środa, 16 listopada 2022

Fragment dziennika wojennego Otto Gerharda

 

Fragment dziennika wojennego Otto Gerharda

Leutnanta 201. Rezerwowego Regimentu, a od marca 1915 r. jednostki gazowej.

Opracowanie i tłumaczenie: Jacek Czaplicki

 

W latach 1904-1905 odbywałem służbę w II. Batalionie 90. Regimentu Fizylierów w Wismarze, gdzie głównymi zajęciami były: musztry, parady, sprzątanie i apele. W latach 1907-1909 miałem dwa ośmiotygodniowe ćwiczenia ze 144. Regimentem w Metz. W tych oddziałach obowiązywały zasady Hänselera, strzelanie, marsze, służba polowa, wszystko inne było zupełnie drugorzędne, żadnego niepotrzebnego przemęczania ludzi, żadnych szykan. W ciągu ośmiu tygodni nauczyłem się więcej niż podczas wcześniejszej służby.

Na początku wojny nie od razu zostałem powołany, gdyż było wystarczająco dużo Offizierstellvertreterów.

W listopadzie 1914 roku wylądowałem w Berlinie w Ersatz-batalionie 201. Rezerwowego Regimentu Piechoty. 5 grudnia wyjechaliśmy z 600 berlińskimi landszturmowcami, aby dołączyć do regimentu we Flandrii. Ten regimentu, który był zbieraniną różnych jednostek i ludzi, został wysłany na front bez odpowiedniego szkolenia, bez karabinów maszynowych, których dla takich jednostek nie zatwierdził Reichstag, bez kuchni polowej, bez pełnego składu oficerów, z których część to byli już staruszkowie. Dowódcą naszego regimentu był 72-letni Generalmajor, który stosował jeszcze taktykę z lat 70.tych.

Regiment, straciwszy ponad połowę swojego stanu w walkach pod Langemark i Diksmuide, został początkowo przydzielony jako rezerwa do 15. Korpusu pod Ypres, a naszą kwaterą stał się Menen. Stamtąd byliśmy kilkakrotnie wysyłani pod koniec grudnia i w styczniu na odsiecz oddziałom frontowym pod Ypres, na lewo i prawo od ciężko wówczas walczących o wzgórze 60.

Pozycja i płytkie okopy, które zapewniały bardzo małą osłonę, były pełne błota. Przez zalegającą wszędzie wodę i błoto były przerzucone deski i pnie, a mimo to zawsze wdepnęło się w lepką maź. Gdy po raz drugi zajęliśmy tam pozycję, wokół kolan i ud zawiązaliśmy worki, aby błoto nie spływało do butów i abyśmy ich nie zgubili. Jedynie pozycja na wzgórzu 60 była obudowana workami z piaskiem, trupami i sprzętem, z których wszędzie wyłaziły czerwone spodnie Francuzów.

Za i w naszych pozycjach leżały sterty trupów Anglików, a przed nami nasi z daremnego listopadowego natarcia. Naprzeciwko nas pozycje zajmowali Anglicy, którzy ostrzeliwali nasze nieliczne, słabo osłonięte stanowiska z karabinów maszynowych. Najczęściej używali oni amunicji dum-dum. Czubek pocisków można było odłamać za pomocą urządzenia na ich karabinie. Taka amunicja zadawała straszne rany. Na tej pozycji trzeba było liczyć się również z podkopami ze strony wroga. Słychać było jak ryją, ale nie można było nic zrobić, gdyż nasze tunele były całe zalane. Później, gdy zastosowano pompy elektryczne, częściej obie strony wysadzały wrogie stanowiska.

27 stycznia 1915 r. otrzymałem awans na Leutnanta.

 

W oddziałach gazowych

15 lutego nasz regiment musiał przekazać ludzi i oficerów do jednostki pionierów w Geluwe koło Ypres. Ponieważ powiedziałem naszemu adiutantowi, że chętnie bym pojechał, wysłano mnie tam w następnej wyznaczonej grupie. Na miejscu jednak nie zostałem przydzielony do jednostki pionierów polowych, ale do oddziału gazowego. Na poligonie leżały duże stalowe butle z płynnym chlorem, do którym podłączone były ołowiane rury o długości ok. 3 m, które miały być ułożone nad nasypem okopu. Te duże butle, które zostały pozyskane z zakładów przemysłowych, ważyły 80-90 kg gdy były pełne i połowę tej wagi, gdy były puste.

Początkowo jednostka składała się z sześciu kompanii, które zostały wydzielone z oddziałów polowych.

Najważniejszym człowiekiem w całym dowództwie był cywil, a mianowicie tajny radca Haber[1] z Kaiser Wilhelm Institute. On to wpadł na pomysł, by użyć gazu, w celu przełamania impasu na froncie.

Ponadto z Kaiser Wilhelm Institute pochodzili także profesorowie Otto Hahn[2], James Franck[3] i Wilhelm Westphal[4], a także profesor Madelung[5] z Getyngi, prof. Geiger, prof. Meisenheimer oraz szereg chemików i fizyków, w tym syn Beyera z Leverkusen. Haber przebywał w jednostce do momentu, kiedy udało się wszystko zorganizować. Latem 1915 roku pojawił się ponownie w Polsce, ale tym razem w mundurze ze stopniem kapitana, mundurze, który wypożyczył sobie, bo jak żartobliwie opowiadał, jako cywil nie robił wrażenia w sztabach.

Wszyscy ci panowie mieli być rozmieszczeni jako obserwatorzy na linii frontu. Ich zadaniem było ustalenie, czy przy panującej pogodzie możliwy jest atak gazowy. Dowódca regimentu lub dowódca batalionu nie mógł odwołać ataku bez ich zgody. Należnie od pogody ich decyzja była nadrzędna.

Po raz pierwszy zostaliśmy użyci na froncie pod Ypres, prawdopodobnie dlatego, że Deimling[6] był otwarty na nowinki. Miejsce samo w sobie niefortunne, bo wiatry, które były tu potrzebne z południowego wschodu na północny wschód, we Flandrii wieją bardzo rzadko. Początkowo atak planowano na południowo-wschodnim odcinku frontu. Na początku zaplanowano, że butle zostaną umieszczone blisko za pierwszą linią, osłonięte dwoma podkładami torów kolejowych i w momencie jeśli sytuacja byłaby sprzyjająca, piechota miała nakazane przenieść je do okopu.

Butle już były, gdy dołączyłem do jednostki. Z czasem jednak zrozumiano, że taki atak się nie uda, ponieważ ówczesne mapy pozycyjne były zbyt niedokładne. Leutnant, który przyjechał z twierdzy Toruń, dokładnie narysował zygzakujący front. Dopiero na podstawie tej mapy można było ustalić miejsca, w których miały być rozmieszczone butle.

Rozmieszczono nas na odcinku obsadzonym przez 246. Regiment i część 247. Z początku mieliśmy nawiercić w ziemi otwory na butle, ale piaszczysta gleba się do tego nie nadawała. Dlatego też wykopaliśmy okopy i wypełniliśmy je workami z piaskiem, które to ustabilizowały i przykryły butle. Kompania rozmieściła tysiąc butli w bateriach po dziesięć sztuk. Butle były zagłębione na tyle, że wystawał tylko zawór. Następnie na wierzchu rozłożono maty o grubości 5 cm wypełnione pakułami, na których położono rury ołowiane, a całość przykryto następnie trzema warstwami worków z piaskiem.

Dla ochrony przed wyciekającym chlorem mieliśmy mały woreczek wielkości pocztówki wypełniony pakułami. Taki zestaw ochronny mieliśmy w ataku pod Ypres, piechota również otrzymała takie pakiety. Dopiero później otrzymaliśmy aparaty tlenowy firmy Dräger. Do 8 marca 1915 r. mieliśmy zainstalowane wszystkie butle i teraz trzeba było czekać na sprzyjający wiatr. Nasz meteorolog nie potrafił określić, kiedy to nastąpi. Był nim Leutnant Beck, który kierował stacją meteorologiczną. Wszędzie w okopach były stacje pomiarowe, w których robiono pomiary kilka razy dziennie.

W dniach 22 i 29 marca zostaliśmy poderwani alarmowo, bo wiatr był sprzyjający. Przygotowaliśmy baterie, rozłożyliśmy rury ołowiane, ale potem nic z tego nie wyszło, bo kierunek wiatru się zmienił. W międzyczasie na północno-wschodnim froncie Ypres również umieszczono butle z gazem.

Na tym odcinku po raz pierwszy rozstawiono mniejsze butle, które zostały wyprodukowane specjalnie dla nas. Pełne ważyły 40 kg i ledwie połowę tego gdy były puste.

10 kwietnia zostaliśmy poderwani do akcji na północno-wschodnim odcinku frontu pod Langemark. Wiatr był bardzo korzystny, ale rozkaz został odwołany, ponieważ znajdujący się tam korpus rezerwowy nie poczynił żadnych przygotowań do akcji. Mieli osiem dni i nic nie zrobili.

W dniu 17 kwietnia wróg odpalił ładunki w podkopach na wzgórzu 60 i zajął trzy podziemne korytarze. Z jednego z korytarzy mieliśmy ich wykurzyć gazem. Zgłosiło się trzydziestu ochotników, którzy mieli przygotowane butle. Do akcji jednak nie doszło, jeden z korytarzy został zaminowany, a w drugim po wrzuceniu granatów ręcznych, nie pozostał nikt żywy.

22 kwietnia doszło do pierwszego ataku gazowego na froncie pod Langemark. Akcja poszła znakomicie. Stacjonujący tam Francuzi i Anglicy uciekli by ratować życie i na pozycjach zostawili wszystko. Po niespełna 30 minutach oddziały niemieckie posunęły front o 3 km i bez problemu dotarłyby do Ypres, gdyby nasza artyleria w porę przesunęła swój ogień do przodu.

Tego dnia byliśmy też na pozycjach na froncie południowo-wschodnim, bo zakładano, że wiatr też będzie nam sprzyjał, ale nic z tego nie wyszło.

W dniu 25 kwietnia ponownie nas poderwano, ale nie podjęto akcji.

W tych dniach połączono sześć kompanii gazowych tworząc 36. Regiment Pionierów. Dowódcą regimentu był Oberstleutnant Gosslich z toruńskich pionierów. Jako dowódców batalionów dostaliśmy dwóch majorów z dragonów gwardii. Von Zingler objął I. Batalion, a von Schlick II. Batalion. Obaj nie wykazywali szczególnego zainteresowania specyfiką jednostki i nie byli szczególnie lotni. Von Zingler, zwany Karlchenem, miał szalony i natarczywy charakter, drugi z majorów wręcz przeciwnie.

Z pozostałych sześciu kompanii, które dołączyły w międzyczasie, utworzono 35. Regiment Pionierów.

Dniu 26 kwietnia zostaliśmy w Wervik załadowani do pociągu i rozpoczęliśmy wspaniałą podróż przez całe Niemcy, Czechy i aż do Grzybowa w Galicji. Po drodze zostałem mianowany adiutantem l. Batalionu, gdyż poprzedni, von Stumm, przeszedł do sztabu regimentu. Na początku mi to nie odpowiadało, bo w kompanii czułem się całkiem dobrze, ale później odpowiedzialna i całkowicie samodzielna praca, ponieważ major mało o co dbał, przyniosła mi satysfakcję.

W Galicji major wsadził mnie na swojego służbowego konia i musiałem z nim jechać. Ponieważ major uważał stęp i galop za naturalne chody konia, szybko przywarłem do jego karku. Ale szybko nauczyłem się jeździć, zwłaszcza że później udzielał lekcji jazdy konnej.

2 maja rozpoczęła się przełomowa bitwa pod Gorlicami. Nie można było nas w ogóle wykorzystać, ponieważ przybyliśmy za późno, a pagórkowaty teren był jak najbardziej niekorzystny dla ataku gazowego. Później mówiono, że powinniśmy byli zostać użyci, gdyby pierwszy atak nie zakończył się pełnym sukcesem. Jedyne co nam się udało zrobić to zablokowanie jedynej linii kolejowej naszymi długimi pociągami ze sprzętem i materiałami. Już wtedy, jak często i w późniejszym okresie stało się wiadome, że Naczelne Dowództwo nie rozumiało jak wykorzystać nową formację w działaniach wojennych.

10 maja ponownie przetransportowano nas do Torunia, gdzie otrzymaliśmy nowe umundurowanie.

W dniu 17 maja regiment został przetransportowany na front pod Warszawę.

Mieliśmy obsadzić odcinek Bzura-Sucha. l. Batalion rozstawił 6000 butli na odcinku 6 km. W dniu 31 maja rano o godzinie 3:30 przy porywistym wietrze, o sile 3-4 metrów, rozpoczęliśmy atak. Z powodu, że okopy nie biegły w jednej linii i nie wszędzie można było zainstalować butle z gazem, to niektóre pozycje Rosjan nie zostały przykryte gazem i dalej z ich strony trwał ostrzał z karabinów maszynowych. W blasku poranka, jadowicie zielone jezioro pokrywało cały teren, tylko korony wysokich sosen i kilka kominów wystawało ponad jego taflę. Według zwiadowców i jeńców straty Rosjan były bardzo wysokie.

Natychmiast usunięto puste butle i zainstalowano 7000 nowych.

W dniu 12 czerwca o godzinie 2:30 atak został odwołany, nieskutecznie, właściwie przez nieporozumienie.

Ze względu, że wiatr prawie się uspokoił i zmienił kierunek, poprzedni rozkaz powinien zostać anulowany, ale taki rozkaz przyszedł dopiero o 2:26, a ponieważ trzeba było rozprowadzić rozkaz po oddziałach, to nie dotarł wszędzie na czas. Tak więc na odcinkach, na których jeszcze wiatr się utrzymał rozkręcono zawory i stanowiska obok się przyłączyły do nich. Ale w krótkim czasie chmura zawróciła. Pionierzy i piechota znajdująca się na pierwszej linii zostali zmuszeni do ucieczki. Po pięciu minutach wiatr znowu zaczął wiać i chmura ruszyła w dobrym kierunku. Piechota ruszyła do przodu na całym froncie i doszła daleko bez strat.

17 czerwca batalion rozpoczął rozmieszczanie butli na nowej pozycji. Ponieważ jednak okopy wykonane po ostatnim natarciu, były niekorzystnie rozmieszczone, to trzeba było zmienić ich przebieg na dłuższych odcinkach.

6 lipca był tragicznym dniem dla batalionu. O godzinie 9:30 padł rozkaz odkręcenia zaworów. Według meldunków meteorologicznych z okopów, które podsłuchałem z batalionowego stanowiska dowodzenia, na prawym skrzydle II. Batalionu i na lewym skrzydle I. Batalionu przez dwie sekundy prawie nie było wiatru. Jak sam Oberst powiedział, że nie było wiatru od strony Łowicza i miał spore straty w sekcjach prawego skrzydła. Kompania znajdująca się na lewej flance II. Batalionu została w porę ostrzeżona przez wysuniętego do przodu obserwatora.

Po rozpoczęciu ataku wiatr jeszcze bardziej ucichł, ale ponieważ zmienił również kierunek, jak wskazywały wcześniejsze meldunki o wietrze z prawego i lewego skrzydła, do okopów na lewym odcinku wdarł się gaz i trzeba było je opuścić. Chmura gazu zaległa w okopach na 40 minut, po których pojawił się wschodni wiatr i ją odpędził. Ponieważ w ciemnościach nikt nie widział nadchodzącej chmury i nikt się jej nie spodziewał, ponieśliśmy ciężkie straty, w tym piechota, która miała tylko pakiety ochronne z pakuł.

W dniu 7 lipca w Nieborowie odbyło się spotkanie oficerów regimentu w trakcie którego próbowano wyjaśnić smutne zdarzenie, w trakcie którego chmura poszła na wzgórze 95, aby pozbyć się własnej odpowiedzialności.

I. Batalion poniósł później równie ciężkie straty we Francji w rejonie Berry-au-Bac, gdzie gaz zatrzymał się na wznoszącym się zboczu przy zbyt małej prędkości wiatru. Hauptmann Geiger, dowódca 2. Kompanii, nie odwołał rozkazu, a gaz był ciężki i nie wspiął się na zbocze. W najsilniejszym stężeniu zsunął się z powrotem do okopów i zabił mnóstwo żołnierzy.

Ponieważ po wypadku z 6 lipca zostało jeszcze sporo napełnionych butli, zostały one rozmieszczone na lewym skrzydle. Nie zdążyliśmy już ich użyć, ponieważ Rosjanie wycofali się 17 lipca. Z balonu na uwięzi widzieliśmy, jak cofają się w kolumnach pułkowych. Odchodząc podpalali wszystko, co dało się podpalić.

Żołnierze 3. Kompanii I. Batalionu 36. Regiment Pionierów
na ulicy w Grajewie. Pocztówka ze zbiorów Stanisława Niedziółko.
Zdjęcie z książki: Małgorzata Karczewska, Maciej Karczewski,
Pro Patria.
Miejsca pamięci I wojny światowej
na przedpolu Twierdzy Osowiec,
Białystok 2015.


 

W dniu 22 lipca zostaliśmy przetransportowani do Grajewa pod Osowcem. Zajęliśmy stanowiska pod twierdzą, którą wokół ochraniały bagna i rozlewiska. Pozycje zajmowała tu północnoniemiecka Landwehra, dość żałosna zgraja, ale odpowiedzialny za to był ich dowódca, von Freudenberg[7], zwany Zaraza Jammertal, czyli Śmierdząca Kupa. Szybko wydawał rozkazy, ale nigdy go nie widziano w okopach. Należał do mojej listy z gabinetu osobliwości, ale nie był tam na pierwszym miejscu.

O tym, że mój osąd był słuszny, świadczy atak gazowy w dniu 6 sierpnia. Na froncie o długości 8-9 km odkręcono zawory w 12 000 butli. Przez pełną godzinę nie padł ani jeden strzał i nikt z naszej piechoty nie ruszył naprzód. Cała piechota przed atakiem wycofała się na tylne pozycje. Po godzinie pojawiło się kilka patroli, ale nie odeszły daleko. Po dwóch godzinach na każde 100 m naszych stanowisk dotarło po dwóch żołnierzy. Ponieważ chcieliśmy zobaczyć efekt naszej akcji, to oficerowie piechoty poinformowali nas, że nie możemy zostać na tych pozycjach ze względu na możliwość rosyjskiego natarcia. Było to niezrozumiałe, ponieważ gdyby generał piechoty wydał rozkaz ataku, twierdza mogła być łatwo zdobyta.

Jak poinformowali uciekinierzy, którzy przeżyli atak ukryci w schronach, Rosjanie ponieśli ogromne straty.

W kolejnych dniach zainstalowaliśmy kolejne butle, ale nie zdążyliśmy przeprowadzić następnego ataku, ponieważ Rosjanie w dniu 26 sierpnia wysadzili część twierdzy i podpalili wszystko.

Rano Rosjanie zniknęli, drogę ich odwrotu znaczyły łuny pożarów.

Po usunięciu butli ze stanowisk, w dniu 8 września opuściliśmy rejon Osowca i 11 września wylądowaliśmy w Brasschaat koło Antwerpii.

1 października wróciliśmy do Francji. W Szampanii wrzała jesienna bitwa. Początkowo mieliśmy być rozlokowani na wzgórzu 191 koło Massiges, ale akcja się nie udała ze względu na silny ogień artylerii.

Rozmieszczono nas więc na prawo od Reims, w Berru i Beine. Stanowisko to było bardzo spokojne, rzadko dochodziło do ostrzału. Stacjonowali tu Sasi, którzy wydzierżawili sobie cały front w Szampanii. Przednie stanowiska miały głębokość 3-4 m, a stanowiska strzelców były wyniesione 1,5 m nad dnem okopu. Niektóre regimenty pobudowały funkcjonujące spokojnie miasteczka, gdzie okopy służące za uliczki były codziennie zamiatane.

Zostałem przeniesiony do 6. Kompanii, gdyż szwagier adiutanta regimentu dostał moje stanowisko.

Montaż butli na tym odcinku przebiegał bardzo sprawnie, ale praca była bardzo żmudna, gdyż nad podestami strzelców trzeba było wyciąć kilofami nisze w kredzie. Zainstalowano baterie składające się z dwudziestu małych butli. W dniu 20 października rano o godzinie 4:00 ogłoszono w moim oddziale alarm, a o 7:15 odwołano go. Ponieważ mój odcinek okopu był niekorzystny z punktu widzenia panującego kierunku wiatru, nie pozwolono nam uczestniczyć w akcji, natomiast na prawo i lewo od nas wiało. Chmura przemieściła się bardzo ładnie, gdyż wiatr był wyjątkowo sprzyjający. Wróg był najwyraźniej bardzo zaskoczony. Artyleria nieprzyjaciela późno rozpoczęła ostrzał, a poza tym miała niewiele dział i mało amunicji. Po powrocie do kwatery przyszedł rozkaz przeniesienia butli, które nie zostały użyte, na korzystniejsze odcinki, a także sprowadzenia tych z rezerwy.

Następnego dnia o godzinie 17:15 atak przeprowadzono jeszcze raz. Wcześniej przeprowadzono ostrzał artyleryjski, aby zwabić wszystkich na pozycje. Wiatr był jeszcze bardziej sprzyjający niż dzień wcześniej. Chmura utrzymywała się nad pozycją wroga przez długi czas. Tym razem jednak artyleria nieprzyjaciela zaczęła wściekle strzelać, sprowadzili na ten odcinek dużo nowych baterii, ale na szczęście te nowe nie zdążyły się jeszcze wstrzelać, więc i skutki ich ostrzału nie były imponujące, a poza tym wkrótce zapadł zmrok, więc musieli przerwać ogień.

Wypełniliśmy zadanie, jakie tu mieliśmy wykonać, zwabiając w ten rejon całą artylerię i jesienna bitwa w Szampanii była praktycznie zakończona. Dowodzący na tym odcinku generał Müller twierdził jednak, że to stało się nie dzięki atakom gazowym, tylko dzięki jego artylerii, choć dział prawie nie miał, bo musiał wcześniej oddać wszystko w rejon Tahure. Ale to jego raport trafił do Naczelnego Dowództwa.

Z Szampanii wróciliśmy do Flandrii. To było charakterystyczne dla sytuacji panującej w Naczelnym Dowództwie w tamtym okresie. Każdy mógł w tym czasie prowadzić wojnę na własną rękę. Oficerowie kompanii mówili, że nasz Oberst jeździł po okolicy i pytał, czy chcecie wąchać gaz, to każdy odpowiadał, by nie zwalać im na głowę tego gówna. Tylko pod Ypres byliśmy mile widziani. Był to jednak najbardziej niekorzystny zakątek całego frontu, gdzie stale panował zachodni wiatr. Każdy rozsądny człowiek mógł to zauważyć po przechylających się drzewach, ale dowództwo rozumiało pogodę mniej niż najprostszy pasterz.

My oficerowie frontowi dość często próbowaliśmy namówić naszego Obersta do wyjazdu na wschód. Moglibyśmy tam co dwa tygodnie przeprowadzić atak i w ten sposób demoralizować cały front wschodni. Po poddaniu się twierdzy Osowiec w raporcie wojsk rosyjskich napisano, że wycofali się z twierdzy, bo obawiali się drugiego ataku gazowego. W dodatku Rosjanie albo w ogóle nie mieli doświadczenia z gazem, albo mieli nieodpowiednie maski. Nasz Oberst odpowiedał wtedy: "Po co mam jechać na wschód, mam taką ładną kwaterę tutaj w Roeselare". Byliśmy w większości tylko leutnantami rezerwy i nie mogliśmy nic zrobić.



[1] Fritz Haber (1868 - 1934) – chemik, jeden z głównych organizatorów produkcji i zastosowania gazów bojowych przez armię niemiecką. Laureat nagrody Nobla.

[2] Otto Hahn (1879 - 1968) – fizykochemik, późniejszy dyrektor Kaiser Wilhelm Institut w Berlinie. Laureat nagrody Nobla.

[3] James Franck (1882 - 1964) – fizyk, wykładowca akademicki. Laureat nagrody Nobla.

[4] Wilhelm Heinrich Westphal (1882 – 1978) – fizyk, wykładowca akademicki.

[5] Otto Wilhelm Madelung (1846 – 1926) – chirurg i wykładowca akademicki.

[6] Generał piechoty Berthold von Deimling (1853 – 1944) – dowódca XV. Korpusu pod Ypres.

[7] Generał piechoty w stanie spoczynku Rudolf von Freudenberg, (1851-1926) w tamtym okresie dowódca 11. Dywizji Landwehry.

Generał Rudolf von Freudenberg

Generał Rudolf von Freudenberg