niedziela, 15 listopada 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 6

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

 

Rozdział VI.

W czasie trzech dni odkąd trwały prace na Russenkopf, Rosjanie nie przeszkadzali. Uznali, że mały, okrągły, piaszczysty pagórek nie jest warty nawet jednej kuli, podczas gdy wzgórze 125 oraz wsie Wach i Klimki codziennie ostrzeliwali z dział ciężkiego kalibru. Każdego dnia o godzinie 9:00 rano rosyjska artyleria otwierała ogień, tak punktualnie, że można było ustawiać zegarki. Potem przez dwie godziny ostrzeliwała wspomniane punkty. Dla przykładu, gdy wczoraj jako pierwszy pod ostrzałem był Wach, to dziś w pierwszej kolejności dostało się wsi Klimki, a jutro na pewno pierwsze będzie wzgórze 125, gdzie po sześciu wysokich sosnach z których odstrzelono gałęzie, zostały tylko sterczące nieruchomo pnie. We wsi Wach żaden dom już nie ostał się cały. Codziennie zawalały się kamienne kominy, które grożąc groźnie palcem ku niebu, jako jedyne pozostały po spalonych, krytych strzechą, drewnianych chatach. Również we wsi Klimki spustoszenia były coraz większe, a drugi batalion i czwarta kompania starały się ratować przed żarłocznym ogniem co się dało. Deski, bale ze ścian, belki, słupy, deski podłogowe, drzwi i okna wędrowały jako materiał do budowy okopów i schronów.

Nocą całe grupy żołnierzy kursowały tam i z powrotem między Russenkopf a wsią Klimki - uzbrojeni jak rozkazał im dowódca kompanii - przynosili wszystko, co można było wykorzystać do rozbudowy pozycji. Nawet leśniczówka, znajdująca się w lesie na prawo od Russenkopf, która stała pusta, odkąd major wyprowadził się do swojego wzmocnionego schronu za wzgórzem 125, zniknęła w ciągu jednej nocy bez śladu. Wszystkie ściany, sufit i podłoga chaty, dach pokryty strzechą, cegły z pieca, komin - wyparowały, a na Russenkopf następnego dnia rano urosła duża sterta drewna i słomy. Russenkopf łakomie pożerała masy drewna, a schrony potrzebowały słomy, aby wypełnić wszelkie szpary w konstrukcji przed zasypaniem ich ziemią. Cegły wykorzystywano na piecyki.

Pierwszego wieczoru, załogę wzgórza zbyt szybko zaskoczył mrok przy pracy. Kiedy wrogie krańce lasu nie były już dobrze widoczne, Ehinger po raz pierwszy wysłał ludzi na posterunek nasłuchowy. Skryli się oni za krzakami jałowca, gapili się na ciemną ścianę lasu i wsłuchiwali każdy podejrzany dźwięk. Nie było jednak żadnego znaku ze strony wroga, który krył się głęboko w lesie. Tylko od czasu do czasu ciszę przenikał żałosny płacz rannego, który po ataku, czyli przez osiemnaście godzin, leżał bezradnie na polu i prosił o niemieckiego sanitariusza.

Wkrótce maszerując przez wieś Klimki na wzgórze dotarł trzeci pluton. Za nimi podążała kuchnia polowa, która dotarła aż na prawą flankę drugiego batalionu, gdzie rozdano jedzenie ludziom Magerfleischa. Najedzeni, dysząc z obładowania ciężkimi kozłami hiszpańskimi, ruszyli za swoim dowódcą plutonu. On również ciężko pracował. Jego ręce były brudne i poranione drutem kolczastym. Żywica przykleiła mu się do palców, do ubrania, do hełmu, nawet jego bujne wąsy zawierały jej tak dużo, że nie musiałby jej nakładać przez dwa tygodnie.

Drużyny przy produkcji zapór przekroczyły nakazane ilości i zrobiły ich więcej o siedem a nawet osiem sztuk. Już pierwszej nocy Russennkopf otrzymała półkolistą zaporę z kozłów hiszpańskich, ustawioną trzydzieści metrów przed pozycjami. Kozły hiszpańskie powiązano drutem kolczastym, który miał utrudnić przewrócenie ich albo odciągnięcie na bok.

