2. Ermländisches Infanterie-Regiment Nr. 151
151. Regiment Piechoty (2. Warmiński)
Fragmenty historii którą napisał
Oberleutnant w stanie spoczynku Plickert Heinrich (adiutant Regimentu)
Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki
I. i III. Batalion/151 oraz Kompania
Karabinów Maszynowych
w okresie od 9 lipca do 4 sierpnia 1915 r.
I. i III. Batalion/151 zostały 9 lipca 1915 r. wycofane z pozycji na południe od Myszyńca i razem z Kompanią Karabinów Maszynowych przeniesione do wsi Olszewka. Tam dołączyły do „Regimentu Suche", w którego skład wchodził również III. Batalion z 44. Regimentu Piechoty. Jednostka ta została podporządkowana dowódcy 2. Dywizji Piechoty. „Regimentem Suche” dowodził dowódca I. Batalionu/151, w zastępstwie którego batalionem dowodził Hauptmann Schade.
12 lipca „Regiment Suche” dotarł do Jednorożca, 16 km na południowy wschód od Chorzel, gdzie przegrupowywała się 2. Dywizja Piechoty. W swojej nowej formacji, regiment ruszył do natarcia 13 lipca 1915 roku w ramach letniej ofensywy w kierunku rzeki Narew. Do Drążdżewa (7 km dalej na południe) dotarł 15 lipca 1915 r. bez kontaktu z wrogiem.
W nocy 16 lipca, Rosjanie opuścili swoje pozycje na wschodnim brzegu bagnistej niziny rzeki Orzyc i ruszyli na wschód. 2. Dywizja Piechoty, a wraz z nią "Regiment Suche", natychmiast ruszył za wrogiem. Wczesnym rankiem 17 lipca bataliony opuściły wieś Przytuły. Bez walki przekroczono rzekę Orzyc i pomaszerowano w kierunku południowo-wschodnim. Dopiero 9 km dalej, idący w awangardzie III. Batalion/151, przeprawiając się przez potok płynący równolegle do rzeki Orzyc, napotkał wroga. Zmasowany ogień karabinu maszynowego i karabinów piechoty uderzył w szeregi nadchodzącego batalionu. Po krótkiej, ale zaciekłej walce, plutony 12. Kompanii/151 rozbiły formację wrogich strzelców. Wsie Jarzyły i Rafały dostają się w nasze ręce. W walce zginął Leutnant Kantelberg [Erich] i sześciu naszych żołnierzy.
Rosjanie szybko cofali się w kierunku rzeki Narew, w kierunku którym przez wieś Glinki ruszył także regiment.
W dniu 19 lipca oddziały zajęły stanowiska we wsi Ogony, znajdującej się na skraju szerokiej niziny Narwi, ciągnącej się 8 km w górę rzeki od strony Różana. W tym momencie trzeba było przerwać marsz, gdyż szeroka i bagnista nizina Narwi, poprzecinana wieloma starszymi odnogami rzeki, uniemożliwiała szybkie natarcie. A ponieważ zza rzeki rosyjska artyleria ostrzeliwała obsadzone pozycje i rejony zalesione, bataliony wycofano na stanowiska na wzgórzach znajdujących się 4 km na zachód wieś Dobrołęka Duża [błędny zapis, chodzi o wsie Dobrołęka i Żerań Duży]. W dniu 27 lipca regiment został skierowany do wsi Żebry Grzymki i Żebry Stare jako rezerwa przeprawiającej się przez Narew 2. Dywizji Piechoty. Na drugi dzień został przesunięty bliżej Narwi do wsi Dobrołęka.
