poniedziałek, 21 grudnia 2020

Walki mojej kompanii – Kurpie 1915, cz. 10

 Wilfried Wroost - 1919
Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie

 

Rozdział X

Pochłonięci ożywioną rozmową upływ czasu zauważyli dopiero, gdy "Roi de Paris" wybił siedem razy, a jego wskazówki pokazały godzinę czwartą po południu. Wnet potem znajomy ochrypły hałas przeniknął z zewnątrz. A chwilę później dotarł poczwórny metaliczny dźwięk. Pociski szrapneli wybuchły osiemdziesiąt metrów za Russenkopf. A ich zawartość rozlała się nad bagnem.

- Ruski strzelają - powiedział spokojnie Waldschütz, wstał i przygotował się do wyjścia, by ustalić kierunek.

- Uważaj, nadlatuje kolejna fala - krzyknął Leutnant i chwycił Waldschütza za poły munduru.

W tej partii detonator został ustawiony na mniejszą odległość. Pociski rozerwały się nad Russenkopf, a kulki szrapneli poleciały trochę dalej i uderzyły z zasieki z drutu kolczastego od strony "Szyi". Małe białe chmurki jeszcze przez chwilę utrzymywały się bezpośrednio nad "Pająkiem".

Waldschütz ruszył w korytarze okopów. Ehinger, Leutnant Müller i Doktor poszli za nim. Magerfleisch nieco przestraszony pozostał w schronie. Niedopita kawa pozostał na stole.

Ziehbart, fryzjer, który namydlił już całą drużynę swoim schronie, musiał przerwać interes. Żaden z jego klientów nie miał odwagi mieć brzytwy w gardle, podczas gdy szrapnele rozrywały się nad nimi.

Głębokie okopowe korytarze i okopy strzeleckie były dobrze zadaszone. Warstwa piasku na zadaszeniach pochłaniała impet nawet szybko lecących szrapneli. Tak długo, jak Rosjanie strzelali szrapnelami, nie było czym się martwić. Dopiero gdyby skierowali na pozycję ostrzał z ciężkich pocisków, którymi wcześniej ostrzelali wieś Klimki i wzgórze 125, można by było poczuć się niekomfortowo. I niebawem miało się tak stać.

Z sześciu dział nadlatywały szrapnele. A potem z czterech luf w kierunku Russenkopf wyleciały ciężkie pociski. Wyjąc i sycząc przeraźliwie niektóre z nich przeleciały nad pozycją i uderzyły w bagno. Tak jak pierwszego dnia, kiedy Rosjanie w trakcie natarcia zdobyli szczyt wzgórza, wyrosły fontanny tak wysokie jak domy. Ziemia i błoto zostało poderwane w górę. Niektóre trafienia, które były za krótkie i spadły daleko przed zaporą z drutu kolczastego, poderwały ziemię i zasypały nią śnieg wokół. Pozwoliło to Rosjanom bardzo dokładnie ocenić, gdzie spadły pociski.

Russenkopf znajdowała się pod ostrzałem artyleryjskim. Po raz pierwszy od czasu, gdy zmieniła się w twierdzę. W dniu 24 marca, otrzymała swój artyleryjski chrzest bojowy. Większość pocisków wciąż jeszcze spadało przed lub za pozycją. Było wśród nich wiele niewypałów. Krótkim gwizdem wgryzały się w ziemię i zamierały. Jeden z nich utknął się w luźnej warstwie piasku w pobliżu "Pająka". Kolejny niewypał uderzył w przedpiersie okopu drużyny Unteroffiziera Kühnemanna, stoczył się z niego do okopu i na kilka chwil wywołał strach oraz przerażenie. Potem, gdy ucichł i przestał grozić, ze wybuchnie, kilku zimnokrwistych żołnierzy wstało i spojrzało na niego. To był pocisk kaliber piętnaście centymetrów. Jeden z pocisków wrył się w grubą warstwę piasku zakrywającą schron Ehingera, ale i ten nie wybuchł. Niemniej jednak, cała konstrukcja jęknęła i zadrżała, a zegar zaprotestował bijąc dwadzieścia dwa razy. Magerfleisch, po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, uciekł przerażony. Do schronu Ehingera wrócił na czworakach i kucnął w rogu pomieszczenia, przylegając mocno do ściany frontowej.

Ostrzał stawał się coraz bardziej celny i intensywniejszy. Ale Russenkopf była twarda. Ludzie siedzieli w swoich schronach i wsłuchiwali się wystrzały, po których następowało coraz głośniejsze wycie nadlatujących pocisków. Słychać było krótki, tępy ryk, a potem niezbyt głośny trzask, który docierał do uszu, gdy pociski uderzały w cel.

Żołnierze na warcie twardo obserwowali przedpole i kryli się tylko na chwilę, kiedy od strony lasu nadlatywał obrzydliwy dźwięk. Obserwacja terenu była koniecznością. Rosjanie coś kombinowali. To nie był ostrzał odwetowy za zdziesiątkowanie ich podczas porannego natarcia. Był zbyt intensywny i dobrze nakierowywany. Miał zniszczyć pozycję i wybić załogę. Miał zapoczątkować natarcie, Rosjanie pragnęli Russenkopf. A ostrzał artyleryjski stanowił preludium.

Waldschütz stał we wnęce. Za każdym razem, gdy grupa pocisków wyła jak stado żądnych krwi psów, wyprzedzających jeden drugiego, by rzucić się na swą ofiarę, zamiast kucnąć, stał wyprostowany i patrzył, przez szkła lornetki wykorzystując wąską szczelinę w stalowym ekranie. Szukał wrogiego obserwatora artyleryjskiego, ponieważ podejrzał ze jego stanowisko jest przy drzewach na skraju lasu.

Razem z nim las przepatrywał żołnierz z osłanianego barykadą worków z piaskiem stanowiska obserwacyjnego, nad którym wysoko nad Russenkopf w koronie sosny znajdowało się lustro przymocowane do specjalnej konstrukcji. Dzień po dniu, tak długo jak widział skraj lasu, obserwator siedział tam, patrzył w lustro i palił swoją średniej długości fajkę z zielonym frędzlem. Gdy przed świtem wchodził do swojego gniazda był już po obfitym posiłku. Jego wytrwałość była godna podziwu. Podczas gdy siedział tam na wygodnym, wykonanym własnoręcznie fotelu, nie odwracał wzroku od lustra, a jego zręczne ręce w tym czasie z pomocą ostrych noży tworzyły różne przedmioty z drewna. Powstawały w ten sposób ramy obrazów, zdobione drewniane łyżki i tłuczki do ziemniaków, rękojeści do metalowych przedmiotów, klamki do drzwi schronów, drewniane talerze i wiele innych przydatnych rzeczy. Poza służbą na stanowisku, obserwator nie miał żadnych innych obowiązków i w nocy mógł spać spokojnie.

Teraz siedział tam, palił i wpatrywał się w lustro, chociaż pociski i szrapnele eksplodowały w niebezpiecznej odległości. To on pierwszy zauważył obserwatora rosyjskiej artylerii na wysoko umiejscowionym stanowisku. W jednym skoku znalazł się koło Waldschütza, pokazując mu kierunek na grube drzewo, za którym zauważył głowę rosyjskiego żołnierza.

Waldschütz będą w posiadaniu dokładnych namiarów, spojrzał w tym kierunku i sokolim wzrokiem szybko odnalazł to miejsce.

- Podaj karabin - powiedział do najbliższego żołnierza.

Odległość od celu, wynosiła nieco ponad osiemset pięćdziesiąt metrów. Ustawił celownik, odbezpieczył karabin i wepchnął go w szczelinę w stalowej osłonie. Stał tam nieruchomo z tyłkiem mocno wypiętym do tyłu. Wygięty palec mocno napierał na spust. Miał czas, mógł poczekać. Ani na chwilę nie stracił z oczu celu.

W momencie, kiedy kolejna nadlatuje kolejna grupa pocisków ... słychać było grzmot jakby Tytani się budzili ... podczas gdy wszyscy wokół instynktownie kucają w okopie i tuląc się do ścian wstrzymują oddech  - Waldschütz nie zmienia swojej pozycji. On, syn myśliwego, nie mrugnął nawet oczami. W chwili, gdy prawie jednocześnie, cztery gejzery rozrywają ziemię koło zacieków z drutu kolczastego, wciąż celuje spokojnie. W tym momencie w obserwowanym miejscu pojawia się najpierw zielona płaska czapka, a pod nią jaśniejsza głowa, klatka piersiowa. Wychylający się żołnierz próbuje ustalić gdzie były ostatnie trafienia. ... Jest! ... Huk! ... Żołnierz pada na ziemię.

- Brawo! - zawołał Ehinger, który nie mógł się oprzeć i spojrzał nad przedpiersiem okopów już momencie kiedy iglica uderzyła o spłonkę. - Założę się, że jest po nim!

- To dobry zakład - potwierdził Waldschütz krótkim szarpnięciem otwierając komorę karabinu, by opróżnić ją bezużytecznej łuski po naboju.

Mimo ze Rosjanie stracili obserwatora, to ostrzał artyleryjski nie ustał ani na chwilę. Ich artyleria waliła na chybił trafił i przybywało lejów wokół Russenkopf. Tu i ówdzie pociski trafiały w zasieki drutu kolczastego, rozrywały część drutów, ale to nie wystarczało, by zrobić przejście w szerokiej na dziesięć metrów zaporze. Na wschodnią flankę spadały najczęściej niewypały, wykorzystując to żołnierze zaczęli robić zakłady czy będzie wybuch.

Ehinger został wywołany do telefonu. Unteroffizier zameldował mu, ze linia telefoniczna do stanowisk we wsi Klimki została przerwana i ze Major chce rozmawiać z Oberleutnanem.

Ehinger zameldował się

- Uważaj Ehinger, coś się szykuje. Musisz się spodziewać ataku!

- Ja też w to czuję, panie Majorze. Już się przygotowujemy do ich przyjęcia - odpowiedział Ehinger.

Rozmowa ta była często niezrozumiała z powodu wybuchów w pobliżu. Ehinger usłyszał jednak, że w przypadku ataku z lewej flanki Rosjan, dostanie wsparcie w postaci ostrzału karabinu maszynowego stojącego na pozycji poniżej wzgórza 125.

- Hauptmann Boje sam wytyczył pole ostrzału - powiedział Major von Crayß, - sięga aż do twoich zasieków z drutu kolczastego. Tyczka utkwiona przed karabinem maszynowym pokazuje strzelcowi, jak daleko może obrócić karabin maszynowy, by nie narazić twoich ludzi na niebezpieczeństwo. Proszę powiadomić o tym swoich ludzi, żeby się nie bali.

- Dziękuję, panie Majorze, rozgłoszę to.

Kiedy Ehinger wyszedł ze schronu, natknął się na parę osób niosących rannego. Ehinger nie mógł rozpoznać kto to. Jego twarz była pokryta krwią. Ehinger zapytał więc. To był ten żołnierz ze stanowiska obserwacyjnego. Szrapnele trafiły w zmyślnie konstruowane urządzenie obserwacyjne i je rozbiło. Odłamki lustra polecały prosto w twarz biedaka. Stracił wzrok.

Ostrzał artyleryjski trwał już od ponad godziny. Ehinger był przygotowany. Jego żołnierze kucali w swoich kryjówkach, by na sygnał ustawić na stanowiskach.

Trzeci pluton również był gotowy, by ruszyć na przednie stanowiska, gdyby ostrzał został przerwany lub przeniesiony głąb, na tyły wzgórza.


Obserwator artyleryjski na Russenkopf już dawno nadał telefonicznie "Uwaga!" do swojej baterii. Działa były załadowane. Odległość została ustawiona na krawędź lasu.

Zaraz po szóstej, jeszcze świetle dnia, Rosjanie ruszyli. Kiedy pierwszy szereg wyłonił się z lasu, ostrzał artyleryjski ustał.

- Nadchodzą, nadchodzą! - okrzyk obiegł całą Russenkopf. Wszyscy zajęli swoje stanowiska.

Ehinger wcześniej wyraźnie rozkazał, by nie strzelać bez jego rozkazu. Niektóre palce wskazujące naciskające spusty swędziały, ale każdy się kontrolował. W lasu wyłaniały się zagęszczone szeregi, gdzie między żołnierzami nie było żadnych przerw i przemieszały się prosto w kierunku Russenkopf, na której zdawało się, nie ma żywego ducha... Szli... wyprostowani... człowiek przy człowieku... Za pierwszym szeregiem następował drugi... i trzeci, w niewielkiej odległości...

Przedni szereg jest już w odległości sześciuset metrów... Widać już wyraźnie poszczególne sylwetki... Brązowe płaszcze, białe czapy... Wciąż nie oddano żadnego strzału... Ehinger pozwala im podejść bliżej... Pierwsi dochodzą do znaczników na pięćset metrach... Wszyscy na Russenkopf wstrzymują oddech... Czterysta metrów... Ludzie robią się niespokojni, mamrocą, ledwo mogą wstrzymać oddech... Niektórzy Rosjanie rwą się do przodu z obcinakami do drutu... Chcą wyciąć przejścia w zasiekach drutu kolczastego... Czterysta metrów... Wkrótce wejdą na pole minowe... Ale Ehinger już na to nie pozwala. Krzyczy głośno i wyraźnie:  - Ognia!

Sto pięćdziesiąt karabinów wystrzeliło jednocześnie. Wyglądało to tak, jakby Russenkopf wydmuchała nos... Żołnierze z pierwszego szeregu jakby dmuchnięci odlatują na boki... przewracając się jak kartonowe żołnierzyki, jak opadające tarcze na strzelnicy.

Nie wolno im pozwolić się pozbierać... W tym momencie z Russennenkopf trwa ciągły ostrzał... wplata się w jakby pojedynczy ryk huraganu... Cztery karabiny maszynowe zachowują się jak szalone... jak dobrze zgrane młotki nitujące... Rosjanie podrywają się, chcą iść do przodu i załamują się... Wylewa się nowa fala, rozbrzmiewa głośne "Urra, Urra!", aż powietrze drży... W międzyczasie, słychać "Stupai, Stupai!" [uda się, uda się], to ich dowódcy wzywają do działania... Złowieszczy las nie wyrzuca już kolejnych szeregów...

Na przedpolu znajdują się tłuste kolumny... gromady... chmary Rosjan... Tak wielu ludzi na tym wąskim odcinku... Czy to Szatan pędzi ich pod niszczycielski ostrzał? To wydaje się prawie niewiarygodne, jak nie widzisz na własne oczy... Padają jak dojrzałe kłosy pod kosą. Karabiny maszynowe ścinają je bez przerwy, prując ze wszystkich luf... Śmiałkowie spośród tych, którzy nie mogli znaleźć miejsca we wnękach strzeleckich i między nimi, stoją na osłonach za okopami, strzelają wolno, spokojnie jak na strzelnicy, jak w czasie świąt...

Ehinger krzyczy na nich, żeby zeszli na dół. Waldschütz wciąga ich do okopu, chwytając za obute nogi i policzkuje za tę zuchwałość... Ale niektórzy, po biciu znowu wspinają się na krawędź i znowu strzelają... Karabin maszynowy trzeciej kompanii dzielnie wspiera ogniem z flanki i kosząc swoje łany... Kompanie stojące na pozycjach pod Klimkami są również chętne do pomocy i robią to najlepiej jak potrafią...

Po pierwszej salwie, obserwator artylerii nadawał namiary celów do swojej baterii, pierwsza fala szrapneli kaliber 7,5 rozerwała się nad głowami Rosjan i wpadła na ich szeregi i kolumny... Nie widząc nic z tego spektaklu, artylerzyści zachowują się jak szaleni: jakby ogarnięci przez taniec śmierci, przejęci przez tarantyzm, muszą skakać dookoła dział i tańczyć... Pocisk za pociskiem przelatuje nad Russenkopf. Las za wzgórzem ryczy, oddając echo po każdym strzale... Jak podniecone, wściekłe kundle, kule szarpią linie nieprzyjaciela... Rozrywają i mielą wszystko co dostanie się pomiędzy ich żelazne zęby...

Bateria ciężkiej artylerii, której cztery piętnastocentymetrowe działa miały swoje stanowiska gdzieś za Wykrotem, również się odezwała... Ich obserwator kierował ogniem ze wzgórza 125... Wolniej niż wściekłe szrapnele baterii Landszturmu, ich pociski przecinają powietrze. Długo po tym, jak ich wycie cichnie, słychać wybuchy w lesie wroga... Teren wokół drży... gałęzie łamią się... drzewa obalają... kolumny dymu wznoszą się na lasem.

Rosyjska artyleria jest wstanie dać tylko słabą odpowiedź... Zmarnowała swoje zapasy podczas ostrzału Russenkopf... Ich lekka artyleria ostrzeliwuje stanowiska pod wsią Klimki, zaś cztery działa ciężkiej artylerii macają las za wzgórzem 125, gdzie podejrzewają ze powinna się znajdować bateria Landszturmu...

Tymczasem dzień już minął. Kurtyna ciemności zasłoniła rozgrywające się sceny. Jak długo wszystko trwało, nikt później nie był wstanie określić. Żaden Rosjanin nie przekroczył linii do której dotarł pierwszy szereg. Ich kolumny na polu, były jakby wykoszone. Człowiek obok człowieka, w podwójnych i potrójnych warstwach. Leżeli obok i na poległych co zaatakowali dzisiejszego ranka. Biała kołdra zalegającego śniegu była teraz pognieciona, pomarszczona, brudna, poplamiona krwią.

Dopiero teraz Rosjanie odpuścili. Nędzne ich resztki, które szczęśliwie uciekły przed ostrzałem pościgowym, dotarły do okopów znajdujących się głęboko w lesie, gdzie uformowano grupy szturmowe i skąd wyszedł atak. Kompanie mieli mocno przerzedzone  i prawdopodobnie niektóre rozbite. Z batalionów, które ruszyły do ataku - to musiały być całe bataliony, a nie pojedyncze kompanie, co kiedyś szturmem zdobyły to małe wzgórze - musiały się teraz wycofać z pierwszej linii frontu i przegrupować w Jazgarce i Szafrankach. Inne oddziały teraz zajęły ich miejsce.

Stopniowo, jak ubywało celów, obrońcy zaprzestali ognia. Również bateria Landszturmu. Tylko bateria ciężkiej artylerii, z czterema piętnastocentymetrowymi działami, jeszcze przez jakiś czas kontynuował ostrzał lasu.

Nieprzyjaciel jeszcze dwa razy świeżymi siłami starał zdobyć swój upatrzony cel. Raz o dziesiątej wieczorem, drugi raz na krótko przed północą. Oba ataki dostały pod silny ostrzał. Kiedy mimo to kontynuowali natarcie, to ich szeregi natknęły się na miny przeciwpiechotne.... Dziesięć lub piętnaście min wybuchło prawie jednocześnie. Ziemia zdawała się otwierać, pękać pod ich nogami. Spadające fragmenty zakrwawionych ludzkich szczątków doleciały nawet na Russenkopf. W panice wszyscy Rosjanie rzucili się do ucieczki i nawet oficerowie nie dali rady ich zawrócić, a także własny rosyjski karabin maszynowy ich nie zatrzymał.

A potem nastała cisza, ponura cisza. Nikt nie wykonywał żadnych ruchów, także po stronie wroga. Godzinę po północy pojawiły się kuchnie polowe pierwszego batalionu. Stanęły lesie - nie wolno im było iść dalej – to Speckmann dostarczył jedzenie. Nie przywiódł jednak chleba ani poczty. Transporty jeszcze nie dotarły.

Kiedy wyznaczeni żołnierze prowadzeni przez Unteroffizier Nottelmanna docierali do kuchni, czterech z nich niosło na plandece namiotowej rannego podczas porannego ataku Rosjanina. Inni prowadzili między sobą niewidomego obserwatora, którego oczy uszkodziły odłamki lustra. Jego głowa była owinięta białymi bandażami, tylko kącik ust był odkryty, skąd sterczała poplamiona fajka z zielonym frędzlem. Prowadzący go towarzysz uścisnął mu rękę, zapytał, czy bardzo go boli. Potrząsnął głową i powiedział: - Tylko trochę. Potem dał się dobrowolnie poprowadzić w noc, która towarzyszyła już mu zawsze.

Pod koniec dnia, wszyscy już byli w okopach. Ten dzień był zbyt obfity w wydarzenia. Nie dało się utrzymać ciszy i spokoju. Ludzie beztrosko jedli bardzo późny obiad, nie wiedzieli, że to będzie na długi czas ich ostatni posiłek.

W swojej ziemiance leżał Offizierstellvertreter Magerfleisch. W nocy poważnie zachorował, miał gorączkę i skarżył się na silne bóle brzucha. Jutro rano na rozkaz Ehingera miał udać się do wioski, gdyby krople opium podane mu przez sanitariusza, Gefreitera Brüninga, nie pomogły.

Nikt nie przypuszczał, że kolejny dzień będzie jeszcze trudniejszy. Nikt nie podejrzewał, że nadchodzi czas ciężkiej próby dla Russenkopf i jego załogi.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz