piątek, 3 maja 2019

Wykrot, Wydmusy, Zawady – wojna pozycyjna – 1915

Notatki na podstawie kroniki:
Infanterie-Regiment Nr. 150
(1 Warmiński - 150 Regiment Piechoty).


Nieprzerwane ataki nieprzyjaciela na nasze linie obrony niedaleko granic Prus Wschodnich trwały do początku kwietnia. Ataki wroga były zawsze krwawo odpierane. Gigantyczna ofensywa przeciwko Prusom Wschodnim z linii Narwi (w postaci ogromnych mas ludzi wylewających się z twierdz: Grodno, Łomża, Ostrołęka i z Przasnysza) nie powiodła się. Ogromne masy, które miały zalać Prusy Wschodnie, załamały pod murem ochronnym Prus Wschodnich. Nadszedł spokój i front zamarł w walkach pozycyjnych.
W tym czasie pozycje były umacniane i poszerzane, ustawiano dodatkowe zasieki z drutów kolczastych. 
Sztandar I Batalionu 150 Regimentu


Wykrot 1915

Wieś Wykrot stała się bazą wojskową.
Od czasu do czasu podejmowano akcje przeciw wrogom, np. by schwytać jeńców. W okopach załogi były zmieniane w regularnych odstępach, tak aby żołnierze mieli wystarczająco dużo czasu na odpoczynek. Stopniowo aktywność bojowa była coraz bardziej ograniczona do patroli. Również artyleria po obu stronach odzywała się sporadycznie, tyle, by czasem zakłócić pracę nad okopami. 29 marca 1915 -150 Regiment Piechoty dostaje uzupełnienia w postaci 500 ludzi. 10 Kompania składa się teraz z 220 żołnierzy. 
Wykrot. Pozostałości jednej z chat.

Na początku kwietnia z Dywizji przychodzi rozkaz, by wysiedlić wszystkich cywili znad pierwszej linii frontu, w tym ze wsi Wykrot. Akcja ta jest konieczna, ale jest też bardzo uciążliwa dla mieszkańców. Nie mogą ze sobą niczego zabrać, bo konie i wozy już dawno zostały zarekwirowane przez wojska. Wyjeżdżają więc z małym dobytkiem, załadowanym na wózki ręczne, tworząc długą kolumnę płaczących kobiet i dzieci oraz naburmuszonych mężczyzn. Wieś Wykrot licząca 122 gospodarstwa rolne, stała się prawdziwa męska. Spośród mieszkańców, została w niej tylko strasznie zaniedbana, pomarszczona, stara kobieta, ponieważ nie mogła maszerować i nie było dla niej transportu. Żołnierze zaopiekowali się nią. 12 kwietnia po długiej chorobie do Regimentu powrócił major Kittel i przejął II Batalion. Jak również pielęgniarka, siostra Elfriede Scherhans, która towarzyszyła regimentowi od początku wojny, a była ranna w wypadku karetki. Wieczorem 26 kwietnia dowódcy brygad i pułków zostają wezwani na naradę do dowództwa dywizji. Ekscelencja v. Staabs daje obraz ogólnej sytuacji i wyjaśnia konieczność wiązania sił rosyjskich, by nie mogli oni przerzucić wojsk na inne fronty. Dlatego też od czasu do czasu powinna mieć miejsce ofensywa w zmieniającą się linię frontu. 28 kwietnia 75 Dywizja Rezerwowa Piechoty stacjonująca po lewej stronie naszej Dywizji ma zaatakować pierwsza. Atak ten ma być wspierany aktywnością części sił z I i III Batalionu (150 IR). Przed atakiem poszerzono przejścia w linii zasieków i w polach minowych. Rozbrojono dwadzieścia min, a przy 21-szej znaleziono rozbity karabin, jagnięcą czapkę i epolety z oznaczeniem 9 Pułku Turkmeńskiego, a z pechowego żołnierza rosyjskiego nic nie zostało. 28 kwietnia o godz. 4.30 nasza artyleria otworzyła ogień, ale wkrótce i Rosyjska artyleria odpowiedziała. Wróg celował głównie w wieś Klimki i nasze lewe skrzydło. Cała wieś płonie. Jedyna zagroda we wsi, która się nie pali to ta z bocianim gniazdem, a bocianów nie odstraszają ani wybuchy granatów, ani gęste chmury dymu. O godzinie 6 rano kompanie szturmowe z I i III Batalionu ruszają do ataku, przechodzą przez przejścia w zasiekach z drutu kolczastego i z dużym impetem i niewielkimi stratami docierają do oddalonych o ok. 500 m rosyjskich okopów. Okopy były słabo obsadzone, więc Rosjanie szybko się wycofali na drugą, mocniejszą linię obrony. Atak 75 Rezerwowej Dywizji Piechoty – pod silnym ostrzałem artylerii nieprzyjaciela posunął się o zaledwie kilkaset metrów. Strzelcy okopali się na osiągniętych pozycjach, ale wieczorem w nadchodzących ciemnościach wycofano wszystkich na pozycje wyjściowe, ponieważ obecnymi środkami kolejne ataki na pozycje Rosjan wydawały się niemożliwe. 1 i 10 kompania naszego Regimentu zostały jednak na zdobytych pozycjach. W nocy przerzucono kozły z zasiekami drutu kolczastego, a okopy przebudowano frontem do wroga.
Stopniowo nadchodzi wiosna. Woda z topniejącego śniegu zmiękczyła grunt, na łąkach rozlewiska, a drogi zamieniły się w bagna, na których pojazdy zapadały się powyżej osi. Okopy także zapełniły się wodą. Ale wiosenne słońce wkrótce zaczyna wykonywać swoją pracę i wysusza ziemię w kilka tygodni. Rzeka Rozoga cofa się z zalanych łąk do swojego głównego koryta. Z tego powodu trzeba było rozbudować okopy obronne, szczególnie na prawym skrzydle, gdzie rozlana Rozoga stanowiła do tej pory wystarczającą zaporę. Również wróg rozbudowuje swoje pozycje. Często ich żołnierze zachowują się bardzo żywiołowo. Czasami muzyka, śpiew i krzyki w czasie wiosennych nocy docierają do nas bardzo wyraźnie. Słychać nawet głosy kobiet. Wioska Jazgarka została całkowicie zrównana z ziemią przez nasze haubice, ale Rosjanie trzymają tam pozycje bardzo wytrwale. We wsi Wykrot sporo się dzieje. Sprzęt i odzież są naprawiane lub wymieniane, sprząta się wioskę i kwatery. Wokół buduje się i naprawia drogi. Żołnierze w czasie przerw od służby z wielkim zapałem dbają o swoje kwatery, porządkują je, sadzą jodły i kwiaty, grodzą je białym drewnem brzozowym. W ten sposób Wykrot staje się pięknym ogrodowym miastem. Życie w Wykrocie przybiera coraz bardziej pokojowe formy. Buduje się stołówki, kasyna, odbywają się nawet spektakle teatralne, które są wystawiane przez stacjonujących tam artylerzystów. W celu promowania zainteresowań ogrodniczych powołano komitet, który przyznaje nagrody najpiękniejszym ogrodom. W odpowiednich miejscach przy rzece Rozodze przygotowano łaźnie i kąpieliska. Kompanie, które nie mają służby, chętnie przeprowadzają ćwiczenia i szkolenia bojowe. Dzięki grom sportowym - piłka nożna - ludzie pozbywają się nudy. W dniu 3 maja 1915 telegram z Grupy Armii Gallwitz'a nakazał usunięcie "z terenu operacji" siostry Elfriede, ponieważ pobyt pielęgniarek na froncie był niezgodny z przepisami. Siostra Elfriede towarzyszyła Regimentowi przez siedem miesięcy - prawdopodobnie jako jedyna w wojsku - w różnych kampaniach wojennych i zyskała ogromny szacunek wśród żołnierzy. Po małej imprezie na której był dowódca Regimentu i wszyscy oficerowie, 4 maja opuściła nasz Regiment na zawsze, ale zachowała się wierna pamięć o jej odwadze na pierwszej linii frontu. 
Wykrot. Siostra Elfriede.

Siostra Elfriede


W maju odbywają się w Wykrocie dwa nabożeństwa polowe, w które prowadzą ksiądz Euzebiusz i kapelan dywizji ksiądz Wenzel.
Młody franciszkański mnich (Euzebiusz) jest opalony na brązowo jak jego szata, ponieważ żaden kapelusz nie chroni go przed słońcem. Obecnie znajduje się w dobrej sytuacji budżetowej, bo otrzymuje odpowiednie wynagrodzenie z wojsku. Ale jako żebraczy mnich nie może posiadać żadnej własności, dlatego wszystko, czego nie potrzebuje na wydatki osobiste wysyła do swojego klasztoru, a mianowicie do biblioteki, która jako jedyna może przyjmować darowizny pieniężne.
Młody franciszkański mnich (Euzebiusz)



Wykrot. Oficerowie i kapelan dywizji ksiądz Wenzel


Nabożeństwo protestanckie.

12 maja 146 Regiment opuszcza szeregi 37 Dywizji Piechoty i udaje się w inne rejony teatru wojennego.

13 maja 1915 ponownie przyjeżdżają uzupełnienia (Ersatzmannschaften), więc kompanie mają teraz pełne składy osobowe i w tym samym czasie pojawiają się trudności w zaopatrzeniu w prowiant. Po opuszczeniu Dywizji przez 146 Regiment, pół-batalion 150 Regimentu został przeniesiony do obozu leśnego pod Myszyńcem do dyspozycji sztabu dywizji. Mimo że straty w walkach były teraz bardzo małe, to w tym wilgotnym, podmokłym terenie w kwietniu nastąpiło dużo zachorowań. Prosto ze szkolenia w Döberitz i obozu w Warthe przybyło do Regimentu dziewiętnastu młodych, nowo awansowanych oficerów, tak że duże luki osobowe zostały do pewnego stopnia wypełnione.
3 czerwca. Twierdza Przemyśla upadła, ponownie zajęta przez Austriaków! Z tej okazji, na rozkaz dywizji, o godzinie 12.00 w południe, na 30 km odcinku frontu zalewamy Rosjan huraganem ognia. Ze względu na spokojną sytuację na naszym froncie, dowódca Regimentu pozwolił na powrót orkiestry naszego Regimentu, która stacjonowała w batalionie zastępczym w Allenstein (Olsztyn). Gra ona teraz na przemian przy batalionach i czasem przygrywa żołnierzom na służbie w okopach. W połowie czerwca dowódca Dywizji Ekscelencja v. Staabs żegna się telefonicznie z oddziałami. Nowym dowódcą 37 Dywizji Piechoty zostaje generał Gustav Freiherr von Hollen . 
Wykrot.
Wypoczynek żołnierzy w Wykrocie.



Wykrot.


Wykrot. Pomnik poległych.


Wykrot. Podoficerowie kompani karabinów maszynowych.


Sztab II Batalionu 150 Regimentu. Wiosna 1915

Sztab I Batalionu 150 Regimentu - wiosna 1915










Notatki na podstawie kroniki:
Infanterie-Regiment Nr. 147
(2 Mazurski - 147 Regiment Piechoty)

Wydmusy 1915

Walki pozycyjne na południe od wsi Wydmusy.
28 marca - 12 kwietnia 1915 r.
Po ostatnich porażkach Rosjanie w końcu zrezygnowali z daremnych wysiłków, aby zaatakować Prusy Wschodnie z południa. Rosjanie zostali odparci na każdym odcinku frontu, wszędzie, gdzie nasze wojska broniły się na ziemi rosyjskiej. Prusy, prowincja ważna, produkująca sporo żywności dla ludności Niemiec, znów mogła spokojnie kontynuować swoją działalność, a dobra, wioski i miasta zniszczone przez wroga w bezsensownym okrucieństwie mogły być spokojnie odbudowane.
Rozpoczęło się nowe, znośne życie również dla naszego regimentu.
Regiment obsadza okopy na południe od wsi Wydmusy, przed wykopami są słabe zapory z drutu kolczastego. Okopy są zajęte od prawej do lewej przez oddziały I, II i III Batalionu 147 Regimentu. Przeciwnik jeszcze nie przegrupował swoich sił po wycofaniu się naszych oddziałów z Wachu. Przez cały pierwszy dzień, do naszych linii bez przeszkód drogą Wach-Wydmusy docierają rozproszeni po ostatnich walkach żołnierze. Później jednak Rosjanie obsadzają południowy skraj bagien. Odległość między nimi a naszymi liniami wynosi więc 2-3 km i nie dochodzi na tym odcinku do większych starć. Również artyleria wroga jest mało aktywna.
W końcu można było rozpocząć walkę z najgorszym wrogiem, wszami.
Po prawie dwóch miesiącach ludzie mogą wreszcie zrobić coś dla swoich ciał i naprawić znoszone mundury. A któregoś dnia spotyka nas szczególna niespodzianka: dostajemy dary w niewyobrażalnych ilościach, puszkowane jedzenie, ciastka, smakołyki, tytoń, nową bieliznę, wszystko to przysłane do Regimentu przez żonę naszego patrona, Jej Ekscelencję, Panią v. Hindenburg.
Szeroki odcinek bagien między naszymi pozycjami a wrogiem uniemożliwia wysyłanie patroli. W ten sposób cała energia skupia się na rozbudowywaniu okopów. Po przybyciu uzupełnień z Ersatz-Transportów nasze kompanie mają stany w ilości około 200 żołnierzy. Dzięki temu można było wycofać jeden z batalionów z okopów na wypoczynek do wsi Wydmusy. Bataliony w okopach są regularnie wymieniane. 

Olszyny, Zawady 1915
Wojna pozycyjna na wschód od wsi Olszyny i pod Zawadami. 13 kwietnia - 15 lipca 1915 r.
Od 12 kwietnia bataliony są pojedynczo wycofywane z okopów pod Wydmusami i przenoszone na nowe pozycje, luzując 151 Regiment Piechoty i 48 Regiment Piechoty Landwehry.
I Batalion obejmuje pozycje na północnym skraju Bagna Karaska, II Batalion na wysokich wydmach na wschód od wsi Olszyny, a III Batalion w małym lesie. Sztab Regimentu umieszczono w gospodarstwie na wzgórzu 125 w Bandysiach. Pozycja nie jest tak wygodna jak poprzednia. Wydmy i rozległe bagna, które są chronione jedynie przez szańce obronne i stanowiska ogniowe, stanowią jednak dobre cele dla artylerii wroga. Odległość między wrogimi liniami - oprócz prawego skrzydła - wynosi 400-800 m, dzięki czemu karabiny i karabiny maszynowe również mają skuteczny zasięg. Wrogie ostrzeliwanie naszych stanowisk przez piechotę jest irytujące i trzeba ich uciszać miotaczami min. Regiment obsadza niezwykle długi odcinek frontu, prawie 5 km. Dlatego też Regimentowi zostaje dodatkowo podporządkowany Landszturm-Batalion Deutsch Eylau, a niedługo później także I Batalion Piechoty Landwehry Bitterfeld. Ich kompanie zostały rozmieszczone pomiędzy kompaniami regimentu.
Ciągłe wypady patrolowe pomagają utrzymać aktywność bojową oddziałów. Małe patrole są wysyłane dość często. Złapani jeńcy i czasem przybywający uciekinierzy dają jasny obraz sił przeciwnika. Rosjanie są nadal znacznie silniejsi od nas i mimo sporego zagęszczenia na pierwszyznach liniach, mają całe pułki w rezerwie. Najcięższa praca nie wymaga jednak walki z wrogiem, ale z ziemią. Na wydmach, każda nowa wiosenna burza wypełnia pracowicie wykopane rowy wodą. Dopóki kompanie nie nauczyły się wzmacniać ścian okopu gałęziami jodły, a później wystarczającą ilością worków z piaskiem, skutkowało to tym, że okopy obsuwały się. Planowano duże prace drenażowe na bagnach, które w warunkach frontowych nie byłyby łatwe.
Z czasem pojawił się nowy wróg: wielkie upały i susze. Trzeba było kopać studnie. Wiele wysiłku sprawiało też powstrzymywanie pożarów lasów, które ciągle wybuchały tu i ówdzie, a rozprzestrzeniały się z ogromną prędkością. Jedyne pocieszenie, że wróg nie jest w lepszej sytuacji. Prawie każdego dnia ogromne chmury dymu ukazują, że pod tym względem jest u nich znacznie gorzej.
Starcia z wrogiem są sporadyczne, straty niewielkie. Lecz czasem trafiały się bezpośrednie trafienia od nieprzyjacielskiego ognia w niewykończone stanowiska i niekiedy straty spowodowane przez strzelców wyborowych wroga.
Kompanie odbudowują swe pełne stany osobowe dzięki Ersatz-transportom. Jedzenie jest dobre. Kuchnie polowe często muszą gotować dwa razy dziennie, aby poradzić sobie z ilością dostarczanego jedzenia. Ludzie stają się coraz bardziej wypoczęci i sprawniejsi.
2 czerwca, I Batalion Landwehry Bitterfeld zostaje zastąpiony przez III Batalion 48 Regimentu Piechoty Landwehry i użyty w lesie na wschód od wsi Zawady. A kilka dni później na pozycjach na południe od wsi, które ciągną się aż do brzegów Omulwi. O te pozycje toczyły się w marcu ciężkie boje, gdy Rosjanie przełamali tam front.
Obecnie stanowiska obronne są bardzo dobrze rozbudowane. Wybudowano tam też wzorcowe ziemianki mieszkalne. Szczególny zachwyt wzbudza segment sanitarno-kąpielowy oraz stanowisko dowodzenia batalionu.

Kopaczyska 1915
Walki o Kopaczyska 24 czerwca 1915 roku. Większa akcja bojowa przerwała spokój walki pozycyjnej. Na rozkaz Dywizji, wieś Kopaczyska miały zostać zaatakowane przez duży oddział. Zadanie zostało wyznaczone I Batalionowi 147 Regimentu, na godzinę 00.45 w nocy. Kompanie stały gotowe do ataku na cmentarzu na południe od wsi Zawady. Po krótkim przygotowaniu artyleryjskim, które nie było zbyt skuteczne z powodu ciemności, rozpoczęto atak na Kopaczyska 1 kompanią z prawego skrzydła.
Na lewo atakowała 2 Kompania szturmując szaniec znajdujący się przed rosyjskimi okopami. 3 Kompania atakował na wschód od wsi. Przebito się przez pozycje wroga, przy czym decydujące znaczenie miało zdobycie rosyjskiego szańca. Zaskoczony wróg uciekł, zdobyto 80 jeńców. Wkrótce jednak atak się załamał. 1 Kompania w trakcie kontynuowania ataku zostaje ostrzelana z prawej strony z flanki, zza rzeki Omulew, ze wsi Guzowatka, niezdobytej przez oddziały 2 Dywizji Piechoty. Przed 2 i 3 Kompanią Rosjanie się zorganizowali i wyprowadzili wściekłe kontrataki, które stały się bardzo niebezpieczne, z powodu tego, że 4 Kompania atakująca na skrajnej lewej flance nie wykonała swego zadania i utknęła przed pozycjami Rosjan. Dodatkowo, nasza artyleria strzelając w ciemności zaczęła razić nasze oddziały. Powstało zamieszanie.
Atak nie powiódł się. Wydano rozkaz odwrotu. Niestety, oddziały wycofywały się po świcie, czyli w blasku dnia. Otwarty teren i wściekły ostrzał Rosjan w kierunku uciekających powodował ciężkie straty.
Nocny atak na Kopaczyska kosztował I Batalion sześciu oficerów (dowódca 2 Kompanii oberleutnant Quassowski schwytany przez Rosjan, dowódca 3 Kompanii leutnant Boretius, ranny) i 259 zabitych, rannych i zaginionych żołnierzy.

Niefortunny atak tak opisuje Muszkieter Katkowski:
"Najbardziej szokujące godziny, jakie przeżyłem, to godziny szturmu na wieś Kopaczyska. Po przygotowaniu artyleryjskim, I Batalion naszego Regimentu ruszył do ataku. Do rosyjskich zasieków z drutu kolczastego dotarliśmy bez reakcji ze strony wroga. Dopiero gdy zaczęliśmy przecinać zasieki, Rosjanie zaczęli zalewać nas prawdziwym gradem żelaza. My, 1 i 2 Kompania, przebiliśmy się, natomiast 3 i 4 Kompania, musiały przed przebiciem się przełamać opór wroga. Wróg jest ze wszystkich stron, dostaliśmy się w ogień krzyżowy. Nie złamało to nas jednak i po krótkiej przerwie ponownie ruszyliśmy do ataku. Rosjanie wyszli z okopów i krzyczeli do nas, żebyśmy się poddali. Ostrzelaliśmy ich i wkrótce musieli się wycofać. Tylko nieliczni, najodważniejsi z nich, wytrwali. Ponieważ wokół nas rosło już wysokie żyto, nie dało się strzelać celnie w pozycji leżącej, musieliśmy klęczeć. Przyklęknąłem, ale w tym samym momencie zostałem postrzelony w głowę i straciłem przytomność.
Kiedy odzyskałem przytomność, wszyscy towarzysze już odeszli, a my ranni leżeliśmy przed pozycjami wroga. Mój towarzysz B., który został przy mnie, był ranny w ramię. Został u mego boku i pomógł mi czołgać się, ponieważ nie byłem w stanie samodzielnie chodzić. Odciągnął mnie z powrotem około 30 m, a wtedy znowu straciłem przytomność. W czasie, gdy Rosjanie zaczęli zbierać naszych rannych oprzytomniałem. Łzy napłynęły do moich oczu, chociaż nigdy nie płakałem. Wywołał je widok, jak traktowano naszych rannych. Podeszło również do mnie trzech wrogów. Zastrzeliłem pierwszego, a pozostali dwaj uciekli. Wycofałem się i do mojej kompanii wróciłem po 7 godzinach.”

Również ranny Oberleutnant Quassowski przepędził wroga pięcioma strzałami swojego pistoletu. Ale kiedy po południu Rosjanie przyszli ponownie przeszukać pole bitwy, nie mógł się już dłużej bronić i został schwytany.

W jednym z ostatnich postów opisałem nocną walkę o Kopaczyska 24 czerwca 1915 roku.
Udało się znaleźć zdjęcie z tego dnia.
Podpisane jako:
Niemcy wzięci do niewoli przez 36 Pułk Strzelców Syberyjskich w nocnym boju o Kopaczyska 11 czerwca 1915 roku.
Zdjęcie zrobiono we wsi Kierzek, gdzie odprowadzono jeńców.
(data podana jest wg kalendarza Juliańskiego, stąd wynika 13 dni różnicy w dacie)
Zdjęcie namierzone dzięki Albert Adyloff

Пленные германцы - санитарный транспорт. г. Кержек, июнь 1915 г.
Jeńcy niemieccy przy wozie sanitarnym. Kierzek, czerwiec 1915.
Żródło

______________________________________________
I na tym poście zakończę serię walk 37 Dywizji piechoty na terenie Kurpiowszczyzny w okresie przed “Letnią ofensywą w 1915 roku”.
Do wątku z tą dywizją postaram się wrócić w bliżej nieokreślonym czasie.

czwartek, 2 maja 2019

Klimki – marzec 1915

Notatki z kroniki: Infanterie-Regiment Nr. 146
(1 Mazurski - 146 Regiment Piechoty).

25 marca
I Batalion z Kompanią KM pozostaje w Wydmusach, zaś II i III Batalion zostają przerzucone do wsi Wykrot jako wsparcie dla oddziałów 150 Regimentu Piechoty, które zajmowały pozycje 6 km na południe od wsi (padał deszcz, na trasie przemarszu woda często po kolana)
Wieczorem, w oczekiwaniu na atak Rosjan na wsie Lipniki i Klimki, jedną z kompanii II Batalionu przemieszczono do wsi Gadomskie. Jeszcze w ciemnościach przed świtem, 26 marca, II i III Batalion przygotowują się do wsparcia natarcia 75 Rezerwowej Dywizji, stojącej po lewej stronie od naszych pozycji. Celem jest uzyskanie lepszych pozycji na zachód od rzeki Szkwa, a w razie potrzeby wsparcie sąsiedniej dywizji. 10 i 12 Kompania zbliżają się do głównych pozycji Rosjan i w godzinach popołudniowych osiągają wzgórze 125, położone 2,5 kilometra na zachód od wsi Klimki. W tym czasie oddziały 75 Rezerwowej Dywizji dotarły na południe od wsi Lipniki osiągając pozycje na linii Tartak-wzgórze 148.
27 marca II Batalion bez 5 Kompanii zostaje wycofany do wsi Wydmusy. 10 Kompania stacjonującą do tej pory na wzgórzu 125 na zachód od wsi Klimki obsadza okopy po 3 Kompanii z 150 Regimentu na skraju wsi, zaś 9 Kompania ze wzgórza zostaje przerzucona za rzekę Szkwa, gdzie spodziewano się kontrataku Rosjan. Wieczorem jednak wraca zza rzeki i obsadza okopy po naszej stronie rzeki. II Batalion bez 5 Kompanii przenosi się 28 marca do wsi Zdunek.
28 marca III Batalion wzmocniony przez 5 Kompanię obsadza pozycje na odcinku pomiędzy rzekami Rozoga i Szkwa. Las na zachód od wsi Klimki, który znajdował się na linii obronny był słabo obsadzony przez plutony 11 i 5 Kompanii. Sądzono ze ten odcinek jest wystarczająco chroniony przez bagna.
29 marca O 2:30 jeden z plutonów 11 Kompanii stacjonujący w lesie został zaatakowany przez silniejsze oddziały Rosjan. Większość żołnierzy w walce padło lub zostało rannych, trzynastu z naszych schwytali Rosjanie, takiej samej liczbie udało się wyrwać ze straconych pozycji i uciec. Rosjanom udało się nawet dotrzeć na tyły plutonów 5 Kompanii obsadzających zachodni skraj lasu, ale zostali odrzuceni, ponieśli poważne straty, a paru Rosjan dostało się do niewoli. 5 Kompania miała trzech zabitych i dziewięciu rannych. Stracone przez 11 Kompanię pozycje trzeba było odzyskać. Gdy nadszedł dzień, Rosjanie, którzy obsadzili zdobyte okopy, byli ostrzeliwani przez haubice. Około południa, 11 Kompania otrzymała rozkaz, by odbić utracone pozycje. 1 i 2 Pluton mimo padających wokół szrapneli, z krzykiem na ustach dociera na szczyt wzgórza. Wspierani są przez karabiny maszynowe 150 Regimentu Piechoty, który skutecznie flankował Rosjan. Wróg nie wytrzymał nerwowo i z okopów wylała się fala uciekających. 900 jeńców dostało się w ręce 11 Kompanii 146 IR, 70 Rosjan, w tym kapitan i porucznik leżało martwych w rowie. Sama 11 Kompania (nie licząc tych co zginęli i dostali się do niewoli, gdy stracono wzgórze nocą) straciła tylko trzech zabitych i czterech rannych. Raport wojenny z 30 marca donosił: "900 Rosjan schwytano we wsi Klimki".

Mapa walk Klimki 28-29 marca 1915



I Batalion 146 Regimentu został wycofany z linii frontu i przeniesiony do wsi Zdunek.
Kolejne tygodnie nie obfitowały w żadne istotne wydarzenia. W dniu 1 kwietnia skład Regimentu wynosił 24 oficerów i 1455 żołnierzy, ale zdolnych do walki było tylko 18 oficerów i 1392 żołnierzy. Rosyjska zima z silnymi mrozami na zmianę z mokrą pogodą i bagiennym klimatem nie sprzyjały dobremu stanowi zdrowia ludzi. Dni mijały na rozbudowie linii obronnych. I i II Batalion pozostawały w rejonie Myszyńca, zaś III Batalion 146 Regimentu na południe od wsi Klimki razem z oddziałami 150 Regimentu Piechoty. Aktywność bojowa na froncie stopniowo malała. Ograniczała się ona głównie do wymiany ognia artyleryjskiego po obu stronach i na akcjach patrolowych. Do połowy kwietnia kompanie dostały uzupełnienia, tak że siła bojowa regimentu wzrosła do 41 oficerów i 2273 żołnierzy. W ciągu jednak kolejnych czterech tygodni choroby znowu zredukowały regiment do stanu 37 oficerów i 1762 żołnierzy.
12 maja 1915 bataliony regimentu zostały nagle wycofane z frontu i ku ogólnemu zaskoczeniu musiały oddać swój sprzęt w Myszyńcu.
Po krótkim marszu żołnierze zostali zakwaterowani na południowy-wschód od Ortelsburga (Szczytno). To było podnoszące na duchu uczucie, bo znów byliśmy na ojczystej ziemi. Po kilku zasłużonych dniach odpoczynku, w czasie których zniknęły ostatnie oznaki zimy, bataliony przemaszerowały do Ortelsburga, skąd 15 maja 1915 zostały załadowane do pociągu i przetransportowane do punktu zbiórki nowej dywizji. Niniejszym regiment na zawsze pożegnał się ze swoją 37 Dywizją Piechoty.
Nową 101 Dywizję Piechoty utworzono z 45 Wschodniopruskiego Regimentu Piechoty, 59 Poznańskiego Regimentu Piechoty oraz naszego 146 Mazurskiego Regimentu Piechoty. Regiment został w miejscu zgrupowania do 25 maja i w tym czasie otrzymał uzupełnienia w ludziach oraz nowe karabiny, które zastąpiły te pozostawione w Myszyńcu.
Wspólne ćwiczenia marszowe i bojowe scaliły nową jednostkę, a 25 maja koleją przetransportowano Dywizję w inny rejon teatru wojennego, tym razem w ciepłe, słoneczne rejony południowych Węgier.

Regiment w czasie wojny zaczepił o Turcję, Palestynę, Syrię, ale to już inna historia.
_______________
Te same wydarzenia opisane są w kolejnej kronice.


Notatki z kroniki: Infanterie-Regiment Nr. 150
(1 Warmiński - 150 Regiment Piechoty).


Między rzekami Szkwa i Rozoga.
21 marca 1915 rano II i I Batalion z 150 Regimentu Piechoty (I Batalion w składzie: 2, 3 i 4 Kompania) oraz Kompania Karabinów Maszynowych zastępują II Batalion i połowę III Batalionu z 4 Regimentu Piechoty Landwehry (4 LIR) na linii frontu. 1 Kompania ze 150 Regimentu (150 IR) została we wsi Wykrot jako rezerwa. Po obsadzeniu odcinka frontu między rzekami Szkwa i Rozoga oba bataliony wykorzystując panujący spokój w walkach, umacniają i rozszerzają pozycje obronne. III Batalion z 150 IR ma dzień odpoczynku we wsi Bandysie i jest do dyspozycji alarmowej dowódcy 258 Rezerwowego Regimentu Piechoty (258 RIR).
24 marca 1915
Do wsi Wykrot przybywa 7 Batalion Strzelców (Westfälisches Jäger-Bataillon Nr.7)wraz Kompanią Karabinów Maszynowych, wzmocnić sekcję obrony między rzekami Szkwa i Rozoga.

W okopach strzeleckich. 150 IR. Wiosna 1915.


26 marca 1915
75. Rezerwowa Dywizja Piechoty stacjonująca na lewo od nas planuje atak, by uzyskać lepszą wysuniętą pozycję na linii frontu. Aby wesprzeć to przedsięwzięcie, III Batalion 146 IR zajmuje pozycje bliżej rejonu wsi Tartak i Lipniki. 10 i 12 Kompania ze 146 IR zajmuje i obsadza tymczasowo wzgórze 125, około 2,5 km na zachód od wsi Klimki i około 600 m przed głównymi liniami Rosjan. Oczekiwany cel skupienia na sobie wrogich sił został osiągnięty w pełnym zakresie. Wróg został nakłoniony do ataku i zebrania dużych sił przed naszym frontem we wsi Klimki. Wieczorem obie kompanie wróciły do Wykrotu po tym, jak 75 Dywizja osiągnęła linię Tartak - wzgórze 148 na południe od wsi Lipniki. 
 
Gustav Freiherr von Hollen, dowódca 37 Dywizji w okopach pod wsią Klimki
 


27 marzec 1915
W nocy 27 marca przeciwnik zbliżył się o 400 m na lewym skrzydle na odcinku obrony między rzekami Szkwa a Rozoga w rejonie 2 Kompani ze 150 IR.
Wczesnym rankiem rosyjska artyleria energicznie ostrzeliwuje pozycje 2 Kompanii (150 IR). W miarę jak wróg wzmacnia swe siły, 1 Kompania (150 IR) zostaje rozmieszczona na tyłach 2 Kompanii (150 IR) oraz 9 i 10 Kompanii (146 IR) koło wzgórza 125 na zachód od wsi Klimki. Popołudniu, 9 Kompania (146 IR) przekracza rzekę Rozoga na lewym skrzydle tego odcinka obrony 73. Brygady Piechoty, gdzie spodziewany jest atak. Wieczorem 1 Kompania (150 IR) zastępuje 2 Kompanię, która w ciągu dnia znajdowała się w ogniu artylerii wroga. 10 Kompania (146 IR) zastępuje w okopach pod wsią Klimki 3 Kompanię (150 IR).

Okopy strzeleckie pod wsią Klimki.



28 marca, po tym jak nasze oddziały wycofały się z Wachu, 9 Kompania z 146 IR przechodzi na drugą stronę rzeki Rozoga i o 2:30 rano wysadza most. Obsadza stanowiska obronne po drugiej stronie rzeki.
W ciągu dnia nasze pozycje są ostrzeliwane przez rosyjską lekką i ciężką artylerię.
Wieczorem (28 marca) 11 Kompania z 146 IR przegrupowuje się na zachód od wsi Klimki dwoma plutonami obsadzając las między 5 Kompanią z 146 IR a wsią.
"W całkowitej ciemności pluton dotarł na swoje miejsce, bezpośrednio z prawej i z lewej nikogo nie było, a komunikacja z sąsiednimi plutonami była utrzymywana tylko przez patrole”. Wydawało się jednak, że teren jest wystarczająco chroniony, szczególnie, że przylegał do bagien. Ledwo jednak pluton rozlokował się na nowym stanowisku o 2:30 (nocą 29 marca), został ostrzelany z flanki i zza pleców. Większość ludzi zginęła lub została raniona, trzynastu dostało się do niewoli, tyleż samo przebiło się na tyły bez szwanku.”

Kapitan Haenicke pisał o nocnym ataku na 11 Kompanię 146 IR:
"Rosjanie próbowali przebić się w nocy pod wsią Klimki przez pozycje, które zajmował nasz 3-ci Pluton z karabinem maszynowym. Mimo całkowitej ciemności, dowódca 1-go Plutonu około 3:30 zauważył duże masy wrogich żołnierzy, kolumny przemieszczających się Rosjan i nakazał otworzyć ogień. Do walki włączył się także 3-ci Pluton. 1 pluton do 6:30 zużył 8000 naboi, tak wielu nie wystrzelono jeszcze w tak krótkim czasie w całej kampanii".

Leutnant Reichert, dowódca 4 Kompanii 150 IR tak relacjonuje walki między Szkwą a Rozogą:
"Nieszczególnie zadowoleni byli żołnierze z 4 Regimentu Landwehry, kiedy pojawiliśmy się na początku wiosny, 21 marca, aby przejąć ich stanowisko, które tak wspaniale rozbudowali w trakcie spokojnego okresu na froncie (okopy, schrony – miasteczko leśne).
4-tej Kompani przydzielono stosunkowo krótki okop, na lewo od okopów podchodzących do wzgórza 125. Tworząc kąt rozwarty na naszej flance znajdowała się 2 Kompania, frontem do pozycji nieprzyjaciela, które znajdowały się gdzieś w lesie. Po lewej stronie, w odległości około 600 m, znajdowało się niewielkie zalesione wzgórze, które na noc obsadzane były przez dwie grupy, na przemian przez oddziały 146 IR stacjonujące w Klimkach i moich ludzi z 4 kompanii.
Na prawym skrzydle do pozycji w Klimkach było 1000 metrów. Odcinek ten nie był umocniony, co bardzo nas martwiło. Pojawiły się zwiastuny odwilży, 23-go marca odwiedziły nas szpaki, 24-go marca do wsi Klimki przyleciał pierwszy bocian i sprawdził uszkodzenia gniazda. W międzyczasie rosyjska artyleria rozdzielała swoje poranne i wieczorne błogosławieństwa na Klimki i wzgórze 125, jak w zegarku, co do sekundy w wyznaczonym czasie. Do okopów pod wsią Wach podszedł Panje (tym razem raczej tak określono rosyjskiego żołnierza), zatrzymał się i wykrzyczał, prawdopodobnie z polecenia dowódcy, dla nas wiadomość.
Krzyczał, że Przemyśl upadł.
(w tych dniach Twierdza Przemyśl skapitulowała)
Noc z 26 na 27 marca, 3.30 rano:
"Poruczniku, nadchodzą!" - próba zaskoczenia nas przez Rosjan nie powiodła się, więc niedługo później rozbrzmiała wściekle ich artyleria.
Szczególnie pozycje 2-ej Kompani ostrzeliwane były przez wszystkie kalibry. Potem Rosjanie znowu ruszyli naprzód. - Dwukrotnie atakowali, dwukrotnie ich odparliśmy. Po dwóch godzinach wszystko się skończyło - ale niezupełnie! Z przerwami częstowała nas ich ciężka artyleria, uszkadzając jeden z naszych wygodnych schronów - rozrywkową kantynę. (27 na 28 marca)
Tej nocy to 146 Regiment obsadzał plutonem małe wzgórze na naszej lewej flance. Regularne patrole cały czas utrzymywały kontakt z odosobnionym plutonem 11 Kompanii 146 Regimentu.
Kozły z drutem kolczastym przesunięto do przodu, bo … „może coś się wydarzyć niezwykłego” … proroctwo się spełniło.
O 3:30 rano punkt obserwacyjno-nasłuchowy z małego czubka lasu, sygnalizuje: "Nadchodzą!".
W blasku flar zobaczyliśmy ich, przeszli już druty kolczyste. We wsi Klimki narastają odgłosy walk, nasze pozycje też stamtąd zostają ostrzelane, wtedy to Unteroffizier Petersmann oberwał kulą w plecy, prosto w płuca.
Wydawało się ze w kierunku wzgórza nie ma jakiś zdecydowanych ataków, więc nasz karabin maszynowy koncentrował się na innym kierunku. … Bo kto by chciał to mało przydatne strategicznie wzgórze? ... Czy wzgórze dalej miało obsadę? … Ostrzał z tamtego kierunku wzbudzał wątpliwości … Czy dalej się trzymają, czy już pędzą ich jako jeńców do Ostrołęki, jak naszą 10-tkę*? … Ten chol**** mały pagórek wśród bagien, siedział w umysłach, wszyscy o nim rozmawiali. … Z pewnością obsada odpierałaby ogniem każdego, kto próbowałby tam atakować. Światło flar nie wystarczało, by zobaczyć co działo się w tym oddalonym o 600 m miejscu. W końcu po niekończącym się oczekiwaniu, w nadchodzącym świcie zaobserwowaliśmy to, co od dawna podejrzewano. Małe wzgórze z sosnami miało zupełnie inny wygląd. Wyglądało jak mrowisko, panował tam zgiełk i gwar, bieganie tam i z powrotem. Rosjaninie się okopywali.
Mieliśmy nowy cel … wisienkę na torcie.
Unteroffizier Hofmann, mały cukiernik, popędził powiadomić baterię Landszturmu. Najlepsi strzelcy zostali ustawieni na lewym skrzydle krótkiego okopu i wraz z karabinami maszynowymi ostrzelali Rosjan, którzy zajęli pozycje frontem do wsi Klimki. Unteroffizier Weiland wyróżniał się swoimi niezawodnymi strzałami. Na wysuniętym stanowisku Unteroffizier Woelk wraz ze swoją drużyną częstował Rosjan granatami odpalanymi z karabinów, szczególnie skupiał się na oddalonej o 200 m kępie krzaków, gdzie na pewno był ukryty karabin maszynowy.
Mimo, że mała skuteczność tej broni nie pozwalała osiągnąć zamierzonego celu, to użycie tej nowej broni miało ogromny wpływ na Rosjan, wzbudziło ich niepokój. - Nagle w naszych wykopach nastąpił wybuch, gęsta, czarna chmura dymu wydobywała się z miejsca, gdzie stał Woelk. Ranni żołnierze, którzy zajrzeli tam zza załomu okopu, zauważyli, że Woelk leży z karabinem i rozwaloną głową. Niezależnie czy to czuły, wrażliwy, uzbrojony detonator wybuchł w trakcie strzelania, czy może wrogi pocisk trafił w wystający znad krawędzi okopu granat; w każdym razie to właśnie on był odpowiedzialny za utratę większości tamtejszej drużyny. Obrzydliwe szczątki naszego towarzysza, pogrzebaliśmy w pośpiechu!
Ogień "Brazylijczyków", jak nazwaliśmy baterię Landszturmu z powodu jej gorących jak Brazylia dział zbudowanych przez zakłady Kruppa, przez cały czas nękały pozycje Rosjan na "Russenkopf". Około południa, 11 Kompania 146 IR przy silnym ogniu ze strony nieprzyjaciela bierze wzgórze szturmem, a ogień z naszych okopów powoduje ucieczkę Rosjan. W ten sposób 11 Kompania 146 IR bierze 700 jeńców z 34 Pułku Strzelców Syberyjskich z Władywostoku. Zginęło 70 Rosjan. Nasze straty były stosunkowo niskie.
W czasie stacjonowania 4 Kompanii z 150 IR w okopach pod wsią Klimki, straciliśmy dwóch podoficerów i siedmiu ludzi, w tym jednego podoficera i jednego martwego żołnierza. Wieczorem otrzymaliśmy rozkaz, że opuszczamy okopy i przenoszą nas na wypoczynek. Następnego ranka odmaszerowaliśmy do wsi Wykrot".

W niewoli niemieckiej. Wspomnienia z czasów wielkiej wojny.

Witam. Mój dziadek Leon Janczarski brał udział w bitwie pod Zawadami, należał do 37 Pułku Strzelców Syberyjskich i dostał się do niewoli 1o marca 1915 (widnieje na liście strat z tego dnia). Zdarzenie to opisał we wspomnieniach z niewoli niemieckiej,które ukazały się w Gazecie Świątecznej. … Swoim postem wykonał Pan dla mnie fantastyczna robotę ... Pozdrawiam serdecznie (wysłałem Panu zdjęcie z fragmentami wspomnień mojego dziadka).
 
Dziękuję @Gabriel Janczarski za zdjęcie z fragmentem strony z gazety, odnalazłem wszystkie odcinki wspomnień w Gazecie Świątecznej i podzielę się nimi w poście.
O licznych walkach we wsi Zawady pisałem w niedawnych postach.
Poniżej scalone fragmenty wspomnień Leona Janczarskiego, drukowane w kilku wydaniach Gazety Świątecznej z lat 1931.
Nie poprawiałem na „współczesne” słów używanych w tamtych latach.

Na zdjęciu jeńcy wojenni, którzy w marcu 1915r dostali się do niewoli 150 Regimentu Piechoty w czasie walk na Kurpiach.



W niewoli niemieckiej.
Wspomnienia z czasów wielkiej wojny.

Jako żołnierz wojska rosyjskiego w czasie wojny europejskiej przybyłem ze swoim oddziałem na niemiecką lińję bojową na początku roku 1915-go i brałem udział w kilku bitwach z Niemcami około miasta Ostrołęki nad rzeką Narwią. Jednego dnia wyparliśmy Niemców z ich rowów strzeleckich, aby zająć wioskę Zawady. Niemcy cofnęli się pod samą wioskę, a my, z powodu braku dowódców kompańji, przesiedzieliśmy dzień i noc w zajętych rowach. Następnego poranku zauważyliśmy, iż Niemcy ruszyli na nas w rozsypce. Zaczęliśmy strzelać do nich z karabinów, ale z braku dobrej komendy strzelano w nieładzie i za mało. Mnie po kilku wystrzałach zepsuł się zamek u karabina, usunąłem się więc do dołu obok rowu, aby ten zamek jakoś naprawić. Zmieszany i przestraszony tem wszystkiem, majstruję jak mogę przy karabinie, a w rowach słyszę krzyk i zamieszanie: jedni nawołują do rozpoczęcia jak najsilniejszego ognia, drudzy, widząc przewagę Niemców, radzą poddać się odrazu, bo inaczej wszystkich nas w rowach wybiją pociskami armatniemi, a doreszty bagnetami wyklują. Naraz wszystko przycicha. Wyskoczyłem z dołu. W rowach już nie widzę swoich kolegów. natomiast nad rowami — Niemcy z najeżonemi bagnetami. Rzucam karabin i podnoszę ręce do góry na znak poddania się, aby mi przynajmniej życie darowali. Niemcy wskazują mi, abym uciekał na ich stronę. Biegnę ku Niemcom, którzy jeszcze małemi gromadkami podążają na pomoc pierwszym. Spotykając się ze mną wymyślali coś, grożąc przytem pięściami lub karabinem; jeden uderzył mnie szablą przez ramię, ale widocznie lewą stroną, bo nie odniosłem żadnej rany. Nareszcie dobiegam do miejsca, gdzie moi towarzysze stoją już w gromadzie wśród niemieckich żołnierzy. — I tyś, kolego, tutaj? — woła ktoś zboku. — Spoglądam; a to mój najlepszy towarzysz! — Bardzo się cieszę, że znów będziemy razem. — Przerywamy jednak rozmowę, bo Niemcy zaczynają nas obszukiwać po kieszeniach, czy nie mamy granatów. Wnet zauważyli, że mamy na nogach dobre buty, więc wprost zmuszają, żeby się z nimi zamieniać, także i rękawice, jeżeli ktoś z nas miał dobre. Jeden z oficerów podchodzi do nas i pyta po polsku, czy jest kto z Polaków między nami. — Jest nas kilku — odpowiadam mu. — Zaczął więc wypytywać o położenie naszego pułku i nazwiska dowódców, i dlaczego jesteśmy tacy brudni i zasmoleni, gdyż nie myliśmy się już od dwóch tygodni, ani nawet płaszczów na noc nie zdejmowali.— Wreszcie ustawiono nas czwórkami i na- przód marsz! Conajgorszy przestrach zaczął mnie już opuszczać i choć ze spuszczoną głową postępuję naprzód. Podeszliśmy pod wioskę, gdzie stała niemiecka kuchnia polowa. Kazano nam posiadać na ziemi, kilku żołnierzy pozostało przy nas na warcie, a reszta poszła na obiad. Sądziliśmy, że może cośkolwiek pozostanie z tego obiadu, więc i nas choć trocha nakarmią na dalszą podróż, bo nie wiem jak kto, ale ja jeszcze od wczoraj nic nie jadłem. Niestety, sami pojedli i znów naprzód marsz! Idziemy w milczeniu o głodzie. Wreszcie o zachodzie słońca doszliśmy do wioski, która prawdopobnie nazywała się Myszyniec.
 
Tutaj obok nowowybudowanego kościoła znajdował się stary mały kościółek. Do owego kościółka wegnali nas wszystkich na nocny spoczynek i zamknęli. Posiadaliśmy ze znużenia i głodu na podłodze. Niektórzy moskale powychodzili z ciekawości na chór i przyglądają się organom, bo u nich w cerkwiach tego niema. Ale grać jakoś nikt nie próbował, bo już każdemu w brzuchu grały kiszki głodowego marsa, któregoby nawet kapela Namysłowskiego nie potrafiła zagłuszyć. Po chwili otwierają się drzwi, a w nich ukazują się niemieccy żołnierze z chlebem w rękach. Wtedy ze wszystkich piersi wydarł się jeden okrzyk: — „Sława Bohu, chleb niesut!“ — i cala gromada rzuciła się ku drzwiom, a najbliżsi pochwycili chleb w swoje ręce. Niestety, było owego chleba coś z pięcioro na przeszło dwustu ludzi! Trzymający chleb w okamgnienia wydobyli noże i zapuścili je w bochenki, lecz w tej chwili powstał straszny ścisk, krzyk i zamęt. Krzyczano, że wszyscy głodni, więc wszystkich jednakowo trzeba obdzielić, najbliżsi jednak z całą chciwością chwytali chleb, tak, że ten co rznął krzyczał: — Puśćcie chleb, bo wam palce pourzynam! — starając się przytem najwięcej sam skorzystać. Nie trwało może i piętnastu minut cale to przedstawienie. Ja nie dostałem ani kawałka, z wielką więc goryczą i smutkiem rzuciłem się w kąt, by jak najprędzej zasnąć, a w ten sposób choć na chwilę uwolnić się od smutnych i przykrych myśli! Jak długa wydała mi się ta noc! Nareszcie rano drzwi się otwierają, a oczy wszystkich skierowały się ku drzwiom. Wchodzą Niemcy, niosąc duży ceber czarnej kawy. Zaczęliśmy nabierać tej kawy w co kto mógł, ale już nie z taką chciwością, jak wczoraj chleb. Jakeśmy się nasycili tą czarną bez chleba, to już chyba nie potrzebuję opowiadać. Dość, że kiedy zaraz kazano nam stanąć w szeregi i ruszyć w dalszą drogę, to czułem w głowie zawrót, w oczach mieniło się, a w nogach brak posłuszeństwa. Kiedyśmy się już oddalili od wioski, jeden z jeńców, umiejący po niemiecku, poprosił niemieckiego żołnierza o chleb. Ten wyjął z kieszeni kilka sztuk ciastek suchych, podobnych z wyglądu do włoskich orzechów, i dał mu. Wtedy rzuciliśmy się wszyscy do owego jeńca prosząc, żeby nam choć po połowie dał. Widząc to, inny Niemiec wyjął znów kilka takichże ciastek i rzucił na ziemię. Rzuciliśmy się wszyscy do owych ciastek i uczyniliśmy taki ścisk, żeby nas był ani kijem, ani nawet wodą gorącą nikt nie rozegnał. Każdy z całą zaciekłością cisnął się do środka i chwytał coś po ziemi rękoma, sam nie wiedząc co, depcząc przytem jeden drugiemu po nogach, a co gorsza i po rękach. Nie zauważyłem nawet, czy który z towarzyszów co pochwycił, bo po rozejściu się widziałem tylko białe placyki na ziemi, a ja sam tyle skorzystałem, że czułem ból w palcach u rąk i nóg. Rzucali też i drudzy Niemcy takie ciastka sobie na śmiech, a za każdym razem odbywało się to samo, co i pierwszy raz. Jeden z kolegów dał mi kawałeczek chleba, a drugi kamyk cukru, z czego się bardzo cieszyłem. W godzinach popołudniowych doszliśmy do jakiejś wioski już pod zaborem niemieckim, ale ludzie tam mówili jeszcze dobrze po polsku. Tu nas zatrzymano, bo żołnierze, którzy nas dotąd pędzili, mieli się wrócić na wojnę, a inni mieli przyjść po nas. Na placu w środku wioski stały wozy wojskowe z obrokiem dla koni. Niektórzy z nas zauważyli, iż w obroku jest namieszane sporo cukru, więc brali obrok do ust i ssali sok cukrowy, aby się w ten sposób cośkolwiek pożywić. Z najbliższym domów ludzie zdjęci litością wynosili nam po kawałeczku chleba lub ziemniaków, a nawet i brukiew surową, ale to wszystko tylko było jakby podrażnieniem naszego głodu. W tej rospaczliwej chwili przyszła mi do głowy zbawienna myśl, iż mam w kieszeni lornetę, czyli dwie rurki ze szkłami przybliżającemi, którą znalazłem w rowach niemieckich, więc poproszę kogoś z cywilnych, czyby mi nie dał kawałka chleba za tę marną dla mnie w tej drwili rzecz. Podszedłem do pierwszego z tą wielką prośbą, i ku mojej nadludzkiej radości, pomysł mój udał się, bo ów człowiek dał mi za tę lornetę mały chlebek, ważący co najmniej jeden kilogram, za co będę mu całe życie bardzo wdzięczny. Schowałem chleb pod płaszcz i pobiegłem za wozy, aby ktoś z jeńców nie zauważył, bo byliby gotowi siłą go wyrwać. Później dopiero łamałem po małym kawałeczku i niepostrzeżenie kładłem do ust. Nigdy w domu rodzicielskim nie jadłem czegoś tak smacznego, jak w owej chwili wydawał mi się ten razowy chleb! Wkrótce też przyszli żołnierze i popędzili nas w dalszą podróż. Z głodu, a później z najedzenia się suchego chleba dostałem gorączki, jak i wielu innych, więc idąc drogą chwytaliśmy rękoma śnieg i gryźliśmy z pragnienia jak brukiew. Szliśmy tak pewnie ze sześć godzin, bo dopiero o północy przyszliśmy do miasta Cieszyna(?), gdzie nas zapędzono do jakiegoś wojskowego budynku. Tam pokładliśmy się, gdzie kto mógł. Lecz zasnąć prawie nikt nie mógł, bo oprócz głodu zaczęliśmy jeszcze odczuwać drugą biedę, a tą było robactwo, od którego się już za kołnierzem, a nawet i w całem ubraniu aż rojiło. W całem tem mieszkaniu, gdzieśmy się znajdowali, słychać było wówczas tylko skrobanie się i tarcie o ściany, i dopiero pod naciskiem gwałtownej senności zaczęliśmy powoli zasypiać, oddając swoje ciało na pastwę tej drobnej nierogacizny. Rano rozbudziła nas straż i rozkazano nam wychodzić na plac, gdzie ku wielkiej naszej radości, zobaczyliśmy Niemców, niosących kocioł zupy, którą zaczęto zaraz rozlewać. Dali też i po kawałku chleba. Pozostaliśmy tam jeszcze na drugą noc. Po raz pierwszy jako tako nas nakarmiono, tak samo i drugiego dnia przed południem, a po południu przyszli żołnierce i popędzili nas na stację kolejową, zkąd pociągiem odjechaliśmy do obozu jeńców rosyjskich w mieście Hammersztajnie.
 
Przejechaliśmy noc i dzień, i w drugą noc przybyliśmy na miejsce. Zapędzono nas do wojskowej stajni, gdzie resztę nocy spędziliśmy jak kto mógł. Tam też rozmieszczono nas na czas dłuższy. Zaczęło się dla nas nowe życie, a zarazem i nowa nędza. Pożywienie dawano nam takie, abyśmy tylko żyli: rano pół funta chleba i pół kwarty czarnej kawy, na obiad zupa z brukwi lub buraków, a na wieczerzę polewka z mąki żołędziowej. Pracować — prawie że nie pracowaliśmy. ale bo też i siły każdy miał tyle, że ledwo mógł nogi po ziemi włóczyć. Niedaleko od nas mieszkał oddział niemieckich żołnierzy, którzy niezjedzone resztki obiadu wlewali do beczki na podwórku. Zauważyli to niektórzy z jeńców, więc cichaczem podbiegali tam i zabierali z radością to, co psy nie zżarły. Niektórzy z jeńców mieli jeszcze coś pieniędzy, ale kupić nic nie mogli, bo nas do miasta nie puszczano. Ale większość była zupełnie bez grosza. Było też między nami wielu nałogowych palaczy tytoniu. Tacy to pomimo największego głodu sprzedawali jeszcze ten jedyny kawałeczek chleba kolegom, a za pieniądze te kupowali sobie tytoń od Niemców. Z każdym dniem nędza nasza wydawała się straszniejsza. Każdy chodził po mieszkaniu lub po podwórku ze spuszczoną głową, podnosząc ją tylko czasami, aby spojrzeć na wielki zegar na koszarach, licząc przytem godziny i minuty, ile jeszcze brak do tej szczęśliwej dwunastej, o której wydawano nam jaki-taki obiad, a po obiedzie znów czekaliśmy wieczerzy. Nadeszły wreszcie i uroczyste święta Wielkiej Nocy. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że może choć obiad dostaniemy jakiś lepszy w tę wielką dorosną uroczystość. Ale próżne były nasze nadzieje! Pamiętam, jak to w ową Wielka Niedzielę wyszedłem na podwórko po kawę; byłem tak wyczerpany, że kiedy stanąłem w ogonku jak i wszyscy, uczułem, że mi. nogi w kolanach drżą, w głowie mi zaczęło szumieć, przed oczyma zjawiało się mnóstwo maleńkich gwiazdek, a nareszcie ogarnęła mnie zupełna ciemność. Zatoczyłem się i byłbym runął na ziemię, gdyby nie koledzy, którzy mię pochwycili pod ręce i zaprowadzili do mieszkania. W drugi dzień świąt oznajmiono nam, że przybędzie ksiądz i odprawi mszę świętą. Kto z katolików ma życzenie, może pójść na mszę św. Poszliśmy. Przybył ksiądz do jakiegoś baraku, gdzie przy ścianie był urządzony ołtarz. Pośrodku, był wymalowany krzyż na płótnie, a obok— czarny pruski orzeł. Kiedy kapłan miał już rozpoczynać msze św., odezwał się do nas w te słowa: — Moi kochani, zaśpiewajcie sobie jaką pieśń, bo Pan Jezus zmartwychwstał. Zaczęliśmy: „Wesoły nam dzień...." — choć w rzeczywistości był to prawie najsmutniejszy dzień w naszem życiu. W głowach naszych zarojiło się od wspomnień przeszłości, kiedy to, będąc w rodzinnym domu, śpieszyliśmy przy brzaskach porannej zorzy na tę uroczystą rezurekcję. Na wszystkich drogach i ścieżkach rojiło się wówczas od ludzi, a dźwięk dzwonów kościelnych tak wspaniale rozbrzmiewał wśród pól i chat wiejskich! W oczach naszych zaiskrzyły się łzy, a z piersi z wielkim trudem wydobywaliśmy chwalebne Aleluja! Po świętach przyszedł do nas oficer niemiecki, którego nazywaliśmy komendantem obozu. Przedstawiliśmy mu zażalenie co do naszego pożywienia. Odpowiedział nam, źe wkrótce już będziemy porozsyłani na różne roboty, a tam z pewnością dostaniemy lepsze pożywienie. Cieszyliśmy się więc choć nadzieją. Powoli zaczęły się dnie coraz cieplejsze, aż nareszcie pewnego dnia oznajmiono nam, że już jutro odjedziemy ztąd na roboty. I rzeczywiście, na drugi dzień popędzono nas na stację kolejową, a ztamtąd powieźli nas gdzieś w dalsze, nieznane nam strony.
Przejechaliśmy noc i połowę dnia i wysiedliśmy na stacji w Labjau. Tam zapędzono nas do jakiegoś miejskiego ogrodu, gdzie nas podzielili na małe oddziały. Ja znalazłem się w gromadzie, złożonej z trzydziestu ludzi, w czem samych Polaków było szesnastu. Zaraz też dodano nam trzech żołnierzy, starych już Niemców, jako naszych strażników, a zarazem i opiekunów, którzy po otrzymaniu jakichś papierów popędzili nas pieszo do jakiegoś dworu do robót polnych. Dwór ten był odległy od miastecka Labjau prawdopodobnie dwanaście kilometrów. To też dopiero przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca przybyliśmy do owego dworu. Zawołano nas tam zaraz z podwórka do kuchni robotniczej, a nam też to tylko na myśli było, bo i dzisiaj głód był pierwszym naszym towarzyszem. W kuchni zastaliśmy starą kucharkę i młodą dziewczynę, jej pomocnicę. Zaraz też zjawił się we drzwiach rządca, gruby, barczysty Niemiec. Patrzyli oni na nas z wielkiem zaciekawieniem, bo pierwszy raz podobno widzieli „moskali", a różne bajki o tych moskalach im prawdopodobnie opowiadano: że są poobrastani na twarzy, więcej do niedźwiedzi podobni niż do ludzi, a kiedy wezmą niemieckich żołnierzy do niewoli, to prawie , wszystkich zabijają. My zaś posiadaliśmy na ławkach i z wielką niecierpliwością oczekiwali, kiedy się ukażą przed nami miski z jakiśmkolwiek jadłem. Nareszcie zjawiła się przed każdym miska, a na niej barszcz z ziemniakami. Ba! Między ziemniakami coś jeszcze ciemnego pływa! Oczy nas chyba nie mylą: to mięso! W jednej chwili pochwyciliśmy łyżki i poczęliśmy szybko zmiatać wszystko co było na miskach. Nie trwało to i dziesięciu minut, a wnet słychać było już tylko brzęk łyżek po próżnych miskach. Niemki spoglądały z uśmiechem jedna na drugą dziwiąc się zapewne naszej sprytności w jedzeniu, rządca zaś spoglądał dumnie, dając do zrozumienia, że to on właśnie od dzisiejszego dnia jest naszym chlebodawcą. Nareszcie zwrócił się do nas i zapytał, czy mówi kto po niemiecku. Ja trocha potrafię — odezwał się jeden Polak z ziemi warszawskiej. Więc wy będziecie u mnie pracować — mówi dalej rządca. — Jeżeli będziecie dobrze pracować, to i ja będę dla was dobry. Płacił wam będę od pięciu do dwudziestu fenigów dziennie, zależnie od tego, jak się kto będzie starał. Tośmy trafili na bardzo oszczędnego człowieka — pomyślałem sobie, — ale trudno. Inaczej dlaczegóżby się zwało niewolą to nasze życie? Nareszcie kazał wyjść przed dom, tutaj nam dano po jednej derce i służący poprowadził nas na nocleg do jakiegoś budynku. Był to widocznie jakiś śpichlerz, ale że był wilgotny i powietrze w nim stęchłe, więc zamiast zbożem wypełnili go niewolnikami, a niewolnicy, niejako mniejszość w sejmie, musieli się na wszystko zgodzić. A dziś kiedy sobie to wszystko przypominam, to dziękuję Bogu, że nas chociaż do Brześcia nie odesłali. Przespaliśmy tę noc ze smakiem, a rano rozbudziła nas nasza straż i zaraz poszliśmy kopać ziemię do ogródka. O godzinie ósmej zawołano nas na śniadanie, które, się składało z kawałka chleba i polewki z otrąb. Obiad — znów ziemniaki i barszcz. Na wieczerzę dano nam po małym śledziu i ziemniaki w skórkach ugotowane. A że ziemniaki postawiono dla wszystkich w jednem naczyniu, więc rzuciliśmy się na nie z wielką natarczywością; bojąc się zaś, żeby ktoś więcej nie zjadł, nie obieraliśmy nawet ze skórek, byle tylko prędzej, a przez to i więcej zjeść, z czego znów kucharki miały śmiech. I tak zaczęliśmy pracować z dnia na dzień. Pożywienie było trocha lepsze niż w obozie, ale za mało, tembardziej, że dzień był już większy, a pracować trzeba było do pół do ósmej wieczorem. Wyglądaliśmy zawsze niedzieli, a i w tę czasami musieliśmy pracować.
 