W nocy około godziny drugiej, wcześniej niż się spodziewano, przybyły dwa obiecane karabiny maszynowe. Dowódcą, który miał nimi dowodzić na Russenkopf był Unteroffizier August Pinkpank. Waldschütz znał go bardzo dobrze i nazywał Maschinengewehr August. Był to człowiek średniego wzrostu, o nieproporcjonalnej budowie ciała, z silnie wystającymi kośćmi policzkowymi i meszkiem na dolnej wardze. Ciągle mrugał oczami, tak że świat musiał mu się wydawać niezwykle ogromnym lśniącym ekranem kinowym. Mówił tak samo szybko i pośpiesznie, jak strzelały jego karabiny maszynowe, tylko w odróżnieniu od nich często się zacinał. Nie mógł wypowiedzieć pełnego zdania bez zawahania się. Po tym jak zameldował się u Ehingera, został poinformowany o dwóch rosyjskich karabinach maszynowych. Obiecał przy tym, że na razie nic o nich nie będzie wspominał w meldunku do swojego Hauptmanna. Unteroffizier Pinkpank był wręcz zadowolony z takiego obrotu sprawy. Gdyby miał pod swoją komendą cztery karabiny maszynowe, to z dnia na dzień zostałby dowódcą plutonu. Mocniej mrugnął oczami i przemówił jak karabin maszynowy w linii ognia: - Wspaniale ... panie Oberleutnant wspaniale ... fantastycznie! Proponuję, aby rozdzielić moich sześciu ludzi ... wśród czterech karabinów ... dwóch dać do ... dwóch do ... ... zrobi się osiem ... osiem ... po dwóch na karabin ... dwóch ...

Ehinger chętnie przyjął tę propozycję. Karabiny zostały rozmieszczone na stanowiskach, a żołnierze z czwartej kompanii pochwalili się przybyłym swoimi pracami na pozycjach.


 

W czasie, gdy zbliżały się godziny zagrożenia, zwiększano czujność wśród żołnierzy. Wszyscy czuwali wtedy z karabinami, zwracając baczną uwagę na strzał alarmowy z wysuniętych stanowisk nasłuchowych. Dopiero o świcie, gdy już widziano ścianę lasu, obserwator wchodził na swoje drzewo. Po szybkiej przekąsce ludzie mogli trochę odpocząć, a następnie wznawiano pracę na stanowiskach.

Pracy wciąż było dużo. Bardzo dużo pracy na Russenkopf…

Ludzie zrobili niesamowite rzeczy w ciągu tych trzech dni. Wszędzie okopy były pogłębione do dwóch metrów i miały jeden metr szerokości. Wszędzie tam, gdzie mogli stać strzelcy, w przedniej ścianie znajdowały się małe wnęki z wyniesioną platformą, z której strzelec miał wygodny dostęp do otworu strzelniczego. Zaletą tych wnęk było to, że jeżeli pocisk trafił bezpośrednio w okop, to odłamki z wybuchu stanowiły mniejsze zagrożenie. Ehinger sam opracował projekt, jak miały wyglądać te okopy. Nie nauczono go tego. Ściany okopu wzmacniano szalunkami z pali, gałązek, kawałków darni, desek i drutu. Wszystko to było splecione, podparte i powiązane, aby zapobiec osuwaniu się ziemi. Na dnie wykopu znajdowały się kanały odwadniające, prowadzące do szamba i rowów odpływowych, gdyż wkrótce spodziewano się odwilży. Pomiędzy sekcjami obsadzonymi przez poszczególne drużyny, wykonano wysokie trawersy [rodzaj poprzecznic na linii okopów]. Schrony dla żołnierzy zostały rozmieszczone w taki sposób, że ostatni wychodzący z nich potrzebował tylko kilku sekund, aby dostać się do swojego stanowiska strzeleckiego. Niektóre z nich były małe i niskie, a ich mieszkańcy bytowali w nich upchani ciasno jak sardynki w puszce. Inne, zwłaszcza gdy w drużynie byli fachowcy, były bardziej przestronne. Schrony miały wbudowane drzwi, okna i piec, a także mały stół i ławeczki. W wielu schronach znajdowała się podłoga i ściany obite deskami z chat ze wsi Klimki - co skutkowało tym, że niedługo później zaroiło się w nich od pluskiew. Miejsca do spania od reszty schronu oddzielone były niską przegrodą z deski. Ludzie spali na sianie, które ściągano z wysokiego stogu zgromadzonego wokół drewnianego słupa, a który stał tysiąc metrów za Russenkopf, na bagnach pomiędzy pozycjami we wsi Klimki a lasem za wzgórzem 125. Wszędzie, na rozkaz dowódcy kompanii, przywiązywano wagę wykonania wzmocnionego przekrycia schronów. Robiono je z podwójnej, czasem potrójnej warstwy grubych pni drzew. Często jeszcze stropy wsparte były pośrodku mocnymi słupami. Na wierzch sypano dwumetrową warstwę ziemi. Schrony te zapewniały wystarczającą ochronę przed pociskami lekkiej i średniej artylerii. Zwały jasnego, dobrze widocznego piasku pokrywano mchem, kawałkami darni i gałązkami, aby upodobnić je do otoczenia. Jeżeli przy rozbudowie była konieczność usunięcia małych sosen i krzewów jałowca, to przesadzano je w inne miejscach, gdzie służyły do maskowania pozycji. Dla postronnego obserwatora Russenkopf pozostawała małym, piaszczystym, brzydkim wzgórzem porośniętym sosnami średniej wielkości. Przynajmniej Hauptmann von Übel twierdził, że z lewej flanki jego pozycji, nie widać było żadnego śladu, że są jakieś ingerencje we wzgórze.

Jeszcze głębiej wykopano okopy łączące poszczególne sektory obrony i te prowadzące na tyły. W tych rozmieszczono aneksy kuchenne, które były zbudowane z cegieł, jak małe kominki. Garnki na ogniem wisiały tam na rosyjskich bagnetach. Żołnierze robili teraz własną poranną kawę, ponieważ na Russenkopf wykopano studnię, w której na głębokości pięciu metrów natrafiono na czystą wodę pitną.

Sześć okopów łącznikowych, mocno zygzakując, przecinało wzgórze. Tam, gdzie spotkały się ze sobą, powstał okrągły placyk, rondo. To tutaj zbudowano dla Ehingera schron.

Podczas licznych prac terenowych natknięto się na skrytki, w których mieszkańcy wsi Klimki zakopali swój dobytek, w czasie gdy Kozacy oczyszczali teren i pędzili tutejszych ludzi za Narew i na wschód. Niektóre były wypełnione ziemniakami, inne żytem i owsem, wybieranym przez grupy zaopatrzenia całymi workami i wywożonymi do Wykrotu, dla koni czwartej kompanii. Było tam też sporo sprzętu gospodarstwa domowego. Żelazne garnki, wiadra na wodę, talerze, kubki, skrzynie z tkaninami lnianymi i odzieżą, grube deski z wyrzeźbionymi wgłębieniami, które prawdopodobnie były wykorzystywane przez chłopki do wyrabiania ciasta [dźézå]. Ogromna była liczba ukrytych tam wizerunków świętych, ponieważ miejscowi w chatach zostawiali tylko jeden obrazek ze świętym, który miał chronić dom przed pożarem i spaleniem. Ale nawet najpiękniejszy obraz Matki Boskiej nie był w stanie zapobiec zniszczeniom, kiedy rosyjska artyleria codziennie ostrzeliwała wioski pociskami zapalającymi.

Wszystkie te niezliczone przedmioty zostały sensownie wykorzystane przez załogę Russenkopf. Obrazy, w większości wyblakłe, zarysowane i brzydkie, zostały usunięte z ram, a te wykorzystano w oknach schronów. Dźézå posłużyły jako misy do mycia się. W różnych miejscach urządzono stanowiska, gdzie ludzie mogliby prać i czyścić swoje ubrania i nie rozwodnić przy tym okopów. Były tam szamba do zbierania brudnej wody, urządzenia do gotowania ciepłej wody. Talerze i kubki, kolorowo malowane oraz z cytatami z Biblii w języku polskim, były rozchwytywane przez wszystkich. Nawet u najprostszych muszkieterów odrodziło się pragnienie spożywania posiłków na talerzach zamiast z blaszanych naczyń. Na rozkaz dowódcy kompanii duże, żeliwne garnki zostały równomiernie rozdzielone pomiędzy trzy plutony. To w nich planowano dostarczać jedzenie. Aby zapobiec szybkiemu stygnięciu jedzenia, żołnierze szyli pokrowce, wykorzystując do tego materiał z rosyjskich namiotów. Dodatkowo między pokrowiec a garnek wpychano siano, a całość wyposażano w drewniane pokrywy i druciane zawieszenie. Od tego momentu, wystarczył jeden żołnierz, aby przynieść jedzenie dla całej drużyny. Wśród ubrań ukrytych w skrzyniach, Unteroffizier Langbein znalazł kawałek czarnej bawełny, pasek białego płótna i strzęp czerwonego jedwabiu. Krawiec Gill z jego drużyny zszył je razem, aby zrobić flagę, którą przymocowali na słupie ze stogu siana. Niestety Ehinger zabronił podniesienia tego masztu, ponieważ Rosjanie mogli to zauważyć i skupić ostrzał artyleryjski na wzgórzu.

Prace na Russenkopf trwały nieprzerwanie dzień i noc. Codziennie rano dowódcy drużyn musieli stawiać się na rondzie, a Ehinger rozdzielał prace na dany dzień. Ludzie z jednego plutonu ruszali pojedynczo, aby nie stać się celem dla rosyjskiej artylerii, przez Klimki do lasu. Przebywali tam cały dzień, ścinali drzewa na zasieki z drutu kolczastego oraz budowali coraz więcej kozłów hiszpańskich. A wieczorem wracali na Russenkopf, holując lub przewożąc na Panjewagen [chłopskie wozy konne] zaostrzone słupki oraz kozły. Zaś z Wykrotu, takimi samymi pojazdami, kierowcy z kolumn amunicyjnych przywozili całe zwoje drutu kolczastego.

Obładowane wozy szybko były opróżniane przez żołnierzy, którzy przenosili materiały i rozbudowywali zapory na przedpolu. Siekierami i młotami owiniętymi szmatami, aby stłumić hałas, wbijali w ziemię jeden rząd słupów po drugim i przybijali do nich drut kolczasty. Słupy wbijano na różną głębokość, aby nie dać nacierającym możliwości przykrycia zapory deskami, drzwiami, materacami i drabinkami szturmowymi, jak to zrobili ostatnio Rosjanie pod Mławą i Kapuśnikiem.

Pas zasieków z drutu kolczastego zaczynał się pięćdziesiąt metrów przed okopami. W niektórych miejscach był szeroki na dziesięć metrów i był tak ciasno spleciony, że żaden szczur nie mógł się prześlizgnąć. Za nim był podwójny rząd kozłów hiszpańskich. Połączone drutem i zakotwiczone w ziemi za pomocą kołków, nie dawały się tak łatwo ruszyć z miejsca.

Ehinger pomyślał również o innych metodach zatrzymania nacierających. Stosując się do wytycznych zawartych w książce o pracach saperskich, kazał wykopać wilcze doły pomiędzy zasiekami a okopami. Każda drużyna musiała przed swoim sektorem wykonać te lejkowate otwory. W każdej wolnej przestrzeni pomiędzy dołami rozciągnięto druty. Nawet najwolniejsi z nacierających i najostrożniej stawiający stopy, by nie zaplątać się w drut kolczasty, musieli wejść na pale ukryte w wilczych dołach.

Tam, gdzie fragmenty fortyfikacji podniesiono w formie wału, to również przestrzeń pomiędzy nimi skryto pod gałązkami. Każde drzewo, które nie przeszkadzało było od samego początku oszczędzane, zaś niektóre mniejsze drzewa był nawet przesadzone z wykopów. Teraz wykorzystywano je do rozciągnięcia drutu nad okopami. Gdyby kiedyś Rosjanie wpadli na Russenkopf jak rój szarańczy, gdyby z niemal nadludzką siłą pokonali zasieki z drutu kolczastego i kozły hiszpańskie, gdyby wilcze doły wypełniły się ludźmi do tego stopnia, że następni mogli deptać po drgających i krwawiących ciałach, gdyby ominęli zaostrzone pale i sterczące gałęzie, to i tak w końcu zawiśliby na drutach rozciągniętych nad okopami.

- Ładną pułapkę na myszy sobie zbudowaliśmy - powiedział Doktor, sceptycznie pochylając głowę.

- Pułapka na myszy? - zakrzyknął młody Leutnant. - Wolałbym myśleć, że to gigantyczny pająk. Tułów to rondo, sześć okopów łączących to jego zakrzywione nogi.

- Nic ująć - zauważył Ehinger - i doskonała pajęczyna rozrosła się wokół niego. Niektóre rosyjskie muchy w niej utkną.

Tak jak części wzgórza zwrócone w kierunku wroga, rozbudowano również przeciwległe jego stoki. Były tam okopy i wilcze doły, a pas zasieków rozciągnął się wokół Russenkopf. Ehinger nie ulegał prośbom pionierów ze wsi Klimki, którzy chcieli zabrać zapory stojące na tyłach wzgórza i wykorzystać je na skraju lewej flanki pod wzgórzem 125. Trzymał się rozkazu budowy twierdzy, a ta, zgodnie z zasadami zawartymi w instrukcji saperskiej, musiała być broniona ze wszystkich stron. Mimo, że dowódcy kompanii na stanowiskach pod wsią Klimki, oddzieleni od wzgórza polami zasieków, śmiali się z niego i pytali przez telefon, czy aby nie myśli o tym, by pewnego dnia zawrzeć sojusz z Rosjanami i prowadzić wojnę przeciw nim, niewzruszony nadal prowadził rozbudowę.

________________

 Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.
Dane autora oraz tytuł książki zostaną podane w ostatniej części tłumaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz