Wilfried Wroost - 1919Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie
Rozdział III.
W raporcie Sztabu Generalnego z dnia 11 marca [1915] możemy przeczytać m. in.: „We wsiach Wach oraz Klimki nad rzeką Szkwą po udanych atakach zdobyliśmy wrogie pozycje, wzięto do niewoli sześciuset dwudziestu żołnierzy, w tym siedmiu oficerów, zdobyto dwa działa artyleryjskie i dziewięć karabinów maszynowych”.
Po godzinie, na wzgórzu 125 pojawił się sam Oberstleutnant ze swoim sztabem. Major von Crayß podszedł do niego, aby złożyć raport. - Cóż - zapytał dowódca regimentu suchym, skrzypiącym głosem, jakby wciąż miał w gardle piasek i pył z kampanii w buszu i na pustyni przeciwko Herero i Hotentotom - czy wasz batalion poniósł wielkie straty?
- Osiemnastu zabitych i trzydziestu dwóch rannych! - zameldował Major.
- To dużo - odpowiedział Oberstleutnant. - Proszę dowódców kompanii, aby tu się zjawili.
Ordynans Majora wyruszył, by sprowadzić oficerów.
W międzyczasie dowódca rozglądał się we wszystkich kierunkach, używając swojej lornetki, a następnie zamienił ją na monokl, by spojrzeć na mapę.
- Dziękuję, panowie! - powiedział do czterech dowódców kompanii, którzy zameldowali się parę minut później. - Cieszę się, że mogę wyrazić moje najgorętsze uznanie za sprawne natarcie. Ponieśliście straty, ale odniesiony sukces to rekompensuje. Według zeznań jeńców, wróg miał tu czterokrotną przewagę, ale przełamaliście ich opór. Dziękuję, panowie. A teraz, do rzeczy. Panie von Crayß, ten sektor stale musi być obsadzony przez trzy kompanie.
- Rozkaz, panie Oberstleutnant!
- Jeżeli Rosjanie przejmą inicjatywę i zaatakują tutaj. Która kompania obsadza wzgórze?
- Większa część pierwszej - zameldował Hauptmann.
- Dobrze. Trzeci niech przesunie się w lewo, by zająć tamten pofałdowany teren, aż do jego końca. Leutnant Hilgendorf zaś niech dołączy do pierwszego od prawej.
Oberstleutnant spojrzał w kierunku wsi Klimki, gdzie drugi batalion był zajęty budową okopów, oszacował odległość od wzgórza do prawej flanki stanowisk pod Klimkami na dobre dwa kilometry i zauważył, że wieś jest około osiemset metrów za tą pozycją, która oparta była o krótki zalesiony teren po prawej stronie oraz że bagno było znacznie większe niż wskazywała mapa. - Ale to może być spowodowane pozimowymi roztopami - powiedział von Eichner i zapytał - który z panów dowodzi kompanią wsparcia?
- Ja, panie Oberstleutnant - zameldował Ehinger, przykładając rękę do hełmu.
- Dziękuję! Ty też będziesz musiał wydzielić pluton do obsady pozycji. Pozycja flankowa na skraju lasu. Z przodu - tam! - Wskazał uniesioną ręką na prawo. - Pozycja ma być pod kątem prostym do tych frontowych. Ale nie rozciągajcie jej zbytnio, aby karabiny tego oddziału nie ostrzeliwały wioski i nie zagroziły drugiemu batalionowi. Trudno jest zakładać, że Rosjanie mogą ominąć nasze pozycje. Teren na to nie pozwala i grunt zapadłby się pod ich butami. Zrozumiano?
- Rozkaz, panie Oberstleutnant, natychmiast przystąpimy do działania.
- A gdzie będzie twoje stanowisko, panie von Crayß? - dowódca regimentu zwrócił się do Majora.
- Tam w lesie znalazłem leśniczówkę. Jest jakieś sześćset - siedemset metrów na tyłach głównych pozycji - odpowiedział dowódca batalionu.
- Dobrze, niech każda kompania ma z tobą łączność telefoniczną, a ty do mnie. Kwateruję w pierwszym domu we wsi Wykrot. Jakieś pytania, panowie?
Ehinger obowiązkowo czekał, aby zobaczyć, czy Major lub jeden z Hauptmannów ma pytanie. Przyłożył rękę do hełmu i zapytał: - Proszę wybaczyć, panie Oberstleutnant, między nami a trzecim [drugim?] batalionem na bagnie jest małe wyniesienie. Czy nie będzie zagrożenia dla nas, jeżeli Rosjanie go obsadzą?
