piątek, 29 grudnia 2023

76. Regiment Piechoty Landwehry – część 4 – Giżycka Pozycja Polowa

 

 

Landwehr-Infanterie-Regiment 76 im Weltkriege

Autor: Heinrich Holsten

Tłumaczenie i opracowanie:

Jacek Czaplicki

Małgorzata Karczewska

 

Kontynuacja wątku: link

 

 

Rozdział 8

Na Giżyckiej Pozycji Polowej

 

Nadzieja na odpoczynek i relaks w „kulturalnym i bezpiecznym” miejscu szybko zgasła. Na pobyt w Lötzen [Giżycko] dostaliśmy tylko jeden dzień. Zaraz potem wróciliśmy na mróz, pod grad kul i w błoto. Oczywiście, kiedy wyruszaliśmy wczesnym rankiem 12 listopada, powiedziano nam, że wrócimy tego samego dnia, ale „na wszelki wypadek” powinniśmy zabrać ze sobą zapas jedzenia. Ta ostrożność była naprawdę zbawienna, ponieważ mieliśmy już więcej nie zobaczyć Giżycka. Było jeszcze ciemno, gdy wyszliśmy z miasta i przeszliśmy przez most Kulla [przesmyk Kula pod Bogaczewem] w kierunku wsi Paprodtken [Paprotki], gdzie mieliśmy prowadzić prace przy umacnianiu pozycji. W połowie drogi po naszej lewej stronie widzieliśmy reflektor na Przykopp [Przykop] skanujący teren, a wystrzelone flary informowały nas, że front jest blisko.

Po kilku godzinach dotarliśmy do Paprotek, gdzie zarządzono przystanek, ale niedługo potem rozkazano wznowić marsz. Z I. Batalionu/L.76 dwie kompanie zostały wysłane do Wensowen [Wężówka] (3. i 4. Kompania) z zadaniem rozmieszczenia ich w Eckersberg [Okartowo], a 1. i 2. Kompania pomaszerowały na linię Sastrosnen-Grüneberg-Seehöhe [Zastrużne-Matyszczyki-Cierzpięty]. II. Batalion/L.76 również został podzielony: dwie kompanie wysłano do Marczinawolli [Marcinowa Wola], a pozostałe dwie do Wierczeyken [Wierciejki]. III. Batalion/L.76 zajął kwatery alarmowe w Paprotkach i pozostał tam do następnego dnia, ale 15 listopada dwie jego kompanie zluzowały dwie kompanie II. Batalionu w Marcinowej Woli, gdzie rosyjska artyleria strzelała tak silnie, że tylko jeden pluton wystawiano na pozycji obserwacyjnej, a pozostałe siły kryły się za wzgórzem 148. Tego samego dnia (15.) ze Schwerina przybył kolejny transport uzupełnieniami liczący 206 ludzi. Tym razem byli to w większości młodsi mężczyźni, ochotnicy wojenni, którzy wyróżniali się nowymi mundurami i żwawszym zachowaniem.

Marcinowa Wola

 

A tak wyglądało życie w dniach 12-17 listopada między Paprotkami a Marcinową Wolą. W pierwszych dniach pogoda była deszczowa i łagodna, potem przyszedł mróz, a 17 listopada nawet spadł śnieg. Przebywanie w otwartych okopach pod Marcinową Wolą stawało się coraz bardziej nieprzyjemne, a kopanie coraz trudniejsze.

Dwie kompanie II. Batalionu/L.76, które znajdowały się w Wierciejkach, miały lepiej, ponieważ ich okopy w pobliżu Przykopu, które musieli obsadzać na przemian z landszturmistami, były stosunkowo dobrze rozbudowane.

Wydawało się, że i kompanie I. Batalionu w Cierzpiętach i Okartowie nie mają źle. Jednak sytuacja w Cierzpiętach wkrótce miała stać się bardzo krytyczna.

W przesmyku między jeziorem Tirklo [Tyrkło] i jeziorem Buwelno [Buwełno] znajdowały się stanowiska czterech kompanii, którymi dowodził major von Consbruch. Wcześniej pozycje obsadzały oddziały landszturmu, zanim teraz otrzymali wsparcie w postaci 1. i 2. Kompanii/L.76.

1. Kompania, dowodzona przez oberleutnanta Schade, przez kilka pierwszych dni zajmowała pozycję nr 1 nad jeziorem Tyrkło, najbardziej wysuniętą na prawo, a następnie przeniosła się na drugą linię obrony, podczas gdy 2. Kompania, dowodzona przez offiziersstellvertretera Grotha, która przejęła obowiązki od 1. Kompanii, przeniosła się na pozycję nr 4 nad jeziorem Buwełno. Tutaj, 18 listopada, w „Dniu Modlitwy i Pokuty”, mieli otrzymać poważny cios.

Już poprzedniego dnia zauważono, że Rosjanie zbliżają się do naszych linii na wysokości pozycji drugiej kompanii. Rankiem w Dzień Pokuty rozpoczął się silny ostrzał wrogiej artylerii, który nasilał się nieprzerwanie do około godziny 8:00, a wkrótce dołączył do niego ostrzał z broni maszynowej i piechoty. Nagle oberleutnant Schade, który znajdował się na drugiej linii, zauważył, że jego trzeci pluton, który znajdował się za pozycją nr 3 po jego lewej stronie, cofa się, a rosyjska piechota naciera na Matyszczyki znajdujące się za jego własną pozycją po lewej stronie. Rosjanie przebili się przez nasze pozycje na południowym krańcu jeziora Buwełno, natarli na 2. Kompanię/L.76 na jej flance oraz prawdopodobnie od tyłu i zmusili nasze oddziały do wycofania się.

W ręce Rosjan wpadły nie tylko Cierzpięty, ale także Matyszczyki, znajdujące około 2 kilometry dalej.

7., 8., 9. i 11. Kompania/L.76, które znajdowały się w rezerwie w Paprotkach, pomaszerowały pod dowództwem oberleutnanta Freiherr von Heintze przez Borken [Borki] na zagrożoną pozycję i próbowały odbić Matyszczyki. Rosjanie mieli jednak tak dużą przewagę liczebną i próba ta zakończyła się niepowodzeniem. O godzinie 20:00, gdy zapadły całkowite ciemności, cała linia frontu została cofnięta, a kompanie naszego regimentu pomaszerowały z powrotem do Paprotek. Marsz ten był niezwykle trudny, ponieważ ścieżki były tak pełne błota i szlamu, że nie dało się po nich maszerować. Trzeba było po ciemku odnaleźć drogę wzdłuż płotów, żywopłotów i rowów.

9. oraz część 7. i 8. Kompanii/L.76 również zboczyły z drogi i dotarły do Schimonken [Szymonka], gdzie wyczerpanym ludziom zapewniono kilka godzin odpoczynku, dzięki czemu udało się zebrać wciąż nadciągających pogubionych żołnierzy.

2. Kompania/L.76 najbardziej ucierpiała podczas przełamania. Rankiem 19 listopada w cegielni Szymonka zgromadziło się 32 ludzi. Straty były ponad dwukrotnie wyższe. Wśród zaginionych był dzielny dowódca kompanii Groth, który osobiście bronił swojej pozycji do końca (według hauptmanna Schade).

Podczas gdy 1., 2., 7., 8., 9. i 11. Kompania/L.76 skierowano pod Matyszczyki i Cierzpięty, to 5., 6., 10. i 12. Kompania/L.76 okopały się na wzgórzach pod Marcinową Wolą. Tamtejsze okopy tworzyły lekki łuk i na południu zwrócone były na Bagno Nietlickie. Wieś Marcinowa Wola w ciągu pierwszych kilku dni była obsadzona przez dwie kompanie. Ponieważ jednak rosyjska artyleria mocno ostrzeliwała wieś, ograniczyły się one do wystawienia placówek polowych nad jeziorem Buwełno i posterunku podoficerskiego przy południowym wyjeździe. Posterunki podoficerskie zostały również wysłane do gospodarstw kolonijnych na skraju Bagna Nietlickiego („zu Paprodtken”, „zu Marczinawolla”). Na prawo od naszej pozycji aż do pozycji 5. Regimentu Piechoty Landwehry znajdowała się luka.

Przełamanie pozycji pod Cierzpiętami postawiło Giżycką Pozycję Polową w bardzo niepewnym położeniu. Wróg mógł teraz podejść z Cierzpięt do Marcinowej Woli, zająć słabo obsadzone Góry Paproteckie i zdobyć tam dobrą pozycję dla swojej artylerii. Rosjanie podjęli taką próbę, ale spóźnili się o trzy dni. Wykorzystaliśmy ten czas, aby poprawić nasze pozycje i przygotować się na ich przyjęcie.

Po zluzowaniu 5., 6., 10. i 12. Kompanii/L.76 przez 1., 7., 8., 9. i 11. Kompanię/L.76, po południu 21 listopada pozycja skierowana frontem na południe została ostatecznie zaprojektowana przez oberleutnanta Freiherr von Heinze i oberleutnanta pionierów Rothe, a żołnierze kompanii dostali rozkaz pracy z maksymalną siłą przy rozbudowie. Wokół lewego skrzydła pozycji, gdzie nadal istniała luka między wsią Marcinowa Wola a nami, zbudowano umocnione punkty obrony okrężnej, skąd można było prowadzić ostrzał we wszystkich kierunkach. Za naszą pozycją znajdowało się wzgórze 148, które również miało częściowo zbudowane okopy, ale na razie wzgórze nie było obsadzone, dopóki wieś Marcinowa Wola była nadal w naszych rękach. Następny dzień miał nam udowodnić, jak bardzo potrzebne były prace nad naszym okopem.

O świcie 22 listopada okolica zaoferowała rzadko spotykane cudowne widoki. Ogniście czerwona kula słońca wznosiła się nad pokrytymi lodem i śniegiem polami pięknego mazurskiego krajobrazu, które otulała lekka zasłona mgły. Wyszliśmy z okopu, rozprostowaliśmy zesztywniałe kończyny i spojrzeliśmy na Nietlickie Bagno.

Z kominów zagród przed nami unosiły się kłęby dymu, świadczące o tym, że nasze posterunki podoficerskie przygotowują poranną kawę. Oficerowie skierowali lornetki na południe i badali odległy teren. Nagle … nad naszymi głowami rozległo się krótkie wycie, a tuż za naszym okopem salwa pocisków zaryła w twardej, zamarzniętej ziemi. Momentalnie nasze zmęczenie i zachwyt pięknym krajobrazem zniknęły. Wszyscy szybko wskoczyli do okopu i chwycili za karabiny.

Oczywiście czas na otwarcie ognia jeszcze nie nadszedł. Dopiero godzinę później podoficerowie zameldowali, że zaobserwowano wyłaniające się linie strzelców i patrole oraz że bardzo liczne gromady wroga przemieszczają się w kierunku południowego krańca Marcinowej Woli. Pół godziny później nasi podoficerowie wrócili biegiem. Jednak żołnierze zdążyli jeszcze zdjąć placki ziemniaczane z patelni i wciąż je przeżuwali, gdy czujki wskoczyły do naszego okopu. Teraz wyraźnie widzieliśmy zbliżających się Rosjan. Nawet wroga bateria wyjechała na otwarty teren i z odległości 2500 metrów ostrzelała nasze okopy. Trzeba było wycofać placówkę oraz posterunek podoficerski z Marcinowej Woli, ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że zostaną odcięte od głównej pozycji.

Ponieważ nie mieliśmy artylerii, a nacierający wzdłuż jeziora Rosjanie mieli doskonałą osłonę, mogliśmy zadać im tylko niewielkie straty. Najlepsze pole ostrzału miały drużyny z 9. Kompanii, które obsadzały stanowisko obrony okrężnej i stamtąd mogły ostrzeliwać miejsce na południowym wyjeździe z wioski, gdzie Rosjanie nie mieli osłony. Nie byli jednak w stanie zapobiec zajęciu wioski przez wroga.

Do południa sytuacja naszych czterech kompanii stała się niezwykle krytyczna. Gdyby Rosjanie wykonali energiczne natarcie na kierunku północnym i północno-zachodnim, wróg wyszedłby na flanki i tyły naszych oddziałów. Największe niebezpieczeństwo zostało zażegnane po południu dzięki przybyciu oddziałów rezerwy z Paprotek, które obsadziły wzgórze 148 po naszej lewej, zanim Rosjanie zdążyli się umocnić. Ale nawet po przybyciu 1., 2., 5., 6., 10. i 12. Kompanii/L.76 sytuacja była nadal bardzo poważna, zwłaszcza 23 listopada, kiedy Rosjanie wznowili ataki na szerszym froncie. Noc nie została jednak zmarnowana. Na tyle, na ile było to możliwe przy użyciu saperek, mimo zamarzniętej ziemi i rosyjskiej artylerii, okopy zostały ulepszone. Niemniej jednak, w południe 23 listopada niebezpieczeństwo wzrosło do najwyższego poziomu, gdy kompanie landszturmu rozmieszczone na obu skrzydłach zaczęły ustępować, a nawet porwały część oddziałów naszego regimentu na lewym skrzydle, gdy się cofały.

Oberleutnant Freiherr von Heintze zebrał pozostałych tam żołnierzy, szeregowych oraz dowódców i zajął pozycję niedaleko swojego stanowiska dowodzenia, co tymczasowo powstrzymało falę odwrotu. Na szczęście wkrótce pojawiła się artyleria, która zapewniła wielkie wsparcie naszym kompaniom swoim dobrze ukierunkowanym ogniem. Kiedy wieczorem pojawił się oberst Weicke z batalionem swojego 33. Regimentu Fizylierów, główne niebezpieczeństwo zostało zażegnane. W nocy Marcinowa Wola stała w ogniu, a czerwona łuna pożogi oświetlała zaśnieżony krajobraz rozciągający się przed naszymi oczami.

Po tym, jak udało nam się odeprzeć rosyjski atak na Góry Paproteckie, rozpoczęły się na tym terenie walki pozycyjne. Kolejne miesiące były z pewnością jednymi z najtrudniejszych, ale także najbardziej pamiętnych w całej kampanii. Z jednej strony byliśmy mocno nękani zarówno przez wrogą artylerię, jak i piechotę, a z drugiej strony w tych dniach pojawił się bardzo silny mróz (23 listopada było 10° poniżej zera), a my byliśmy zmuszeni do spędzania nocy pod gołym niebem. Nie można było szybko zbudować ziemianek, ponieważ ziemia była bardzo twarda, rosyjska artyleria bardzo czujna i nie było żadnych materiałów budowlanych. Kilkakrotnie patrole udawały się do majątku Truchsen [Truksy] po jakieś drzwi, garnek do gotowania czy nawet piec, ale w trakcie tych wypraw ponosiły straty w postaci zabitych i rannych. Takie drzwi i deski układano w poprzek okopu, a między nimi mocowano płachtę namiotową, aby zapewnić prowizoryczną ochronę przed wiatrem i padającym śniegiem. Inni robili małe wnęki w ścianie okopu, gdzie znajdowali prowizoryczne schronienie. Kuchnie polowe docierały tylko do ziemianki batalionu, a droga do niej prowadziła przez otwarty teren, który dzień i noc znajdował się pod ostrzałem wroga. Osłonięte drogi dojazdowe powstawały stopniowo, ale i tak straty były wysokie.

 


 

 

Ponieważ nie wszystkie kompanie w okopach były potrzebne w ciągu dnia, jedną kompanię można było wycofać wczesnym rankiem i wysłać do Paprotek w celach higienicznych, zaszczepienia i naprawy sprzętu. W wiosce zwykle żołnierze nie mieli wiele czasu na odpoczynek. Czas pobytu we wsi był na to o wiele za krótki, ponieważ do wieczora musieliśmy być z powrotem w okopach, gdyż Rosjanie nieustannie szukali okazji, aby zająć nasze pozycje.

Pewnego wieczoru o zmierzchu – jak pamiętam, musiał to być 1 grudnia - staliśmy w okopie i rozmawialiśmy, nie podejrzewając niczego złego.

Nagle słyszymy dziwny gardłowy okrzyk na przedpolu: „Hurra, Hurra”. Trudno nam uwierzyć własnym oczom, ale faktycznie tak było: Rosjanie bez przygotowania artyleryjskiego, ale z uprzejmym zawołaniem, wyleli się do zagłębienia przed naszym okopem na wzgórzu 148. Szybko podnieśliśmy karabiny i rozpoczęliśmy zaciekły ostrzał. Już po kilku minutach sprawa jest przesądzona. Spora część atakujących leżała martwa lub ranna w zagłębieniu, a reszta wracała do swoich okopów.

Wieczorem 3 grudnia zauważyliśmy, że rosyjscy żołnierze są zajęci kopaniem okopu na wyniesieniu przed naszym okopem w odległości około 100 metrów. Za każdym razem, gdy wystrzelona zostaje raca, rzucają się na ziemię, ale zaraz potem wznawiają swoją pracę. Nasza artyleria i ogień piechoty nie był w stanie ich odpędzić. Kiedy wróg wystarczająco się umocnił, otworzył z tej nowej wysuniętej pozycji morderczy ogień na wzgórze 148, który oczywiście jest przez nas odwzajemniany z taką samą siłą. Na szczęście, niedawno zainstalowany karabin maszynowy jest sprawny. Przez pobliską lornetkę teleskopową możemy dokładnie obserwować efekty ostrzału, gdy kule ryły nowo zbudowany okop strzelecki. Umożliwiło to precyzyjne kierowanie ogniem karabinu maszynowego, w wyniku czego ogień ze strony rosyjskiej piechoty wkrótce osłabł i stopniowo ustał. Jednakże ponieśliśmy znaczne straty w tej ciężkiej wymianie ognia między okopami piechoty. Dowódca kompanii, leutnant Westerwieck, został postrzelony w głowę i zmarł kilka dni później w Giżycku.

 

Grób leutnanta Wiesterwiecka na cmentarzu miejskim

 

 

Następnego dnia nadal widzieliśmy słabszą już obsadę we wrogim okopie, ale o zmroku wydawało się, że jest pusty. Aby się upewnić, wyruszył tam patrol ochotników. Okop był pusty, a dzięki latarce kieszonkowej stwierdzono, że nasz karabin maszynowy sprawił się doskonale. Okop był pełen ciał. Patrol zabrał kilka elementów wyposażenia i mundurów, dzięki czemu można było rozpoznać z jakiej jednostki byli zabici.

Ze wszystkich pozycji pod Marcinową Wolą, wzgórze 148 prawdopodobnie najbardziej ucierpiało od ognia artyleryjskiego, ale jeszcze bardziej obawiano się skręcającego złamania terenu dalej na prawo, gdzie Rosjanie przedostali się na odległość 80 metrów i nieustannie próbowali nękać nas ogniem piechoty, karabinów maszynowych i granatami ręcznymi, co skutkowało dużymi stratami. Aby zapewnić większą ochronę żołnierzom, pozycja została cofnięta. Oprócz tych dwóch punktów, były jeszcze inne znaczące pozycje: pozycja Rothe, nazwana na cześć oberleutnanta pionierów, pozycja grozy i pozycja Leder.

12 grudnia przeszliśmy do małego natarcia w celu związania sił rosyjskich. Przede wszystkim kompanie 33. Regimentu po naszej lewej stronie miały za zadanie wkroczyć do Marcinowej Woli, określić siłę garnizonu i przesunąć nasze pozycje. Na naszym lewym skrzydle 12. Kompania/L.76 pod dowództwem feldwebelleutnanta Dreyera miała wesprzeć ten atak, a dalej na prawo 1., 7. i 8. Kompania/L.76 miały również wyjść ze swoich okopów, podczas gdy kompanie w centrum miały utrzymywać dobrze ukierunkowany ogień na rosyjskie okopy ze wzgórza 148 i sąsiednich pozycji. Cztery królewieckie haubice 15 cm wspierały ten atak przez cały dzień, jednak nie osiągnięto pożądanego sukcesu. Jedynie 12. Kompania/L.76 była w stanie trwale zająć wzniesienie niedaleko północnego wyjazdu z Marcinowej Woli, nazwane później Dreyerspitze. Sukces ten był jednak o tyle znaczący, że dał nam pozycję, z której mogliśmy ostrzeliwać z flanki rosyjskie okopy naprzeciwko wzgórza 148.


 

Rosyjskie ataki osiągnęły spore natężenie w Boże Narodzenie. Po pozostawieniu nas w spokoju w Wigilię, wróg rozpoczął silne natarcie rankiem w Boże Narodzenie. Z zaskakującą śmiałością Rosjanie przekroczyli Bagno Nietlickie, zaskoczyli placówki landszturmu i osłonięci gęstą mgłą rzucili się na rozlokowany dalej batalion landszturmu. Na szczęście Rosjanie nie byli w stanie wykorzystać tego sukcesu. Ich oficerowie zostali z tyłu, a żołnierze nie wiedzieli, co dalej czynić na nowych pozycjach i szukali tylko łupów. Dzięki temu udało się dość szybko odzyskać stracony teren. Szczególną rolę odegrała w tym 12. Kompania/L.76, która miała dzień wolny w Paprotkach i świętowała tam Boże Narodzenie. Pod wieczór żołnierze tej kompanii otrzymali rozkaz odbicia zagrody zajętej przez Rosjan. Z bronią którą mieli przy sobie ruszyli w kierunku leżącej w ciemności zagrody. Żadna ze stron nie oddała ani jednego strzału. Wkrótce otoczyli gospodarstwo ze wszystkich stron i wkroczyli do środka. Rosjanie byli całkowicie zaskoczeni i poddali się. Wzięto 46 jeńców. Następnie strzelcy, rozstawieni w szerokiej linii, przeszukali rejon włamania się Rosjan, wzięto też kolejnych jeńców znalezionych w okopach, co stopniowo zwiększyło ich liczbę do 106.

Rosjanie postanowili się zemścić i przeprowadzili dwa kontrataki na naszą pozycję znajdującą się na skręcającym załamaniu terenu i sąsiednie pozycje. Próba ta zakończyła się jednak całkowitym niepowodzeniem. Rankiem drugiego dnia świąt, wąski obszar między wrogimi sobie okopami był pokryty około setką zabitych. Aby umożliwić Rosjanom pochowanie swoich poległych, staraliśmy się dać im do zrozumienia za pomocą znaków i sygnałów, że nie będziemy im przeszkadzać podczas zabieraniu poległych. W niedługim czasie Rosjanie zrozumieli o co nam chodzi, wyszli ze swoich okopów, przywitali się bardzo przyjaźnie i rozmawiali z nami przez chwilę, podczas gdy ich sanitariusze wynosili ciała. Wymieniono papierosy i inne drobiazgi, a kiedy czas lokalnego rozejmu dobiegł końca, kilku Rosjan zadeklarowało, że chcą pozostać w naszych okopach i zostać wzięci do niewoli. Jednak nasi dowódcy nie chcieli przyjąć tej przyjaznej oferty, ponieważ uważali, że to bratanie się, które zawiązało się pod ochroną flagi genewskiej, nie powinno być wykorzystywane do osłabiania wroga. Rosjanie zostali więc uprzejmie poproszeni o powrót do swoich okopów, po wcześniejszym uzgodnieniu, że przez najbliższy czas nie będziemy do siebie strzelać. Tak więc pierwszy strzał został oddany przez Rosjan dopiero następnego ranka. Rosyjska kompania z Marcinowej Woli, która była bardzo otwarta na bratanie się, została prawdopodobnie zastąpiona przez inną jednostkę.

 

Marcinowa Wola. Mapa sporządzona po Wielkiej Wojnie

 

Kiedy Rosjanie świętowali swój Nowy Rok, podjęli inicjatywę, aby dojść do porozumienia. Kiedy zapytaliśmy ich, czego chcą, wyjaśnili, że ich oficerowie świętują na tyłach, a oni postanowili nas odwiedzić. Odpowiedzieliśmy im, że bratanie się jest zabronione i że nie wolno nam opuszczać okopu. Gdyby przyszli do nas, musielibyśmy traktować ich jak jeńców. Efekt był taki, że przeszło na naszą stronę około 60 uciekinierów, a ich liczba byłaby jeszcze większa, gdyby nie szybka reakcja rosyjskiej artylerii.

Stopniowo życie na przedpolach Paprotek stawało się bardziej znośne. Ludzie przyzwyczaili się do rosyjskiej zimy, ale przede wszystkim zapewnili sobie większy komfort bytowania. Oprócz kompanii 33. Regimentu sprowadzono również część 45. Regimentu Piechoty. Umożliwiło to wycofanie kompanii na kilka dni w celu odpoczynku w ziemiankach zbudowanych dla oddziałów w rezerwie w pobliżu ziemianki dowódcy regimentu. Choć ziemianek tych nie można nazwać idealnymi, były one częściowo ukryte w niewielkim zalesionym wąwozie, dzięki czemu można było się swobodniej poruszać w terenie. Pociski gwizdały i tutaj, ale straciły już większość swojej mocy.

Przy ziemiankach rezerwy wykopano nawet studnię, której budowa zajęła sporo czasu, ponieważ wytrawni kopacze starali się prowadzić prace przy małym nakładzie. Jednak pewnego pięknego dnia, ku zdumieniu kopaczy, pojawiła się krystalicznie czysta woda. Wywiązała się następująca rozmowa:

„Mój drogi Korlu”, mówi Hein, „jak to możliwe, że w studni jest teraz woda? Przecież ustaliliśmy, że zostało jeszcze kilka tygodni pracy”.

„Taaaa”, mówi Korl, „jak słyszał, woda absolutnie nie pozwoliła się zawrócić”.

Jednak pomimo tego nieszczęścia, kopacze studni utrzymali swoje pozycje tak długo, że musieli wrócić do okopu tylko na krótki czas przed rozpoczęciem Winterschlacht [bitwa zimowa na Mazurach].

W tym ostatnim okresie nie było już tak źle. Sytuacja uspokoiła się po obu stronach, ale mądrzy prorocy wśród nas przepowiedzieli, że to tylko cisza przed burzą i że wkrótce wszystko zacznie się od nowa. Ich przepowiednie okazały się prawdziwe.

Nasz regiment może spoglądać wstecz, na dni pod Paprotkami z wielką dumą. Udało nam się zatrzymać natarcie dużych sił rosyjskiej armii w bardzo newralgicznym punkcie. W tamtych dniach nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak duże siły rozbiły się o małą zaporę, którą zbudowaliśmy, i jak wielkie było niebezpieczeństwo jej przełamania.

Nie wszystkie kompanie stacjonowały w tym czasie stale pod Marcinową Wolą, a te, które przebywały na innych pozycjach, zapewne tego nie żałowały, gdyż było tam na ogół znośniej. Dotyczy to zarówno kompanii I. Batalionu/L.76, które znajdowały się dalej na południe w pobliżu Eckersberg [Okartowo], Nikalaiken [Mikołajki] i Lucknainen [Łuknajno], jak i II. Batalionu/L.76, które na kilka dni przed Bożym Narodzeniem wysłano do Giżycka, a następnie musiały obsadzić okopy w pobliżu Ruhden [Ruda], Kosuchen [Kożuchy], Sulimmen [Sulimy] i Upalten [Upałty] na północy.

Oto kilka zdań z dziennika Mahna (5. Kompania/L.76):

„Nie mieliśmy tu żadnych poważnych walk. Mimo wszystko, straty były nieuniknione. 28 grudnia bezpośrednie trafienie w ziemiankę na pozycji nr 19 (7. Kompania/L.76) zabiło lub raniło prawie wszystkich jej mieszkańców (w tym dowódcę kompanii leutnanta Vircka oraz offiziersstellvertretera Kocha). Służba w okopach nie jest już tak wyczerpująca jak pod Paprotkami. Racje żywnościowe są coraz lepsze. Otrzymujemy wiele paczek z darów serca”.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz