niedziela, 31 października 2021

Lewa flanka, część 17: Wyspa umarłych

 2. Ermländisches Infanterie-Regiment Nr. 151

151. Regiment Piechoty (2. Warmiński)

Fragmenty historii którą napisał

Oberleutnant w stanie spoczynku Plickert Heinrich (adiutant Regimentu)

Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki

 

 

I. i III. Batalion/151 oraz Kompania Karabinów Maszynowych
w okresie od 9 lipca do 4 sierpnia 1915 r.

 

I. i III. Batalion/151 zostały 9 lipca 1915 r. wycofane z pozycji na południe od Myszyńca i razem z Kompanią Karabinów Maszynowych przeniesione do wsi Olszewka. Tam dołączyły do „Regimentu Suche", w którego skład wchodził również III. Batalion z 44. Regimentu Piechoty. Jednostka ta została podporządkowana dowódcy 2. Dywizji Piechoty. „Regimentem Suche” dowodził dowódca I. Batalionu/151, w zastępstwie którego batalionem dowodził Hauptmann Schade.

12 lipca „Regiment Suche” dotarł do Jednorożca, 16 km na południowy wschód od Chorzel, gdzie przegrupowywała się 2. Dywizja Piechoty. W swojej nowej formacji, regiment ruszył do natarcia 13 lipca 1915 roku w ramach letniej ofensywy w kierunku rzeki Narew. Do Drążdżewa (7 km dalej na południe) dotarł 15 lipca 1915 r. bez kontaktu z wrogiem.

W nocy 16 lipca, Rosjanie opuścili swoje pozycje na wschodnim brzegu bagnistej niziny rzeki Orzyc i ruszyli na wschód. 2. Dywizja Piechoty, a wraz z nią "Regiment Suche", natychmiast ruszył za wrogiem. Wczesnym rankiem 17 lipca bataliony opuściły wieś Przytuły. Bez walki przekroczono rzekę Orzyc i pomaszerowano w kierunku południowo-wschodnim. Dopiero 9 km dalej, idący w awangardzie III. Batalion/151, przeprawiając się przez potok płynący równolegle do rzeki Orzyc, napotkał wroga. Zmasowany ogień karabinu maszynowego i karabinów piechoty uderzył w szeregi nadchodzącego batalionu. Po krótkiej, ale zaciekłej walce, plutony 12. Kompanii/151 rozbiły formację wrogich strzelców. Wsie Jarzyły i Rafały dostają się w nasze ręce. W walce zginął Leutnant Kantelberg [Erich] i sześciu naszych żołnierzy.

Rosjanie szybko cofali się w kierunku rzeki Narew, w kierunku którym przez wieś Glinki ruszył także regiment.

W dniu 19 lipca oddziały zajęły stanowiska we wsi Ogony, znajdującej się na skraju szerokiej niziny Narwi, ciągnącej się 8 km w górę rzeki od strony Różana. W tym momencie trzeba było przerwać marsz, gdyż szeroka i bagnista nizina Narwi, poprzecinana wieloma starszymi odnogami rzeki, uniemożliwiała szybkie natarcie. A ponieważ zza rzeki rosyjska artyleria ostrzeliwała obsadzone pozycje i rejony zalesione, bataliony wycofano na stanowiska na wzgórzach znajdujących się 4 km na zachód wieś Dobrołęka Duża [błędny zapis, chodzi o wsie Dobrołęka i Żerań Duży]. W dniu 27 lipca regiment został skierowany do wsi Żebry Grzymki i Żebry Stare jako rezerwa przeprawiającej się przez Narew 2. Dywizji Piechoty. Na drugi dzień został przesunięty bliżej Narwi do wsi Dobrołęka.

Po drugiej stronie Narwi, część 2. Dywizji Piechoty (33. Regiment wzmocniony innymi oddziałami) po sforsowaniu rzeki, toczyła zaciekłe walki z nieprzyjacielem. Zwłaszcza 12. Kompania/33. Regimentu Fizylierów odważnie wysunęła się do przodu, ale poniosła wysokie straty. W celu zluzowania wykrwawionych oddziałów, w nocy z 25/26 lipca, na przeciążone pontony skierowano żołnierzy z I. i III. Batalionu/151 oraz Kompanii Karabinów Maszynowych/151. Z wielkim trudem udało się przeprawić 1., 3. i 4. Kompanię z I. Batalionu/151. Część 44. Regimentu Piechoty oraz 2. Kompania/151 pozostały na zachodnim brzegu rzeki i miały się zajmować dostarczaniem amunicja i racji żywnościowych, a także zbudować umocnienia, mosty i inny sprzęt potrzebnych przy przeprawie. III. Batalion/151 odciążył część oddziałów 33. Regimentu Fizylierów.

Przeprawa przez wezbraną od deszczu w ostatnich dniach rzekę Narew była już niezwykle trudna, a do tego na skutek nieprzyjacielskiego ognia bardzo kosztowna, ale dopiero pozycja po drugiej stronie, na przyczółku, płytko wrzynająca się na łuku płynącej rzeki w jej brzeg, była prawdziwym piekłem.

Okres od 26 do 31 lipca nad Narwią to były trudne i pełne strat dni dla I. i III. Batalionu. Dniem i nocą Rosjanie ostrzeliwali okopy między ramionami zakręcającej rzeki, które były jedynie prowizorycznie wykonane. Racje żywnościowe prawie nie docierały. Również amunicja musiała być używana oszczędnie z uwagi na trudną sytuację zaopatrzeniową. Cieszyliśmy się, gdy chwila przerwy w ostrzale pozwalała, by w jakimś stopniu pozbierać amunicję z terenu.

Uskok w bok lub do tyłu nie wchodził w rachubę. Przestrzeń, którą ograniczała rzeka była na to za mała. Jedyny kierunek, jaki wchodził w grę, to przeć do przodu. 27 lipca, 3. i 4. Kompania/151, którym było za ciasno na ich pozycjach, zdecydowały się uzyskać więcej miejsca po bokach.

Ale Rosjanie jakby tylko na to czekali: rozpoczęli morderczy ostrzał w kierunku żołnierzy, którzy wyrwali do przodu, jak na i całą linię obrony. Ludzie musieli wciskać się w najmniejsze szczeliny w ziemi, aby nie zostać trafionym śmiercionośnym ołowiem. Ruch naprzód nie jest już możliwy i nie ma też możliwości odwrotu. Tak więc drużyny zmuszone zostały do przerwania ataku. A jakby tego było mało, teraz muszą również bronić się przed nacierającym wrogiem. Żołnierze muszą strzelać tak szybko, jak tylko potrafią. Ich palce parzy rozgrzana lufa. Rosjanie bowiem dobrze wiedzieli o marnym położeniu tych kilku kompanii, które odważnie przekroczyły rzekę. Teraz wyprowadzają swoje zmasowane ataki. Wróg ma przecież wielkie rezerwy na swoim rozległym terenie. Chce zepchnąć garstkę Niemców z powrotem w rwące wody Narwi.

Ale chociaż raz za razem z całą siłą wróg atakuje, raz w jednym miejscu, raz w drugim, raz na całej linii, raz z zaskoczenia, innym razem znów po intensywnym przygotowaniu artyleryjskim, to jednak nieprzyjacielowi nie udaje się zmusić 151-tej od ustąpienia pola. Co niemieccy żołnierze uchwycili, to nie oddają! Bo gdzie mogą się udać? Z powrotem nad rzekę, gdzie przeciekające tratwy i pontony z trudem mogą przewieźć tylko kilka porcji żelaznych i kilka taśm z nabojami?

Kamianka - przyczółek

 

Sytuacja na przyczółku staje się coraz bardziej przerażająca. Straty rosną w zastraszającym tempie. Prawie wszędzie nie ma jak odciągnąć rannych, można się nimi zająć tylko na miejscu. Nikt zaś nie może zająć się poległymi towarzyszami. Być może Narew weźmie niektórych z nich w swoje ramiona i podaruje miękki wodny grób.

Dla III. Batalionu/151 sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna. W dniu 29 lipca nieprzyjaciel w zmasowanym natarciu przebił się przez cienkie linie obrony batalionu. Człowiek staje przeciwko człowiekowi. Ostrza często chrzęściły w ciele przeciwnika. Wykorzystując wszystkie możliwe siły, udało się żołnierzom odrzucić wroga z zajmowanych pozycji i zapobiec najgorszemu. Ale batalion nie ma już wystarczających sił do obrony. Nie byłby już w stanie utrzymać się przy następnej napaści. Z tego powodu wieczorem zostaje zluzowany. Na szczęście wielu rannych daje się uratować. Ale nie wszystkich, bo ci leżący przed pozycją wpadają w ręce wroga. Rany odniosło 176 podoficerów i szeregowych oraz 4 oficerów (Leutnanci rezerwy Kalcher, Meyer, Hermann, Leutnant Jordan), bohaterską śmierć poniosło 2 oficerów (Leutnant Kickton, Leutnant rezerwy Kinzel) oraz 48 żołnierzy. Zaginął 1 oficer i 42 żołnierzy.

Po zluzowaniu, pod silnym ostrzałem nieprzyjaciela, batalion przeprawił się na drugi brzeg. Pod wsią Kołaki, III. Batalion/151 oraz 1. Kompania/151, która również została ciężko pokiereszowana i z tego powodu wycofana, rozłożyły się obozem. Jednak w nocy z 30 na 31 lipca batalion został ponownie przerzucony przez Narew po moście zbudowanym w Kołakach. Na wschodnim brzegu, kompanie rozłożyły się obozem pod Lipianką jako rezerwa, gotowa do pomocy na froncie pod wsią Gierwaty, gdzie mocno zaangażowany w walkach z silnym wrogiem był II. Batalion/151.

Z pamiętników współtowarzyszy broni w tych trudnych dniach wyłania się obraz ciężkich walk i bohaterskiej postawy walczących kompanii. Poniższy opis można znaleźć we wspomnieniach Offiziersstellvertretera Peitscha z 10. Kompanii/151, napisanych bezpośrednio po bitwie, będąc jeszcze pod jej wrażeniem:

 

„… w dniu 25 lipca wieczorem pod wsią Dobrołęka-Maćki odbyła się przeprawa przez Narew na tzw. „Wyspę Umarłych”. Teraz nadeszły trudne dni dla kompanii. Gdy oddział jeszcze obsadzał pozycję, zaatakowali Rosjanie. Doszło do walki. Nikt nie wiedział, jak biegnie front, a ciemności utrudniały odróżnianie swoich od wrogów. Gdziekolwiek się nie spojrzało, tam byli Rosjanie. Dowódca kompanii, Leutnant rezerwy Kalcher, został ranny, wtedy to Leutnant rezerwy Kinzel przejął kompanię. Chciał wykonać kontratak, zanim jednak do tego doszło, powalony został przez wrogą kulę. Kompania cofnęła się wtedy o około 100 m w jakiś stary okop, podczas gdy Rosjanie rozlokowali się w naszym okopie.

Zaczęło powoli robić się jasno i można było się zorientować w terenie, gdzie wszędzie leżeli zabici i ranni. Po ustaleniu strat okazało się, że oprócz Leutnanta rezerwy Kinzela, jeszcze 18 ludzi zostało zabitych. Rannych zostało 32 ludzi, w tym dowódca kompanii Leutnant rezerwy Kalcher, 3 ludzi było w tym momencie zaginionych.

Kompania rozszerzyła zajmowane pozycje najlepiej jak potrafiła i broniła ich. Rosjanie atakowali bez przerwy i w międzyczasie przebili się na 30 m, a w niektórych miejscach nawet bliżej.

Cała „Wyspa Umarłych” była plątaniną okopów. Miano odwagę wchodzić tylko do znanych okopów, bo nie wiadomo było, dokąd prowadzą inne. Trzeba było zachować największą czujność. Przez te cztery dni prawie nie było mowy o śnie. Najtrudniejszą czynnością było dostarczanie posiłków. Przez Narew można było przeprawiać się tylko pontonami. Przeprawa stale była ostrzeliwana przez artylerię i karabiny maszynowe nieprzyjaciela. Postrzelane pontony często po dwóch kursach nie nadawały się do niczego.

Nie było jak sprowadzać kuchni polowych, nie można było wysyłać z okopów ludzi po żywność. W pierwszych dwóch dniach trzeba było więc polegać tylko na żelaznej racji żywnościowej. Szczęśliwy był ten, kto ją jeszcze miał. Wielu żołnierzy zjadło ją wcześniej, teraz musieli chodzić głodni. Oprócz głodu, ludziom, którzy i tak już źle znosili bezsenne noce, dokuczał nieustanny zimny deszcz, który przemoczył wszystkich do suchej nitki. Ci, którzy byli spragnieni, szli do Narwi z naczyniami kuchennymi i pili żółtą wodę, w której pływały trupy przyjaciół i wrogów. Nikt wtedy nie myślał o tyfusie i tym podobnym.

Trzęsąc się, owinięci w podarte tkaniny, pokryci błotem, oficer, podoficer czy zwykły żołnierz stali w okopie. Wieczorem trzeciego dnia przyniesiono w końcu trochę ciepłego jedzenia i chleba. Ale zanim jedzenie zostało rozdane, było już oczywiście zimne. Mimo to było zjadane z apetytem. Niestety, nie było tego dużo, gdyż połowa rozlała się po drodze. Działo się tak, ponieważ, żeby wsiąść do łodzi, najpierw trzeba było wejść do wody po biodra.

Po czterech dniach kompania została zluzowana, ale trwało to długo, bo Rosjanie trzymali miejsce przeprawy pod silnym ostrzałem. Tylko dwa pokiereszowane pontony przewoziły oddział podzielony na małe grupki. Wielu znudziło się nerwowym czekaniem i po prostu przepłynęło rzekę.

Osiem dni później autor tych słów miał kolejną okazję odwiedzić miejsce, które kosztowało tyle krwi. Trwało tam usypywanie kolejnych, jeden za drugim masowych grobów. Sądząc po ich ilości, Rosjanie również musieli ponieść tam ogromne straty. Wyspa Umarłych! To właściwa nazwa dla miejsca, gdzie popłynęło tak wiele krwi bohaterów, które widziało tak wiele bohaterstwa i które stało się miejscem ostatecznego spoczynku wielu, bardzo wielu wiernych towarzyszy, poległych za ojczyznę. Płynąca obok ich miejsca spoczynku rzeka Narew, szepcze im wciąż na nowo, że noszą koronę życia, bo byli wierni aż do śmierci. Oni nie złamali swojej przysięgi! ...”

[ostatnie zdania zaczerpnięte z biblii: Ap 2,10]

 

Również Leutnant rezerwy Rempe, dowódca Kompanii Karabinów Maszynowych pisał o tych walkach:

 

„... 25 lipca 1915 r., ponury dzień.

- Kompania … Stój! … Kompania … Marsz!

Powoli posuwamy się do przodu. W sosnowym lesie odpoczywamy kilka godzin. Wciąż pada deszcz. Na drodze jedna za drugą przemieszczają się kolumny transportowe. W kierunku frontu jedzie amunicja, a na tyły niekończący się wąż pojazdów z rannymi. Wszystkie pojazdy są pełne amunicji lub rannych.

Przed nami silny ostrzał artyleryjski i z karabinów.

- Co się dzieje z przodu?

- Zażarta bitwa. Nasi nacierają - krzyczy do mnie siedzący z przodu wozu z amunicją, brudny podoficer o jasnych oczach, cały zbryzgany krwią. Została mu tylko jedna ręka, druga pozostała na polu walki. – Kosztowało nas to dużo, ale udało się. Przeprawiliśmy się przez Narew.

Już orientujemy się, co się dzieje. Ale wiemy też, że tego dnia zostaniemy rzuceni do walki, by ugruntować zwycięstwo.

Dzień przemija. Płócienne namioty już dawno przestały zapewniać ochronę przed nieustannym deszczem. Artyleria strzela z równą intensywnością jak parę godzin wcześniej. Robi się ciemno. Wtedy nadchodzi rozkaz z dowództwa regimentu.

- Przygotuj się!

Ruszamy dalej. Dochodzimy do wsi zniszczonej przez ostrzał, nad płonącymi domami unosi się gęsty dym. Robimy krótki postój.

- Trzeci pluton z Kompanii Karabinów Maszynowych ma iść za III. Batalionem.

Konie przeciągają wozy trochę dalej.

- Stać! Najpierw działa!

Idziemy za przewodnikiem przez łąki wzdłuż skraju wsi Dobrołęka.

Pociski piechoty gwiżdżą w powietrzu. Obok nas przenoszeni są ranni. Staramy się jak najciszej iść naprzód.

Weszliśmy w szeroką dolinę, w której płynie Narew. Brzeg po tej stronie jest płaski i nieosłonięty, brzeg po drugiej stronie jest stromy i porośnięty lasem. Pontony już tam są. Wsiadamy!

- Ostrożnie z tym sprzętem!

Płyniemy! Tam i z powrotem pontony kursują po rzece. Stamtąd płyną ranni, z tego brzegu świeże oddziały. Po naszej lewej stronie, na tle nocnego nieba, za zasłoną deszczu widać ciemne, żałosne szczątki na wpół ukończonego, a później zniszczonego mostu.

- Wiosła stój!

- Wysiadać!

- Uważaj!

- Zbierzcie się na brzegu!

- Do wody i do brzegu!

- Trzymajcie skrzynie z amunicją!

Jak tylko dopłynęliśmy do brzegu, znowu rozpoczęła się strzelanina. Wróg musiał wiedzieć, że coś się dzieje. Ogień karabinu przetoczył się na rzece, artyleria w miarę celnie zaczyna ostrzeliwać przeprawę. Woda rozpryskuje się wysoko. Na chwilę rozrywające się szrapnele rozświetlają rzekę. Ale przeprawiliśmy się na drugą stronę i zostajemy tu! Dokąd teraz? Brakuje przewodnika.

- Kto wie, gdzie jest 9. Kompania?

- Tam jest! - Ruszyliśmy przez zarośla w las.

Przed nami silny ostrzał artyleryjski, grzechotanie i łamiące się gałęzie, kule uderzają wszędzie.

- Hurra, hurra – to nasi!

- Urra, Urra – to Rosjanie!

Ktoś krzyczy: - Rosjanie się przedarli!

Wszyscy ruszają do przodu.

- Gdzie jest 9. Kompania?

Oddziały są wymieszane! 4. Grenadierów, 33-cia, 44-ta, 151.! Gałęzie spadają. Mijamy martwe ciała po drodze. W ziemiance obok pracuje lekarz, który ma pełne ręce roboty.

W tym miejscu dochodzi rozkaz z dowództwa batalionu:

- Pluton Karabinów Maszynowych jak najszybciej na pozycje, Rosjanie znowu atakują!

- Skok

- Do góry!

- Marsz! Marsz!

Wypadamy z lasu. Dostajemy się pod ciężki ostrzał. Niosący tarczę pada. Pada amunicyjny.

- Postrzał w nogę!

- Padnij!

- Powstań!

- Marsz! Marsz!

Jeszcze jeden skok i jesteśmy w okopie. Żołnierze na pierwszej linii witają nas radośnie. Natychmiast rozstawiamy karabin na pozycji. Ale jak to wszystko wokół wygląda! Wszędzie trupy, ranni, polegli towarzysze i martwi Rosjanie. W okopie prawie nie można się poruszać. Co tu się stało w nocy?

Nasz III. Batalion miał zluzować batalion 33. Regimentu Fizylierów. Trwała wymiana oddziałów, kiedy Rosjanie zaatakowali. W jednym skoku wdarli się do naszego okopu. Poległ adiutant naszego batalionu, Leutnant Kickton, a wraz z nim wielu dzielnych żołnierzy. Część okopu pozostaje w rękach rosyjskich. Trzy dni później, po krótkiej walce przy pomocy granatów ręcznych odzyskaliśmy go z powrotem. Wzięliśmy sześciu ich żołnierzy do niewoli! Na miejscu znaleźliśmy naszego dzielnego adiutanta, do połowy przysypanego, jako część przedpiersia okopu.

Rozstawiamy karabiny na pozycjach i otwieramy ogień. Brązowe postacie skaczą od drzewa do drzewa i przemieszczają się do przodu. Nasz ogień je kosi. Do naszego plutonu dołącza trzeci karabin. Należał do 44. Regimentu, Rosjanie zdobyli go podczas nocnego ataku, a później został przez nas znaleziony przed rosyjskim okopem. Był całkowicie zapiaszczony. Cały dzień zajęło nam doprowadzenie go do stanu używalności, ale teraz przy strzelaniu wydawał śmieszne „tak-tak”.

Po zluzowaniu III. Batalionu, trzeci pluton Kompanii Karabinów Maszynowych/151 pozostaje przy luzującym batalionie z 4. Regimentu Grenadierów.

Na przemian grzeje słońce i pada deszcz. Karabiny piaty i szósty ustawione są prawie nad rzeką, zaledwie 20 metrów od Rosjan, karabin siódmy nieco dalej po prawej stronie. Jednak musi wyjść szybko jakaś akcja, bo długo tak nie pociągniemy. W ciągu pięciu dni tylko dwa razy zjedliśmy coś ciepłego i tylko to, co nie zostało rozlane w drodze. Każdego wieczoru wyprawiający się po jedzenie ponoszą duże straty. Żelazne porcje już dawno zostały zjedzona, nawet poległym już je odebraliśmy. Zapach trupów staje się coraz bardziej dokuczliwy. Cały czas przed naszym stanowiskiem widzimy sczerniałe, niebieskawe twarze poległych , których nie ma możliwości pochować. W ciągu jednej nocy ochotnicy zebrani w grupy pochowali 110 poległych, w tym kilku z mojego plutonu. Noc była za krótka na więcej.

W nocy jesteśmy jak najbardziej skupieni, najmniejszy ruch i otwieramy ogień. Rosjanom wystarczy krótki bieg, by wedrzeć się do naszego odkrytego okopu. Rzeka nadal znajduje się pod ostrzałem artyleryjskim. Pontony zostały roztrzaskane na kawałki, tylko jeden trwa jeszcze na przeprawie.

Zaciekłe walki trwały pięć dni i pięć nocy. I w końcu nadszedł czas na działanie! Odetchnęliśmy z ulgą. Jedna z drużyn pomaga nam, przejmując do przeniesienia naszą amunicję. Wszyscy wypadają z okopu!

- Naprzód!

Padło kilka strzałów, wzięto kilku jeńców. Rosjanie szybko się wycofują. Rano usłyszeliśmy na południe od nas ostrzał artyleryjski, który stawał się coraz bardziej intensywny, a wkrótce potem rozpoczął się ogień piechoty. Naszym udało się zbudować most w dole rzeki.

Mój trzeci pluton podąża za grenadierami z 4. Regimentu. Wzdłuż Narwi przez las i gęste krzaki ruszamy w kierunku Ostrołęki. Krótki opór wroga został przełamany. Z piaszczystego wzgórza widzimy płonącą Ostrołękę, białe kościoły ostro kontrastują na tle czerwonej poświaty płonącego miasta. Dworzec, fabryki, koszary to morze płomieni. Rosjanie opuszczają twierdzę. Docierają do nas nasze pojazdy.

- Załadować karabiny!

Wracamy do naszego regimentu...”

 

I to tyle o Leutnancie Rempe.

 

I. Batalionowi (bez 1. Kompanii) w dniu 30 lipca udało się utrzymać pozycję przy wsparciu świeżych oddziałów rozlokowanych w sąsiedztwie. Gdy w dniu 31 lipca ogień nieprzyjaciela osłabł, a późnym popołudniem zwiadowcy ustalili, że nieprzyjaciel opuścił swoje okopy, oddziały natychmiast ruszyły do przodu i bez przeszkód dotarły do wysuniętych zabudowań wsi Kamianka.

O godzinie 5:00 rano w dniu 1 sierpnia kontynuowano pościg za Rosjanami. Rano w dniu 3 sierpnia batalion zajmował pozycję na szczycie wzgórza znajdującego się około 800 m na południe od wsi Korczaki i 6 km na południe od Ostrołęki. W tym miejscu jednostka mocno ucierpiała od ognia artylerii rosyjskiej i karabinów maszynowych, zwłaszcza na flance znajdującej się bardziej na północy. W nocy, nieprzyjaciel odczuwający coraz bardziej nacisk ofensywy od południa opuścił swoje okopy. Wczesnym rankiem 3 sierpnia I. Batalion/151 podążył w kierunku szerokiej szosy Ostrołęka - Ostrów, do wsi Zamość, gdzie rozłożył się obozem. Tutaj batalion został podporządkowany dowódcy 150. Regimentu Piechoty i już w szeregach 37. Dywizji Piechoty w dniu 4 sierpnia ruszył do wsi Grucele jako straż przednia dywizji.

I. Batalion pozostał w tym miejscu jako wysunięta placówka do czasu, gdy w nocy z 6 na 7 sierpnia oddziały dotarły do wsi Kurpie Szlacheckie, znajdującej się 6 km bardziej na wschód. Jako osłonowa lewa flanka wraz z baterią z 73. Regimentu Artylerii Polowej, wieczorem po przemarszu przez wsie Dąbek – Choromany i po wyparciu tam słabszych oddziałów wroga, na drugi dzień przeniósł się na kwaterę we wsi Milewo-Łosie. W dniu 8 sierpnia batalion dołączył do pozostałych jednostek regimentu w obozie pod wsią Piski.

 

Ale wróćmy jeszcze raz do III. Batalionu i podległej mu 1. Kompanii, którą pozostawiliśmy w rezerwie w dniu 31 lipca pod Lipianką.

W dniu 1 sierpnia III. Batalion/151 otrzymał rozkaz ataku na pozycje rosyjskie znajdujące się w pobliżu i na północ od wsi Damięty, po prawej stronie II. Batalionu/151, który jak już mogliśmy przeczytać, był rozstawiony we wsi Gierwaty. W ataku w pierwszym rzucie ruszyły 1. i 9. Kompania, 12. Kompania szła za nimi, a 10. i 11. Kompania służyły za wsparcie. Hauptmann Wießner wyciągnął ze swych żołnierzy wszystko co się dało. Rosjanie bronili się zaciekle i kompanie z trudem wyszły poza pozycje wyjściowe. Nawet wsparcie, jaki dał batalion z 33. Regimentu Fizylierów i nadejście batalionu ze 147. Regimentu Piechoty, nie pomogło tego dnia w osiągnięciu sukcesu. Dopiero w dniu 3 sierpnia, po odpowiednim przygotowaniu artyleryjskim, udało się zająć silnie ufortyfikowaną wieś.

W nocy 4 sierpnia III. Batalion/151, zluzowany przez batalion z 329. Regimentu Piechoty, udał się do obozu w Czarnowcu.

piątek, 22 października 2021

Lewa flanka, część 16: Pod Ostrołęką

 

2. Ermländisches Infanterie-Regiment Nr. 151

151. Regiment Piechoty (2. Warmiński)

Fragmenty historii którą napisał

Oberleutnant w stanie spoczynku Plickert Heinrich (adiutant Regimentu)

Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki

 

 

W połowie lipca miała ruszyć nowa ofensywa, a oddziały regimentu miały opuścić okopy i wziąć udział w natarciu. Ofensywa ta, to początek fazy walk, w których regiment niestety nie miał szans na zdobycie nowych laurów jako zwarta formacja pod jednym dowódcą. Niekorzystny stosunek sił, w którym Rosjanie dysponowali dużo liczniejszymi jednostkami, zmusił dowództwo do rozczłonkowania 151. Regimentu Piechoty, jak i innych na froncie, by wzmocnić batalionami siłę innych regimentów.
Minęły prawie cztery tygodnie, zanim regiment został ponownie scalony jako jedna formacja. W tym czasie (do dnia 16 lipca 1915) sztab regimentu oraz II. Batalion/151 pozostał w starym sektorze wzmocniony przez Landszturm Batalion „Saarbrücken” oraz 9. Regiment Piechoty Landszturmu. Wydzielony z regimentu I. i III. Batalion/151 oraz Kompania Karabinów Maszynowych już w dniu 9 lipca 1915 r. pomaszerowały przez wieś Krukowo (znajdującą się 20 km od Myszyńca) do wsi Olszewka, gdzie podporządkowano je 2. Dywizji Piechoty.

 

Zakątek rekreacyjny w Myszyńcu. Obraz wykonany przez żołnierza R. Gruszkę

 

 

Sztab oraz II. Batalion/151 w okresie od 9 lipca do 4 sierpnia 1915 r.

Rankiem 16 lipca 1915 r. patrole wysłane w kierunku wroga wykryły, że rosyjskie okopy są puste. Była to okazja, by II. Batalion/151 oraz inne oddziały tego sektora, którymi dowodził Oberstleutnant Hupfeld, ruszyły się z zajmowanych przez kilka miesięcy pozycji i przyłączyły się do wielkiej ofensywy w kierunku mocno ufortyfikowanej nieprzyjacielskiej linii obrony na rzece Narew. Wieczorem, II. Batalion/151 zajmuje już pozycje w pobliżu i na południe od Kadzidła. Dopiero na drodze do wsi Brzozówka, 5. Kompania/151 natknęła się na okopanych Rosjan. 17 lipca 1915 r. II. Batalion/151 ruszył na nieprzyjaciela obsadzającego linię obrony Brzozówka-Tatary, gdzie naprzeciw Rosjan obsadzono pozycje i utrzymano je do 19 lipca, stale nękając patrolami siły nieprzyjaciela.
Kiedy zauważono odwrót Rosjan w kierunku południowo-wschodnim, II. Batalion/151 o godzinie 10:30 rano ruszył przez wsie Długi Kąt – Lelis - Durlasy na południe.
Przy południowym skraju wsi Białobiel (3 km na północ od Ostrołęki) 7. Kompania/151 maszerująca w czołówce dostała się pod ogień artyleryjski z pozycji na południe od Narwi. Ale kompania przedarła się do przodu i wieczorem zajęła pozycje na linii wieś Muszyństwo - wzgórze 99 (1 km na północny wschód od Muszyństwa). Patrole, które nocą ruszyły przez bagniste łąki w kierunku rzeki Narew, dostrzegły wroga na wschód od Ostrołęki po południowej stronie rzeki, a także na rozbudowanych pozycjach obrony w Ostrołęce po tej stronie rzeki.
Do 23 lipca 1915 r. osiągnięta linia została rozbudowana o wszelkie środki obrony, gdyż ogień artylerii nieprzyjacielskiej wszystkich kalibrów zwiększał się coraz bardziej, co powodowało coraz większe straty. W tym samym czasie, przy pomocy przydzielonych oddziałów pionierów, budowano tratwy z drewnianych belek i płótna oraz promy z beczek do zamierzonej przeprawy przez Narew.

W nocy 23/24 lipca przygotowane środki przeprawowe dla 5. i 8. Kompanii/151 zostały podciągnięte nad samą rzekę. Udało się je również dociągnąć do samej wody, jednak, gdy tratwy zaczęto wodować, Rosjanie otworzyli ogień do niemieckich oddziałów z południowego brzegu i z placówek na brzegu północnym. Wróg zapalił reflektory. Intensywny ogień piechoty, karabinów maszynowych oraz ostrzał artyleryjski uderzył w tratwy pływające na rzece. Nakryte przez wroga oddziały przeprawowe musiały zawrócić na brzeg. Z wielkim trudem udało się sprowadzić rannych w bezpieczne miejsce. Zginął jeden Vizefeldwebel oraz Unteroffizier, zaś jeden Unteroffizier i ośmiu żołnierzy zostało rannych.

Mimo dużej czujności wroga, batalion nie dał się powstrzymać przed kolejną próbą przeprawy podjętą wcześnie rano 27 lipca 1915 r. Ale znów wściekły ogień wroga uderzył w szeregi oddziałów tuż po obsadzenie tratw i pokrzyżował im plany. Tylko nielicznym żołnierzom z 7. Kompanii/151 na jednej z traw porwanej przez silny prąd, udało się dotrzeć na drugi brzeg. Ale mały, osamotniony oddział nie mógł nic zdziałać przeciwko liczniejszemu wrogowi obsadzającemu umocnione pozycje. Ukryli się więc blisko brzegu, w gąszczu młodych wierzb. Dopiero po zapadnięciu zmroku, niezauważeni wrócili na południowy brzeg.

We wspomnieniach Muszkieter Barth z 7. Kompanii/151 napisał:

… wieczorem tego samego dnia patrol ochotników miał udać się nad rzekę i przeprawić się, aby sprawdzić, czy Rosjanie nadal zajmują twierdzę [Ostrołękę]. Zgłosiłem się ja wraz z czterema innymi towarzyszami z mojej kompanii. Po zapadnięciu kompletnej ciemności, powoli podkradliśmy się nad sam brzeg rzeki. Omówiliśmy tam najlepszy sposób przeprawy przez rzekę. Postanowiłem być pierwszym, który przepłynie rzekę. Już w połowie rozebrany, musiałem się wstrzymać na chwilę, gdyż z drugiej strony rzeki dotarły odgłosy rozmowy. Najwyraźniej był to rosyjski patrol. Zachowaliśmy spokój i mieliśmy nadzieję, że rosyjski patrol będzie chciał się przeprawić, a wtedy moglibyśmy ich przechwycić.

Nic takiego jednak się nie wydarzyło.

Teraz, gdy już wiedzieliśmy, że brzeg po drugiej stronie jest nadal w rękach Rosjan i że cel naszej wyprawy został spełniony, wróciliśmy na swoje pozycje.

Dowodzona przez Leutnanta rezerwy Bylda 7. Kompania/151 stacjonowała w opuszczonym gospodarstwie rolnym. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu, rolnik zostawił na gospodarstwie cały swój żywy inwentarz – a nie jak zwykle zdarzało się w tym regionie pszczoły, których nie dało się jak zabrać - i tak spędziłem tam kilka cudownych dni, jak na czas trwającej wojny. Tak długo jak starczyły zapasy, na obiad zawsze był kurczak lub gęś. W każdym razie, nie mogliśmy pozwolić, aby biedne porzucone zwierzęta umarły z głodu.

27 lipca 1915 r., około godziny 2:00 w nocy, pierwsza grupa z drugiego plutonu otrzymała rozkaz przeprawienia się tratwą przez Narew. Wyruszyliśmy bardzo szybko. Nasi towarzysze patrzyli na nas z dziwnym uśmiechem, na wpół współczującym, może myśleli, że już nigdy nie zobaczą nas żywych, a na wpół z zazdrością w oczach, prawdopodobnie ten czy tamten chciałby być w grupie wypadowej. Nie mieliśmy czasu długo się tym przejmować i zanieśliśmy płócienną tratwę do rzeki. Zostaliśmy jednak nakryci bardzo szybko, wcześniej niż mogliśmy sobie tego życzyć, co było dowodem na to, że mamy do czynienia z czujnym wrogiem. Od razu zaczęła się tam strzelanina. Może i zawahaliśmy się na sekundę, ale nie pozwoliliśmy sobie, aby to nam przeszkodziło w wykonaniu zadania.

Pozwoliliśmy, by tratwę porwał prąd, a my trzymając się jej byliśmy zanurzeni po pierś w wodzie. Przeprawa okazała się dość trudna, zwłaszcza gdy dotarliśmy na środek rzeki. Ze względu na silny prąd spowodowany zakrętem w korycie rzeki, musieliśmy dołożyć wszelkich starań, aby utrzymać się przy naszej prymitywnej tratwie, wystawieni na gwałtowny ostrzał Rosjan. Ale szczęśliwie dotarliśmy na brzeg. Musieliśmy tam zostawić dwóch ludzi, ponieważ na tratwie nie było wystarczająco dużo miejsca, a jej stan nie pozwalał na tak duże obciążenie. Ci dwaj zaczekali tam, aż ja i Unteroffizier Stopka wróciliśmy po nich, kolejny raz dokonując niebezpiecznej przeprawy.

Druga grupa naszego plutonu miała podążać za nami i dać nam wsparcie, ale dotarła tylko do brzegu. Dwóch żołnierzy padło zabitych, dwóch innych było rannych. Pozostali okopali się dziesięć metrów od rzeki.

Przez cały dzień byliśmy pod nękającym ostrzałem artyleryjskim. Słyszeliśmy głos obserwatora rosyjskiej artylerii nakierowującego ostrzał, ale mimo sporych starań nie mogliśmy go zlokalizować. Przed nami, z lewej i prawej strony oraz za nami eksplodowały gejzery, ale nie robiły nam żadnych szkód. Kilka razy prawie nas pogrzebano żywcem. Piaszczyste, strome zbocze rzeki, pod którym leżeliśmy, zawalało się na skutek uderzeń ciężkich pocisków. Ryliśmy jak krety i za każdym razem udało nam się wydostać na wierzch. Nie mieliśmy ani jedzenia, ani picia, a te kilka papierosów, które przeprawiły się z nami, było doszczętnie przemoczonych i mimo czułych starań nie chciały się palić.

Wieczorem powinniśmy wracać. Nie mogliśmy już korzystać z naszej tratwy, bo oczywiście została rozerwana na strzępy i naprawa byłaby dla nas niebezpieczna. Jak tylko podnieśliśmy trochę głowy, wokół uszu gwizdały kule. Towarzysze naszej kompani zbudowali nową tratwę, która została zwodowana około godziny 20:00. Pomimo ich najlepszych starań, nie udało im się do nas dotrzeć. Gdy tylko dotarli na środek rzeki, nurt poniósł tratwę. Prawdopodobnie był to rezultat wadliwej konstrukcji. W końcu Gefreiter Kaßler przepłynął z liną, przy pomocy której mieliśmy przeciągnąć do nas tratwę. Ciągnęliśmy z całych sił. Tratwa ratunkowa była już w zasięgu ręki, kiedy zerwała się lina i padliśmy na nasze cztery litery. Gefreiter Kaßler podjął drugą próbę. Wynik: ten sam! Trzecia próba była bardziej udana.

W międzyczasie robiło się coraz jaśniej. Najwyższy czas, żebyśmy w końcu się stąd wyrwali. Unteroffizier Stopka postanowił, że musimy popłynąć wpław. Dla mnie też pływanie wydawało się bardziej bezpieczne od użycia kruchej tratwy. Pomogliśmy usadowić się na niej trzem żołnierzom, którzy nie umieli pływać oraz załadowaliśmy nasze karabiny i sprzęt Unteroffiziera Stopki. Żołnierze na tratwie kucali, a woda sięgała im aż po brzuchy. Po odpłynięciu tratwy rozebrałem się i spakowałem starannie cały swój sprzęt, z zamiarem, że później wrócę po niego na lepszej tratwie. Na nasze pozycje dotarłem szczęśliwie w stroju Adama.

Ale! Żołnierz planuje - a sztab generalny wydaje rozkazy! Niedługo potem nadszedł rozkaz wymarszu, więc musiałem porzucić swoje rzeczy. Maszerowałem skromnie ubrany, ale w dobrym humorze, wiedząc, czeka na mnie i moich towarzyszy Krzyż Żelazny albo awanse. Nasz adiutant batalionu Leutnant Hess, poinformował nas, że byliśmy pierwszymi z 37. Dywizji Piechoty, którzy przeprawili się przez Narew. . . ."

 

Kompanie, które tamtego dnia dotarły na brzeg rzeki i spędziły cały dzień pod ciężkim ostrzale artyleryjskim, zostały wieczorem wycofane na swoje dawne pozycje. Ten dzień kosztował batalion siedmiu zabitych i osiemnastu rannych.

30 lipca 1915 roku wcześnie rano batalion został zluzowany przez część 9. Regimentu Piechoty Landszturmu. W upalnym lipcowym słońcu oddziały regimentu pomaszerowały szerokim łukiem wokół Ostrołęki przez Antonie - Białobrzeg Bliższy - Żebry Chudek do wsi Stepna Michałki.

Tam żołnierze stanęli na biwak, a Batalion/151 dostał się pod komendę I. Korpusu Armii. Następnego dnia wyruszył przez Żebry i Kołaki w kierunku rzeki Narew. Batalion przeprawił się przez rzekę po zbudowanym moście między Kołakami a Lipianką, w połowie drogi między Różanem a Ostrołęką, dzień po tym, jak regimenty 2. Dywizji Piechoty, a szczególnie Fizylierzy, wymusili przeprawę w tym miejscu. Wieczorem batalion stanął obozem na południe od Lipianki.

W dniu 31 lipca o godzinie 6.00 rano Hauptmann Kramme, na rozkaz dowódcy 2. Dywizji Piechoty, poprowadził II. Batalion/151 na skraj lasu, 500 m na północny wschód od wsi Cisk (14 km na południe od Ostrołęki). Patrole oficerskie zauważyły, że zalesione wzgórza na północny wschód od wsi są zajęte przez wroga. O godzinie 11:00, II. Batalion/151 wraz z podporządkowanym mu Batalionem „Krohne” [III. Batalion 33. Regimentu Fizylierów] otrzymał rozkaz zajęcia pozycji wroga. Część jednostek z 54. Dywizji Piechoty, które już dotarły w ten rejon, miało wesprzeć atak kierując się bardziej na południe, na Żabin.

Kompanie 7., 5. i 8. na pierwszej linii, Batalion/33 po lewej, ruszają do ataku. Mimo silnego ostrzału z lewej flanki, ze wzgórza 107 znajdującego się północny wschód od Lipianki, atak batalionu idzie dobrze. O godzinie 14:00 kompanie zdobywają rosyjskie pozycje. Okopy wypełnione są rannymi i martwymi Rosjanami. Wzięto 80 jeńców - reszta uciekła. Łup w postaci karabinów, amunicji i sprzętu jest duży. Leutnant rezerwy Bernsau [Alfred] wraz z 16 podoficerami i muszkieterami padł na polu bitwy, 47 naszych rannych zostaje odprowadzonych do punktów opatrunkowych.

 

W nocy wysunięte oddziały utrzymywały kontakt z wrogiem, który wycofał się w okolice torów kolejowych prowadzących na południe od Ostrołęki. Jeszcze w nocy 1 sierpnia 1915 r. przyszedł rozkaz:

„Naciskać mocno! Atakujcie!"

Dobrze ukierunkowany, zacięty ogień z kilku baterii ścigał II. Batalion/151, gdy o świcie 1 sierpnia, zgodnie z rozkazem rozpoczęto atak na wykryte pozycje wroga w dworku Gierwaty i na wzgórzu 106 na północ od niego. Kompanie mocno obrywały i musiały kilkakrotnie zmieniać swoje pozycje. To samo działo się z oddziałami 33. Regimentu Fizylierów po prawej stronie.

A w miarę jak kompanie rozwijają się i przystępują do ataku, na ich drodze staje wściekły ogień piechoty i karabinów maszynowych z nasypu kolejowego i krawędzi lasu. Poszczególne plutony bardzo powoli posuwają się do przodu. Trwa ciężka walka o każdą piędź terenu. Przy zaciekłych walkach, tylko kilka grup przed zmrokiem dociera do nasypu kolejowego. 46 podoficerów i żołnierzy padło martwych lub rannych. Leutnant Kleindienst przejmuje dowództwo nad 6. Kompanią/151, gdy Hauptmann rezerwy Quassowski zostaje ranny.

Nawet w nocy ostrzał wroga nie ustaje. Wzrasta do nadzwyczajnej siły, gdy 2 sierpnia wczesnym rankiem, jak tylko słońce wyłoniło się z porannej mgły, Hauptmann Kramme ponownie podrywa swoje kompanie przeciwko zaciekle broniącemu się wrogowi.

Ale cała odwaga i męstwo są daremne. Nawet 1. Kompania/151, która przybyła razem z III. Batalionem/151 w ten rejon i została wysłana jako wsparcie na północnym skraju natarcia, aby wesprzeć II. Batalion/151 nie pomaga odniesieniu sukcesu. Rosjanie dzielnie bronią swojej skóry. Zadają atakującym coraz dotkliwsze straty, ponieważ wciąż mają liczne oddziały na północnej flance, które stanowią zaplecze formacji blokujących niemiecki przyczółek nad Narwią [pod Kamianką]. Zachodzące słońce oznajmia, że kosztem 10 zabitych i 83 rannych w ciężkich walkach zdobyto tylko 300 m terenu.

Znowu noc mija pod ciągłym ostrzałem. Po prawie czterdziestu ośmiu godzinach walk, kompanie leżą na zaroszonej łące. Tylko podniesiona podpórka karabinu zapewnia prowizoryczną ochronę przed ostrzałem z linii wroga i odłamkami.

Tak jak dzień wcześniej nie można podciągnąć kuchni polowych, więc wybieramy ostatnie kawałki pieczywa z chlebaka.

Zbliża się 3 sierpnia! Rosnący ostrzał wroga znów szaleje nad żołnierzami gotowymi do skoku. Ale daje się zauważyć, że wróg coraz bardziej skupia się na naszych tyłach. Niemiecka artyleria potężną nawałą włącza się do gry i idealnie wpasowuje się w poranną melodię. Natężenie tego koncertu wzrasta. Generalleutnant von Falk, dowódca 2. Dywizji Piechoty, ściągnął wszystkie dostępne baterie. Chce pomóc 151-szej, która tak dzielnie pomagała jego dywizji wypierać wroga na flance. Chce rozbić rosyjskie linie obrony, które nadal utrzymują się na kierunku do rzeki, a tym samym przerwać pierścień wokół okrążonego przyczółka nad Narwią.

Tam czekają na to wycieńczeni walką wspaniali żołnierze. Musimy pokonać grających mam na nosie Panjes, musimy iść na całość, nie ma co czekać aż błoto z dotychczasowych trudów zleci z naszych szarych mundurów. Ale i Rosjanie nie czekają bezczynnie. Ostrzeliwują nas ze wszystkiego co mają pod ręką i nie oszczędzają amunicji. Oni dobrze wiedzą jakie będą koszta, gdy stracą te pozycje. Ale wkrótce ich ostrzał słabnie. Niemiecka artyleria ucisza rosyjskie baterie jedna po drugiej.


 

Nadchodzi czas, by w końcu zaatakować Rosjan formacjami piechoty. Gdy Hauptmann Kramme daje sygnał o 12:00 w południe, w szeregach piechoty rozchodzi fala ulgi. Batalion rusza do przodu! Kompanie 151. Regimentu, wsparte kompaniami 33-ciej po prawej stronie, wyrzucają wroga z trzech linii okopów, z jednej po drugiej. Dalej po prawej stronie wchodzi do walki III. Batalion/151, który również mocno brnie do przodu.

Nasyp kolejowy i mocno rozbudowane linie obrony na nim dostają się w ręce Niemców. Jeszcze około 2 km na wschód od nasypu kolejowego kompanie gonią uciekających Rosjan. Uchwycono cztery karabiny maszynowe i 780 rozbrojonych jeńców. Ale kolejne straty osłabionego już batalionu są stosunkowo wysokie. 29 podoficerów i żołnierzy, w tym Leutnant rezerwy Hoffmann, legło na polu bitwy. 95 rannych leży w kałużach krwi. Batalion Bischofsburger, po prawie 70 godzinach zaciekłych walk jest na granicy wyczerpania. Wszyscy marzą o odpoczynku. I tak właśnie się staje, gdy późnym wieczorem batalion zostaje zluzowany przez oddziały 83. Dywizji Piechoty i maszeruje przez wieś Borawe do obozu w Czarnowcu (5 km na południe od Ostrołęki).

Następnego dnia po wypoczynku batalion jest gotowy do nowych walk razem z III. Batalionem/151.