- Masz na myśli ten mały pagórek? - zapytał były Südwestafrikaner, ponownie wyjął z kieszeni lornetkę i spojrzał w kierunku, który wskazał mu Ehinger.
- Tak jest, panie Oberstleutnant, mam na myśli kopiec tam. Jest w połowie drogi między nami i w połowie drogi na tyły naszych pozycji. Jeżeli Rosjanom uda się w nocy zająć pagórek, to będą mieli możliwość ostrzelania naszych pozycji od tyłu. Poza tym z tego stanowiska jest możliwość ostrzału najkrótszej drogi dla drugiego batalionu do wsi Wykrot.
Ehinger miał rację. Wąska, sucha dróżka prowadziła tamtędy po przekątnej do lasu za nimi i była prawdopodobnie jedyną przejezdną drogą, która łączyła obie wsie od niepamiętnych czasów. Podczas porannego ataku kompanie drugiego batalionu pokonały tę trudną trasę, a Rosjanie, którzy do tej pory obsadzali wioskę, nie spodziewali się z tego kierunku żadnego zagrożenia. Dla oddziałów zaopatrzenia i kuchni polowych nie było innej drogi do wsi Klimki niż ta ścieżka, która prowadziła w niewielkiej odległości od wskazanego przez Ehingera pagórka.
Hm! - głośna myśl wymknęła się dowódcy regimentu, który wpatrywał się w niewielki, zaokrąglony porośnięty sosnami pagórek, a który wyróżniał się w płaskim terenie jak wyspa. Do czego Rosjanie mogli wykorzystać pagórek, szczególnie, że nie ma tam zbyt wiele terenu do obsadzenia go. Ale na noc warto przerzucić tam przynajmniej kilka drużyn, bo droga do wsi Klimki jest stamtąd blisko. - Hrabio - zwrócił się do swojego adiutanta, który stał za nim i żartował z oficerami z zatroskania Ehingera. - Hrabio von Schellen, kiedy zostanie nawiązane połączenie telefoniczne z drugim batalionem, proszę poinformować Majora Wennigera, by jedna z jego kompanii - powiedzmy plutonem, mniej więcej - obsadziła ten pagórek, żeby Rosjanie nie przerzucili tam snajperów, którzy mogliby blokować nam drogę i by ten pagórek nie był dla nas obciążeniem.
Adiutant wyjął już bloczek meldunkowy z kieszeni z mapami i notował. W tym momencie von Eichner zauważył wracający patrol wysłany przez trzecią kompanię.
Niedługo później patrol był już na szczycie wzgórza. Podoficer poinformował, że przeszedł przez las do wsi Jazgarka. Zaobserwował, że wróg wycofał się aż tam, a sama wioska jest silnie obsadzona przez jego jednostki.
- Jak daleko dotarłeś? - zapytał von Eichner.
- Na czterysta metrów, panie Oberstleutnant.
- Zostałeś ostrzelany?
- Tak, ze stanowisk, z których jednak wróg został zmuszony do wycofania się.
- W porządku. Jak masz na imię?
- Podoficer rezerwy Weiland, panie Oberstleutnant.
- Jak długo służysz?
- Od pierwszego dnia mobilizacji, panie Oberstleutnant.
- W porządku, dziękuję.
Podoficer zrobił w tył zwrot i wrócił do swojej kompanii.
Nowa pozycja wymagała mnóstwa pracy i angażowała wszystkich dostępnych żołnierzy. Poszczególne okopy, które ludzie początkowo wykopali, trzeba było wzmocnić na przedpiersiach, wykonać stanowiska strzeleckie oraz wykopać dodatkowe okopy komunikacyjne. Żółtoczerwona ziemia, urobek z wykopów, została pokryta liśćmi, mchem i gałązkami, aby nie odróżniała się od otoczenia. Pobliskie krzaki i zarośla na przedpolu, które mogły sprzyjać zakradającemu się nieprzyjacielowi i ograniczały obrońcom pole ostrzału, zostały ogolone saperkami i bronią osobistą użytą jako narzędzia. Drużyny które ruszyły do lasu na tyłach, ścinały cienkie drzewa, pale ostrzono i ustawiano w kozły, które miały posłużyć do postawienia zapór z drutu kolczastego. W Wykrocie znaleziono kilka zwojów drutu kolczastego, które posiadały loga firm i japońskie napisy. Batalionowa ciężarówka ze wzmocnionym pancerzem nadwozia podjechała na stanowisko i przywiozła szpadle, łopaty, siekiery, maczety, piły, młoty i kilofy. Odjechała pusta, a później dostarczyła drut kolczasty, który ludzie wyrywali z ciężarówki jak ciepłe bułeczki i rozciągali go wokół wbijanych w kozły pali. Pod wieczór od lewego skrzydła trzeciej kompanii aż po prawe skrzydło drugiej kompanii powstała wytrzymała druciana przeszkoda.
Kompanijne wozy dowiozły mnóstwo amunicji, którą natychmiast rozdano ludziom, by uzupełnić ich przetrzebione zapasy.
Przybyłe karabiny maszynowe zostały rozstawione pod nadzorem Hauptmanna o ciemnoblond włosach, w taki sposób, aby jak najefektywniej wykorzystać pole ostrzału.
Na wzgórzu, na jednej z siedmiu wysokich sosen, oficer artylerii ustawił swoją lornetkę nożycową, wyznaczył znaczniki odległości na przedpolu i zainstalował linię telefoniczną do swojej baterii, która również został podciągnięta bliżej frontu i zajęła pozycję gdzieś w lesie.
Major przyjrzał się bliżej wspomnianej wcześniej leśniczówce, najpierw z zewnątrz, a następnie wewnątrz i postanowił, że będzie tam kwaterować razem ze swoim adiutantem, ordynansami i służbą. Z leśniczówki wyprowadzono drut telefoniczny do każdej kompanii.
Pluton Magerfleischa z czwartej kompanii wykopał flankowe okopy na lewym skraju lasu. To jego pluton miał w nich spędzić noc. Offizierstellvertreter z niecierpliwością czekał na dowódcę swojej kompanii, aby ten wydał dyspozycje i doradził mu zbudowanie wysokiego dodatkowego przedpiersia na flance, w celu zwiększenia osłony po prawej stronie i by na końcu dodał: - Dobra robota, mój drogi panie Magerfleisch, o północy każę Kernowi lub Waldschützowi cię zastąpić.
Ale tak się nie stało. Być może była to wina młodego Leutnanta, który wrócił do kompanii ze swoją drużyną, z którą przeszukiwał domy we wsi Wykrot.
Ehinger przyjął jego meldunek i wyjaśnił aktualną sytuację: czwarta kompania ponownie jest w rezerwie, tylko pluton Magerfleischa obsadza część okopów, aby wróg nie miał możliwości obejścia pozycji frontowych.
Kompanie przebudowały część okopów na prymitywne schrony, aby mieć dach nad głową na noc. Wydrążone wnęki przykryto kłodami, gałęziami i słomą, a całość przysypano warstwą ziemi.
Dla Ehingera i dowódców plutonów Vizefeldwebel Waldschütz ze swoimi ludźmi również zbudował prowizoryczne schronienie. Podłoga i ściany, które miały tylko metr wysokości, były pokryte słomą. Przed otworem wejściowym rozwieszono płótno, bo już późnym popołudniem, gdy słońce zaszło za wzgórzem 125, zrobiło się znacznie chłodniej. Powietrze było niezwykle przejrzyste, co zapowiadało bardzo zimną noc.
Doktor i jego przyjaciel Waldschütz zajęli miejsce w schronie. Opierając się plecami o tylną ścianę, siedzieli tam, rozmawiali i palili.
- Trzeba przeczołgać się pod tym? - Ehinger zapytał z zewnątrz.
- Jeśli nie nazywasz się Magerfleisch, to wszyscy są mile widziani - śmiejąc się, Waldschütz krzyknął do swojego dowódcy kompanii, który odsunął na bok płachtę wejściową i na czworakach wczołgał się do środka.
- Proszę wejść, panie Müller, jest tu wciąż dużo miejsca dla pana. Ale dla pana Magerfleischa byłoby tu trochę za ciasno - powiedział doktor, wskazując palcem na prawo.
Wkrótce cała czwórka siedziała blisko siebie, ramię w ramię, opierając się o tylną ścianę. I nie było już wolnego miejsca w schronie.
- Jest nawet bardzo przytulnie - powiedział Ehinger do Müllera - ale nie mamy tu piecyka jak pod Rawką. Wielka szkoda! Bo prawdopodobnie dziś wieczorem będzie spory mróz.
Waldschütz wyjął butelkę koniaku ze słomy i otworzył ją z hukiem.
- Chwila, co to było? - zapytał Müller.