Wielu z nas czuło się bardzo źle. Wymęczeni na wojnie, a później wygłodzeni w obozie niemieckim, nie mogliśmy przyjść do siebie. To też po dwóch tygodniach zachorowało dwóch niewolników na tyfus. Ja, czując się bardzo osłabionym, zazdrościłem im, że zachorowali, a przez to uwolnili się z owego dworu, bo ich odstawiono zaraz do szpitala. Ale niedługo zachorowałem i ja również i odesłano mnie do szpitala, z czego byłem bardzo zadowolony. Kiedy przybyłem do szpitala ze swym dozorcą, starym żołnierzem, zapisano mnie najprzód w biurze szpitalnem do księgi chorych. Następnie zaprowadzono do łaźni, gdzie, po umyciu się, dostałem czystą bieliznę, i wtedy dopiero odprowadziła mię siostra miłosierdzia na salę chorych, gdzie byli sami tylko niewolnicy rosyjscy. W pierwszych dniach czułem się bardzo słaby i gorączkę miałem dużą, więc nie zwracałem uwagi ani na otoczenie, ani na pożywienie, bo po większej części zawsze spałem. Dopiero po kilkunastu dniach zaczęła mnie gorączka opuszczać i poczułem się trocha silniejszy. Powoli zacząłem przechadzać się po sali, a zarazem czułem coraz większą chęć do jedzenia; zacząłem odczuwać, że tego pożywienia, które dostaję, jest mi za mało, że jabym zjadł trzy razy tyle. Ale pomimo to było mi tu znacznie lepiej, niż u tego skąpca we dworze. Podobał mi się tutaj porządek i czystość w każdem miejscu, bo pod tym względem, to już nie można Niemcom nic zarzucić. To też byłem rad jak najdłużej w szpitalu pozostać, po tylu niewygodach wojennego życia, ale cóż, kiedy jednego dnia oznajmił mi pisarz z biura szpitalnego, że już będę wydalony ze szpitala i pójdę znów do tej samej pracy, od której tutaj przybyłem. Przeraziło mię to strasznie, bo nie miałem żadnej chęci powracać do tego obmierzłego mi dworu. Pisarz ów mówił dobrze po polsku, to też zacząłem go upraszać, żeby mnie jeszcze nie wypisywał, bo jestem jeszcze za słaby do pracy. Pomówił o tem z siostrą miłosierdzia, która zawiadywała chorymi, i później powiedział mi, że jeszcze pozostanę w szpitalu kilka dni. Choroba, na którą chorowałem, był to, jak doktór oświadczył, — tyfus, to też po przesileniu uczułem osłabienie, a zarazem prędsze niż zwykle bicie serca; więc przy każdych odwiedzinach doktora uskarżałem się na nową chorobę, którą on widocznie przyznawał, chociaż jej, zdaje się, nie mógł wyleczyć. Ja zaś byłem rad, że jeszcze odpoczywam w szpitalu. Ale kiedy do szpitala zaczęło przybywać coraz więcej chorych niewolników, a miejsca dla nich już brakło, zaczął się ów doktór złościć i sześciu nas niebardzo chorych postanowił wysłać do szpitala niewolniczego do miasta Hajzberga. Jak postanowił, tak też i uczynił. 
 
Podróż nasza trwała niedługo, bo jakieś cztery czy pięć godzin. W Hajzbergu przyjęto nas do szpitala, który się znajdował w kilku barakach, zrobionych tylko na czas wojny. Obsługa była z niewolników Rosjan i doktór też był Rosjanin. Ja już nie byłem chory, tylko byłem jeszcze słaby, więc po dwóch tygodniach wydalili mię i z tego szpitala i oddali do baraków, gdzie byli niewolnicy sami tylko zdrowi i codzień chodzili na różne roboty. Chociaż wszystko tu było dla mnie nowością, to jednak nic mię tak nie ciekawiło, jak to: jakie też pożywienie dostają tutaj niewolnicy, bo „głodnemu to zawsze chleb na myśli"! Ale przekonałem się zaraz, że liche i również niedostateczne, jak wszędzie, bo Niemcy bali się, żeby przez niewolników sami nie głodowali, a bardzo im się podobało, żeby niewolnicy zawsze pracowali, jak to nieraz powtarzali nam, kiedy pracowałem we dworze: „Imer lus, imer arbajten!" Komendantem obozu był oficer zwany „lejtnant" (czyli porucznik). Urządzał on często przegląd niewolników. Był to człowiek psiego charakteru, o iskrzących się oczach, czerwonej twarzy i czerwonych włosach, przez co też moskale nazywali go „ryżyj czort". Zaraz na czwarty dzień po mojem przybyciu był przegląd, jak niewolnicy są poubierani. Jeden z niewolników za plamę na bluzie dostał batem przez ramię i dwie godziny był przywiązany do słupa. Inny za jakąś odpowiedz dostał w twarz. Ja również za splamione ubranie dostałem dwie godziny przywiązania do słupa, ale się tłóma- czyłem, że dopiero wczoraj przyszedłem ze szpitala, więc nie mam jeszcze pojęcia o miejscowym „regulaminie", no i jakoś mi to uwzględniono. Przywiązywanie do słupa było kara najwięcej używaną, to też prawie codzień, idąc na jakąś robotę lub z roboty koło ogrodzenia, którem były otoczone nasze baraki, widziałem po kilku jeńców przywiązanych do słupów. Przychodziły mi wówczas na myśl rzymskie prześladowania chrześćjan, kiedy to przywiązywano ich do słupów, a póżniej oblewano smołą i zapalano, aby ogród oświetlić. To też nie miałem ochoty dłużej tu pozostać. Z radością więc przyjąłem pewnego dnia wiadomość, że pięćdziesięciu ludzi ma wyjechać do pracy na koleji, i że mnie też do nich zaliczono. I rzeczywiście jeszcze w ten sam dzień pojechaliśmy na to nowe miejsce. Po przyjeździe umieszczono nas w małym baraczku w polu przy koleji, gdzie też na trzeci dzień po przyjeździe zaczęliśmy pracować, sypiąc nasyp pod drugą lińję kolejową. Było to miejsce chyba najlepsze ze wszystkich, gdzie przebywałem w czasie mojej niewoli. Co do pożywienia, to jakie ono już było, to było,— ale przynajmniej nie byłem nigdy głodny. Chleb tylko, to jak wszędzie tak i tu wydawano nam na wagę. 320 gramów na dzień, bo i cywilni mieli wyznaczoną ilość chleba na dzień. Bardzo ciężko nie pracowaliśmy, to też jakoś lżej zrobiło mi się na duchu. Przebyliśmy tam cały rok 1916-ty. Ale na początku 1917-go roku pracę na koleji ukończyliśmy i odesłano nas znów na inną robotę do Królewca.
 
Przybyliśmy tam wieczorem. Dzień byt mroźny, bo to było w styczniu. Zapędzono nas do baraku za miastem. Było tam już dosyć niewolników od początku wojny pracujących, tak, że wszystkich było nas przeszło trzysta. Miejsca do spania zajęliśmy na pryczach najbliżej drzwi, bo dalsze i lepsze były już zajęte. Nie dano nam zaraz koców do przykrywania się, to też pamiętam, jak kilka nocy kłapałem zębami od zimna. Jeść dostawaliśmy po większej części tylko zupę z brukwi, chleba jak zwykle. To też kiedy poślińmy do roboty na stację kolejową zwalać węgiel z wagonów, uczuliśmy, że mamy siły za mało. Wydzielono nam kilka wagonów z węglem i kazano opróżnić je do wieczora. Zrzucaliśmy od południa do wieczora, a dopiero połowa węgla była zrzucona. Sądziliśmy, że i tak pójdziemy do domu, bo już wieczór; ale dozorcy nasi nie pozwolili; zaczęli nam wymyślać, grozić karabinami, a gdyby ktoś był cośkolwiek odpowiedział, to zapewne nie obeszłoby się bez bicia. To też przy świetle latarni musieliśmy wykończyć naszą pracę i późnym już wieczorem powróciliśmy do baraku, wlokąc ledwie nogi za sobą. Dostaliśmy bogatą wieczerzę, bo brukiew z ikrą rybią. I tak musieliśmy codzień pracować przy tym węglu. Zauważyliśmy raz na stacji kolejowej brukiew w jednym wagonie. Zaczęliśmy podkradać się i wzięliśmy niektórzy po jednej, niektórzy po dwie sztuki. Żołnierz nas zaczął zpoczątku trocha krzyczeć, aleśmy go ubłagali i dał spokój. Ale nie tak było, kiedy przyszliśmy do baraku na wieczór, bo zauważył to nas główny dozorca podoficer i rozkazał wszystkim stanąć po czterech i pod jego komendą biegać po podwórku, a co chwila na ziemię „padnij!", to znów „wstań!" — i tak kilkanaście razy. Dopiero nas puścił do baraku, rozkazując przytem kucharzowi, by nam nie dawał wieczerzy. Kucharzami byli niewolnicy, więc jakoś nam zostawili trocha, i kiedy się już wszystko uspokojiło, wtedyśmy dopiero pojedli i z bólem serca poszli spać, Za naszą pracę płacono nam po jednej marce dziennie, kupić jednak za te marki, zwłaszcza do jedzenia, nic nie można było, bo chociaż był sklepik przy naszym baraku, ale sprzedawano tam tylko papierosy, lusterka małe, nożyki kieszonkowe, podkówki do obuwia i tym podobne drobiazgi. W sklepiku tym sprzedawano przez okno i tylko wieczorem. Sklepową była jakaś młoda osoba. Jednego razu po przyjściu z roboty dowiedzieliśmy się, że przywieziono do sklepiku jakieś ciastka, zwane po niemiecku „kieks". Natychmiast zgromadziliśmy się wszyscy pod oknem, oczekując otwarcia. Lecz kiedy sklepowa otwarła, powstał wielki ścisk i hałas, bo każdy chciał być pierwszy, bojąc się, że później ciastek zabraknie. Każdy prosił sklepową, żeby ważyła dla niego, szwargocąc, jak kto mógł po niemiecku. Kobieta przestraszyła się tem wszystkiem, zaczęła krzyczeć i chciała okno zamknąć; ale to było już niemożliwe, bo kilku jeńców było przez cały tłum wepchniętych w okno i połową ciała wisieli na polu, a połową już w sklepiku. Uciekła więc ze sklepiku i dopiero żołnierze rozpędzili cały tłum. Wspomnieć trzeba, że owe ciastka były zrobione po większej części z trocin drzewa brzozowego, a tylko cośkolwiek mąki żytniej i dla lepszego smaku było coś w tem sacharyny. Tak samo i w chlebie większość była sztucznej mąki, jako to: ziemniaki, brukiew, drzewo mielone, nawet i słoma. Tak to spekulowali Niemcy, aby się nie dać zwyciężyć i do końca nie upadali na duchu, powtarzając zawsze swoją piosenkę narodową: „Dojczland, Dojczland iber alles!“. Na stację w Królewcu chodziliśmy też i w nocy ładować węgiel na parowozy, mając w takim razie odpoczynek w dzień. Jednego razu, kiedyśmy tak ładowali w nocy węgiel, zauważyłem, że niedaleko stoji pociąg towarowy. Myślę sobie:
— Kto wie, czy tam w wagonach nie znajduje się coś, coby można zjeść?— Zawołałem jednego moskala i kiedy nas wartownik drzemał na ławce, udaliśmy się do owego pociągu, odsunęliśmy drzwi i zobaczyliśmy z pół woza ziemniaków. Zaczęliśmy nabierać do kieszeni i do torebek; wkrótce powracaliśmy już z ziemniakami do swojej roboty, ale tuż na końcu naszej drogi natknęliśmy się na stróża kolejowego, który nam ziemniaki odebrał i zapisał nasze numery, cośmy je mieli namalowane na bluzach. A po miesiącu przyszedł rozkaz, aby nas aresztowano za kradzież ziemniaków i odsiedzieliśmy obaj po pięć dni, dostając tam jako pożywienie kawałek chleba i zimną wodę. Nie chciałbym zbyt szeroko rozpisywać się o kradzieżach, jakich dopuszczaliśmy się w Królewcu na stacji, bo bym może komuś sprawił zgorszenie. Ale wspomnieć muszę, że do tego zmuszał nas głód, bo ciężko było wyżyć na tem, co nam wydawano; a powiada pizysłowie, że głód jest najgorszym doradcą. Przy kradzieżach spowodowanych głodem zdarzały się czasem i śmieszne wypadki. Pewnego razu przyszliśmy na stację do roboty w niedzielę rano (bo i w niedzielę czasem musieliśmy pracować), a że to była niedziela, więc oprócz nas prawie nikogo nie było na stacji towarowej. W czasie śniadania, (którego wprawdzie nie było, tylko przerwa w robocie) zauważyliśmy w wagonie ziemniaki. Drzwi były zamknięte, ale okienko u góry otwierało się swobodnie. Korzystając z tego, że żołnierz, który nas pilnował, siadł pod szopą i drzemał, zaczęliśmy podbiegać i włazić okienkiem po jednemu. Kilku już nabrało ziemniaków i powróciło na miejsce pracy; ale jednego jeszcze ochota brała na te ziemniaki, poleciał więc jeszcze i już wlazł do wagonu, a wtem dojeżdża maszynista, doczepia parowóz i odjeżdża. Dopiero wtenczas ów niewolnik wyskakuje okienkiem na ziemię. Potłukł się wprawdzie trocha, ale tego nie żałował, bo sobie nabrał ziemniaków i z tego powodu miał w ten dzień bogatszą niż kiedyindziej wieczerzę. Jeden kolega opowiadał mi znów, że w obozie, w którym on był z początku niewoli, jednego razu dzielili się niewolnicy chlebem. Dziesięciu ludzi należało do jednej bułki. Wtem z innego dziesiątka podszedł jeden i sprytnie porwał kawałek chleba. Rzucili się wszyscy na niego i zaczęli bić pięściami bez litości, ów złodziej zaś przychylił się tylko i zjadał tak szybko ten chleb, że kiedy go przestali bić, został się tylko ogryzek. Co dostał, to dostał, ale i głód trocha przyłagodził. Takie to wypadki zdarzały się z powodu głodu, jakiego doznawali niewolnicy. Bo też z każdym miesiącem brak żywności dawał się bardziej odczuwać, a rząd niemiecki zaczął używać różnych rzeczy do żywienia niewolników, a nawet i swojego ludu roboczego. Do zupy z brukwi dodawano nam jakieś duże zielone liście. Smak tej zupy był bardzo kwaśny, tak że niemożliwe to było do jedzenia. Kawę nam gotowano z suszonej brukwi. Z suszonej też brukwi gotowano nam zupę, w której było dosyć dużo małych, żółtych robaczków. Dawali też czasem i coś mięsa, które było czarne jak smoła, prawdopodobnie z jakichś morskich zwierzów (zapewne z wieloryba). Tak żyjąc i pracując doczekaliśmy się wiosny 1918-go roku, kiedy to Rosja (po przewrocie bolszewickim) pogodziła się już z Niemcami i zaprzestała wojować. Nadzieja więc wstąpiła nam do serc. że przecież już może pojedziemy do domu; ale Niemcom się jakoś z tem nie śpieszyło i z dnia na dzień pracowaliśmy dalej. Leon Nieszczęście chciało, że, pracując przy węglu na stacji, przytłukłem sobie palec u ręki i musiałem pójść do szpitala miejskiego. Ale że tam miejsc było za mało, więc odesłano mnie znów do szpitala niewolniczego w Hajzbergu. Tam po upływie miesiąca wyleczyłem się i zostałem przeniesiony do baraków, gdzie byli niewolnicy zdrowi. Jak przed trzema laty, kiedy tam byłem, tak i teraz musieliśmy zawsze coś pracować, otrzymując za to pół marki dziennie, za co kupowaliśmy sobie zupę od Francuzów, którzy też tutaj byli w niewoli. Ale im przysyłali z kraju paczki z żywnością; więc oni to, co dostawali w obozie, sprzedawali nam, rosyjskim żołnierzom. Nareszcie po kilkunastu dniach przeznaczono nas znów kilkunastu na roboty i zaraz wysłano. Zdziwiło mię tylko bardzo, kiedy w biurze przy wypisywaniu nas z obozu dowiedziałem się, że ja sam jeden tylko pojadę na robotę aż do Alzacji. Oddano mię pod opiekę jednemu młodemu żołnierzowi, który zaraz poprowadził mnie na stację i w nocy odjechaliśmy.
Po dwóch dniach jazdy koleją przybyłem do Alzacji, do obozu Oberhofen. Tutaj również jak i w Hajzbergu musieliśmy zawsze coś pracować, tylko, że płacono nam już nie pieniędzmi, jeno jakiemiś kwitkami, które tylko w sklepiku w obozie można było wydać. Ale zaraz po tygodniu kilku z nas znów dalej wysłali na robotę niewojskową bliżej frontu niemiecko-francuskiego. Miejscowość, dokąd przyjechaliśmy na robotę, była to dosyć duża wioska między górami. Przez środek szła kolej i droga bita. Musieliśmy dowozić kamienie na wózkach do małej fabryki, gdzie maszyna tłukła je na drobne. Życie tutaj dawano nie gorsze, ale i nie lepsze, niż w poprzednich miejscach. Jako majstrowie przy tej robocie byli Alzatczycy, którzy oprócz francuskiego znali też dobrze i język niemiecki, i od nich to zaczęliśmy się dowiadywać różnych wiadomości o wojnie: że w Niemczech brak żywności, i że Niemcy już proszą o zawieszenie broni i rozpoczęcie układów pokojowych; później, że w Niemczech przewrót. dnia powiedział nam jeden „cywil”, to już jest zawieszenie broni, czyli, że wojna już się skończyła. Nie chcieliśmy temu z początku wierzyć, bo już tak przygnębieni byliśmy tą niewolą, że straciliśmy prawie zupełnie wiarę w nasze uwolnienie się z niewoli, a zarazem w zakończenie wojny. Dopiero kiedy koło południa pociągi idące od granicy z różnemi wojskowemi rzeczami przyszły do naszej wioski, zaczęliśmy wierzyć, że kto wie, czy ta nasza niewola nie chyli się już ku upadkowi. A kiedy następnego dnia przyszliśmy na miejsce naszej pracy, robotnicy niewojskowi oświadczyli, że pracować dalej już nie będą, więc i my powróciliśmy do swojego mieszkania. Dowiedzieliśmy się też, że miejscowość, gdzie się znajdujemy, jak wogóle i cała Alzacja, ma być oddana Francji, a niewolnicy, którzy w Alzacji się znajdują, że też mają pozostać na łasce Francji. Nie chcieliśmy temu wierzyć, tem bardziej, że żołnierze, którzy nas pilnowali, mówili nam przez tłumacza, iż w tych dniach jedziemy razem z nimi do Prus, a ztamtąd pojedziemy już w swoją stronę. Jednego dnia kazano nam ładować do wagonów różne rzeczy, jakie się znajdowały w naszym składzie, i oświadczono nam, że my z naszą wartą jutro odjedziemy do Prus. Chciano nam nawet odebrać koce do przykrywania się i zapakować je razem do wagonów, aleśmy podnieśli krzyk, że i tę jedną noc będzie nam trudno przespać bez koców, i jakoś nam wreszcie dali spokój. Dostaliśmy jeszcze jakąś wieczerzę i poszliśmy spać pełni już nadzieji, że jutro odjedziemy do Prus. Nikt chyba z nas nie przeczuwał, czem będzie dla nas jutrzejszy dzień, że będzie zwiastunem tego, czego miljony ludzi od czterech lat oczekiwały! —Bo kiedy po spokojnej nocy nad samem już i ranem jeden wyszedł z mieszkania na podwórko, które było otoczone wysoko kolczastym drutem, a brama była zawsze zamknięta, — a teraz zobaczył bramę otwartą, a w podwórku ani jednego Niemca nie było — wbiega z powrotem do mieszkania i woła:
— Koledzy! Wstawajcie! Jesteśmy, zdaje mi się, wolni! Niewola nasza skończyła się! — Na co podniosły się dziesiątki głosów. — Czto eto za durak szumit noczju? (Co to za dureń hałasuje w nocy?) — zawołał jeden z moskali, i wszyscy skoczyliśmy ku drzwiom, w których byśmy się byli podusili, gdyby na szczęście nie były szerokie. Wybiegamy. Podwórko puste! W wartowni niema nikogo! Więc rzeczywiście jesteśmy wolni! Wartownicy od nas uciekli, obawiając się widocznie najścia Francuzów. Oniemiał prawie każdy z radości, zaczęliśmy wszyscy biegać. Jedni po podwórku, drudzy puścili się już poza bramę, chcąc użyć tej oczekiwanej wolności, chociaż jeszcze nic we własnym, ale obcym kraju. Zapasów żywności pozostało jeszcze trocha w naszej kuchni, więc było jeszcze co jeść, a oprócz tego w tenże dzień koło południa dorwaliśmy się do wojskowego niemieckiego składu z żywnością. Wtenczas to dopiero były dla nas wielkanocne święta! Tak hulaliśmy przez trzy dnie, używając tej nowonarodzonej wolności naszej, aż dopiero trzeciego dnia zauważyliśmy, iż ludzie miejscowi przybierają ulice i domy zielenią. Dowiedzieliśmy się zaraz, że już dziś ma przyjść wojsko francuskie, aby zająć tę miejscowość. I rzeczywiście, przed wieczorem przybyło wojsko, witane radośnie, a następnego dnia przyszła do nas tak zwana milicja miejscowa i rozkazała nam pójść do Francji. Zaraz też poszliśmy za przewodnikiem Francuzem. Tak się zakończyła nasza niewola u Niemców. Jak przeżyliśmy pół roku we Francji i o tryumfalnym przyjeździe do Polski jako halerczycy, może znów kiedyindziej napiszę.

Leon Janczarski z pod Ojcowa.

KONIEC.


Walki o Wach - 27-28 marca 1915

Notatki na podstawie kroniki:
Infanterie-Regiment Nr. 147
(2 Mazurski - 147 Regiment Piechoty)


19 marca wszystkie bataliony 147 Regimentu znowu są razem, pod dowództwem majora Brehme przegrupowują się na drodze Wach-Zalesie, by zastąpić wyczerpane oddziały w okopach na południowym krańcu wsi Wach. Pozycje te są znane już naszemu Regimentowi z walk na początku 1915 roku. Jest to niewygodna pozycja do walk, ponieważ za plecami mamy tylko bagna ciągnące się aż do wsi Wydmusy.
A w przodu są lasy, dzięki którym Rosjanie mogą swobodnie przegrupowywać oddziały.
Najbardziej wysunięte nasze placówki mamy na południu we wsi Podgórze, ale szosa i spore tereny na zachód od niej są w rękach Rosjan. Na wschód od drogi aż do rzeki Rozogi, są dwa wąskie, wydłużone pasy lasów.
Zachodni nazywany Preußenwäldchen jest w naszych rękach, na wschód są Rosjanie, którzy odcinają nasze oddziały od rzeki.

20 marca mamy rozkaz atakować.
II Batalion zgrupowano na północ od lasu zajętego przez Rosjan, a dwie kompanie I Batalionu w zachodnim „lesie pruskim“ przodem na wschód. Po przygotowaniach artyleryjskich ruszamy do ataku. Szybko jednak okazuje się że I Batalion nie może przeskoczyć przerwy między lasami, a II Batalion wszedł w pole ostrzału dobrze ukrytych karabinów maszynowych i ponosił duże straty. Atak załamał się, m. in. 8 kompania straciła swojego dowódcę (Eicke). Dopiero następnego dnia wykryto dobrze zamaskowany karabin maszynowy w samotnym stogu siana, który stał na zabagnionej łące przy brzegu rzeki Rozoga.
Nocą 23 marca Rosjanie atakują i zaskakują nasze oddziały. Wróg przeszedł bagna, obszedł pozycje 12 Kompanii stojącej w północnej części „pruskiego lasu“ i zaatakował od tyłu 2 i 3 Kompanię w lesie. Obie kompanie musiały uciekać.
Dopiero 4 Kompania stacjonująca na południu lasu w zaciekłych walkach utrzymuje swoją część lasu.
Rano ze wsparciem do lasu próbuje dotrzeć 14 i 15 kompania 4-go Regimentu Piechoty Landwehry wraz oddziałami wypartymi wcześniej z lasu.
Dzięki dobrze kierowanemu ostrzałowi prowadzonemu przez 73 Mazurski Regiment Artylerii Polowej części żołnierzom z 5 i 8 kompani odciętym w lesie na wschodzie udaje się wyrwać z kleszczy wroga.
Rosjanie triumfują, biorą mnóstwo jeńców i zdobywają 5 karabinów maszynowych, naszym jednak udaje się otrzymać południową części „lasu pruskiego“.
Po południu ataki naszych oddziałów są ponawiane, ale niestety czego nie udało się odzyskać w trakcie pierwszego natarcia, nie daje się już osiągnąć. Artyleria nie potrafi się wstrzelić oddziały wroga, które są zbyt blisko naszych pozycji.
Leutnant Rezerwy Lippert z 5 kompani wyprowadzający do ataku oddziały znajdujące się jeszcze w lesie pada ciężko ranny zaraz po opuszczeniu okopów.
Feldwebel Schnarewski wciąga rannego dowódcę w powrotem do wykopu , ale sam otrzymuje śmiertelny strzał głowę.
Straty są ogromne. 12 Kompania praktycznie przestała istnieć. W lesie nie ma już oficerów. Zostało tylko około 200 sprawnych żołnierzy. Sytuacja jest krytyczna, na szczęście wróg także nie ma już sił do ataku.

Wach 27 marca 1915. Szkic z kroniki 147 IR.


Następnego dnia pojawia się więcej kompani 4 regimentu Piechoty Landwehry i sytuacja stabilizuje się.
W dniu 25 marca 147 regiment ostatecznie zostaje zluzowany przez I i II Batalion z 4 Regimentu Piechoty Landwery (majora von Jarodzkiego) oraz I i II batalion z 146 Regimentu Piechoty. I batalion 147-ego odchodzi do Myszyńca, gdzie dostaje uzupełnienia z Ersatztransport'u, II Batalion wycofano do wsi Wydmusy, a III do wsi Zalesie.
11 Kompanię i niedobitki z 12 Kompani połączono i utrzymano na pozycjach we wsi Podgórze.
W nocy 27 marca Rosjaninie przełamują pozycje 4 Regimentu Piechoty Landwehry i odrzucają ich z lasu. Wydaje się też, że wróg przełamał się na zachód od Podgórza.
147 Regiment dostaje rozkaz wrócić do walki. II Batalion maszeruje do Zalesia.
9 i 11 Kompania (147 IR) wraz z 9 Kompanią 151 IR oraz dwiema kompaniami III Batalionu 150 IR pod dowództwem komendanta III Batalionu 147 Regimentu (kapitan Pachnio) kontratakują, by utrzymać Wach, Podgórze i Zalesie. Za plecami mają tylko bagna, nie mają innego wyboru, muszą zatrzymać atak i udaje im się to. Jednak przy zagrożeniu z prawej flanki nie mogą atakować. Na wschodzie od wsi Wach wciąż słychać odgłosy walki. To desperacko walczy II Batalion 146 regimentu, okrążony przez Rosjan.
Major Brehme podrywa więc do ataku świeżo przybyły do Zalesia II Batalion (147). Natarcie jednak szybko zostaje zatrzymane przez wroga. W tym czasie Kapitan Weinberger i jego II Batalion 73 Regimentu Artylerii Polowej będąc pod ostrzałem wrogiej artylerii dociera do szosy Zalesie-Wach i zajmuje tam pozycje na północ od Wachu.
Pod osłoną artylerii wznowiono atak i odrzucono Rosjan z Wachu i przywrócono połączenie z odciętym II Batalionem 146 Regimentu Piechoty. Do niewoli dostało się 800 Rosjan i zdobyto 4 karabiny maszynowe. Jednak nie udało się przeniknąć do Lasu Pruskiego (Preußenwald). Północna część lasu była zbyt dobrze broniona.
Sytuacja jest jednak krytyczna, zajmowane pozycje są łatwe do przełamania. Brakuje sił do obsadzenia stanowisk w centrum frontu. Wieś Wach nie ma w ogóle obsady piechoty. A w jej północnej części II Dywizjon 73 Pułku Artylerii Polowej jest pod ostrzałem ciężkiej artylerii rosyjskiej, dopiero po południu dostaje osłonę 3 i 4 Kompanii I Batalionu (147 IR).
Słabość obrony i chaotycznie przemieszane oddziały w tamtym momencie ujawnia raport, który nadszedł z pierwszej linii:
Linia obrony ma 3 km długości, od prawej strony (od strony południowej) pozycje zajmowały:
dwa plutony z 7 kompani 147 Regimentu Piechoty, pluton 151 Regimentu, 6 Kompania 147-go, 2 plutony 12 Kompani 151-go, pluton 8 Kompani i pluton 7 Kompani 147-go, 5 Kompania 147-go, dwa zespoły karabinów maszynowych 4 Regimentu Landwehry, dalej po dwa plutony 10 Komp./151-go, 9./147, 10./150, 9./150, 11./147, 10./147, 12./147, 8./147, oraz po trzy plutony z 6./147, 12./151, 11./151 i na lewym skraju pozostałości 4 Regimentu Landwehry i II Batalionu 146 Regimentu Piechoty.
Poniższy komunikat do dowództwa pokazuje, jak wyglądał nastroje:
"1. Raz jeszcze podkreślam, że front został przełamany, aktualnych pozycji obronnych nie da się utrzymać w razie ataku Rosjan, prośba o szybkie rozkazy, by nasze oddziały nie zostały poświęcone na darmo. 2. Nie mamy już żadnych oddziałów łączności, nie możemy położyć kabli telefonicznych.".
Pomimo że oficerowie czekają na pilny rozkaz odwrotu, ich jednostki muszą utrzymać pozycje osiągnięte po nocnej bitwie.
Dopiero po zmroku nadchodzi oczekiwany rozkaz, by założyć nową linie obrony w Zalesiu.
Jest to lepsza pozycja niż ta na południe od Wachu, która była trudna do obrony i cały czas płacono tam duża daninę krwi, by ją utrzymać.
Kiedy nadszedł rozkaz, wyglądało na to, że nie można go wykonać.
II Batalion 146 regimentu był już zaangażowany w walkę. Napierały na jego pozycje spore oddziały Rosjan, pozostałe oddziały trwały w gotowości by odeprzeć ewentualne ataki. W krytycznej sytuacji na pomoc zaatakowanemu Batalionowi poszedł 4 Regiment Landwehry. Po ciężkich stratach atak odparto. O północy II Batalion 146-go ostatecznie odrywa się od przeciwnika i wszystkie oddziały wykonują rozkaz odejścia na nowe pozycje.

Notatki z kroniki: Infanterie-Regiment Nr. 150
(1 Warmiński - 150 Regiment Piechoty).

23 marca 1915
Nad ranem o godzinie 4:30 pod wsią Wach na prawo od linii obrony 150 Regimentu rozgrzmiał ogień piechoty i artylerii. Momentalnie dwie kompanie z 4 LIR i nasza 1-sza Kompania (z 150 IR) zostają postawione w stan gotowości i są gotowe do wymarszu ze wsi Wykrot. Niedługo później dwie z Kompanie 4 LIR jednak dostają rozkaz wymarszu do wsi Wydmusy.
III Batalion z 150 IR miał wrócić tego dnia do Regimentu. Jednak niekorzystna sytuacja, do której doszło w nocy z 22/23 marca spowodowała, iż dowódca dywizji zostawia batalion w sekcji obronnej 258 Rezerwowego Regimentu Piechoty (pod Zawadami). Wieczorem 22 marca. Rosjanie ponownie zajęli "leśne stanowisko", które 10 marca (walki pod wsią Zawady) było z dużym poświeceniem przez nas (150 IR) zdobywane. W pełnych ciemnościach, Rosjanie przecięli druty kolczaste i zaskoczyli jeden z batalionów 258 Rezerwowego Regimentu (258 RIR), na szczęście pozostałe dwa zaatakowane bataliony 258 RIR utrzymały swoje pozycje. Na rozkaz dywizji nasz III Batalion (150 IR) wraz z kilkoma kompaniami z 258 RIR ma odzyskać utracone pozycje w lesie.
Atak rozpoczęto o świcie. Szturm rozpoczęły 3 nasze kompanie (9, 10, 11 Kompania 150 IR), lecz w pewnym momencie utknęły z powodu silnej obrony Rosjan, wtedy również nasza 12 Kompania wraz z kompaniami z 258 RIR ruszyły do ataku od strony utrzymanych okopów na lewym skrzydle.
Ten atak załamuje się na samym początku, gdy ciężko ranny zostaje dowodzący oficer. Dopiero wsparcie plutonu artylerii, który zaczął ostrzeliwać lewą flankę i ostrzał z granatami przez haubice z drugiego brzegu bagien Karaska pomógł odzyskać utracone okopy. Schwytano 600 Rosjan. Mimo to, przeciwnik podjął energiczne próby, by sporymi siłami ponownie zdobyć nasze okopy. Udało im się to tylko na skrajnej lewej części okopów. Cała reszta została w naszych rękach. W nocy z 23/24 marca przegrupowano oddziały, na lewe skrzydło przydzielono nasz III Batalion (150 IR). Uderzenie nastąpiło o świcie, przed godziną 5:00 rano przegoniliśmy nieprzyjaciela. Kontrataki wroga ustały, mieli bardzo duże straty w ludziach. Oprócz 1600 jeńców i wielu rannych, zginęło od 1000 do 1200 Rosjan. Zdobyto całą masę karabinów i sprzętu.
Wieczorem nasz III Batalion (150 IR) został zastąpiony przez Batalion z 258 RIR, a dowódca tego odcinka frontu podziękował nam za dobrą postawę w czasie odzyskiwania „leśnej pozycji”.
Batalion wrócił na odpoczynek do wsi Bandysie. Dzień przyniósł słoneczną i ciepłą wiosenną pogodę.
25 marca 1915
III Batalion z 150 IR maszeruje w końcu do wsi Wykrot, aby połączyć się ze swoim Regimentem. Rozkazy Dywizji jednak najpierw nakazują zakwaterowanie w Myszyńcu Starym, by batalion wypoczął po ciężkich walkach w ostatnich dniach. Wieś była jednak mocno obsadzona przez wojska i batalion miał trudności z zakwaterowaniem. Ponadto część wsi była zniszczona pożarami po walkach, w tym zagroda, gdzie zatrzymał się sztab batalionu. Wieczorem tegoż dnia do Wykrotu przybyły także II i III Batalion ze 146 Regimentu Piechoty (146 IR), który przez ostatnie dwa miesiące był oderwany od własnej dywizji i walczył na innych odcinkach frontu.
Okres odpoczynku III Batalionu ze 150 IR szybko przeminął. Po południu 26 marca Batalion otrzymuje rozkaz zluzowanie oddziałów na pozycjach we wsi Wach. Batalion wchodzi w ten sposób do sekcji generała Küstera i w najbliższych dniach zostaje podporządkowany rozkazom majora Jarockiego ze 4 Regimentu Piechoty Landwehry (4 LIR).
Na linii frontu rozmieszczono 2 kompanie, mianowicie: 12 Kompanię 150 IR między I Batalionem 146 IR a Batalionem 4 LIR
zaś między 10 Kompanię 150 IR oraz 7 i 8 Kompanią z 4 LIR.
9 i 11 Kompania 150 IR skierowano na kwatery alarmowe do wsi Zalesie. 
 
Wach 27 marca 1915. Szkic z koniki 150 IR.
 

27 marca 1915 Chociaż na liniach obrony pod Wachem obowiązywała najwyższa gotowość bojową, a o 3:00 nad ranem dezerterzy rosyjscy donosili o planowanym na 4:00 nad ranem dużym ataku, to jednak 4 Regiment Piechoty Landwehry dał się zaskoczyć w terenie leśnym i bagiennym. Nie uwierzono doniesieniom informatorów. Wróg przebił się przez pozycje Regimentu Landwehry dużymi siłami, następnie atakujące oddziały rozdzieliły się, część dalej nacierały prosto, a część rozlała się na prawo i lewo, by atakować nasze pozycje od tyłu.
Zagrożona 12 Kompania (150 IR) najpierw wycofała się z lasu na jego skraj, a następnie wygięła swoje prawe skrzydło bardziej w prawo i by nie dać się okrążyć, lewe skrzydło oparła na pozycjach I Batalionu z 146 IR. Rosjanie parli energicznie i zbliżyli się na około 30 metrów. Porucznik Strack ze swoją kompanią kontratakuje i odrzuca Rosjan, biorąc przy okazji 200 jeńców, obsadza na powrót las, rozmieszczając plutony tak, by można było bronić pozycji że wszystkich kierunków. Dwie Kompanie ze 146 IR również wzmacniają prawe skrzydło naszej 12 Kompani, dzięki czemu sytuacja została tu całkowicie opanowana. Podczas gdy 12 Kompania uniknęła rozgromienia dzięki energicznym działaniom swego dowódcy, to 10 Kompania (150 IR) i 8 Kompania (4 LIR) znalazły się w katastrofalnej sytuacji. Nieprzyjaciel obszedł obie kompanie, zaatakował od tyłu i w końcu je całkowicie otoczył. Wielu poległo w walkach wręcz. Reszta została schwytana przez Rosjan. Dla 150 Regimentu, już bardzo osłabionego stratami w ostatnich dniach walk, utrata całej kompanii była poważnym nieszczęściem. *)
* Trzy lata później, w marcu 1918 r., pułkownik Bürkner, otrzymał raport o klęsce 10 Kompanii (150 IR) od Leutnanta Simnioka ze 151 IR, który do tego czasu powrócił z rosyjskiej niewoli. Leutnant Simniok opisał te wydarzenia w szczegółowym raporcie z załączonym szkicem. Z tego raportu jasno wynikało, że 7 Kompania z 4 LIR, która znajdowała się po prawej stronie 10 Kompani z 150 IR, opuściła swoją pozycję bez walki już na początku ataku rosyjskiego, umożliwiając w ten sposób wrogom obejście 10 Kompani (150 IR) i 8 Kompani (4 LIR). Gdy Rosjanie przeprowadzili przez lukę w obronie większe siły, zaatakowali 10 Kompanię z 150 IR od tyłu, kompania podjęła próbę przebicia się do wsi Wach. Atak jednak załamał się w walce na bagnety i w ogniu przeważającej liczebnie piechoty Rosjan. Dowódca Kompani z dwoma innymi oficerami, oficerem medycznym oraz żołnierze 10 Kompani dostali się do niewoli, jak również cała 8 Kompania z 4 LIR.
Przez cały czas trwania walki, poranne ciemności sprawiały ze trudno było rozeznać się w sytuacji. Błyski ognia karabinowego towarzyszące walkom, pojawiały się ze wszystkich stron, tak, że oddziały 9 i 11 Kompani przez pomyłkę otworzyły ogień do 10 Kompani.
Rezerwista Demmer z 10 Kompani (150 IR) tak opisywał te wydarzenia:
"27 marca 1915 wczesnym rankiem Rosjanie zaatakowali w pełnej ciemności. 10 Kompania 150 IR sąsiadowała z 4 Regimentem Piechoty Landwehry. Podczas ataku,część oddziałów 4 Regimentu Landwehry znajdujących się na zachód od 10 Kompani, opuściła pozycje. Nasza Kompania też chciała się wycofać, jednak dowódca wydał rozkaz utrzymania się na pozycjach. Żaden Rosjanin nie mógł przedrzeć się do naszych okopów od frontu. Odgłosy walki cichły. Sądziliśmy że to koniec ataku. Paru żołnierzy ruszyło nawet po kawę dla oddziału. Wtedy okazało się ze Rosjanie są na naszych tyłach w lesie, na skraju którego znajdowały się pozycje naszej kompani. Rosjanie przeszli na zachód od naszych pozycji. Początkowo myśleliśmy, że to idzie wsparcie dla naszej kompani. Nikt z tamtej strony do nasz nie ostrzeliwał. W ten sposób wróg podszedł bardzo blisko i otworzył ogień w nasze plecy. Odpowiedzieliśmy ogniem i poderwaliśmy się do walki na bagnety. Wtedy zostałem ranny i jako jeniec trafiłem do Rosji."
O 5 rano wróg miał już obsadzoną północną krawędź lasu. 9 i 11 Kompania (150 IR) będące w rezerwie frontu zajęły pozycje na południe od gospodarstw wsi Wach, gdzie kwaterowali. Do wsi wjechała bateria lekkich haubic z II Batalionu 73 Regimentu Artylerii Polowej i otworzyła ogień na las zajęty przez Rosjan. Rosyjska artyleria wszystkich kalibrów zaczęła ostrzeliwać rejon skąd strzelała nasza artyleria we wsi, by ją uciszyć. W wyniku tego część zagród we wsi Wach płonie.
Około godziny 7 rano nadciągnął II Batalion z 147 IR. Wspólnie z naszymi dwoma kompaniami uderza i wypiera Rosjan z zajętego przez nich lasu po obu stronach drogi Wach-Wydmusy. Wzięto około 1000 jeńców. Odzyskano także dwa nasze Minenwerfer (miotacze min), stracone wcześniej na linii frontu. Wróg wszędzie się cofał na swoje dawne pozycje, jedynie w miejscu gdzie przełamano front, bronił się zaciekle przy wsparciu artyleryjskim lekkiego i ciężkiego kalibru.
W ciągu ostatnich dni odpieraliśmy wiele rosyjskich ataków, większość z nich odparliśmy. Jednak nasza Dywizja poniosła w nich spore straty, około 1200 żołnierzy, w tym około 400 zaginionych.
Wróg stale wzmacniał swoje siły. Teren był bardzo trudny do obrony, istniało zbyt duże ryzyko, że przy znacznej liczebnej przewadze, Rosjanie przełamią naszą obronę. Dlatego nocą 28 marca 1915 nasze oddziały opuściły wysunięte linie obrony pod Wachem i wycofały się na nowe pozycje na południe od wsi Wydmusy.
Nasze odejście zostało niezauważone przez wroga. Około 2 nad ranem kompanie przybyły na swoje nowe stanowiska. Linia frontu została skrócona, a do jej obrony potrzeba było mniej żołnierzy. 29 marca 1915 - III Batalion 150 IR zostaje zluzowany przez III Batalion 147 IR i wraca do swojego regimentu we wsi Wykrot, gdzie staje na odpoczynek.

Notatki z kroniki: Infanterie-Regiment Nr. 146
(1 Mazurski - 146 Regiment Piechoty).

24 marca o świcie Rosjanie zaatakowali 4 Regiment Landwehry we wsi Wach. Skierowano więc I Batalion do wsi Wydmusy, II Batalion do wsi Bandysie, a III Batalion do wsi Zdunek z rozkazami, aby w razie potrzeby interweniować. Sztab Regimentu pozostał w Myszyńcu. Początkowa, bardzo krytyczna sytuacja na froncie została ustabilizowana w ciągu dnia przez oddziały na linii frontu, tak że regiment nie musiał interweniować
Tegoż dnia w szeregi powróciła Kompania Karabinów Maszynowych (KM), która pozostała we wsi Czarzaste w dyspozycji I Korpusu Rezerwowego (poprzednia notatka).
Wach
To była ciężka noc dla I Batalionu 146 IR. Zastąpił on 25 marca II Batalion 147 IR na pozycjach na południowy-wschód od wsi Wach.
Okopy po prawej obsadza 2 Kompania, a z lewej 1 Kompania, podczas gdy 4 i 3 Kompania stacjonowały około 500 metrów na północ od okopów w leśnych ziemiankach. Sztab batalionu zajmował tam drewnianą chałupę. Na prawo od 2 Kompani, oddzielone wąskim bagnem, znajdowały się okopy zajmowane przez kompanię z 4 Regimentu Landszturmu, jednak wieczorem o 22:00 okopy te zostały obsadzone przez dwa plutony z 3 Kompani 146 IR. Lewe skrzydło 1 Kompani sięgało do szerokiego odcinka bagien, przez które przepływała rzeka Rozoga, więc nie było tam żadnych oddziałów. W celu zabezpieczenia tej flanki umieszczono tam 3 Pluton z 3 Kompani i podporządkowano go 1 Kompani. Teren, na którym znajdowały się nasze pozycje, był jednak mylący. Lasy rozproszone na bagnach przypominały dżunglę, w większości nieprzejezdne, zwłaszcza po wiosennym roztopieniu się śniegu. Z tego powodu nie można było wybudować ciągłej linii obrony. Istniały jednak na bagnach ukryte ścieżki, które przy pomocy miejscowych pozwalały na niezauważalne podejście, a nawet w niektórych miejscach ominięcie okopów. Walki w ostatnich tygodniach pokazały, że ten jest bezpieczny.
O 3:00 w nocy na pozycjach sąsiednich oddziałów rozbrzmiały odgłosy karabinów piechoty i karabinów maszynowych, ale wraz z nadchodzącym brzaskiem dnia, cichły. Również okopy 3 Kompani zostały ostrzelane przez karabin maszynowy, a żołnierz na wysuniętej czujce obserwacyjnej, zginął trafiony w głowę. 26 marca przebiegł bez działań bojowych, w ciągu dnia dwa plutony z 3 Kompani zostały zastąpione przez 10 Kompanię 150 IR. Pod wieczór I Batalion otrzymał uzupełnienia w postaci 80 żołnierzy, większość z nich to bardzo młodzi ludzie, którzy przybyli na front po krótkim szkoleniu i nie mieli doświadczenia bojowego. Połowa z nich została rozdzielona pomiędzy 3 i 4 Kompanię. Byli nieświadomi, że w pierwszą noc w Batalionie, po niektórych z nich przyjdzie śmierć.
 
Wach 27 marca 1915. Szkic z kroniki 146 IR.
 

27 marca 1915 O 2:50 w nocy rosyjski dezerter uprzedził dowódcę 2 Kompani, że niedługo nastąpi atak. Uciekinierzy często przynosili takie wiadomości. Ponieważ jednak prawie nigdy takie doniesienia się nie sprawdzały, to i w tym przypadku nie dano wiary informacji, ale zarządzono najwyższą gotowość bojową.
Niestety, tym razem Rosjanin mówił prawdę. Około 4:00 nad ranem nagle rozbrzmiało głośne „Hurra”. Pod osłoną ciemności nieprzyjaciel zdołał przebić się przez okopy na zachód od pozycji 10 Kompani 150 IR i wtargnąć na nasze tyły. 3 i 4 Kompania w trybie alarmowym opuściły schrony i z bronią przy boku oczekiwały na rozwój sytuacji. Ponieważ w gęstym lesie było ciemno, nie można było nic dostrzec. Wymiana wiadomości i rozkazów z innymi oddziałami ustała natychmiast i nikt nie wiedział, co się dzieje. Nagle z zachodniego krańca lasu zabrzmiał głos adiutanta batalionu: "Tutaj, już tu są".
Obie kompanie pobiegły tam. Kiedy dotarli do krawędzi lasu, zobaczyli kolumny rosyjskich żołnierzy oddalone około 50 metrów na zachód. W ciemności ich sylwetki wyróżniały się na tle nieba. Otwarto do nich ogień. Kolumny wroga rozpraszają się i odpowiadają ogniem. Szeregi 4 i 3 Kompani rozciągają się na 150m. Rosjanie atakują. W lesie jest tak ciemno, że nie widać wyciągniętej ręki i w takich warunkach dochodzi do zaciekłych walk na bagnety. Dowódca 4 Kompani, Leutnant Kopp, który pozostaje przy swojej kompanii mimo postrzału w klatkę piersiową, otrzymuje uderzenie w głowę i zwala się martwy. Stopniowo znacznie liczniejszy wróg zdołał zepchnąć lewe skrzydło 3 Kompani. Pod presją obie kompanie cofają się w kierunku północno-wschodnim i docierają do obszaru na wschód od Wachu.
Sztab batalionu szczególnie ucierpiał podczas tej nocnej bitwy. Porucznik Faber otrzymał strzał w lewy nadgarstek, dowódca batalionu, Hauptmann Fuchs, oberwał kolbą w głowę i miał kilka ran od bagnetu. Zarówno on, jak i lekarz batalionu Dr. Disque, zostali schwytani wraz z zespołem telefonistów batalionu. Hptm. Fuchs zdołał jednak później uciec. Kilku rosyjskich żołnierzy, którzy go eskortowali 600 metrów dalej, zostało ostrzelanych. Ratując życie, uciekli i po prostu zostawili swoją cenną zdobycz. Hptm. Fuchs, mimo ciężkiej rany, czołgał się powoli i przypadkowo spotkał w stodole dwóch lekko rannych Rosjan. W zamian za kuszącą nagrodę pieniężną zabandażowali go, zrobili mu nosze z brezentu namiotu i zanieśli go do linii niemieckich. A tam zgodnie z umową, poddali się do niewoli.
Wydarzenia te miały miejsce na tyłach, podczas gdy na pierwszej linii obrony, w okopach I Batalionu 146 Regimentu, 1 i 2 Kompania pozostały na swoich pozycjach na linii frontu, ponieważ nie były atakowane. Tylko na tyłach 2 Kompani było przez moment niespokojnie. Dowódca tej Kompani opisał to tak: "Oddział Rosjan, około 150 żołnierzy, próbował nas zajść od tyłów. Na szczęście szybko zostali zauważeni. Nie obsadziłem okopów na pierwszej linii frontu czterema plutonami ponieważ w okopach byłoby zbyt tłoczno, a ludzie przeszkadzaliby sobie nawzajem. Część ludzi przebywała w rezerwie za okopami. Po zauważeniu Rosjan rozstawiłem tych ludzi frontem do wroga i ściągnąłem jeszcze parę drużyn z karabinem maszynowym z okopów. Rosjanie rozpoczęli atak, zatrzymaliśmy ich na około 70 metrach i zmusiliśmy do odwrotu".
W międzyczasie 4 i 3 Kompania dotarły w północny rejon wsi Wach, gdzie były już niektóre oddziały z 4 Regimentu Landwehry. Na tych pozycjach o świcie znowu zostali zaatakowani przez Rosjan, których początkowo odparto, jednak gdy wróg otrzymał posiłki, obie wykrwawione po nocnej walce kompanie zmuszone zostały do odwrotu. Wycofały się na południowy kraniec wsi Zalesie. Tam spotykają inne oddziały 37 Dywizji: II Batalion 147 Regimentu Piechoty, II Dywizjon 73 Regimentu Artylerii Polowej oraz 9 Kompanię 150 Regimentu Piechoty.
Te siedem kompani piechoty i baterie artylerii odrzucają Rosjan i wracają do Wachu, gdzie obsadzają okopy na południe i południowy-wschód od wsi. Udaje się im także dotrzeć do 2 i 1 Kompani, które nadal były odcięte na swoich starych pozycjach, jakby nic się nie stało.
Co by się stało z tymi dwoma odciętymi kompaniami, gdyby nie odrzucono Rosjan? Raport z dnia 28 marca 1915 informował o schwytaniu 900 jeńców we wsi Wach.
Do końca dnia nasze pozycje znajdowały się pod ostrzałem artyleryjskim, a wieczorem Rosjanie podjęli kolejną próbę ataku, jednak na całej linii obrony zostali odparci. Uszkodzenia na liniach obrony z 27 i 28 marca zostały naprawione, ale Dywizja miała ciężkie straty, 1200 żołnierzy (zabitych, rannych, zaginionych) w tym 600 zaginionych. Nie było pewności czy dywizja zdoła się utrzymać w tak niekorzystnym do obrony terenie, jakim była wieś Wach i okolice, szczególnie że Rosjanie mieli przewagę liczebną. Dlatego też w nocy 28 marca dowództwo dywizji nakazało wycofać oddziały z najbardziej wybrzuszonej linii frontu, czyli spod wsi Wach. Skrócono front, a nowe linie obrony wyznaczono na południe od wsi Wydmusy.

Notatki na podstawie kroniki:
Infanterie-Regiment Nr. 151
(2 Warmińskiego – 151 Regimentu Piechoty).

III Batalion od początku marca przydzielony był już na odcinek frontu pod Olszynami i zmagał się z wrogiem wspólnie z oddziałami tegoż odcinka. Już 1 marca, gdy nieprzyjaciel przeniknął przez linie 4 Regimentu Piechoty Landwehry, 9 Kompania 151 Regimentu uczestniczyła w walce na bagnety z napastnikiem.
W dniach 2-6 marca 12 Kompania 151 Regimentu zostaje oddana do dyspozycji i wspierania 4 Regimentu Piechoty Landwehry na ich pozycjach w Wachu i Podgórzu. 10 marca znowu walczy 9 Kompania 151 IR, która broni się i odpiera nocny rajd Rosjan. Wczesnym rankiem 16 marca nieprzyjaciel zaatakował pozycje 11 Kompani 151 IR i dopiero co przybyłej 3 Kompani z 249 Rezerwowego Regimentu Piechoty. Atakowały ich 17 i 18 pułki rosyjskie, wspierane artylerią. Mimo dzielnej obrony, obie Kompanie musiały wycofać się do wsi Wach.
Do Wachu szybko zostaje podciągnięta 2 Kompania z I Batalionu 250 Rezerwowego Regimentu Piechoty by wzmocnić tamtejsze oddziały.
Przed 10:30 nadciągają pozostałe trzy kompanie z I Batalionu (250 RIR) oraz 10 Kompania ze 151 Regimentu. Pada rozkaz odzyskania utraconych okopów 11 Kompani (151 IR). Po początkowych sukcesach atak jednak załamuje się w ogniu dobrze okopanych Rosjan. Rosjanie podciągają posiłki.
Pod wieczór kompanie okopują się na południowy-wschód od wsi Wach. Straty są duże, 18 zabitych i 46 rannych. 11 Kompania ze 151 Regimentu i 3 Kompania z 249 Rezerwowego Regimentu Piechoty również straciła przy porannym odwrocie sporo żołnierzy, którzy dostali się do niewoli rosyjskiej. 17 marca i w kolejnych dniach, mimo wsparcia artylerii i licznych starć piechoty nie dochodzi do większych zmian terytorialnych.
Wzmacnianie i poszerzanie okopów utrudnia silny mróz i obfite opady śniegu.
Patrol 12 Kompani z 151 Regimentu przyprowadza jeńców, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że naprzeciw walczy 34 Pułk z 9 Dywizji Strzelców Syberyjskich.
23 marca o 10:00 rano Rosjanie zaatakowali sąsiednie odcinki na zachodzie i wschodzie.
Sąsiednie jednostki jednak szybko ruszają do kontrataku, w którym bierze też udział nasza 9 Kompania (151 IR). Wróg ucieka. Zdobyto 1300 jeńców i siedem karabinów maszynowych. Nasza kompania straciła dwóch podoficerów i dwóch żołnierzy zabitych, 30 zostało rannych.
Nocą z 24 na 25 marca Rosjanie wyprowadzają szczególnie silny atak na okopy 9 i 12 Kompani (151 IR), zostają jednak odparci. Ciągłe ataki coraz to nowych ściąganych pułków rosyjskich nie dawały odpocząć zmęczonym kompaniom. Nie starczało sił na rozbudowanie okopów, jedynie na ich naprawianie po każdym ataku.
Był już najwyższy czas, by wykończone oddziały zostały zluzowane przez świeże jednostki.
27 marca – niedziela!
W godzinach porannych jeździec przynosi wiadomość:
"Rosjanie o świcie przedarli się do wsi Wach. Kompanie III Batalionu mają jak najszybciej opuścić dotychczasowe pozycje i włączyć się do walk o Wach”.
Nadzieja na zluzowanie i upragniony odpoczynek upadła. O 10.00 rano, 9, 11 i 12 Kompania przemieszczają się w stronę Wachu, idąc śladem 10 Kompani, która musiała zrobić spore obejście na północ po starciu z napotkanymi Rosjanami. A jak wyglądała sytuacja w Wachu? Rosjanie dokonali zaskakującego ataku 27 marca o 3:00 rano. Wykorzystując zupełne ciemności, sporymi siłami obeszli i przedarli się przez część oddziałów 4 Regimentu Landwehry i część oddziałów 150 Regimentu. Otoczone zgrupowania w zamieszaniu i całkowitych ciemnościach, w których często nie można było odróżnić swoich od wroga, nie były wstanie utrzymać swoich pozycji. Bataliony zbierają to co zostało z ich kompani i odważnie posuwają się do przodu, by oderwać się od wroga. Kiedy nadeszły kompanie III Batalionu, pada rozkaz kontrataku. Jednak Rosjanie podbudowani swoim sukcesem, nie zamierzają oddać terenu i robią wszystko, by zdławić kontratak. Koncentrują cały swój ogień artylerii na osłabione kontratakujące kompanie i w międzyczasie starają się powiększyć swoje zdobycze terytorialne, przesuwając się lasem na zachód od wsi Wach. Na rozkaz brygady bataliony wracają na pozycję Olszyny - Wach, gdzie była silniej rozwinięta linia obrony, której Rosjanie nie przełamali.
Na tej linii obrony panuje całkowite przemieszanie oddziałów piechoty z trzech różnych Regimentów.
Rosyjski atak ponownie spowodował ogromne straty w naszym Regimencie, a najbardziej ucierpiał II Batalion, który sam stracił 152 poległych i zaginionych ludzi, w tym sześciu oficerów.
31 marca Regiment wycofany zostaje do wsi w Zdunek. W ciągu ostatnich ośmiu tygodni Regiment musiał stawić czoła ciężkim, przynoszącym straty bitwom. W tym czasie był tylko jeden dzień, w którym Regiment lub jego część nie była w walce. Prawie bez odpoczynku, wierny, na posterunku trwał zaledwie kilka kilometrów od granicy swojego macierzystego regionu (Warmii i Mazur).
Co prawda wrogowi udało się osiągnąć częściowe sukcesy, gdzie w atakach wykorzystywano najlepsze rosyjskie oddziały, Strzelców Syberyjskich. Jednak nawet oni poświęcając ogromną daninę krwi, nie przeszli.
Wróg nie osiągnął swojego celu i nie przełamał frontu.
W wiernym towarzystwie, z innymi Regimentami (146, 147 i 150 IR) z 37 Dywizji Piechoty oraz z 4 Regimentem Piechoty Landwehry, 44 i 45 Regimentem Piechoty, które były przyporządkowane na tym odcinku frontu, nasz 151 Regiment stanął zdecydowanie i zakwestionował dążenia Rosjan.

Wykrot 1915. Wymarsz na linię frontu.