piątek, 27 listopada 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 9

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

 

Rozdział IX

Ehinger przez cały ranek uraczył się tylko filiżanką kawy, którą jego służący nosił za nim i dosłownie podtykał pod nos.

- Pan Leutnant musi pić swoją kawę - nakłaniał go Kiehn - to nie podróba od Speckmanna, to ta z ostatniej paczki, którą przysłała nam żona pana Oberleutnanta.

To dlatego Ehinger wypił kawę. Potem obszedł okopy. W górę i w dół, tam i z powrotem. Gdyby Russenkopf była trzy razy większa, obszedłby ja równie dokładnie. Ludzie siedzieli w swoich wnękach i oczyszczali wycieruchami lufy, przecierali zamki i celowniki. Zatrzymał się przy jednym ze schronów. Mężczyzna, który tam siedział, czyszcząc broń, używał jej części jak kastanietów oraz głośno i wyraźnie gwizdał piosenkę o Carmen. Ehinger musiał słuchać wbrew swojej woli.

- Zühlcke, kto tak dobrze cię nauczył tej piosenki?

- Nikt mnie tego nie nauczył, panie Oberleutnant. Nauczyłem się tego sam - odpowiedział Zühlcke [w tekście żołnierz mówi swój dialog z silnym dialektem fryzyjskim]

- Czyli często chodziłeś do opery?

- Tak jest, w każdą niedzielę chodzę do Jallerie [?]

- To bardzo dobrze - powiedział Ehinger - czym się zajmujesz w cywilu?

- Pracuję w firmie przewozowej.

- Jako kto?

- Cóż, jako woźnica - ciągnął mężczyzna.

- Tak się cieszę, - powiedział - że masz do tego zmysł.

- Taaa - odpowiedział rezerwista - w kręgach pana Oberleutnanta ludzie myślą, że my tylko balujemy, przepijamy ciężko zarobione pieniądze i bijemy się między sobą, ale nie zawsze tak jest ...

- Och, w żadnym wypadku, mój drogi, nigdy nie wyraziłem takiej opinii - zaprotestował Ehinger - ale nie każdy w tej klasie ma możliwość i okazję, by po pracy oddawać się takim przyjemnościom.

- Zgadza się, ale nie jestem panem Oberleutnatem, a jestem tam w każdą niedzielę. Kiedy moja Olle czasem klęła i krzyczała, ile to kosztuje, ile mnie to kosztowało ...

- Masz na myśli swoją żonę - próbował sobie to przetłumaczyć Ehinger.

- Nee, nee, to znaczy, to tylko moja matka ... nie jestem żonaty i nie jestem na tyle głupi by w to wchodzić, to by oznaczało koniec z operami.

Ehinger musiał się na to uśmiechnąć.

- I dlatego wolałeś zostać singlem? ... Nie potępiam tego! Mam nadzieję, że po wojnie będziesz miał okazję ponownie często cieszyć się tą sztuką. Będziesz dalej często chodzić do opery, prawda?

- I to na pewno - odpowiedział rezerwista Zühlcke. Na pierwsze czternaście dni zabiorę ze sobą łóżko oraz zapas chleba i nie będę schodził z widowni. Stara Olle może sobie marudzić ile tylko chce.

- No cóż, - zawołał wesoło Oberleutnant. - Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedyś, kiedy znowu Carmen będzie wystawiana.

- Panie Oberleutnancie, ale raczej nie Jallerie - odparł rezerwista.

- Prawdopodobnie nie - Ehinger odpowiedział ze śmiechem, - ale jeśli kiedykolwiek zobaczysz mnie w mojej loży, to wywołasz mnie stamtąd podczas przerwy, prawda? - Podał rękę żołnierzowi, a ten mocną dłonią woźnicy potrząsnął nią, tak jakby chciał zatrzymać konie w galopie i spojrzał na swego dowódcę błyszczącymi oczami.

Jeśli prawdą jest, że wszyscy zwykli żołnierze w Feldgrau, którzy giną w ogniu walk lub oddają ducha w szpitalach polowych na tyłach w wyniku ciężkich ran, idą do nieba, a tam aniołowie potrafią śpiewać lepiej i piękniej niż wszystkie ziemskie primadonny oraz są mistrzami w mezzosopranie, w sopranie, w alcie czy też w kontralcie, to niech rezerwista Emil Zühlcke otrzyma nagrodę, bo już nigdy nie usłyszał opery. Russenkopf pochłonęła go wkrótce potem, jak wielu innych, którzy mieli wiele marzeń i planów.


 

Ehinger ruszył do ziemianki Doktora. Nad wejściem była przybita mała tablica. "Do Uczonego Troglodyty" można było na niej przeczytać. Waldschütz wchodząc zastukał w tablicę, której lokator ziemianki jeszcze nie zauważył, choć wisiała tam od ośmiu dni, a Doktor często wchodził i wychodził ze swego schronienia. Wkrótce po wejściu Ehingera, wpadł tam służący Leutnanta Müllera.

- Wybaczcie mi, panie Oberleutnancie, czekamy - zameldował.

- Dobrze mój synu, wybaczcie ... zaraz przyjdę - powiedział Ehinger, a służący pospiesznie wyszedł.

Służący nie potrafił zwrócić się do przełożonego bez powiedzenia "Wybaczcie mi". "Wybaczcie mi, panie Leutnancie, kawa gotowa" albo "Wybaczcie mi, panie Leutnancie, pan Oberleutnant chce z panem rozmawiać". Rano, gdy zaczęły wybuchać granaty ręczne, obudził go słowami: "Wybaczcie mi, panie Leutnancie, Rosjanie atakują!"

Wszyscy trzej wstali i wyszli z domu uczonego troglodyty.

W "Piwnicy Bohaterów", w ziemiance Ehingera był już rozstawiony stół.

Kiedy się rozsiedli, pojawił się również Magerfleisch. Przeprosił za spóźnienie, bo trochę odpoczywał, ponieważ od wczorajszej nocy nie czuł się dobrze. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi i nie zauważył, że niechętnie je zupę.

Podczas posiłku rozmowa obracała się wokół ulubionych potraw poszczególnych osób. Wszyscy wspominali nazwy potraw, tylko młody Leutnant powiedział, że nie obchodzi go co je, byle było co jeść.

- Czy słuchasz? - Ehinger zapytał Doktora siedzącego obok. - I ten człowiek chce być pastorem! - Roześmiał się tak głośno, że zegar wiszący nad nim poczuł wielką chęć wybicia godziny.

- Cóż - zapytał nieco onieśmielony młody Leutnant - czy pastor może być koneserem jedzenia?

- Nie bardzo - odpowiedział Ehinger - ale wiedza jak dobrze zjeść jest częścią jego pracy. Rozumiem mój drogi, nie słyszałeś, że jestem synem pastora?

- Ta informacja to dla mnie nowość.

- Pan Leutnant o tym nie wiedział? - zawołał Waldschütz. - Pan Leutnant powinien był się domyśleć, że...

- Dlaczego? - zapytał z zaskoczenia, ale Waldschütz nie odpowiedział. Pochylił głowę prawie do talerza i stłumił napad śmiechu.

- Waldschütz, Waldschütz, - Ehinger żartobliwie pogroził. - Chyba się domyśliłem. Czy nie zamierzałeś powiedzieć: dziecko pastora i ludzie pokroju Müllera rzadko lub nigdy wchodzą sobie w paradę, tak?

- Wykluczone - Waldschütz bronił się, patrząc na dowódcę swojej kompanii niewinnym wzrokiem.

- Tak mi się wydawało - powiedział Ehinger. - Ale, żeby nie zboczyć od naszego tematu rozmowy ... mój ojciec, pan Müller, był naprawdę pastorem. Prawdziwy pastor, mianowany przez wysoką radę konsystorską, w Kay pod Züllichau [Kije, wieś w gminie Sulechów]. Ale jego jako pastora nie wypada oceniać według jego najmłodszego potomstwa...

- On palił! - powiedział Doktor, zwracając się do Muller'a z boku.

- Tak, robił to - potwierdził Ehinger.

- I nie odmawiał sobie picia.

- Tak, to też - krzyknął głośno Ehinger. - Tak, nie wylewał za kołnierz. Potrafił też dobrze grać w kręgle. Tylko gry w karty nienawidził, jak żaden inny urzędnik w promieniu dziesięciu parafii. Z pierwszych kazań, które usłyszałem jako mały chłopiec, z których wiele już zapewne nie pamiętam, to jego gniewne słowa, które mówił z ambony na zgromadzeniu, o tym występku wryły mi w pamięć. Ale miał do tego prawo, bo cegielnia, która należała do naszej wsi, była miejscem, gdzie często uprawiano hazard. Tak... cóż, to jest tylko wzmianka na marginesie, ale skoro mówiliśmy o jedzeniu, to wróćmy do tego. A więc w naszym domu jadaliśmy dobrze. Żadnych tam dań dla smakoszy, Müllerze. Ale by ci to uzmysłowić, to była dobra kuchnia domowa. A mój ojciec wiedział, jak gotować. Tak, tak, tak, pastor z Kay. Ponieważ nasza mama często chorowała i kurowała się u krewnych w Turyngii, to ojciec musiał prowadzić kuchnię. A pokojówka - bo nie mieliśmy dziewki, tylko prawdziwą niemiecką pokojówkę, pulchną, ale mocno związaną gorsetem - słabo znała się na gotowaniu. Zwykle dodawała do jedzenia za dużo składników lub zapominała o nich oraz zdejmowała z ognia potrawy jeszcze na wpół surowe. Za to ojciec wiedział dokładnie jakie składniki należy dodać do puddingu z mąki, jak ugotować tę czy inną zupę oraz znał wszystkie składniki i sposób przygotowania świątecznego ciasta. Nie odchodził od ognia, gdy karp noworoczny gotował się w piwie, a także pomagał przy wałkowaniu ciasta do makaronu i wiedział jak je pokroić na paski. Oczywiście wiedziano o tym we wsi, ponieważ zdarzało mu się wyjść na plebanię między liturgią a kazaniem, aby podlewać piekącą się gęś.


 

Wszyscy siedzący przy stole roześmiali się głośno, a "Roi de Paris" wybił sześć niskich dźwięków. Przez chwilę wydawało się nawet, że Wilhelm Raabe uśmiechnął z obrazu, który wisiał obok zegara w skromnej ramce. I gdyby w przytulnym pomieszczeniu nie było tak gwarno, prawdopodobnie można by było usłyszeć słowa tego starego pana: - Szkoda, że nie był mi znany za życia, gdy jeszcze tworzyłem. Dałbym mu godne miejsce w jednej z moich sześćdziesięciu czterech powieści i opowiadań, ponieważ wiele jego pokroju ludzi przedstawiłem we właściwym świetle, tak, aby napełnili świat humorem i pogodą ducha, ku uciesze moich czytelników.

 

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.

sobota, 21 listopada 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 8

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

Rozdział VIII

W dniu 24 marca, o wpół do czwartej nad ranem, na skraju lasu na zamontowanych tam potykaczach wybuchło kilka granatów ręcznych. Natychmiast po tym dzwonki alarmowe ze stanowisk nasłuchowych nr 2, 3 i 4 zaczęły bić gwałtownie i długo.

Wystrzelone trzy race wnoszą się po paraboli. Czujne pary oczu wpatrują się w noc. Nic jednak nie było widać. Zielone, żarzące się flary spadają i syczą na świeżo spadłym śniegu.

Już poprzedniego dnia wieczorem, gdy kuchnia polowa przywiozła jedzenie i pocztę, zaczęło trochę padać. Początkowo był to deszcz ze śniegiem, który ześlizgiwał się ze wszystkich przedmiotów i zaległ w różnych kątach i bruzdach. Ale później, około północy, zaczęły padać już tylko płatki śniegu. Opady były coraz większe, a płatki śniegu grubiały. Na hełmach wartowników w okopach i na stanowiskach nasłuchowych rosły białe kożuchy. Wokół panowała głęboka, grobowa cisza. Zdawało się, że słychać spadanie płatków śniegu. W tej ciszy wyraźnie słychać było każde przeładowanie karabinu. … Gdy nagle wybuchły granaty ręczne.


 Vizefeldwebel Waldschütz, który o godzinie trzeciej przejął służbę wartowniczą w okopach od Leutnanta Müllera, natychmiast budzi żołnierzy z dwóch plutonów. Na "Czole", obu "Skroniach", "Bastionach", "Kawalerzystach" i "Lunetach", w mgnieniu oka we wszystkich wnękach przy karabinach pojawili się żołnierze. Rozgarniano śnieg, odbezpieczano broń.

Ehinger został obudzony.

Wyszedł w narzuconym płaszczu z podniesionym kołnierzem i brnął przez zaśnieżone korytarze okopów.

- Co się dzieje? - pyta Waldschütza, który wygięty daleko do przodu, nad przedpiersiem okopu, rozgląda się w zaśnieżonym terenie.

Melduje. - Dwa, trzy, niektórzy twierdzą, że cztery lub pięć zawieszonych tam granatów ręcznych eksplodowało w tym samym czasie.

Ehinger nakazał podwojenie obsady stanowisk nasłuchowych. Unteroffizier Hoffmann, który udał się na stanowisko numer 3, zabrał ze sobą pistolet i wystrzelił stamtąd więcej flar. Przy pierwszej, która nie chciała się za bardzo palić, zdawało mu się, że widzi na skraju lasu przemykające postacie. Przy drugiej już wyraźnie widzi rzucające się na ziemię sylwetki i ciemne kopczyki, które wyróżniają się na śniegu. Pospiesznie odsyła z meldunkiem stojącego za nim żołnierza. Jednak w okopach też zauważyli zagrożenie.

- Nie możemy nigdzie wysłać patroli - mówi dowódca kompanii - bo wszędzie są miny przeciwpiechotne. - Utrzymaj krawędź lasu, Waldschütz! - rozkazuje Ehinger dowódcy plutonu.

Nie byłoby to możliwe w ciemnościach nocy, gdyby nie wcześniejsze przygotowania na stanowiskach strzeleckich. Karabiny leżą na karbowanych łożach. Jedno nacięcie oznacza krawędź lasu, drugie przeznaczone było do pokrycia ogniem zapory z drutu kolczastego.

- Czy karabiny maszynowe są gotowe? - pyta Ehinger.

- Na pańską komendę ... panie Oberleutnant ... wszystkie karabiny ... gotowe do strzału ... w najlepszym porządku!

Ehinger odwraca się. W ciemności rozpoznaje Unteroffiziera Pinkpanka.

Siatki maskujące już dawno zdjęto z karabinów maszynowych. Wystające lufy wyglądają jak węszące psy.

- Strzel ... cy ... o ... gnia - krzyknął spokojnie Ehinger.

Na komendę rozbrzmiało ponad sto karabinów piechoty, wspartych przez trzy karabiny maszynowe.

Wróciły załogi stanowisk nasłuchowych. Po drodze, za sobą odbezpieczyli deski zapadni, nad dołami z osadzonymi tam rosyjskimi bagnetami. Flara za flarą wnosiły się w powietrze. Inne kompanie również wystrzeliwują flary. Ale przed ich stanowiskami nic się nie dzieje, nie ma nic do oglądania. Ruch jest tylko przed Russenkopf. Ciemne postacie poruszają się, skaczą, biegną, a kolejne wynurzają się z lasu. Rosjanie próbują się zbliżyć. Ale nie mogą. Zalewa ich deszcz kul. Kule zwalają ich na ziemię. Upadają, część od trafienia kulą, a część kryje się przed światłem flar, czołgają się po ziemi, gdzie zalega gruba jak dłoń warstwa śniegu

Nie spodziewali się takiego oporu pod tym brzydkim wzgórzem. Sądzili, że mogą zagnieździć się na szczycie jednym szybkim skokiem, aby z niego zablokować wszelki ruch w Klimkach i skutecznie flankować wzgórze 125. Ale zderzyli się ze skałą.

Leutnant Müller i Doktor dawno już opuścili swoje schrony i stali przy Ehingerze, który rozkazuje.

- Rozproszyć ogień.

Obserwator artyleryjski zaalarmował artylerię przy pierwszych oznakach ataku. Obsługa dział była gotowa do ustawienia zapalników na zażądaną odległość i tylko czekała na kolejną informację z linii frontu.

- Czy dać komendę do otwarcia ognia, panie Oberleutnant? - zapytał obserwator.

- Jak nie muszę za to płacić, to tak. Warto posłać szrapnele na skraj tego paskudnego lasu, na pewno kryje się ich tam więcej.

- Trzynaście sto dwadzieścia dwa ... na lewo dwa - powiedział Vizewachtmeister do słuchawki telefonu.

I powtarzając się, krzyczy.

- Ognia!

- Ognia!

Zaraz potem z lasu na tyłach błyska cztery razy z rzędu. Cztery razy słychać dudnienie, cztery razy piszczy, syczy, wyje w powietrzu. Pierwsza partia szrapneli przelatuje nad Russenkopf. Cztery razy mruga na skraju lasu, gdy pociski wybuchają. Przez pół sekundy las jest oświetlony. Zdawało się, że widać było Rosjan próbujących uciekać. W międzyczasie strzelają karabiny piechoty i słychać stukot oraz grzechotanie karabinów maszynowych.

Ci nieliczni, którzy odważyli się wyjść z lasu są w potrzasku, uziemieni przez grad ołowiu i starają się desperacko bronić. Strzelają. Za każdym razem widać błysk z luf ich karabinów. Kule gwiżdżą i świszczą nad Russenkopf nie trafiając w żaden znaczący cel. Potem robi się cicho.

 

Ehinger również nakazuje wstrzymać ogień. Wartownicy znów ruszają do przodu na stanowiska nasłuchowe. Mają zameldować, czy wróg ma zamiar wznowić atak.

Jednak nie, na przedpolu brak takich oznak.

Godzina minęła w mgnieniu oka. Bateria Landszturmu przestała strzelać. Nie ma się już czego bać. Mimo wszystko, wszyscy pozostali w swoich wnękach strzeleckich gotowi do strzału. Każdy jest podekscytowany i ożywiony. Palą, śmieją się i rozmawiają, tak że Ehinger musi zarządzić ciszę, aby nie wprowadzać w błąd stanowisk nasłuchowych.

Tuż przed godziną piątą Kleineidam informuje, że kuchnia polowa już wyjechała z Wykrotu. Każda drużyna z drugiego plutonu wyznacza po jednym żołnierzu, który pod komendą Unteroffiziera Ronsecka rusza po jedzenie. Garnki wiszą na tyczce przerzuconej przez ramię, tak jak to robią Chińczycy. Kuchni jednak nie ma na pozycjach pod wsią Klimki. Ruszają więc w lewo, ponieważ Speckmann na pewno nie wyjechał z lasu. Zatrzymał się w miejscu, gdzie jeszcze w nocy w dniu 10 marca były pozycje trzeciego plutonu. Speckmann bardzo się spieszy, martwi się o swoje konie i kocioł. Każdy garnek jest wypełniony po brzeg. Mały woreczek z kawą, z porcją na jeden dzień, odbiera Unteroffizier Ronseck. ...

W małym podziemnym schronie, który służył jako kuchnia dla sztabu kompanii, gdzie również śpi dwóch żołnierzy z obsługi oficerów, drużyna telefoniczna zamontowała swój aparat na małym sięgającym do kolan stoliku. Ehinger podnosi słuchawkę i łączy się z Majorem von Crayßem.

- Pan Major?

- Jestem tu ... co słychać? Co się tam u was przed chwilą stało?

Ehinger w krótkich słowach relacjonuje nocny incydent.

- Teraz częściej będziesz miał takie przyjemności.

- Myślę, że tak! - stwierdził dowódca kompanii.

- Mamy w tej chwili przed sobą nowe jednostki. Musiały nadciągnąć wczoraj w wieczorem. Niektóre ze starych oddziałów zabrano od nas pod Wach, bo jeńcy poinformowali, że zostaną przerzuceni do Galicji. Pewnie do Przemyśla. Mamy teraz przed sobą Sybiraków. Doborowe oddziały, futrzane czapy, cholernie odważni faceci. Musisz być ostrożny, drogi Ehinger.

- Będę, panie Majorze.

- Od teraz będą oni prowadzić ostrzał artyleryjski.

- Prawdopodobnie tak, panie Majorze.

- A więc posłuchaj mnie, Ehinger."

- Proszę?

- Jesteś wkurzającym człowiekiem. Nie tylko odgrodziłeś się od nas zaporą z drutu kolczastego, nie tylko do ostatniego kamienia rozebrałeś moją leśniczówkę ...

- Myślałem, że to nie jest zabronione - zaśmiał się Ehinger.

- Tak, ale włóczyłem się po lesie szukając jej i wreszcie dowiedziałem się, że twoja cholerna Russenkopf ją połknęła. Ale nie to jest najgorsze. Według wrednych plotek, masz podobno gdzieś ukryte dwa zdobyte rosyjskie karabiny maszynowe. Czy jesteś w stanie zaprzeczyć tej plotce?

- Szczerze mówiąc ... nie mogę tego zrobić, panie Majorze.

- Ale słuchaj, nie możesz tak robić, mój Ehingerze ...

- Panie Majorze, zainstalowałem je na odpowiednich stanowiskach, wyszkoliłem do ich obsługi ludzi i wiele od nich oczekuję. Dziś rano zdały swój test bojowy ...

- Tak, tak, tak, a my myśleliśmy, że to Rosjanie strzelają. Ale tak nie można, nie ma mowy, mój drogi Ehinger. Jak z dywizji się o tym dowiedzą, zrobią mi piekło, zażądają mojej głowy, zwolnią mnie!

- Ale Majorze, oni nie są do tego zdolni!

- Nawet jeśli, nawet jeśli, ale to niemożliwe, mój drogi, mamy zebrać każdy magazynek z nabojami, każdy pusty magazynek i wysłać to na tyły przez kuchnie. Przypuszczam, że wciąż masz rosyjskie flinty i amunicję na swoim Russenkopf, prawda?

- Oczywiście, panie Majorze, ale są teraz przysypane śniegiem - próbuje się wykręcić Ehinger.

- Tak czy inaczej, musisz je zebrać i oddać na kuchnię. To bezwzględny rozkaz od dowódcy dywizji. Tu gdzie jesteśmy, że tak powiem, to mało znaczący, drugorzędny teatr tej wojny i każdy najmniejszy łup ma dużą wartość. Każdy jest zliczany, raportowany i wykorzystywany do celów statystycznych. Co o tym sądzisz? Karabiny będą zmagazynowane i posłużą do szkolenia rekrutów w posługiwaniu się karabinami ...

- W porządku, panie Majorze, każę je oddać, ale zatrzymam dwa Ka-emy.

- Taaa ... w takim razie bierzesz na siebie pełną odpowiedzialność, ja nic nie wiem i nie chcę wiedzieć.

- A czy będę miał zaszczyt zobaczyć dziś pana Majora, żeby oprowadzić i pokazać Russenkopf?

- Hm! Cóż, nie wiem, wydaje się, że dziś jest złe powietrze. Później, może jutro. A teraz idź i wykonaj rozkazy, parszywe ... karabiny maszynowe mają zniknąć!

Ehinger opuścił stanowisko telefoniczne. Na zewnątrz był jasny poranek. Wszędzie jak okiem sięgnąć, wszystko było pokryte śnieżną bielą. Teren wyglądał dziś zupełnie inaczej. Dużo bardziej przyjazny, dużo łagodniejszy. W Klimkach śnieg ukrył wypalone ruiny domów a głęboka, szeroka bagienna dolina przypominała duży rozłożony obrus. Drzewa znajdujące się w połowie przejścia na Russenkopf obsypane były na biało. Białe było również wzgórze 125, a sześć sosen na jego szczycie ze swoimi smukłymi, gołymi pniami, pochyliło się mocno, niemalże ze czcią, przed majestatem zimy. Nawet Russenkopf była piękna.

Założył czapkę z ogromnym pomponem.

Żołnierze byli zajęci odśnieżaniem tuneli i okopów, aby ich dno pozostało suche.

Tylko nieliczni leżeli w schronach i spali. Większość stała na zewnątrz i liczyła poległych po ataku. Na przedpolu było rozrzuconych od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu ciemnych kup mięsa i innych rzeczy. Skraj lasu, na który Ehinger patrzył przez szczelinę w przedpiersiu okopu, był usiany martwymi żołnierzami. Pomiędzy nimi leżeli ranni, którzy często w agonii i mimo bólu próbowali się czołgać. 

Tylko jeden próbował uzyskać pomoc od Russenkopf. Powoli i mozolnie czołgał się na rękach, z bólem ciągnął za sobą zniekształcone martwe nogi. Był ciężko ranny. Z każdym centymetrem jak się zbliżał, rosło niebezpieczeństwo, że trafi na minę. Z napięciem śledzono każdy jego ruch. W każdej sekundzie spodziewano się, że ziemia poderwie się pod nim i wyrzuci w niebo bezkształtne kawałki mięsa. Ale pole minowe go oszczędziło. To był jakiś cud. Przeczołgał się. To było tak, jakby jakaś niewidzialna ręka prowadziła go, gdy czołgał się slalomem na przedpolu. Znalazł drogę przez pas ziemi, gdzie pod białym kocem czaiła się okropna śmierć. Kiedy dotarł do zasieków, sanitariusz medyczny Brüning zrzucił mu uprząż, zdradził mu jedyne wąskie przejście między nabitymi palami i wilczymi dołami, wskazał wąski otwór pomiędzy kozłami hiszpańskimi a drutami kolczastymi. Sanitariusz odciągnął wijący się drut kolczasty i dotarł do człowieka potrzebującego pomocy. Zarzucił go sobie na plecy. Jak tonący człowiek, młody Rosjanin o pustych oczach, uchwycił się ratownika. Gdy Brüning dotarł z nim do okopu, miał już siną twarz. 

 


Przy zakładaniu pierwszego opatrunku, charakter rany stał się oczywisty. Obie nogi zostały rozerwane w udach przez rykoszet, który połamał również kości. Potrzebna była szybka pomoc. Aby zapobiec zagrożeniu życia, konieczne było przeprowadzenie amputacji kończyn. Na razie nie było jak tego zrobić. Złączono więc nogi, założono szynę i zabandażowano.

 

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.

Budy Rządowe - cmentarz wojenny z I wojny światowej

Budy Rządowe - cmentarz wojenny z I wojny światowej
(Kriegsfriedhof des Ersten Weltkrieges)
 
Budy Rządowe – wieś w województwie mazowieckim, w powiecie przasnyskim, w gminie Jednorożec.
 
Na ten moment mamy mało dokumentów na temat tego cmentarza ze źródeł niemieckich:
1. Pismo z dnia 14.5.1926 z Berlina od Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge, e. V. do opiekunów cmentarzy w regionie, w którym czytamy:
Groby na cmentarzu wojennym w Budach Rządowych są dobrze czytelne. Ogrodzenie jest uszkodzone w kilku miejscach.
Dlatego prosimy, abyście postarali się dopilnować, aby to miejsce honorowego spoczynku zostało doprowadzone do godnego stanu.
2. Kopia sprawozdania z dnia 5.5.1926 z Warszawy od Niemieckiej Ambasady w Warszawie, o treści:
Polskie Ministerstwo Robót Publicznych na zlecenie ambasady zleciło remont cmentarzy wojennych w Żebrach-Grzymkach, powiat Ostrołęka i Budy Rządowe, powiat Przasnysz.
Zastrzegam sobie prawo do składania dalszych sprawozdań z wykonania prac konserwatorskich.
3. Notka z czasopisma Kriegsgräberfürsorge rok wyd. 1930, mówiąca o tym, że ogrodzenie wokół cmentarza Budy-Rządowe (woj. warszawskie) zrobione jest ze sztachet.
4. Na cmentarzu spoczywa 127 żołnierzy walczących w mundurach niemieckich i 290 w mundurach rosyjskich.
To niewiele, ale daje podgląd, że dokumentów, o ile takie przetrwały ostatnią wojnę należy szukać w polskich i niemieckich archiwach.
 
Stan obecny. Cmentarz wojenny, otoczony murowanym ogrodzenie znajduje się przy głównej drodze we wsi i zajmuje prawie całą działkę nr 78. Wymiary cmentarza to ok. 30 na 37 metrów. Ledwo czytelne mogiły ziemne są rozmieszczone w równych rzędach i szeregach. Na większości mogił znajdują się betonowe poduszki, gdzie na części z nich wytłoczono dane poległych żołnierzy.
Można zauważyć dwa typy wykonanych poduszek betonowych i nie chodzi tu o narodowość pochowanych. Dwa rodzaje poduszek mogą sugerować, ze część z nich została zrobiona przez innego wykonawcę i prawdopodobnie znajdowały się na innym cmentarzu, skąd szczątki poległych i poduszki betonowe przeniesiono na ten cmentarz. Istnieje też możliwość - jak to często bywało, gdy ekshumacji dokonywały instytucje polskie, że dokonano tylko symbolicznej „ekshumacji” i przeniesiono jedynie betonowe poduszki. 
 
Dane przepisane z poduszek betonowych przez
Mariusz Maciaszczyk
.
- Husar Heikorek, 1 ESK. HUS. R. KÖNIG HUMBERT
- Musk. MANSKE, 10K. I. R. 34, † 23.3.15
- Ldstrm. O. ROHRMOSEP, 8 K. I. R. 45, † 22.3.15
- Musk. LEHMANN, 10K I.R. 54, † 22.3.15
- Gefr. J. WOLF, 3K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. KUNTZ, 10K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. E. LANGE, 10K I. R.54, † 22.3.15
- Husar W. BERHORTZ, 3 ESK. HUS. R. 13
- Musk. H. PAPENHUNS, 10K I. R. 54
- LENKE
- Musk. MOLLENHAUER, 3K I. R. 54, † 22.3.15
- FISCHER, † 22.3.15
- Musk. B. WENDT, 3K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. O. LENGE, 11K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. F. BUTOW, 11K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. A. NEUMANN, 3K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. A. HOGE, 10K I. R. 54, † 22.3.15
- Ldstm R. HACKER, 10K LD I. R. 24, † 7.11.14
- Musk. ZIMMER, 10K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. BOSSIG
- Wehrm. EMIL, V. HACHT 10K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. G. MOLZAHN, 10K I. R. 54
- Gefr. DRYGALA, 11K I. R. 54
- Musk. A. BECK, 10K
- M.KENKULIUS, ERS. BTT. I. R. 3, † 7.11.14
- Utffz. E. REHBEIN
- F. MÜLLER, 10K I. R. 45, † 23.3.15
- Musk. R. MANN
- Ers. Res. O. SCHNEIRER, 3K I. R. 54, † 22.3.15
- Wehr. CH. KOCH, 3K I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. HOBUS, I. R. 40
- Musk. K. KUETHER, 12K I. R. 54, † 25.3.16
- Musk. DUCKWITZ, 3K I. R. 54
- Ers. Res. O. MÜLLER, 11K I. R. 54, † 17.3.15
- Gefr. D.L.K. HEMRIER, 10K
- Musk. TISCHER
- Musk. K. WLOCK, 4K I. R. 54
- F. RAHMEL, Res. M. C. K. I. R. 54, † 22.3.15
- Musk. STEFFEN
- Wehrm. R. MERTINS, 10K I. R. 54
- Krieg SFRW. R. BALLENTIN, 2 M. C. K. I. R. 54, † 23.3.15
- Kann. J. SCHLETZ, 5 Batt. F. AR. 36, † 17.3.15
- Krieg SFRW WOLLENWEBER, 3K I. R. 54, † 23.3.15
- Musk. C. HAMM, 10K I. R. 54
- Ers. Res. K. SCHAR, I. R. 54, † 21.3.15
- Musk. A. KUCKLA, 10K I. R. 45, † 23.3.15
- Utffz. SCHNAP
- Res. A. BÖSSERT, 10K I. R. 54, † 22.3.15
- Res. ZUBER, I.R. 54
- Gefr. P. DESENZ, 10K I. R. 54, † 25.3.15
- Musk. W. LUCHT, 12K I. R. 54
- Musk. E. TESCH, 3K I. R. 54, † 15.3.15
Cmentarz znajduje się rejestrze zabytków.
Budy Rządowe – jeden z najlepiej zachowanych cmentarzy wojennych w okolicy. Cmentarz, gdzie spoczywają zapomniani żołnierze Wielkiej Wojny, wielu z nich mogło czuć się Polakami.
Odległość od centrum Ostrołęki – 37 km.


 -Film z cmentarza zamieszczony na FB. -














niedziela, 15 listopada 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 7

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

 

Rozdział VII.

Ehingera do dalszych prac nie zniechęcały pojawiające się pogłoski, że dywizja zostanie wkrótce zluzowana i wysłana dalej na południe, pod Przasnysz, gdzie Rosjanie planowali duże natarcie. Nie wierzył w wycofanie jednostki i był przekonany, że stanowisko trzeba cały czas umacniać, by wróg nie mógł go zdobyć. Nie pomyślał tylko o trzecim niebezpieczeństwie, które wkrótce stało się jego zgubą. Na pewno spodziewał się ponownych ataków. Cisza na froncie była dla niego ciszą przed burzą. Było to powtarzalne zjawisko, dla tych co dobrze znali Rosjan, którzy tam gdzie ponoszą porażki, ściągają posiłki, by ponowić ataki. Tak było pod Pilicą, to samo działo się pod Rawką i tego właśnie spodziewał się Oberleutnant tutaj.

Gdyby jednak nastąpiła wymiana oddziału na stanowisku, to czy nie obowiązkiem byłoby zostawić nowemu oddziałowi dobrze rozbudowaną pozycję? Te myśli skłaniały Ehingera do dalszych prac. Konieczne było wykopanie okopów łączących do stanowisk nasłuchowych, które znajdowały się przy zaporach z drutu kolczastego. Była to ciężka praca. Jego ludzie trudzili się i kopali, a koszule mieli stale mokre na plecach, podczas gdy żołnierze z innych kompanii gotowali ziemniaki, grali w skata, a jedyna ich służba polegała odpracowaniu warty na stanowiskach.

Dywizja zapewniała środki na rozbudowę pozycji, materiały i sprzęt, na który nie było dużego zapotrzebowania a który zgromadzono w Wykrocie. Tylko Ehinger brał wszystko, co tylko udało mu się dostać. Rolki drutu kolczastego, pakiety ocynkowanych skobli, stalowe siatki do osłony otworów strzeleckich, worki z piaskiem, dzwonki alarmowe do powieszenia na zasiekach z drutu kolczastego, małe, okrągłe, łatwe w transporcie piece z kawałkami rurowych kominów do wykorzystania w schronach.

A także okrągłe granaty odłamkowe, granaty dyskowe [żółwie], granaty trzonkowe i granaty do karabinów. Dla tych ostatnich dodatkowo wziął stelaż do ustawienia karabinów. Każdy sektor na stanowisku kompanii otrzymał osprzęt do studni abisyńskiej razem urządzeniem wiertniczym. Kleineidam musiał wysłać tyle, ile tylko znalazł.

Ehinger z zadowoleniem przyjął stalowe osłony dla strzelców, grube jak palec, ze szczeliną na dwa palce, gdzie można było włożyć karabin aż po osłonę spustu [kabłąk]. Na Russenkopf dostarczono ich dziewięćdziesiąt dwie sztuki. Kazał je rozstawić, przymocować kołkami i drutem, aby nie przewróciły się, gdyby trafiły w nie kule szrapneli. Wypełniono worki piaskiem wydobytym przy kopaniu stanowisk nasłuchowych i obudowano nimi stalowe ekrany. W ten sposób strzelcy mieli chronione głowy na pozycji strzeleckiej. Z zewnątrz rozbudowane stanowisko strzelca obrzucono ziemią i przykryto siatką maskującą, by ukryć worki i stalowy ekran.

W każdej wnęce strzeleckiej umieszczono pojemnik, w którym przechowywano pewną ilość naboi. Była to amunicja na zapas. W osłoniętych miejscach drużyny zbudowały magazyny amunicyjne. Umieszczono w nich również granaty ręczne i granaty do karabinów. Magazyny te zostały przez dowódcę Russenkopf życzliwie udostępnione innym oddziałom, w których dochodziło wcześniej do groźnych w skutkach wypadków przy obchodzeniu się takimi materiałami.

Ehinger przyjął zapasy amunicyjne z innych kompanii i złożył w swoich magazynach. W ten sposób leżało w nich sto siedemdziesiąt tysięcy naboi karabinowych, kilka skrzynek z zapasem amunicji do karabinów maszynowych. Chętnie przyjął też naboje do flar, by chronić je przed zamoczeniem.


 

Dowódcy Russenkopf nie spodobały się stanowiska czterech karabinów maszynowych. Wystarczyłaby jedna kula, jeden szrapnel, by wyeliminować takie stanowisko z walki. Wyczytał w wojennych raportach z frontu zachodniego o blokhauzach, w których ustawione karabiny mogły strzelać do ostatniej chwili, również wtedy, gdy wokół stanowiska trwały już walki na bagnety. Ehinger zdecydował się wybudować blokhauzy otoczone fosą i rozstawione tak, by mogły prowadzić ogień krzyżowy. Znowu piły zgrzytały w lesie rżnąc najgrubsze drzewa, które z głośnym hukiem padały na ziemię. Stolarze odmierzali odpowiednie długości pod bale i przepiłowywali. W nocy na Panjewagenach, kilkoma kursami ściągano bale na Russenkopf. W międzyczasie inne zespoły rozkopywały ziemię i przygotowywały miejsce, gdzie miały stanąć blokhauzy. W ciągu zaledwie dwóch dni, przy pracy trwającej dwadzieścia cztery godziny na dobę, praca została zakończona. Schrony karabinów maszynowych zbudowano. Przez długie, ale wąskie szczeliny, tuż pod mocnym dachem, karabiny wychylały się jak lis ze swej jamy. Ehinger zbudował je w taki sposób, aby służyły również za kwatery dla obsługi karabinów. Kładli się i spali przy swoich karabinach, a skrzynek żelaznych z pasami amunicyjnymi używali jako zagłówków.

Jednej nocy Ehinger wysłał drużynę z granatami ręcznymi na skraj wrogiego lasu. Miały one zaskoczyć Rosjan, gdyby wtedy próbowali wykonać jakąś akcję, a za nimi wysłał ludzi z siekierami, maczetami i łopatami, którzy ścinali każde drzewo, krzew, kępę i gałązkę. Wszystko zaciągnięto na Russenkopf, a teren ziemi niczyjej wyrównano. Tylko tu i ówdzie Waldschütz, który był odpowiedzialny za te prace, zostawił znaczniki. Na drugi dzień na Russenkopf pojawił się dalmierz i podobnie jak na stanowiskach innych kompanii wyznaczono odległości do znaczników. Odległości te zostały zapisane na kartonikach i rozdane każdej drużynie.

Pomiary zostały wykonane we wszystkich kierunkach, na odległość dwóch tysięcy metrów.

Każdy żołnierz musiał znać odległości przed swoim stanowiskiem. Jeżeli błędnie by odpowiedział na pytanie Ehingera, dostawał dodatkową godzinę służby na stanowisku.

Przykryto wąskie okopy prowadzące do pięciu stanowisk nasłuchowych przy zasiekach z drutu kolczastego. Strażnicy z takich stanowisk mogli tam się dostać idąc pochyleni pod drucianą siatką i w ten sposób dotrzeć na miejsce, nie zdradzając jego położenia. W tunelach tych znajdowały się pułapki w postaci głębokich dołów, gdzie w dnie osadzono rosyjskie bagnety, a nad nimi zrobiono zapadnię. Gdyby strażnicy musieli się wycofać podczas ataku, mieli odblokować zapadnie. Tunelami poprowadzono sznurki, do których zamocowano dzwonki. Załoga stanowiska w krótkich odstępach czasu musiała pociągnąć za ten sznurek, by dać znak, że czuwa i nie zasnęła. Ostre i uporczywe dzwonienie oznaczało: Uwaga! Potem miała wystrzelić flarę, co oznaczało, że idzie atak.

O różnych porach, w dzień i w nocy, Ehinger sprawdzał gotowość żołnierzy. Na dany znak ludzie musieli wyskoczyć ze schronów, dotrzeć do karabinów i być gotowi na rozkaz otwarcia ognia. Chodził od grupy do grupy i przekonał się o tym. Podoficerowie musieli meldować, czy wszystko jest gotowe. Robił inspekcje stanowisk karabinów maszynowych. Upewniał się, że pistolety z flarami są gotowe i załadowane. Doglądał, czy wyczyszczono karabiny, a dowódcy plutonów musieli zaglądać w lufy i sprawdzać zamki, czy są czyste i nie mają wygiętych końcówek iglic. Kamieniami tej samej wielkości i wagi co granaty ręczne, niektórzy trenowali rzucanie. Unteroffizier Vogel był odpowiedzialny za działanie granatów, które wystrzeliwano z karabinów umocowanych do stelaży. To on poprosił Oberleutnanta o pozwolenie na zawieszenie ręcznych granatów kulowych na skraju lasu wroga. Pewnej nocy między drzewami, na wysokości kolan rozciągnął cienkie druty, przymocowane do zawleczek granatów ręcznych. Ktokolwiek potrąciłby drut lub go przeciął, wyciągnąłby zawleczkę i doprowadził do eksplozji. To był dobry sygnał dla obrońców Russenkopf, aby byli bardziej czujni.

Pewnego wieczoru na Russenkopf pojawił się oddział pionierów. Żołnierze ci nosili pod pachami pęczki dynamitu i mieli w rękach drewniane deski i ramy. Mieli rozłożyć miny przeciwpiechotne. Ehinger ponownie wysłał na przedpole drużynę do zabezpieczenia ich pracy, a pionierzy założyli przed Russenkopf czterdzieści pięć samoczynnie działających min. Kiedy pionierzy rozłożyli już dziesięć kilogramów materiałów, drużyna osłonowa została odwołana. Pionierzy odbezpieczyli miny, a deski przysypali dziesięciocentymetrową warstwą ziemi i zamaskowali miejsce. Od tej pory teren ten był równie niebezpieczny dla wroga jak i swoich. Patrole musiały zostać wstrzymane.

Ponieważ żołd w drugiej dekadzie miesiąca był już dawno spóźniony i nic nie wskazywało na to, aby czwarta kompania została wycofana do wsi jako rezerwa, Feldwebel Kleineidam kazał Speckmannowi przekazać żołd. Magerfleisch wypłacał pieniądze. Po operacji miał deficyt dwóch marek i dwudziestu pięciu fenigów, przez co przez cały dzień był w bardzo melancholijnym nastroju, cierpiał na brak apetytu i bezsenność.

Mianem Russenkopf nazywaną całą fortecę, ale nadano również nazwy poszczególnym częściom. Środek wokół ronda nazywano pająkiem. Przednią stronę, zwróconą w kierunku wroga, zwano czołem, a przeciwną stronę - szyją. Części boczne to były lewa i prawa skroń. Ponadto poszczególne sekcje drużyn i ich punkty umocnione zostały nazwane na cześć słynnych bastionów, kazamatów, kawalerzystów. Blokhauzy zwano lunetami. Jeżeli coś nie miało nazwy nawiązującej do jego przeznaczenia, to nie zwracano na to uwagi, liczyło się, że stanowiska miały własne, odróżniające się nazwy.

Russenkopf mierzona w okopach, miała obwód liczący dwieście siedemdziesiąt cztery metry. Siła bojowa kompanii w tamtym momencie liczyła dwieście głów, w tym przydzielonych żołnierzy z oddziału telefonicznego, reflektora acetylenowego, karabinów maszynowych i obserwatorów artylerii. Gdyby wszyscy byli na swoich miejscach podczas ataku wroga, odległość pomiędzy strzelcami wynosiłaby zaledwie osiemdziesiąt centymetrów. Trzeci pluton, który miał swoje schrony na Szyi, w razie ataku musiał przemieści się na pozycje frontowe. Pluton ten miał również zadanie, by na rozkaz zająć pozycje poza Russenkopf, gdyby wróg się przebił i próbował obejść wzgórze.

Cztery linie telefoniczne zostały poprowadzone z Russenkopf na prawo, w lewo i na tyły. Jedna linia biegła na stanowisko dowódcy majora Crayßa, druga na pozycje pod Klimkami, trzecia bezpośrednio do Wykrotu, do sztabu regimentu. Ostatnia linia łączyła obserwatora artyleryjskiego z baterią, która rozmieszczona była w lesie sześćset pięćdziesiąt metrów od jego stanowiska. Dla obserwatora Ehinger zbudował zadaszoną platformę, na której mógł on obracać lornetkę nożycową we wszystkich kierunkach.

Kolejny punkt obserwacyjny znajdował się na szczycie wzgórza. Za barykadą zbudowaną z worków z piaskiem, tyłem do wroga siedział żołnierz i obserwował teren przez duże lustro ścienne. Urządzenie obserwacyjne było zbudowane jako wąskie, wysokie pudło z czterech desek, do którego umocowano dwa lustra. Sięgało i kryło się w gałęziach sosny, dodatkowo by lepiej je zamaskować, przymocowano do niego gałązki sosny.

Obserwator trzymał i patrzył bezpośrednio w dolne lustro.

Dowódcy plutonów mieli wybudowane schrony tuż przy swych oddziałach, w okopach prowadzących do Pająka. Leutnant Müller mieszkał z Ehinger'em, ich ziemianka była na Pająku. Ich schron zbudowano w połowie wysokości wzgórza, a podłoga pomieszczenia była trzy stopy poniżej dna przyległego wykopu. Trzy stopy wynosiła również grubość stropu, który wykonany został z czterech grubych pni drzew, które przysypano dwumetrową warstwą ziemi. Jedyne, co nie podobało się Doktorowi w tej konstrukcji, to wysoki na dwa metry, gruby słup pośrodku pomieszczenia, który podpierał strop. Ale Ehinger z humorem twierdził, że musi tam stać, by mógł się o niego ocierać, gdy swędzą go plecy. Okno osadzone poziomo, wpuszczało wystarczająco dużo światła, nawet jeśli drzwi wejściowe były zamknięte.

Na prawej ścianie nad ławką wisiał zegar z wahadłem, wbudowany w szafkę. Na jego tarczy było napisane Roi de Paris. Po nakręceniu, wskazówki zegara chodziły idealnie co do minuty. Tylko mechanizm wybijający godzinę był rozregulowany. Np. gdy wskazówki wskazywały wpół do szóstej, to wybijał godzinę dwunastą, a jeżeli była godzina wpół do jedenastej to zegar wydawał pięć niskich tonów. Wybijał również, gdy drzwi wejściowe zostały gwałtownie zamknięte, gdy Leutnant Müller uderzył głową o sufit i gdy Magerfleisch, który był tu częstym gościem, siadał ciężko na krzesło. Jednak po ciężkim ostrzale artyleryjskim, który pewnego razu przeprowadzili Rosjanie na Russenkopf, przestał wybijać godziny.


 

Wiosenne burze szalały nad Russenkopf. W ciągu ostatnich kilku dni od wschodu wiał ostry, zimny wiatr. Gwałtowne podmuchy szarpały koronami drzew w lesie. Niewielkie krzywe sosny na Russenkopf wyginały się aż do korzeni, szeptały, skrzypiały, jęczały i wyły, gdy przelatywał przez nie burzowy podmuch. Wiatr rozwiał żółty piasek z osłon i dmuchał go na twarze stojących na warcie żołnierzy, tak, że ledwo mogli otworzyć oczy. Karabiny były owinięte ściereczkami i szmatami, aby zapobiec zapiaszczeniu zamków.

Wszyscy żołnierze, którzy nie mieli służby, siedzieli i leżeli w schronach, gdzie żarzyły się małe piecyki, paliło się fajki i cygara, czytano polowe pocztówki, które przechodziły od żołnierza do żołnierza, aż do momentu, gdy zostały tak zmięte i rozmazane, że trudno było rozpoznać tekst i obrazek. Pisano listy do domu, ale najczęściej leżano na słomie i marzono o rychłym pokoju, który wkrótce nadejdzie, gdy tylko zakwitną kwiaty.

W niektórych schronach ludzie siedzieli i grali w karty, ale tylko wtedy, gdy czuli się bezpiecznie, tzn. gdy Ehingera nie było w zasięgu wzroku. Często bowiem wyrażał z tego powodu swoje niezadowolenie. Zwłaszcza gdy grano na pieniądze to wpadał w gniew i zarządzał karne marsze.

W trzeciej drużynie trzeciego plutonu najwięcej się działo, a ludzie z humorem się bawili. Karl Wibrow z Hamburga siedział na odwróconym kubełku po dżemie i akompaniując grał melodyjnie na swojej dźwięcznej harmonijce walce i przeboje operetkowe.

"... Zamknijmy oczy,

Wrócą złote czasy.

Kiedy mogliśmy cieszyć się błogością

Miłością, wiosną i szczęściem ..."

[Oscar Straus - Da draussen im duftigen Garten (Ein Walzertraum) - fragment]

Sam miał zamknięte oczy i myślał o letnich niedzielnych wieczorkach, w trakcie których tańczył w zalanych światłem lokalach tanecznych w Langenfelde, Blankenese [dzielnice Hamburga] lub na Elbchaussee [ulica nad Łabą] z drobnymi, ładnie ubranymi dziewczynami, które dawno już o nim zapomniały.

Pewnego dnia na Russenkopf pojawił się nieoczekiwany gość. Był to  Leutnant Wahler z baterii Landszturmu, który chciał zajrzeć na stanowisko obserwacyjne. Część drogi z prawej flanki pozycji pod Klimkami na wzgórze pokonał szybkim marszem, bo obawiał się, że Rosjanie zapomną o nieformalnym rozejmie.

- To miło z twojej strony, że nas odwiedzasz - powiedział Ehinger, gdy tylko ten wszedł do podziemnego schronu. - Jesteś bardzo mile widziany. Proszę, siadaj. Mam nawet Gilka dla ciebie. [brandy z oleju kminkowego]

- No cóż - odpowiedział artylerzysta, jeszcze trochę zdyszany od pośpiesznego biegu i wskazał szpicrutą na kwadratową butelkę - Kolejny raz się sprawdza, że szlachetny człowiek przyciąga szlachetnych ludzi i wie jak ich zatrzymać. Panie Ehinger, twoje specjały są wyśmienite. …

- Doskonałe, bardzo dobre - powiedział, cały czas wyginając wargi, postawił szklankę z powrotem na stole. - Wciąż pali, w tej małej porcji jest czysta czarna śmierć.

Ehinger napełnił szklankę po raz drugi i powiedział do Müllera: - Musisz wiedzieć, jak traktować takich gości. Będą pamiętać i w razie potrzeby będą mieli dla nas kilka dodatkowych salw szrapneli.

- Nie ma sprawy, panie Ehinger - stwierdził Leutnant z baterii Landszturmu, który siedział na ławce, opierając się plecami o stół i uderzał szpicrutą w skórzane brązowe ochraniacze na łydkach - Rosjanie w tym sektorze to spokojne dusze. Uwielbiam rozejm. Moje armaty rdzewieją. Ale twoja Gilka jest dobra. - Z rozkoszą opróżnił drugą szklankę.

Ehinger nalał po raz trzeci.

- Gorąco zarekomenderuję stanowisko majorowi von Crayßowi - obiecał Leutnant artylerii.

Mówił to, ponieważ nie mógł się nachwalić tym co widział na inspekcji. Podziwiał konstrukcję całego bastionu, jak i poszczególnych sektorów, oklaskiwał dobrze umocnione stanowisko obserwacyjne.

Major von Crayß zadzwonił godzinę później, mówiąc, że na pewno należy się go spodziewać jutro. Chciał sam dokonać inspekcji Russenkopf.

Ehinger był z tego bardzo zadowolony. Dowódcy plutonów musieli to rozgłosić żołnierzom ze swoich oddziałów. Magerfleisch, który wiedział jak przygotować się do inspekcji, zarządził grabienie i zamiatanie okopów strzeleckich i okopów łącznikowych. Wszystkie śmieci, takie jak obierki ziemniaków, słomki, papier, kartony, puste butelki i puszki po sardynkach, zużyte szmaty i tym podobne, zostały wrzucone do wielkiego śmietnika, który został specjalnie w tym celu stworzony zgodnie z jego instrukcjami.

Niestety pogoda znowu się zmieniła. Zima chciała jeszcze raz udowodnić swoją siłę na krótko przed odejściem. W tym samym czasie Rosjanie zerwali rozejm w tym sektorze.

 

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.