- Rozsadziło szyjkę - odpowiedział Waldschütz - ale to nic nie szkodzi.
Wieczorem, zanim zrobiło się ciemno, przyjechała kuchnia polowa i przywiozła herbatę, chleb i ser, cygara, papierosy i tytoń do palenia. "Dla Armii i Floty", było napisane na paczce. A żołnierze twierdzili, że cywilny personel nie może tego ruszać.
Podczas rozdawania było tak głośno, że Ehinger musiał wyczołgać się z ziemianki i siarczystymi przekleństwami uspokoić towarzystwo!
Podoficer kuchenny, sierżant Speckmann, zameldował dowódcy kompanii, że skradziono mu pudełko cygar.
- Och, co? - powiedział gniewnie Ehinger. - Bądź bardziej ostrożny na przyszłość. Takie rzeczy nie mogą się zdarzać. Zabierz resztę ze sobą, a ja dowiem się, kto popełnił tę zbrodnię - dodał delikatnie.
Kiedy kuchnia ruszyła dalej, Ehinger krzyknął głośno: - Ten, kto ukradł pudełko, ma tu podejść!
Wystąpił Rezerwista Henning, który jako pierwszy w kompanii otrzymał Krzyż Żelazny. Zrobił to nieco niepewnie. Gdy stanął przed swoim Oberleutnantem, twarz wykrzywiał mu uśmiech, który wyrażał poczucie winy.
- Cóż, gdzie zapodziałeś pudełko? - Ehinger zapytał go z widocznym niezadowoleniem.
- Już rozdałem, panie Oberleutnant.
- Wszystko? ... a ile odłożyłeś dla siebie?
- Tylko jedno - smutnym spojrzeniem powiedział Henning.
- Tak, dobry Boże - powiedział Ehinger - i tak byś je dostał. Dlaczego masz tak lepkie palce?
- Tak jest, panie Oberleutnant. Ale to taka zabawa i metoda o wiele szybsza, niż kiedy sierżant je rozdaje.
Po chwili Ehinger wezwał do siebie podoficerów obu plutonów. Upominał ich, aby upewnili się, że ich ludzie są w pełni przygotowani do walki, tak aby w razie potrzeby mogli natychmiast zająć pozycje na froncie.
W nocy było bardzo zimno. Większość żołnierzy nie spała, tylko krążyła w kółko tupiąc nogami, aby się rozgrzać. Ponownie założono czapki na głowę, ocieplacze na nadgarstki i rękawice, a ręce tkwiły głęboko w kieszeniach płaszczy, które w ciągu dnia były uważane za uciążliwe.
Ludzie zrywali suche gałęzie z pni i w ukrytych miejscach rozpalali małe ogniska. Siedzieli tam w kole, rozgrzewając swoje stopy tak, że ich butom groziło zapalenie, a zmarznięte dłonie wisiały nad płomieniami.
Niektórzy byli beztroscy i gadatliwi, inni cicho nucili miłosne piosenki, ale byli też i tacy, którzy siedzieli cicho, zamyśleni, nieobecni. Jakie to obrazy widziano w czerwonym żarze ognia! Dom, dom rodzinny, przyjazny ogień palący się niemieckim piecu. Jakież to różne wzniosłe myśli zakłócały spokój duszy! Pamięć o minionych spokojnych czasach, o rodzicach i rodzeństwie, kobietach i narzeczonych. Niektórzy pomyśleli o swoich towarzyszach, z którymi maszerowali, walczyli i nacierali, a którzy teraz, daleko, rozproszeni w rozległej rozpalonej Polsce, znaleźli swój wczesny, samotny grób. Ich mogiły popadały w ruinę, ich wyryte imiona odchodziły w zapomnienie. Gdzie sam byś się położył? Czyż towarzysze nie noszą przy sobie małych saperek, którymi przygotują ci ostatnie schronienie?
Tamtej nocy było strasznie zimno! Ehinger zmarzł w ziemiance, chociaż Kiehn owinął go w wełniany koc i włożył jego nogi w słomę. Z ojcowską opieką owinął w koc śpiącego młodego Leutnanta, wyczołgał się i wmieszał się między ludzi.
Za każdym razem, gdy widział żołnierza palącego cygaro, pytał: - Z którego plutonu? - i zawsze byli to żołnierze z drugiego plutonu, którzy to cieszyli się z cygar podoficera kuchennego.
Jednak to Waldschütz, Ehinger uśmiechnął się.
Niepostrzeżenie zbliżył się do grupy, w której był Gefreiter Orlerslausen, aktor.