Po drugiej stronie Narwi, część 2. Dywizji Piechoty (33. Regiment wzmocniony innymi oddziałami) po sforsowaniu rzeki, toczyła zaciekłe walki z nieprzyjacielem. Zwłaszcza 12. Kompania/33. Regimentu Fizylierów odważnie wysunęła się do przodu, ale poniosła wysokie straty. W celu zluzowania wykrwawionych oddziałów, w nocy z 25/26 lipca, na przeciążone pontony skierowano żołnierzy z I. i III. Batalionu/151 oraz Kompanii Karabinów Maszynowych/151. Z wielkim trudem udało się przeprawić 1., 3. i 4. Kompanię z I. Batalionu/151. Część 44. Regimentu Piechoty oraz 2. Kompania/151 pozostały na zachodnim brzegu rzeki i miały się zajmować dostarczaniem amunicja i racji żywnościowych, a także zbudować umocnienia, mosty i inny sprzęt potrzebnych przy przeprawie. III. Batalion/151 odciążył część oddziałów 33. Regimentu Fizylierów.
Przeprawa przez wezbraną od deszczu w ostatnich dniach rzekę Narew była już niezwykle trudna, a do tego na skutek nieprzyjacielskiego ognia bardzo kosztowna, ale dopiero pozycja po drugiej stronie, na przyczółku, płytko wrzynająca się na łuku płynącej rzeki w jej brzeg, była prawdziwym piekłem.
Okres od 26 do 31 lipca nad Narwią to były trudne i pełne strat dni dla I. i III. Batalionu. Dniem i nocą Rosjanie ostrzeliwali okopy między ramionami zakręcającej rzeki, które były jedynie prowizorycznie wykonane. Racje żywnościowe prawie nie docierały. Również amunicja musiała być używana oszczędnie z uwagi na trudną sytuację zaopatrzeniową. Cieszyliśmy się, gdy chwila przerwy w ostrzale pozwalała, by w jakimś stopniu pozbierać amunicję z terenu.
Uskok w bok lub do tyłu nie wchodził w rachubę. Przestrzeń, którą ograniczała rzeka była na to za mała. Jedyny kierunek, jaki wchodził w grę, to przeć do przodu. 27 lipca, 3. i 4. Kompania/151, którym było za ciasno na ich pozycjach, zdecydowały się uzyskać więcej miejsca po bokach.
Ale Rosjanie jakby tylko na to czekali: rozpoczęli morderczy ostrzał w kierunku żołnierzy, którzy wyrwali do przodu, jak na i całą linię obrony. Ludzie musieli wciskać się w najmniejsze szczeliny w ziemi, aby nie zostać trafionym śmiercionośnym ołowiem. Ruch naprzód nie jest już możliwy i nie ma też możliwości odwrotu. Tak więc drużyny zmuszone zostały do przerwania ataku. A jakby tego było mało, teraz muszą również bronić się przed nacierającym wrogiem. Żołnierze muszą strzelać tak szybko, jak tylko potrafią. Ich palce parzy rozgrzana lufa. Rosjanie bowiem dobrze wiedzieli o marnym położeniu tych kilku kompanii, które odważnie przekroczyły rzekę. Teraz wyprowadzają swoje zmasowane ataki. Wróg ma przecież wielkie rezerwy na swoim rozległym terenie. Chce zepchnąć garstkę Niemców z powrotem w rwące wody Narwi.
Ale chociaż raz za razem z całą siłą wróg atakuje, raz w jednym miejscu, raz w drugim, raz na całej linii, raz z zaskoczenia, innym razem znów po intensywnym przygotowaniu artyleryjskim, to jednak nieprzyjacielowi nie udaje się zmusić 151-tej od ustąpienia pola. Co niemieccy żołnierze uchwycili, to nie oddają! Bo gdzie mogą się udać? Z powrotem nad rzekę, gdzie przeciekające tratwy i pontony z trudem mogą przewieźć tylko kilka porcji żelaznych i kilka taśm z nabojami?
Kamianka - przyczółek |
Sytuacja na przyczółku staje się coraz bardziej przerażająca. Straty rosną w zastraszającym tempie. Prawie wszędzie nie ma jak odciągnąć rannych, można się nimi zająć tylko na miejscu. Nikt zaś nie może zająć się poległymi towarzyszami. Być może Narew weźmie niektórych z nich w swoje ramiona i podaruje miękki wodny grób.
Dla III. Batalionu/151 sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna. W dniu 29 lipca nieprzyjaciel w zmasowanym natarciu przebił się przez cienkie linie obrony batalionu. Człowiek staje przeciwko człowiekowi. Ostrza często chrzęściły w ciele przeciwnika. Wykorzystując wszystkie możliwe siły, udało się żołnierzom odrzucić wroga z zajmowanych pozycji i zapobiec najgorszemu. Ale batalion nie ma już wystarczających sił do obrony. Nie byłby już w stanie utrzymać się przy następnej napaści. Z tego powodu wieczorem zostaje zluzowany. Na szczęście wielu rannych daje się uratować. Ale nie wszystkich, bo ci leżący przed pozycją wpadają w ręce wroga. Rany odniosło 176 podoficerów i szeregowych oraz 4 oficerów (Leutnanci rezerwy Kalcher, Meyer, Hermann, Leutnant Jordan), bohaterską śmierć poniosło 2 oficerów (Leutnant Kickton, Leutnant rezerwy Kinzel) oraz 48 żołnierzy. Zaginął 1 oficer i 42 żołnierzy.
Po zluzowaniu, pod silnym ostrzałem nieprzyjaciela, batalion przeprawił się na drugi brzeg. Pod wsią Kołaki, III. Batalion/151 oraz 1. Kompania/151, która również została ciężko pokiereszowana i z tego powodu wycofana, rozłożyły się obozem. Jednak w nocy z 30 na 31 lipca batalion został ponownie przerzucony przez Narew po moście zbudowanym w Kołakach. Na wschodnim brzegu, kompanie rozłożyły się obozem pod Lipianką jako rezerwa, gotowa do pomocy na froncie pod wsią Gierwaty, gdzie mocno zaangażowany w walkach z silnym wrogiem był II. Batalion/151.
Z pamiętników współtowarzyszy broni w tych trudnych dniach wyłania się obraz ciężkich walk i bohaterskiej postawy walczących kompanii. Poniższy opis można znaleźć we wspomnieniach Offiziersstellvertretera Peitscha z 10. Kompanii/151, napisanych bezpośrednio po bitwie, będąc jeszcze pod jej wrażeniem:
„… w dniu 25 lipca wieczorem pod wsią Dobrołęka-Maćki odbyła się przeprawa przez Narew na tzw. „Wyspę Umarłych”. Teraz nadeszły trudne dni dla kompanii. Gdy oddział jeszcze obsadzał pozycję, zaatakowali Rosjanie. Doszło do walki. Nikt nie wiedział, jak biegnie front, a ciemności utrudniały odróżnianie swoich od wrogów. Gdziekolwiek się nie spojrzało, tam byli Rosjanie. Dowódca kompanii, Leutnant rezerwy Kalcher, został ranny, wtedy to Leutnant rezerwy Kinzel przejął kompanię. Chciał wykonać kontratak, zanim jednak do tego doszło, powalony został przez wrogą kulę. Kompania cofnęła się wtedy o około 100 m w jakiś stary okop, podczas gdy Rosjanie rozlokowali się w naszym okopie.
Zaczęło powoli robić się jasno i można było się zorientować w terenie, gdzie wszędzie leżeli zabici i ranni. Po ustaleniu strat okazało się, że oprócz Leutnanta rezerwy Kinzela, jeszcze 18 ludzi zostało zabitych. Rannych zostało 32 ludzi, w tym dowódca kompanii Leutnant rezerwy Kalcher, 3 ludzi było w tym momencie zaginionych.
Kompania rozszerzyła zajmowane pozycje najlepiej jak potrafiła i broniła ich. Rosjanie atakowali bez przerwy i w międzyczasie przebili się na 30 m, a w niektórych miejscach nawet bliżej.
Cała „Wyspa Umarłych” była plątaniną okopów. Miano odwagę wchodzić tylko do znanych okopów, bo nie wiadomo było, dokąd prowadzą inne. Trzeba było zachować największą czujność. Przez te cztery dni prawie nie było mowy o śnie. Najtrudniejszą czynnością było dostarczanie posiłków. Przez Narew można było przeprawiać się tylko pontonami. Przeprawa stale była ostrzeliwana przez artylerię i karabiny maszynowe nieprzyjaciela. Postrzelane pontony często po dwóch kursach nie nadawały się do niczego.
Nie było jak sprowadzać kuchni polowych, nie można było wysyłać z okopów ludzi po żywność. W pierwszych dwóch dniach trzeba było więc polegać tylko na żelaznej racji żywnościowej. Szczęśliwy był ten, kto ją jeszcze miał. Wielu żołnierzy zjadło ją wcześniej, teraz musieli chodzić głodni. Oprócz głodu, ludziom, którzy i tak już źle znosili bezsenne noce, dokuczał nieustanny zimny deszcz, który przemoczył wszystkich do suchej nitki. Ci, którzy byli spragnieni, szli do Narwi z naczyniami kuchennymi i pili żółtą wodę, w której pływały trupy przyjaciół i wrogów. Nikt wtedy nie myślał o tyfusie i tym podobnym.
Trzęsąc się, owinięci w podarte tkaniny, pokryci błotem, oficer, podoficer czy zwykły żołnierz stali w okopie. Wieczorem trzeciego dnia przyniesiono w końcu trochę ciepłego jedzenia i chleba. Ale zanim jedzenie zostało rozdane, było już oczywiście zimne. Mimo to było zjadane z apetytem. Niestety, nie było tego dużo, gdyż połowa rozlała się po drodze. Działo się tak, ponieważ, żeby wsiąść do łodzi, najpierw trzeba było wejść do wody po biodra.
Po czterech dniach kompania została zluzowana, ale trwało to długo, bo Rosjanie trzymali miejsce przeprawy pod silnym ostrzałem. Tylko dwa pokiereszowane pontony przewoziły oddział podzielony na małe grupki. Wielu znudziło się nerwowym czekaniem i po prostu przepłynęło rzekę.
Osiem dni później autor tych słów miał kolejną okazję odwiedzić miejsce, które kosztowało tyle krwi. Trwało tam usypywanie kolejnych, jeden za drugim masowych grobów. Sądząc po ich ilości, Rosjanie również musieli ponieść tam ogromne straty. Wyspa Umarłych! To właściwa nazwa dla miejsca, gdzie popłynęło tak wiele krwi bohaterów, które widziało tak wiele bohaterstwa i które stało się miejscem ostatecznego spoczynku wielu, bardzo wielu wiernych towarzyszy, poległych za ojczyznę. Płynąca obok ich miejsca spoczynku rzeka Narew, szepcze im wciąż na nowo, że noszą koronę życia, bo byli wierni aż do śmierci. Oni nie złamali swojej przysięgi! ...”
[ostatnie zdania zaczerpnięte z biblii: Ap 2,10]
Również Leutnant rezerwy Rempe, dowódca Kompanii Karabinów Maszynowych pisał o tych walkach:
„... 25 lipca 1915 r., ponury dzień.
- Kompania … Stój! … Kompania … Marsz!
Powoli posuwamy się do przodu. W sosnowym lesie odpoczywamy kilka godzin. Wciąż pada deszcz. Na drodze jedna za drugą przemieszczają się kolumny transportowe. W kierunku frontu jedzie amunicja, a na tyły niekończący się wąż pojazdów z rannymi. Wszystkie pojazdy są pełne amunicji lub rannych.
Przed nami silny ostrzał artyleryjski i z karabinów.
- Co się dzieje z przodu?
- Zażarta bitwa. Nasi nacierają - krzyczy do mnie siedzący z przodu wozu z amunicją, brudny podoficer o jasnych oczach, cały zbryzgany krwią. Została mu tylko jedna ręka, druga pozostała na polu walki. – Kosztowało nas to dużo, ale udało się. Przeprawiliśmy się przez Narew.
Już orientujemy się, co się dzieje. Ale wiemy też, że tego dnia zostaniemy rzuceni do walki, by ugruntować zwycięstwo.
Dzień przemija. Płócienne namioty już dawno przestały zapewniać ochronę przed nieustannym deszczem. Artyleria strzela z równą intensywnością jak parę godzin wcześniej. Robi się ciemno. Wtedy nadchodzi rozkaz z dowództwa regimentu.
- Przygotuj się!
Ruszamy dalej. Dochodzimy do wsi zniszczonej przez ostrzał, nad płonącymi domami unosi się gęsty dym. Robimy krótki postój.
- Trzeci pluton z Kompanii Karabinów Maszynowych ma iść za III. Batalionem.
Konie przeciągają wozy trochę dalej.
- Stać! Najpierw działa!
Idziemy za przewodnikiem przez łąki wzdłuż skraju wsi Dobrołęka.
Pociski piechoty gwiżdżą w powietrzu. Obok nas przenoszeni są ranni. Staramy się jak najciszej iść naprzód.
Weszliśmy w szeroką dolinę, w której płynie Narew. Brzeg po tej stronie jest płaski i nieosłonięty, brzeg po drugiej stronie jest stromy i porośnięty lasem. Pontony już tam są. Wsiadamy!
- Ostrożnie z tym sprzętem!
Płyniemy! Tam i z powrotem pontony kursują po rzece. Stamtąd płyną ranni, z tego brzegu świeże oddziały. Po naszej lewej stronie, na tle nocnego nieba, za zasłoną deszczu widać ciemne, żałosne szczątki na wpół ukończonego, a później zniszczonego mostu.
- Wiosła stój!
- Wysiadać!
- Uważaj!
- Zbierzcie się na brzegu!
- Do wody i do brzegu!
- Trzymajcie skrzynie z amunicją!
Jak tylko dopłynęliśmy do brzegu, znowu rozpoczęła się strzelanina. Wróg musiał wiedzieć, że coś się dzieje. Ogień karabinu przetoczył się na rzece, artyleria w miarę celnie zaczyna ostrzeliwać przeprawę. Woda rozpryskuje się wysoko. Na chwilę rozrywające się szrapnele rozświetlają rzekę. Ale przeprawiliśmy się na drugą stronę i zostajemy tu! Dokąd teraz? Brakuje przewodnika.
- Kto wie, gdzie jest 9. Kompania?
- Tam jest! - Ruszyliśmy przez zarośla w las.
Przed nami silny ostrzał artyleryjski, grzechotanie i łamiące się gałęzie, kule uderzają wszędzie.
- Hurra, hurra – to nasi!
- Urra, Urra – to Rosjanie!
Ktoś krzyczy: - Rosjanie się przedarli!
Wszyscy ruszają do przodu.
- Gdzie jest 9. Kompania?
Oddziały są wymieszane! 4. Grenadierów, 33-cia, 44-ta, 151.! Gałęzie spadają. Mijamy martwe ciała po drodze. W ziemiance obok pracuje lekarz, który ma pełne ręce roboty.
W tym miejscu dochodzi rozkaz z dowództwa batalionu:
- Pluton Karabinów Maszynowych jak najszybciej na pozycje, Rosjanie znowu atakują!
- Skok
- Do góry!
- Marsz! Marsz!
Wypadamy z lasu. Dostajemy się pod ciężki ostrzał. Niosący tarczę pada. Pada amunicyjny.
- Postrzał w nogę!
- Padnij!
- Powstań!
- Marsz! Marsz!
Jeszcze jeden skok i jesteśmy w okopie. Żołnierze na pierwszej linii witają nas radośnie. Natychmiast rozstawiamy karabin na pozycji. Ale jak to wszystko wokół wygląda! Wszędzie trupy, ranni, polegli towarzysze i martwi Rosjanie. W okopie prawie nie można się poruszać. Co tu się stało w nocy?
Nasz III. Batalion miał zluzować batalion 33. Regimentu Fizylierów. Trwała wymiana oddziałów, kiedy Rosjanie zaatakowali. W jednym skoku wdarli się do naszego okopu. Poległ adiutant naszego batalionu, Leutnant Kickton, a wraz z nim wielu dzielnych żołnierzy. Część okopu pozostaje w rękach rosyjskich. Trzy dni później, po krótkiej walce przy pomocy granatów ręcznych odzyskaliśmy go z powrotem. Wzięliśmy sześciu ich żołnierzy do niewoli! Na miejscu znaleźliśmy naszego dzielnego adiutanta, do połowy przysypanego, jako część przedpiersia okopu.
Rozstawiamy karabiny na pozycjach i otwieramy ogień. Brązowe postacie skaczą od drzewa do drzewa i przemieszczają się do przodu. Nasz ogień je kosi. Do naszego plutonu dołącza trzeci karabin. Należał do 44. Regimentu, Rosjanie zdobyli go podczas nocnego ataku, a później został przez nas znaleziony przed rosyjskim okopem. Był całkowicie zapiaszczony. Cały dzień zajęło nam doprowadzenie go do stanu używalności, ale teraz przy strzelaniu wydawał śmieszne „tak-tak”.
Po zluzowaniu III. Batalionu, trzeci pluton Kompanii Karabinów Maszynowych/151 pozostaje przy luzującym batalionie z 4. Regimentu Grenadierów.
Na przemian grzeje słońce i pada deszcz. Karabiny piaty i szósty ustawione są prawie nad rzeką, zaledwie 20 metrów od Rosjan, karabin siódmy nieco dalej po prawej stronie. Jednak musi wyjść szybko jakaś akcja, bo długo tak nie pociągniemy. W ciągu pięciu dni tylko dwa razy zjedliśmy coś ciepłego i tylko to, co nie zostało rozlane w drodze. Każdego wieczoru wyprawiający się po jedzenie ponoszą duże straty. Żelazne porcje już dawno zostały zjedzona, nawet poległym już je odebraliśmy. Zapach trupów staje się coraz bardziej dokuczliwy. Cały czas przed naszym stanowiskiem widzimy sczerniałe, niebieskawe twarze poległych , których nie ma możliwości pochować. W ciągu jednej nocy ochotnicy zebrani w grupy pochowali 110 poległych, w tym kilku z mojego plutonu. Noc była za krótka na więcej.
W nocy jesteśmy jak najbardziej skupieni, najmniejszy ruch i otwieramy ogień. Rosjanom wystarczy krótki bieg, by wedrzeć się do naszego odkrytego okopu. Rzeka nadal znajduje się pod ostrzałem artyleryjskim. Pontony zostały roztrzaskane na kawałki, tylko jeden trwa jeszcze na przeprawie.
Zaciekłe walki trwały pięć dni i pięć nocy. I w końcu nadszedł czas na działanie! Odetchnęliśmy z ulgą. Jedna z drużyn pomaga nam, przejmując do przeniesienia naszą amunicję. Wszyscy wypadają z okopu!
- Naprzód!
Padło kilka strzałów, wzięto kilku jeńców. Rosjanie szybko się wycofują. Rano usłyszeliśmy na południe od nas ostrzał artyleryjski, który stawał się coraz bardziej intensywny, a wkrótce potem rozpoczął się ogień piechoty. Naszym udało się zbudować most w dole rzeki.
Mój trzeci pluton podąża za grenadierami z 4. Regimentu. Wzdłuż Narwi przez las i gęste krzaki ruszamy w kierunku Ostrołęki. Krótki opór wroga został przełamany. Z piaszczystego wzgórza widzimy płonącą Ostrołękę, białe kościoły ostro kontrastują na tle czerwonej poświaty płonącego miasta. Dworzec, fabryki, koszary to morze płomieni. Rosjanie opuszczają twierdzę. Docierają do nas nasze pojazdy.
- Załadować karabiny!
Wracamy do naszego regimentu...”
I to tyle o Leutnancie Rempe.
I. Batalionowi (bez 1. Kompanii) w dniu 30 lipca udało się utrzymać pozycję przy wsparciu świeżych oddziałów rozlokowanych w sąsiedztwie. Gdy w dniu 31 lipca ogień nieprzyjaciela osłabł, a późnym popołudniem zwiadowcy ustalili, że nieprzyjaciel opuścił swoje okopy, oddziały natychmiast ruszyły do przodu i bez przeszkód dotarły do wysuniętych zabudowań wsi Kamianka.
O godzinie 5:00 rano w dniu 1 sierpnia kontynuowano pościg za Rosjanami. Rano w dniu 3 sierpnia batalion zajmował pozycję na szczycie wzgórza znajdującego się około 800 m na południe od wsi Korczaki i 6 km na południe od Ostrołęki. W tym miejscu jednostka mocno ucierpiała od ognia artylerii rosyjskiej i karabinów maszynowych, zwłaszcza na flance znajdującej się bardziej na północy. W nocy, nieprzyjaciel odczuwający coraz bardziej nacisk ofensywy od południa opuścił swoje okopy. Wczesnym rankiem 3 sierpnia I. Batalion/151 podążył w kierunku szerokiej szosy Ostrołęka - Ostrów, do wsi Zamość, gdzie rozłożył się obozem. Tutaj batalion został podporządkowany dowódcy 150. Regimentu Piechoty i już w szeregach 37. Dywizji Piechoty w dniu 4 sierpnia ruszył do wsi Grucele jako straż przednia dywizji.
I. Batalion pozostał w tym miejscu jako wysunięta placówka do czasu, gdy w nocy z 6 na 7 sierpnia oddziały dotarły do wsi Kurpie Szlacheckie, znajdującej się 6 km bardziej na wschód. Jako osłonowa lewa flanka wraz z baterią z 73. Regimentu Artylerii Polowej, wieczorem po przemarszu przez wsie Dąbek – Choromany i po wyparciu tam słabszych oddziałów wroga, na drugi dzień przeniósł się na kwaterę we wsi Milewo-Łosie. W dniu 8 sierpnia batalion dołączył do pozostałych jednostek regimentu w obozie pod wsią Piski.
Ale wróćmy jeszcze raz do III. Batalionu i podległej mu 1. Kompanii, którą pozostawiliśmy w rezerwie w dniu 31 lipca pod Lipianką.
W dniu 1 sierpnia III. Batalion/151 otrzymał rozkaz ataku na pozycje rosyjskie znajdujące się w pobliżu i na północ od wsi Damięty, po prawej stronie II. Batalionu/151, który jak już mogliśmy przeczytać, był rozstawiony we wsi Gierwaty. W ataku w pierwszym rzucie ruszyły 1. i 9. Kompania, 12. Kompania szła za nimi, a 10. i 11. Kompania służyły za wsparcie. Hauptmann Wießner wyciągnął ze swych żołnierzy wszystko co się dało. Rosjanie bronili się zaciekle i kompanie z trudem wyszły poza pozycje wyjściowe. Nawet wsparcie, jaki dał batalion z 33. Regimentu Fizylierów i nadejście batalionu ze 147. Regimentu Piechoty, nie pomogło tego dnia w osiągnięciu sukcesu. Dopiero w dniu 3 sierpnia, po odpowiednim przygotowaniu artyleryjskim, udało się zająć silnie ufortyfikowaną wieś.
W nocy 4 sierpnia III. Batalion/151, zluzowany przez batalion z 329. Regimentu Piechoty, udał się do obozu w Czarnowcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz