamienne to było, że kiedy z Warszawy przyszło zawiadomienie do rady gminnej, iż karczma w Czarni ma być zamknięta, to w tymże samym czasie do policji w Czarni przyszło z Ostrołęki rozporządzenie, aby karczmę czarnieńską pozbawić prawa wyszynku na miejscu, a pozwolić na handel do domów. Nie kijem go — ale delikatniejszem narzędziem — kłonicą! Tak było przez cały rok 1919. Tak ciężko było zapewne z karczmami i w wielu innych miejscach. Dopiero w roku 1920 zawiał wietrzyk nie tak łaskawy na karczmy, to też i po czarnieńskiej — pozostało tylko miejsce, gdzie była, ale jej samej już niemasz! Zginęła gładko!
Część 6
Co się tyczy szkół, w gminie naszej, mającej przeszło dziewięć tysięcy ludności, była przed wojną tylko jedna szkoła w Wachu. Nic przeto dziwnego, że nauki było niewiele. Puszczanie uczyli się jednak, jak mogli; w wielu wioskach utrzymywali choć pomniejszych nauczycieli, którzy uczyli tajemnie, kryjąc się przed rossyjskimi strażnikami. W wiosce Surowem uczył Jan Chmielewski, dziś już człowiek starszy, godzien pochwały, gdyż kilka pokoleń nauczył czytać i pisać, przyczem nieraz i musiał uchodzić przed karą i prześladowaniem rossyjskiego siepacza. Za czasów pruskiego panowania były cztery ochronki. W roku 1919 uchwalono na gminę Wach : 5 szkół; istnieją, zdaje się tylko 3 i zaledwie się ruszają. Nie jest to jednak wina nauczycielek, które są staranne i uczą; i winne temu są trudne warunki, bo w szkołach, chociaż wśród lasów, jednak najczęściej brak opału. Gdy mróz na dworze, to drzewa niema, w szkole nie napalono, dzieci nie chodzą; jeżeli nawet przywiozą drzewa, to z pod śniegu, mokrego, że palić się nie chce i w szkole zimno. Nauczycielki, aby coś robić, uczyły w pokoju nieopalanym, ale cóż? Dzieciska się poprzeziębiały, pochorowały, niektóre podobno dostały łamania w kościach. Nikt jednak w sprawę tę nie wejrzy, że w szkołach polskich zimno, a skutkiem zimna — pusto! A drzewa w naszej Puszczy leży tysiące kloców; jak je jeszcze Niemiec w roku 1916 z pnia zwalił, tak leżą. Z jednej strony wioski spalone, zniszczone przez zawieruchę wojenną, ludzie w ziemiankach gniją — z drugiej strony, tuż obok, stosy drzewa też próchnieją, "robactwo stoczyło na nich korę, już pień gryzie. Kloce te to jaskrawe świadectwo chciwości niemieckiej. Dlaczego tych kloców dotąd nikt kupić nie może? Dlaczego leżą tak długo, kiedy już zaczynają próchnem świecić? Czy po to, żeby niemi użyźniła się ziemia? Spozierają na siebie wzajemnie: Mazury z pruskiej strony na puszczan, puszczanie na mazurów pruskich. Mazury mówią: — Patrzcie, jakie nam domy kryte dachówką, jakie stodoły, obory, śpichrze w r. 1916 wystawiono; nie żal nam dawnych, przez Moskali w roku 1914 spalonych, gdyż mamy teraz i ładniejsze i wygodniejsze; a u was, piąty rok mija, wciąż gruzy i rumowiska. — Pobudujemy i my sobie, — odpowiadają nasi. — Ale kiedy? Chyba nie z drzewa myślicie budować? — rzekną pruscy. — A "jeno z czego?! — Patrząc na gnijące u was drzewo, możnaby myśleć, że z jakiejś masy, którą gdzieś tam, kiedyś wynajdą.—Żartujecie, sąsiedzi! Z drzewa budować będziemy. — No, to dziw, że czekacie, aż drzewo podgnije. Szkoda tego drzewa, a macie oprócz budynków spalonych dużo innych podpróchniałych, krzywych, obalających się; dlaczego ich nie naprawiacie? Wygony, pola przy drogach nieogrodzone, ileż to zboża bydło wam wydepce, ile to szkody? Że to wasz rząd nie popędza was do zaprowadzenia porządków! Toć na tem cały kraj traci. — U nas, w Polsce, wolność, bez przymusu! — Co mi to za wolność! Macie Wieliczkę, gdzie sól wydobywają, a nie macie soli. Macie w Borysławiu naftę, a nie macie w chałupach czem świecić. — Tu mazur pruski dodał jeszcze: — Pewno wy macie i skórę na buty, tylko wolicie chodzić boso; macie pewno i tkaninę na odzież, a wolicie chodzić obdarto! — W Polsce wolność, — odpowiedział puszczanin; - jeszcze i wy, sąsiedzie, przypiszecie się do nas, do Polski, bo przecie to i wasza Ojczyzna. — No, przypisać się do was byłoby dobrze, bo Niemiec teraz do szczętu zmarniał. Najgorsza jednak, że u was bieda, a kiedy będzie lepiej, niewiadomo. — To rzekłszy mazur pożegnał się z puszczaninem. Puszczanin spojrzał na czerwieniące się dachy sąsiadów za miedzą i westchnął głęboko; spojrzał na spalone domy swojej wioski, na własną zagrodę jeszcze nieodbudowaną — i westchną jeszcze głębiej. I rzekł: — Tak, Bóg wie, jak oni zechcą głosować: za należeniem do Polski, czy do Niemiec? Puszcza uboga, są gospodarze, którzy mają po 40 morgów i trocha więcej, ale dużo jest małorolnych, którzy mają zaledwie 1 do 5 morgów lichej ziemi, co dorówna zaledwie 150 prętom do 2 morgów w lepszej glebie. Żyć na tem musi 4 do 10 osób, rozszerzyć się, przykupić więcej niema gdzie, gdyż dokoła lasy rządowe, lub pnie po lasach otaczają obręczą, poza którą chyba rząd polski małorolnym coś tam kiedyś uzna za konieczne dodać. A trzeba też napisać o samych puszczanach, osiadłych na gospodarstwach większych i na owych paru morgach. Wogóle można powiedzieć, że lud to uczciwy, spokojny. Ani przed wojną, ani dziś nie słychać tu o napadach, zabójstwach, kradzieżach. Podróżny, — pieszy czy przejezdny — w puszczańskich lasach czuł się bezpieczny, jak we własnym domu. Choć tam gdzieindziej były napady, rabunki, byli zbóje tu — nigdy, tego nie znano. Puszczanie — lud w Boga wierzący, zachowują Boskie przykazania, idą zawsze w życiu drogą, którą iść uczciwość nakazuje. Chlubą puszczan było budować piękne kościoły; te też na Puszczy są bardzo ładne świątynie; Myszyniec, Kadzidło, Czarnia, Zalas, sąsiednie parafje, mają kościoły tak piękne, że mogłyby stać choćby w Warszawie. Prześliczny kościół, zbudowany na sposób gotycki, mają w małej parafji Czarni. W środku też bardzo pięknie: ładne ołtarze, kazalnica, chrzcielnica, spowiednice — wszystko ładne, wszystko, podług tegożpięknego wzoru gotyckiego. Widać Czarnia nie zlękła się nawet Niemca, bo kiedy gdzieindziej cisza przy świętej niedzieli, to w Czarni rozgłośnie brzmią polskie dzwony, których Niemcom nie oddano. Chwała za to dzielnej parafji!

Część 7
Jak wogóle w Polsce, tak i na Puszczy, a przeto i w gminie Wachu, wojna dużo pogorszyła, zepsuła. Co prawda, któż przez te kilka lat wojny uczył ludzi i czego liczył? Moskal palił i rabował okrutnie, Niemiec rabował i palił jeszcze okrutniej. Puszczanin, patrząc na bezprawia jednych i drugich, gromy z nieba na krzywdzicieli spraszał; kiedy jednak nie widział jawnej kary na ciemięzców, kiedy, przeciwnie, zobaczył, że podczas wojny zbrodnia bywa wynagradzana, rabunek zasługuje na pochwalę, cierpienia ludzkie nikogo nie wzruszają, łzy bywają wyśmiane, najświętsze uczucia wyszydzane, — sam też dużo się odmienił. Niejeden, patrząc na sponiewieranie cnoty, na wzgardę prawa i prawdy, spaczył sobie duszę. Puszczanin i dziś nadstawia ucha, uważa, co tam sły­chać na święcie, co słychać w kraju; nie uczy się wprawdzie tu, na miejscu, bo szkoła biła prawie nieczynna z braku opału (w czem jest i jego wina, bo gdy przywiezie do szkoły wóz drzewa, to tak mały, że aż sam jego koń śmieje się i z wozu i z ... sumienności gospodarza), uczy się jednak, słysząc, co się dzieje w kraju. Oto ktoś tam w Polsce robić nie chce nawet 8 godzin dziennie (puszczanin pracuje czasem 20 godzin dziennie); ktoś tam stale urządza bezrobocia, za dnie bezrobocia jednak bierze zapłatę. Słychać: piekarze nie chcą chleba piec, szewcy nie chcą butów robić, krawcy ubrań szyć, apteki lekarstw wydawać, służba szpitalna nie chce chorym usłużyć, posłańcy nie chcą nic odnosić, koleje - odwozić. I rozmaici i inni wołają: nie chcemy robić, chcemy marek więcej, bo życie drogie! Znalazł się też ktoś, co zakasował tych wszystkich nierobów, stał się dla nich prawdziwym kleszczem, bo zakazał orać, siać, bronować, zbierać, sprzątać z pola; niech zabraknie dla wszystkich chleba, niech nasycą się markami! Judaszowi, jak pisano w gazetach, kazali bolszewicy wystawić pomnik i w Połtawie, w Rossji. Godnie uczcił jednego ze „swoich“ obecny władca Rossji i najokropniejszy jej gnębiciel Trocki, i wart, żeby go nazwać carem Lejbą Pierwszym. Pytanie jednak, czy tenże żółtokędzierzawy Judasz nie działa czasem i w Polsce? Pytanie, czy zwolennicy jego u nas nie zamierzają też uczcić Judasza pomnikiem? Tylko czekać, aż zaczną nawoływać do składek na Judasza. Zdaje się jednak, że ten Judasz ustawicznie przebiega Polskę i płata bezkarnie rozmaite figle, nie jakieś tam niewinne figielki, ale szkodliwe dla Polski, poniżające, boleśne. Praca zbogaca naród — Judasz każe nie pracować; jedność daje siłę narodowi — Judasz pracuje nad burzeniem jedności; dzieci jednej rodziny, Polski, winny się miłować —Judasz chytrze w gnia-zda orle sadowi sępy, wrony i śmieciuchy. Oj, zaśmieca Judasz; kraj nasz Polski, a już zbrodnię popełnia okrutną, kiedy przeszkadza ziemi polskiej szumieć zbożem rozmaitem! Głód, — a ziemia nieobsiana z winy Judasza. Dzieci polskie głodne, chore, umierają z winy Judasza. Wstrętne! „Od powietrza, głodu, ognia i wojny i... od Niemca zachowaj nas. Panie!" Należy jednak oddać Niemcowi sprawiedliwość, że gospodarz był z niego przezorny. Roztropność wskazywała mu, żeby i tym. którzy w Niemczech pozostali w miastach i wsiach, w fabrykach i na roli, coś z Polski przesłać na pamiątko, na pożytek, na pociechę. To też posyłali z Polski: konie, krowy, świnie, szynki, masło, jaja i t. d. Inni z miast polskich posyłali swoim dziewkom do Prus jedwabie, sukna, płótna i inne podarunki. Najbardziej jednak dbali Niemcy o żyto, pszenicę, jęczmień i owies, bo to grunt i podstawa istnienia. Wojsko niemieckie musiało jeść, żeby żyć i bić (aby jednak wkońcu być pobitem!). Dla wojska trzeba było orać i siać. To też Niemcy nakazywali, żeby ziemia polska była obsiana i obsadzona. Widzieliśmy, jak Niemiec, choć nie dał ziarna, dawał jednak konie wojskowe do roboty przy zasiewach. Gdzie koni nie starczyło, tam kazał nawóz na plecach nosić i rolę szpadlami kopać. Niemiec przy uprawie nie pozwolił bawić się w judaszowskie bezrobocia. Wiadomo, że o głodzie mądry będzie głupim, waleczny — słabym, bogaty — nędzarzem; niewielka z głodnych pociecha! Żeby żyć, trzeba jeść, żeby było co jeść, trzeba pracować.. Ponieważ ziemia jest karmicielką żywych, trzeba, żeby ani łokieć polskiej ziemi nie leżał ugorem. Kto ma rozum i sumienie, ten użyje wszelkiej władzy rozumu, sumienia i wymowy w tym celu, żeby synowie i córki polskie pracujący na roli nie cofali rąk od pługa, brony, kosy i sierpa, lecz owszem, aby z ukochaniem samego trudu przykładali ręce do ciężkiej i znojnej pracy, bo praca ich rąk ma żywić Matkę, polską Ojczyznę. Kto ma rozum i sumienie, ten szkodliwe rzeczy winien usuwać, a pożyteczne wprowadzać. Wszyscy winni pracować, jako dzieci jednej matki, ochoczo, gdyż „praca zbogaca". Wszyscy winni się zjednoczyć w miłości zmierzającej do tworzenia Polski potężnej: „zgoda bowiem buduje, a niezgoda niszczy". Szkoda, że o tych starych prawdach w Polsce zapomniało wielu. Dalej, byłoby też rzeczą wielce pożyteczną wdrożyć w mieszkańców wiosek, że czas — to skarb, którego zwłaszcza dzisiaj nie godzi się marnować. A jednak ileż to drogiego czasu muszą u nas marnować mieszkańcy gminy na ustawiczne podróże z wiosek do miasta powiatowego Ostrołęki. A wszakci z niektórych wsi w gminie Wachu jest do Ostrołęki przeszło 7 mil! Uwzględnić należałoby tak daleką podróż — o suchym chlebie. Szkoda czasu, szkoda zdrowia, szkoda butów. Tem bardziej, że biedny wędrowiec wezwany, przeszedłszy owe 7 mil, dowiaduje się na miejscu, że osoba, która go wzywała, jest dziś sama nieobecna, jutro wróci. Ogłoszono, że nafta, cukier, sól, rzeczy jedne od drugiej potrzebniejsze, już są, już leżą na składzie; okazuje się, po przybyciu do Ostrołęki, że wszystko to dopiero nadejdzie. A kiedy? Niewiadomo! Jeżeli wogóle takie wędrówki są ze szkodą dla ludzi pracujących, to szkodliwe są tem bardziej w czasie zasiewów jesiennych, wiosennych, w czasie żniwa. Należałoby, żeby zarząd gminy, czyli wójt ze swoim pisarzem, służyli trocha więcej jako urząd pośredniczący pomiędzy władzą a ludnością, — zwłaszcza w sprawach mniejszej wagi. Należałoby, żeby nakazy urzędu gminnego były akuratniejsze, ściślejsze. Jasność i ścisłość nakazów oszczędziłaby też niejednej daremnej podróży stójki lub podwoiły. Należałoby, żeby podwody były dawane urzędnikom tylko w sprawach urzędowych, a nie w sprawach, acz dla urzędników pożytecznych — lecz osobistych. Łatwość brania podwód wzbudza w jednych chęć pod różowania, za to dla drugich staje się wielkim ciężarem.
Zet. (pseudonim autora tekstu) 
Gazeta Świąteczna 25 Kwietnia 1920 r