Entuzjazm sprawił, że czterdziestodwulatek, który nigdy nie był żołnierzem, chwycił za broń. Orlershausen był najstarszym ochotnikiem w regimencie. Nieustannie znajdował okazje, by wykorzystać wyuczone aktorskie cytaty. Często wykonywał dla swoich towarzyszy monologi z Fausta, Hamleta, Tella i Wallensteina, które swobodnie nucił z pamięci. Teraz deklamował Heine'a - "Grenadiere". Wokół niego zebrał się duży krąg ludzi. Na chwilę zapomniano o zimnie i zmęczeniu. Wpatrywano się w uschniętą, pomarszczoną twarz aktora, którą skutecznie rozświetlił blask ognia, słowa zawisły na chwilę na ustach aktora. Orlershausen leżał rozciągnięty na kocu, podparty na lewym łokciu, twarz odwrócił ku czarnemu nocnemu niebu i wygłosił drżącym głosem ostatnią pełną patosu zwrotkę:
„Dann reitet mein Kaiser wohl über mein Grab,
Viel Schwerter klirren und blitzen;
Dann steig ich gewaffnet hervor aus dem Grab,
Den Kaiser, den Kaiser zu Schützen.”
[Heinrich Heine - Die Grenadiere – ostatnia zwrotka]
Im bardziej zimno przenikało do kości, tym przybywało ognisk i były one coraz większe. Zaniepokojony Ehinger zadzwonił do Hauptmanna stacjonującego na pierwszej linii frontu i zapytał, czy światło ognisk jest widoczne z przodu. Ponieważ mu zaprzeczono, był zadowolony. Noc była wyjątkowo spokojna. Co jakiś czas słychać było tępy wystrzał z pistoletu na flarę, ale poza tym było cicho, zarówno w Klimkach, jak i w Wachu.
Kiedy Ehinger wczołgał się z powrotem do ziemianki, znalazł Müllera i Waldschütza zatopionych w głębokim śnie. Doktor siedział wyprostowany i miał papierosa między zębami, aby mu nie szczękały.
Moment później do ziemianki wsunęła się głowa Kiehna, gdy sprawdził, że jego Leutnant jeszcze się nie obudził, wyciągnął bezkształtny tobołek. Były tam dwa naczynia do gotowania, owinięte w siano i w starą damską spódnicę. Kiehn wrócił ze wsi, gdzie był ze służącym Kerna, Traugottem Mättigiem.
- Co nam dobrego przynosisz? ... Gorącą herbatę? - zapytał Ehinger.
- Czekolada - powiedział Kiehn spokojnie, wyciągając naczynia, a Traugott Mättig, zmarzniętymi rękami, położył duży talerz na kolanach Doktora.
- I kanapki z serem - zawołał. - Będą wyśmienicie smakować.
Aby oszczędzić cenne światło latarki, Kiehn zdjął hełm z głowy Traugotta Mättiga, wbił go spiczem w ziemię i umieścił w nim ogarek świecy. Przy pomocy światła z tej praktycznej lampy wlał do kubków parujący, jasnobrązowy napój.
- Skąd masz mleko? - zapytał lekarz.
- Znalazłem krowę w Wykrocie - odpowiedział Kiehn.
- A gdzie znalazłeś kakao i cukier?
Kiehn złośliwie się uśmiechnął. - Kuchnia polowa -powiedział tylko.
Czyli muszę przemilczeć sprawę ... pomyślałem Ehinger, ... i nie mieć zarzutów do Waldschütza. Cygara są taką samą zbrodnią jak cukier i kakao.
Obudził Müllera i Waldschütza i zaprosił ich na przekąskę.
Kiehn przyniósł także rozkaz, że kompania o świcie ma się udać do wioski, aby najbliższej nocy zluzować trzecią kompanię.
- To dobrze - powiedział Ehinger - nasi ludzie będą mogli się wyspać w ciągu dnia, aby wieczorem byli wypoczęci. Niniejszym rozpoczynam służbę na dziś. Od godziny po zakwaterowaniu się w chatach do ... powiedzmy ... dwóch godzin przed wymarszem, nikt nie może wystawiać nosa spod pierzyny. Czy któryś z was uważa inaczej i zgłasza problem?
Wszyscy trzej powiedzieli: - Nie!
- Więc to jest rozkaz, panowie!
Ale inni natychmiast wykonali pewien rozkaz i to Rosjanin go wydał!
________________
________________
Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz