niedziela, 15 listopada 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 7

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

 

Rozdział VII.

Ehingera do dalszych prac nie zniechęcały pojawiające się pogłoski, że dywizja zostanie wkrótce zluzowana i wysłana dalej na południe, pod Przasnysz, gdzie Rosjanie planowali duże natarcie. Nie wierzył w wycofanie jednostki i był przekonany, że stanowisko trzeba cały czas umacniać, by wróg nie mógł go zdobyć. Nie pomyślał tylko o trzecim niebezpieczeństwie, które wkrótce stało się jego zgubą. Na pewno spodziewał się ponownych ataków. Cisza na froncie była dla niego ciszą przed burzą. Było to powtarzalne zjawisko, dla tych co dobrze znali Rosjan, którzy tam gdzie ponoszą porażki, ściągają posiłki, by ponowić ataki. Tak było pod Pilicą, to samo działo się pod Rawką i tego właśnie spodziewał się Oberleutnant tutaj.

Gdyby jednak nastąpiła wymiana oddziału na stanowisku, to czy nie obowiązkiem byłoby zostawić nowemu oddziałowi dobrze rozbudowaną pozycję? Te myśli skłaniały Ehingera do dalszych prac. Konieczne było wykopanie okopów łączących do stanowisk nasłuchowych, które znajdowały się przy zaporach z drutu kolczastego. Była to ciężka praca. Jego ludzie trudzili się i kopali, a koszule mieli stale mokre na plecach, podczas gdy żołnierze z innych kompanii gotowali ziemniaki, grali w skata, a jedyna ich służba polegała odpracowaniu warty na stanowiskach.

Dywizja zapewniała środki na rozbudowę pozycji, materiały i sprzęt, na który nie było dużego zapotrzebowania a który zgromadzono w Wykrocie. Tylko Ehinger brał wszystko, co tylko udało mu się dostać. Rolki drutu kolczastego, pakiety ocynkowanych skobli, stalowe siatki do osłony otworów strzeleckich, worki z piaskiem, dzwonki alarmowe do powieszenia na zasiekach z drutu kolczastego, małe, okrągłe, łatwe w transporcie piece z kawałkami rurowych kominów do wykorzystania w schronach.

A także okrągłe granaty odłamkowe, granaty dyskowe [żółwie], granaty trzonkowe i granaty do karabinów. Dla tych ostatnich dodatkowo wziął stelaż do ustawienia karabinów. Każdy sektor na stanowisku kompanii otrzymał osprzęt do studni abisyńskiej razem urządzeniem wiertniczym. Kleineidam musiał wysłać tyle, ile tylko znalazł.

Ehinger z zadowoleniem przyjął stalowe osłony dla strzelców, grube jak palec, ze szczeliną na dwa palce, gdzie można było włożyć karabin aż po osłonę spustu [kabłąk]. Na Russenkopf dostarczono ich dziewięćdziesiąt dwie sztuki. Kazał je rozstawić, przymocować kołkami i drutem, aby nie przewróciły się, gdyby trafiły w nie kule szrapneli. Wypełniono worki piaskiem wydobytym przy kopaniu stanowisk nasłuchowych i obudowano nimi stalowe ekrany. W ten sposób strzelcy mieli chronione głowy na pozycji strzeleckiej. Z zewnątrz rozbudowane stanowisko strzelca obrzucono ziemią i przykryto siatką maskującą, by ukryć worki i stalowy ekran.

W każdej wnęce strzeleckiej umieszczono pojemnik, w którym przechowywano pewną ilość naboi. Była to amunicja na zapas. W osłoniętych miejscach drużyny zbudowały magazyny amunicyjne. Umieszczono w nich również granaty ręczne i granaty do karabinów. Magazyny te zostały przez dowódcę Russenkopf życzliwie udostępnione innym oddziałom, w których dochodziło wcześniej do groźnych w skutkach wypadków przy obchodzeniu się takimi materiałami.

Ehinger przyjął zapasy amunicyjne z innych kompanii i złożył w swoich magazynach. W ten sposób leżało w nich sto siedemdziesiąt tysięcy naboi karabinowych, kilka skrzynek z zapasem amunicji do karabinów maszynowych. Chętnie przyjął też naboje do flar, by chronić je przed zamoczeniem.


 

Dowódcy Russenkopf nie spodobały się stanowiska czterech karabinów maszynowych. Wystarczyłaby jedna kula, jeden szrapnel, by wyeliminować takie stanowisko z walki. Wyczytał w wojennych raportach z frontu zachodniego o blokhauzach, w których ustawione karabiny mogły strzelać do ostatniej chwili, również wtedy, gdy wokół stanowiska trwały już walki na bagnety. Ehinger zdecydował się wybudować blokhauzy otoczone fosą i rozstawione tak, by mogły prowadzić ogień krzyżowy. Znowu piły zgrzytały w lesie rżnąc najgrubsze drzewa, które z głośnym hukiem padały na ziemię. Stolarze odmierzali odpowiednie długości pod bale i przepiłowywali. W nocy na Panjewagenach, kilkoma kursami ściągano bale na Russenkopf. W międzyczasie inne zespoły rozkopywały ziemię i przygotowywały miejsce, gdzie miały stanąć blokhauzy. W ciągu zaledwie dwóch dni, przy pracy trwającej dwadzieścia cztery godziny na dobę, praca została zakończona. Schrony karabinów maszynowych zbudowano. Przez długie, ale wąskie szczeliny, tuż pod mocnym dachem, karabiny wychylały się jak lis ze swej jamy. Ehinger zbudował je w taki sposób, aby służyły również za kwatery dla obsługi karabinów. Kładli się i spali przy swoich karabinach, a skrzynek żelaznych z pasami amunicyjnymi używali jako zagłówków.

Jednej nocy Ehinger wysłał drużynę z granatami ręcznymi na skraj wrogiego lasu. Miały one zaskoczyć Rosjan, gdyby wtedy próbowali wykonać jakąś akcję, a za nimi wysłał ludzi z siekierami, maczetami i łopatami, którzy ścinali każde drzewo, krzew, kępę i gałązkę. Wszystko zaciągnięto na Russenkopf, a teren ziemi niczyjej wyrównano. Tylko tu i ówdzie Waldschütz, który był odpowiedzialny za te prace, zostawił znaczniki. Na drugi dzień na Russenkopf pojawił się dalmierz i podobnie jak na stanowiskach innych kompanii wyznaczono odległości do znaczników. Odległości te zostały zapisane na kartonikach i rozdane każdej drużynie.

Pomiary zostały wykonane we wszystkich kierunkach, na odległość dwóch tysięcy metrów.

Każdy żołnierz musiał znać odległości przed swoim stanowiskiem. Jeżeli błędnie by odpowiedział na pytanie Ehingera, dostawał dodatkową godzinę służby na stanowisku.

Przykryto wąskie okopy prowadzące do pięciu stanowisk nasłuchowych przy zasiekach z drutu kolczastego. Strażnicy z takich stanowisk mogli tam się dostać idąc pochyleni pod drucianą siatką i w ten sposób dotrzeć na miejsce, nie zdradzając jego położenia. W tunelach tych znajdowały się pułapki w postaci głębokich dołów, gdzie w dnie osadzono rosyjskie bagnety, a nad nimi zrobiono zapadnię. Gdyby strażnicy musieli się wycofać podczas ataku, mieli odblokować zapadnie. Tunelami poprowadzono sznurki, do których zamocowano dzwonki. Załoga stanowiska w krótkich odstępach czasu musiała pociągnąć za ten sznurek, by dać znak, że czuwa i nie zasnęła. Ostre i uporczywe dzwonienie oznaczało: Uwaga! Potem miała wystrzelić flarę, co oznaczało, że idzie atak.

O różnych porach, w dzień i w nocy, Ehinger sprawdzał gotowość żołnierzy. Na dany znak ludzie musieli wyskoczyć ze schronów, dotrzeć do karabinów i być gotowi na rozkaz otwarcia ognia. Chodził od grupy do grupy i przekonał się o tym. Podoficerowie musieli meldować, czy wszystko jest gotowe. Robił inspekcje stanowisk karabinów maszynowych. Upewniał się, że pistolety z flarami są gotowe i załadowane. Doglądał, czy wyczyszczono karabiny, a dowódcy plutonów musieli zaglądać w lufy i sprawdzać zamki, czy są czyste i nie mają wygiętych końcówek iglic. Kamieniami tej samej wielkości i wagi co granaty ręczne, niektórzy trenowali rzucanie. Unteroffizier Vogel był odpowiedzialny za działanie granatów, które wystrzeliwano z karabinów umocowanych do stelaży. To on poprosił Oberleutnanta o pozwolenie na zawieszenie ręcznych granatów kulowych na skraju lasu wroga. Pewnej nocy między drzewami, na wysokości kolan rozciągnął cienkie druty, przymocowane do zawleczek granatów ręcznych. Ktokolwiek potrąciłby drut lub go przeciął, wyciągnąłby zawleczkę i doprowadził do eksplozji. To był dobry sygnał dla obrońców Russenkopf, aby byli bardziej czujni.

Pewnego wieczoru na Russenkopf pojawił się oddział pionierów. Żołnierze ci nosili pod pachami pęczki dynamitu i mieli w rękach drewniane deski i ramy. Mieli rozłożyć miny przeciwpiechotne. Ehinger ponownie wysłał na przedpole drużynę do zabezpieczenia ich pracy, a pionierzy założyli przed Russenkopf czterdzieści pięć samoczynnie działających min. Kiedy pionierzy rozłożyli już dziesięć kilogramów materiałów, drużyna osłonowa została odwołana. Pionierzy odbezpieczyli miny, a deski przysypali dziesięciocentymetrową warstwą ziemi i zamaskowali miejsce. Od tej pory teren ten był równie niebezpieczny dla wroga jak i swoich. Patrole musiały zostać wstrzymane.

Ponieważ żołd w drugiej dekadzie miesiąca był już dawno spóźniony i nic nie wskazywało na to, aby czwarta kompania została wycofana do wsi jako rezerwa, Feldwebel Kleineidam kazał Speckmannowi przekazać żołd. Magerfleisch wypłacał pieniądze. Po operacji miał deficyt dwóch marek i dwudziestu pięciu fenigów, przez co przez cały dzień był w bardzo melancholijnym nastroju, cierpiał na brak apetytu i bezsenność.

Mianem Russenkopf nazywaną całą fortecę, ale nadano również nazwy poszczególnym częściom. Środek wokół ronda nazywano pająkiem. Przednią stronę, zwróconą w kierunku wroga, zwano czołem, a przeciwną stronę - szyją. Części boczne to były lewa i prawa skroń. Ponadto poszczególne sekcje drużyn i ich punkty umocnione zostały nazwane na cześć słynnych bastionów, kazamatów, kawalerzystów. Blokhauzy zwano lunetami. Jeżeli coś nie miało nazwy nawiązującej do jego przeznaczenia, to nie zwracano na to uwagi, liczyło się, że stanowiska miały własne, odróżniające się nazwy.

Russenkopf mierzona w okopach, miała obwód liczący dwieście siedemdziesiąt cztery metry. Siła bojowa kompanii w tamtym momencie liczyła dwieście głów, w tym przydzielonych żołnierzy z oddziału telefonicznego, reflektora acetylenowego, karabinów maszynowych i obserwatorów artylerii. Gdyby wszyscy byli na swoich miejscach podczas ataku wroga, odległość pomiędzy strzelcami wynosiłaby zaledwie osiemdziesiąt centymetrów. Trzeci pluton, który miał swoje schrony na Szyi, w razie ataku musiał przemieści się na pozycje frontowe. Pluton ten miał również zadanie, by na rozkaz zająć pozycje poza Russenkopf, gdyby wróg się przebił i próbował obejść wzgórze.

Cztery linie telefoniczne zostały poprowadzone z Russenkopf na prawo, w lewo i na tyły. Jedna linia biegła na stanowisko dowódcy majora Crayßa, druga na pozycje pod Klimkami, trzecia bezpośrednio do Wykrotu, do sztabu regimentu. Ostatnia linia łączyła obserwatora artyleryjskiego z baterią, która rozmieszczona była w lesie sześćset pięćdziesiąt metrów od jego stanowiska. Dla obserwatora Ehinger zbudował zadaszoną platformę, na której mógł on obracać lornetkę nożycową we wszystkich kierunkach.

Kolejny punkt obserwacyjny znajdował się na szczycie wzgórza. Za barykadą zbudowaną z worków z piaskiem, tyłem do wroga siedział żołnierz i obserwował teren przez duże lustro ścienne. Urządzenie obserwacyjne było zbudowane jako wąskie, wysokie pudło z czterech desek, do którego umocowano dwa lustra. Sięgało i kryło się w gałęziach sosny, dodatkowo by lepiej je zamaskować, przymocowano do niego gałązki sosny.

Obserwator trzymał i patrzył bezpośrednio w dolne lustro.

Dowódcy plutonów mieli wybudowane schrony tuż przy swych oddziałach, w okopach prowadzących do Pająka. Leutnant Müller mieszkał z Ehinger'em, ich ziemianka była na Pająku. Ich schron zbudowano w połowie wysokości wzgórza, a podłoga pomieszczenia była trzy stopy poniżej dna przyległego wykopu. Trzy stopy wynosiła również grubość stropu, który wykonany został z czterech grubych pni drzew, które przysypano dwumetrową warstwą ziemi. Jedyne, co nie podobało się Doktorowi w tej konstrukcji, to wysoki na dwa metry, gruby słup pośrodku pomieszczenia, który podpierał strop. Ale Ehinger z humorem twierdził, że musi tam stać, by mógł się o niego ocierać, gdy swędzą go plecy. Okno osadzone poziomo, wpuszczało wystarczająco dużo światła, nawet jeśli drzwi wejściowe były zamknięte.

Na prawej ścianie nad ławką wisiał zegar z wahadłem, wbudowany w szafkę. Na jego tarczy było napisane Roi de Paris. Po nakręceniu, wskazówki zegara chodziły idealnie co do minuty. Tylko mechanizm wybijający godzinę był rozregulowany. Np. gdy wskazówki wskazywały wpół do szóstej, to wybijał godzinę dwunastą, a jeżeli była godzina wpół do jedenastej to zegar wydawał pięć niskich tonów. Wybijał również, gdy drzwi wejściowe zostały gwałtownie zamknięte, gdy Leutnant Müller uderzył głową o sufit i gdy Magerfleisch, który był tu częstym gościem, siadał ciężko na krzesło. Jednak po ciężkim ostrzale artyleryjskim, który pewnego razu przeprowadzili Rosjanie na Russenkopf, przestał wybijać godziny.


 

Wiosenne burze szalały nad Russenkopf. W ciągu ostatnich kilku dni od wschodu wiał ostry, zimny wiatr. Gwałtowne podmuchy szarpały koronami drzew w lesie. Niewielkie krzywe sosny na Russenkopf wyginały się aż do korzeni, szeptały, skrzypiały, jęczały i wyły, gdy przelatywał przez nie burzowy podmuch. Wiatr rozwiał żółty piasek z osłon i dmuchał go na twarze stojących na warcie żołnierzy, tak, że ledwo mogli otworzyć oczy. Karabiny były owinięte ściereczkami i szmatami, aby zapobiec zapiaszczeniu zamków.

Wszyscy żołnierze, którzy nie mieli służby, siedzieli i leżeli w schronach, gdzie żarzyły się małe piecyki, paliło się fajki i cygara, czytano polowe pocztówki, które przechodziły od żołnierza do żołnierza, aż do momentu, gdy zostały tak zmięte i rozmazane, że trudno było rozpoznać tekst i obrazek. Pisano listy do domu, ale najczęściej leżano na słomie i marzono o rychłym pokoju, który wkrótce nadejdzie, gdy tylko zakwitną kwiaty.

W niektórych schronach ludzie siedzieli i grali w karty, ale tylko wtedy, gdy czuli się bezpiecznie, tzn. gdy Ehingera nie było w zasięgu wzroku. Często bowiem wyrażał z tego powodu swoje niezadowolenie. Zwłaszcza gdy grano na pieniądze to wpadał w gniew i zarządzał karne marsze.

W trzeciej drużynie trzeciego plutonu najwięcej się działo, a ludzie z humorem się bawili. Karl Wibrow z Hamburga siedział na odwróconym kubełku po dżemie i akompaniując grał melodyjnie na swojej dźwięcznej harmonijce walce i przeboje operetkowe.

"... Zamknijmy oczy,

Wrócą złote czasy.

Kiedy mogliśmy cieszyć się błogością

Miłością, wiosną i szczęściem ..."

[Oscar Straus - Da draussen im duftigen Garten (Ein Walzertraum) - fragment]

Sam miał zamknięte oczy i myślał o letnich niedzielnych wieczorkach, w trakcie których tańczył w zalanych światłem lokalach tanecznych w Langenfelde, Blankenese [dzielnice Hamburga] lub na Elbchaussee [ulica nad Łabą] z drobnymi, ładnie ubranymi dziewczynami, które dawno już o nim zapomniały.

Pewnego dnia na Russenkopf pojawił się nieoczekiwany gość. Był to  Leutnant Wahler z baterii Landszturmu, który chciał zajrzeć na stanowisko obserwacyjne. Część drogi z prawej flanki pozycji pod Klimkami na wzgórze pokonał szybkim marszem, bo obawiał się, że Rosjanie zapomną o nieformalnym rozejmie.

- To miło z twojej strony, że nas odwiedzasz - powiedział Ehinger, gdy tylko ten wszedł do podziemnego schronu. - Jesteś bardzo mile widziany. Proszę, siadaj. Mam nawet Gilka dla ciebie. [brandy z oleju kminkowego]

- No cóż - odpowiedział artylerzysta, jeszcze trochę zdyszany od pośpiesznego biegu i wskazał szpicrutą na kwadratową butelkę - Kolejny raz się sprawdza, że szlachetny człowiek przyciąga szlachetnych ludzi i wie jak ich zatrzymać. Panie Ehinger, twoje specjały są wyśmienite. …

- Doskonałe, bardzo dobre - powiedział, cały czas wyginając wargi, postawił szklankę z powrotem na stole. - Wciąż pali, w tej małej porcji jest czysta czarna śmierć.

Ehinger napełnił szklankę po raz drugi i powiedział do Müllera: - Musisz wiedzieć, jak traktować takich gości. Będą pamiętać i w razie potrzeby będą mieli dla nas kilka dodatkowych salw szrapneli.

- Nie ma sprawy, panie Ehinger - stwierdził Leutnant z baterii Landszturmu, który siedział na ławce, opierając się plecami o stół i uderzał szpicrutą w skórzane brązowe ochraniacze na łydkach - Rosjanie w tym sektorze to spokojne dusze. Uwielbiam rozejm. Moje armaty rdzewieją. Ale twoja Gilka jest dobra. - Z rozkoszą opróżnił drugą szklankę.

Ehinger nalał po raz trzeci.

- Gorąco zarekomenderuję stanowisko majorowi von Crayßowi - obiecał Leutnant artylerii.

Mówił to, ponieważ nie mógł się nachwalić tym co widział na inspekcji. Podziwiał konstrukcję całego bastionu, jak i poszczególnych sektorów, oklaskiwał dobrze umocnione stanowisko obserwacyjne.

Major von Crayß zadzwonił godzinę później, mówiąc, że na pewno należy się go spodziewać jutro. Chciał sam dokonać inspekcji Russenkopf.

Ehinger był z tego bardzo zadowolony. Dowódcy plutonów musieli to rozgłosić żołnierzom ze swoich oddziałów. Magerfleisch, który wiedział jak przygotować się do inspekcji, zarządził grabienie i zamiatanie okopów strzeleckich i okopów łącznikowych. Wszystkie śmieci, takie jak obierki ziemniaków, słomki, papier, kartony, puste butelki i puszki po sardynkach, zużyte szmaty i tym podobne, zostały wrzucone do wielkiego śmietnika, który został specjalnie w tym celu stworzony zgodnie z jego instrukcjami.

Niestety pogoda znowu się zmieniła. Zima chciała jeszcze raz udowodnić swoją siłę na krótko przed odejściem. W tym samym czasie Rosjanie zerwali rozejm w tym sektorze.

 

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz