54. Infanterie-Regiment von der Goltz (7. Pomm.)
54. (7. Pomorski) Regiment Piechoty von der Goltz
Autor: Hauptmann Meinhold von Günther
Tłumaczenie i opracowanie:
Jacek Czaplicki
Rozdział IV
Walki na południowej granicy Prus Wschodnich.
Część 1. Marsz na Przasnysz
Po 24-godzinnej podróży pociągiem, 15 lutego, I. i III. Batalion/54 zostały rozładowane w Willenbergu [Wielbark] na południowej granicy Prus Wschodnich.
Po ponad trzymiesięcznych walkach oddziały wróciły na niemiecką ziemię. Sztab regimentu i bataliony w dobrych nastrojach przeniosły się wieczorem do swoich kwater w Gr. Piwnitz [Piwnice] i Baranowen [Baranowo gmina Wielbark]. Front był jeszcze daleko, żaden cień nadchodzących dni jeszcze nie zaćmiewał myśli. Żołnierze byli zbyt przyzwyczajeni do migoczącej od czasu do czasu jasnej poświaty na nocnym niebie daleko na południu i stłumionego odgłosu przetaczającego się skądś, by zwracać na to większą uwagę.
Następnego dnia bataliony pozostały nie niepokojone w swoich kwaterach i żołnierze byli z tego zadowoleni. Mimo, że nasze niemieckie wioski były zbyt przepełnione wojskiem, aby zaoferować wiele, wszystkie miały jedną rzecz do zaoferowania: ciepło i czystość. I tak izby i kuchnie zamieniły się w przyjemne kąpieliska. Gorąca woda parowała, pachniało pieniącym się mydłem i świeżością, a kompanijni fryzjerzy uwijali się z nożyczkami i brzytwami. Na wielkich piecach zwisały świeżo wyprane koszule i skarpety, a z płaszczy i spodni unosiły się kłęby pary. Wszędzie trwały naprawy i poprawki - było dużo pracy w ten wyjątkowy dzień odpoczynku. Ci, którzy mieli szczęście, mogli znaleźć pomocnych gospodarzy.
Główne tabory jednostki również dotarły, co zostało odebrane jako uspokajający sygnał ogólnej sytuacji. Wieczorem, gdy szyby w oknach grzechotały coraz gwałtowniej pod wpływem odległego dudnienia, wyzywające i melancholijne żołnierskie pieśni zagłuszyły ich ponury wydźwięk. Po ciężkich dniach nad Rawką mogli teraz liczyć na spokojniejszy okres. Front na południe od Prus Wschodnich od miesięcy pozostawał uśpiony i nietknięty ciężkimi walkami.
I. Korpus Rezerwowy dołączył do nowo utworzonej Grupy Armii generała von Gallwitza.
Toczyła się zimowa bitwa nad jeziorami mazurskimi. W pokrytych śniegiem puszczach między Suwałkami a Augustowem przygotowywano ostatni akt przerażającego spektaklu, jakim miało być zniszczenia rosyjskiej Armii Północnej. Wszystkie jej desperackie próby przebicia się zawiodły; nie mogli już samodzielnie odwrócić losów bitwy. Śmiertelny uścisk niemieckich armii zaciskał się wokół nich coraz mocniej. Armia ta walczyła do ostatniego tchu, mając nadzieję na pomoc z zewnątrz. Rosyjskie Naczelne Dowództwo Armii zrobiło wszystko, by zapobiec nowemu Tannenbergowi. Wielki Książę Mikołajewicz zebrał ostatnie rezerwy z twierdz niemeńskich i rzucił je od wschodu na tyły wojsk niemieckich. Z pomocą przyszedł mu przypadek. Nad Narwią zgromadziła się rosyjska 12. Armia dowodzona przez generała von Plehwe. Aż kusiło, by obejść południowe skrzydło wojsk niemieckich i od strony południowej granicy Prus Wschodnich głębokim uderzeniem odciąć linie zaopatrzenia zwycięzcom. Wielki Książę zrobił wszystko, co było w jego mocy, by przekuć swoją decyzję w czyn i wezwał 12. Armię do pośpiechu. Spóźnił się. Zanim generał von Plehwe zdążył skierować czołowe oddziały na północny zachód, nadszedł niemiecki kontratak.
Dowództwo armii niemieckiej przewidziało ruch Rosjan. Słabo obsadzony front ciągnący się od Wielbarka do Wisły został wzmocniony kilkoma dywizjami. Dowodzący tym odcinkiem generał von Gallwitz ruszył do kontrataku. 13 lutego jego prawe skrzydło ruszyło w górę Wisły, a kilka dni później jego lewe skrzydło z rejonu Mława-Wielbark na południe. Przed Rosjanami znów pojawiło się widmo okrążenia. Cel niemieckiego natarcia nie był jeszcze dla nich czytelny. Być może Hindenburg, ośmielony swoimi ogromnymi sukcesami, po raz trzeci chciał sięgnąć po stolicę Polski.
Natarcie generała von Gallwitza związało rosyjską 12. Armię i zapewniło osłonę z flanki niemieckiemu południowemu skrzydłu w bitwie na Mazurach.
Kiedy 36. Rezerwowa Dywizja przybyła w okolice Wielbarka, natarcie Grupy Armii Gallwitza było już w pełnym rozkwicie. W bagnistych lasach wzdłuż rzek Omulew i Orzyc, tuż na południe od granicy Rzeszy, kompanie na wysuniętych pozycjach ostrzeliwały się z silnymi oddziałami rosyjskiej kawalerii, która nieustannie próbowała zajrzeć za niemiecką barierę. Warknęły ostrzegawczo czujne baterie awangardy i jeźdźcy na szybkich koniach zanurkowali z powrotem we mgłę w lesie.
17 lutego, 70. Rezerwowa Brygada Piechoty z 54. Regimentem Piechoty w awangardzie ruszyła na południe w kierunku granicy. Główna szosa, która wkraczała na rosyjską ziemię między Flammbergiem [Opaleniec] a Chorzelami, prowadziła prosto przez Przasnysz do Warszawy. Po panujących silnych mrozach nastąpiła odwilż. Ciężkie od deszczu chmury, wiszące nisko nad rozległymi polami pokrytymi roztopami, groziły rozładowaniem. Ciężkie buty żołnierzy zapadały się po kostki w nawierzchni rosyjskiej szosy, która niewiele różniła się od zwykłej błotnistej polnej drogi.
Brygada początkowo zatrzymała się w Chorzelach i osłaniała rozładunek kolejnych jednostek I. Korpusu Rezerwowego. 54. Regiment Piechoty przejął linię obrony na południu i południowym wschodzie. I. Batalion/54 zajął Rembielin, a III. Batalion/54 Brzeski-Kołaki nad Orzycem. Z prawej i lewej strony nadciągały kolejne jednostki. Na wschodzie, 69. Rezerwowa Brygada Piechoty przeprawiła się przez Orzyc, od północnego zachodu jednostki Korpusu Zastrow maszerowały do wsi Mokry Grunt. Wyznaczone kierunki marszów były wyraźnie skierowane na węzeł drogowy Przasnysz.
Brygada pozostała na swoich pozycjach przez kilka następnych dni, wystawiając wysuniętą linię obrony złożoną z kawalerii i małych oddziałów piechoty nad Ulatówką. Rosjanie wykonali elastyczny unik.
Dopóki zbierało się lewe skrzydło Grupy Armii Gallwitz, nie spieszono się z natarciem. Rankiem 19 lutego, 70. Rezerwowa Brygada Piechoty opuściła zajęte pozycje i przekroczyła Ulatówkę. W dwóch kolumnach, z 5. Rezerwowym Regimentem Piechoty z prawej i 54. Regimentem Piechoty z lewej, brygada maszerowała wzdłuż Orzyca w kierunku Jednorożca.
Ostrzeliwujące się, słabe oddziały kawalerii wroga wycofały się na południowy wschód. Szpica 1. Rezerwowej Dywizji również zaczęła przemieszczać się równoległą trasą od zachodu.
Gdy oddziały 54. Regimentu Piechoty odpoczywały we wsi Ulatowo-Słabogóra, major Walter otrzymał rozkaz, by zamknąć lukęza lewym skrzydłem 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Brygada Vett[1] zaatakowała Jednorożec obsadzony przez wroga. Gdy baterie I. Dywizjonu z 36. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej wzięły wieś pod ostrzał, do ataku ruszyły oddziały 5. Regimentu. Po lewej, za nimi podążały oddziały 54. Regimentu. Rosjanie nie stawiali większego oporu. Żołnierze z 5-ki szybko wkroczyli do długiej wioski, z której wróg pospiesznie się wycofał. To był pomyślny początek. Żołnierze byli pełni nadziei, tym bardziej, że wieści o postępach zimowej bitwy na Mazurach z każdym dniem stawały się coraz bardziej pomyślne. Rosjanie prawdopodobnie byli już tam rozbici. Wydawało się wątpliwe, czy nowo sformowaną Armię Narew można w dalszym ciągu traktować poważnie.
Natarcie 1. Rezerwowej Dywizji również przebiegało pomyślnie. Kawaleria rosyjska została odrzucona z Osówca i Szli.
W godzinach popołudniowych oddziały 54. Regimentu Piechoty zajęły kwatery w Ulatowie-Pogorzel.
Poranek 20 lutego przyniósł nieprzyjemną zmianę pogody. Szare chmury otworzyły swoje wrota. Lunął ulewny deszcz, tworząc opalizujące bąble na kałużach. Ziemia wydawała się mokrą, przepełnioną gąbką, pokrytą ponurą szarością. Parujące konie z trudem wyciągały kopyta z grząskiego błota, a ich zobojętniałe głowy z ociekającymi wodą grzywami były spuszczone z niezadowolenia. Gęsta glina brutalnie szarpała ich kopyta. Z krawędzi hełmów woda spływała nieprzerwanie na karki, ściekała po plecach i ramionach, spływała do spodni i pełzła przez kolana do butów. Ciężki przemoczony płaszcz przylegał do nóg, a skóra przyklejała się do siodeł jeźdźców, którzy siedzieli odrętwieni i nieruchomo na swoich zmęczonych koniach. Maszerujące kolumny milcząc, wytrwale torowały sobie drogę przez gęstą breję. Deszczowa pieśń tłumiła nastrój i ducha nawet największych optymistów.
Zadaniem I. Korpusu Rezerwowego wyznaczonym na 20 lutego był zajęcie terenu na południe od Przasnysza. 1. Rezerwowa Dywizja znajdująca się po prawej skręciła na wschód, 36. Rezerwowa Dywizja po lewej ruszyła w kierunku brzegów Węgierki z zamiarem odcięcia garnizonowi Przasnysza drogi odwrotu do nadnarwiańskich twierdz.
Niemieccy lotnicy nadal meldowali jedynie o słabych grupach wojsk rosyjskich. Zdawało się, że tworzenie Armii Plehwe wciąż nie było zakończone.
I. Korpus Rezerwowy dotarł do Węgierki po południu bez walki i pozostał w rejonie Dobrzankowo - Bogate na noc.
W czasie, gdy I. i III. Batalion/54 dotarły do Wielodróż, II. Batalion/54 przekroczył granicę w Opaleńcu. II. Batalion załadowany do pociągu w Skierniewicach 19 lutego, w Wielbarku wyładował się 20 lutego i został podporządkowany I. Korpusowi Rezerwowemu. Po południu batalion dotarł do Chorzel, gdzie stanowił rezerwę Korpusu.
I. Korpus Rezerwowy został skierowany dalej na południowy zachód w kierunku Ciechanowa, do którego jednocześnie zbliżał się Korpus Zastrowa od północnego zachodu z rejonu Mława - Janowo. Jednak dowódca I. Korpusu Rezerwowego generał von Morgen[2] , postanowił najpierw oczyścić Przasnysz, otoczony pierścieniem umocnień polowych i zajęty przez Dywizję Turkiestańską. Podczas gdy 36. Rezerwowa Dywizja dawała osłonę od strony Narwi, 1. Rezerwowa Dywizja miała posuwać się wzdłuż Węgierki w kierunku gardła fortyfikacji miejskich i zająć miasto. Konieczny był pośpiech. I. Korpus Rezerwowy walczył z całkowicie nieosłoniętą wschodnią flanką, chronioną wzdłuż linii Orzyca jedynie przez słabe posterunki landszturmu i wydzielone oddziały. Z każdym dniem coraz bardziej odczuwalne było zbliżanie się rosyjskiej 12 Armii.
Następnego dnia korpus kontynuował natarcie. Podczas gdy 1. Rezerwowa Dywizja przez Leszno kierowała się w stronę Przasnysza, 36. Rezerwowa Dywizja skręciła na zachód na Szlasy. Wydawało się, że Rosjanie wstrzymali swój odwrót. We wsiach wzdłuż drogi Przasnysz-Pułtusk utworzono posterunki obsadzone przez silne oddziały.
We wczesnych godzinach porannych 70. Rezerwowa Brygada Piechoty była gotowa do ataku. Gdy idące za 5. Rezerwowym Regimentem Piechoty oddziały 54. Regimentu Piechoty przekroczył most na Węgierce w pobliżu wsi Szlasy-Łozino, syknęły pierwsze rosyjskie szrapnele. Baterie I. Dywizjonu z 36. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej podjęły wyzwanie i rozpoczęły ostrzał w kierunku Krasnego. Otoczona murem część wsi wyróżniała się wyraźnie na tle szarego nieba. Wokół teren był płaski i nieporośnięty. Nie było widać żadnych pozycji. Wróg musiał być w Krasnem. Oddziały 5. Regimentu rozpoczęły już natarcie.
Major Walter rozmieścił oddziały III. Batalionu/54. Nacierając na lewo od oddziałów 5. Regimentu, batalion z 9. i 12. Kompanią/54 na czele posuwał się w linii frontu w kierunku centrum Krasnego. I. Batalion/54 ruszył w szyku dalej po lewej stronie.
Na południu, gdzie za ciemnymi i cichymi lasami w odległości zaledwie dnia marszu znajdowały się nadnarwiańskie twierdze, huzarzy z patroli zawrócili konie i podejrzliwie spoglądali na nieprzejrzysty horyzont.
Linia strzelców rozciągnęła się na rozległym polu. Kleista ziemia przywierała do podeszew i zbijała się w zniekształcone grudy wokół stóp. Każdy kolejny krok stawał się cięższy, niemal torturą. Dwa tysiące metrów do wroga! Pot spływał po skroniach jak podczas upału w środku lata. Żadne przekleństwa nie pomagały. Gdy ogień wrogiej piechoty przeszywał linię strzelców, tempo nie ulegało przyspieszeniu. Żadna przeszkoda nie mogła lepiej ochronić Rosjan. Atakujący podpierając się, wyciągając nogi z gliny. Porzucone buty znaczyły drogę, a wkrótce także krwawiące ciała.
Z lewej strony rosyjska artyleria wystrzeliwała szrapnele ze swoich luf i miała I. Batalion/54 nacierający na flance jak na widelcu. Powoli, niewiarygodnie powoli, atak nabierał tempa. Bateria kaliber 10 cm z niemieckiego dywizjonu zaczęła pakować swoje pociski w mur parkowy.
Odgłosy bitwy dochodziły również z północy. 1. Rezerwowa Dywizja, która walczyła w Przasnyszu, została zaatakowana od zachodu i musiała skierować swoje oddziały przeciwko nowemu wrogowi nacierającemu na północ od Bogatego.
Z otworów strzelniczych w murze parku tryskał ogień i stal. Powoli atakujący zbliżali się do niego. Po dwóch godzinach oporu Rosjanie rozpoczęli odwrót. Oddziały brygady nacierały dalej i, zasypując wycofującego się wroga ogniem pościgowym, zajęły zachodni skraj Krasnego. Rosjanom udało się wyrwać, ale ponieśli ciężkie straty. Kleista ziemia była dla nich koszmarem, jak wcześniej dla atakujących.
1. Rezerwa Dywizja również odparła wroga, który wycofał się na zachód. Były to oddziały I. Korpusu Turkiestańskiego, którego część walczyła również z I. Korpusem Rezerwowym. Wzięto 600 jeńców z tego korpusu.
Natarcie dywizji zatrzymano. Żołnierze byli całkowicie wyczerpani. Na osiągniętej linii regimenty przemieściły się do wiosek, gdzie utworzono silne stanowiska obrony na kierunkach północnym, zachodnim i południowym.
54. Regiment Piechoty pozostał w Krasnem i przygotował się do obrony w dużym majątku. Działa ustawiono w linii piechoty. Sytuacja stawała się przerażająca. Wróg, który został tego dnia pokonany, był już w sąsiednich wioskach. Ale gdzie była armia Plehwego?
Regiment stracił tego dnia prawie 80 ludzi.
II. Batalion/54 stanowiący rezerwę korpusu, wieczorem dotarł do Dębin i Krępy (7 km na północny wschód od Przasnysza). Następnego dnia pozostał tam na kwaterach.
22 lutego Korpus Morgena był gotowy do kontynuowania natarcia. Podczas gdy 1. Rezerwowa Dywizja kontynuowała zadanie zdobycia Przasnysza, 36. Rezerwowa Dywizja miała tego samego dnia osiągnąć szosę Ciechanów-Przasnysz w rejonie Woli Wierzbowskiej i pomóc Korpusowi Zastrowa, który nacierał z północnego zachodu. Dywizja Kruge[3] została podzielona na dwie kolumny, z 69. Rezerwową Brygadą Piechoty po prawej i 70. Brygadą z lewej.
70. Rezerwowa Brygada Piechoty jeszcze nie zdążyła sformować kolumny, gdy nadszedł meldunek, że mieszana kolumna wroga zbliża się do Wężewa od południowego zachodu. Generał Vett rozkazał więc:
„Brygada ma utrzymać pozycję na wzgórzu 119 znajdującym się na wschód od linii Wężewo-Krasne. Okopać się!”.
Major Walter trzymał I. Batalion/54 w Krasnem, podczas gdy III. Batalion/54, rozstawił po prawej stronie, gdzie nawiązano połączenie z 5. Regimentem. Kiedy jednak spodziewany rosyjski atak nie doszedł do skutku, 70. Rezerwowa Brygada Piechoty, z oddziałami 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty w pierwszej linii, ruszyła w południe na zachód. Już pod Wężewem oddziały 5. Regimentu napotkały opór. Podczas gdy 5. Regiment rozpoczął atak, major Walter, okrążając wieś z prawej strony z oddziałami 54. Regimentu Piechoty, kontynuował natarcie szerokim frontem na zachód. Otwarty teren był wolny od wroga. Rosjanie zdawali się ograniczać do obrony pojedynczych wiosek i jedynie od strony południowej rosyjska artyleria próbowała zatrzymać natarcie. A poza tym przebiegało ono bez zakłóceń. Ale nie można go już było nazwać marszem. Ludzi spotkała niezwykle ciężka, męcząca walka z grząskim błotem. Teren pokryty byłbagnami, kałuże wody lśniły również na drogach. Żołnierze zamilkli całkowicie. Nawet siarczyste przekleństwa wnoszone ku niebu już nie pomagały na rosyjskie standardy drogowe. To znacznie przewyższało wszystko, czego do tej pory doświadczyli!
Gdy zapadł zmierzch, oddziały dotarły do kilku Panjebuden [chłopskie chaty]. Wieś Zielona była wolna od wroga. Oddziały 5. Regimentu, które starły się z wrogiem i odrzuciły go na południe, również stopniowo docierały do wsi.
Całkowicie wyczerpani żołnierze mieli nadzieję, że to koniec ich męki, gdy dotarł rozkaz dowództwa dywizji, który wzywał kompanie do kontynuowania działań:
„Powodzenie całej operacji zależy od osiągnięcia dziś przez 70. Rezerwową Brygadę Piechoty głównej szosy Ciechanów - Przasnysz koło Woli Wierzbowskiej. Wszyscy muszą dać z siebie wszystko, aby osiągnąć ten cel”...
Niemożliwe! Obaj dowódcy regimentów jadą do dowódcy brygady:
"To niemożliwe! Żołnierze nie wytrzymają więcej".
Serce generała Vetta krwawi. Sam widzi, że to niemożliwe. Ale trzeba to zrobić! Dowódca dywizji zażądał tego - musi zażądać, ponieważ sytuacja tego dnia tego wymaga. Wydaje jednak rozkaz, by zrobić przerwę na odpoczynek. Wyczerpane zwierzęta pociągowe legły w błocie na drodze. Po godzinie dowódcy regimentów stają przed nim ponownie:
„Generale, to jest niewykonalne! Nie jesteśmy w stanie ponownie postawić ludzi na nogi!”.
„Dobrze, panowie! W takim razie pojadę na Wolę sam!”
I robi to! Zbiera swój sztab i wraz z nielicznymi huzarami cicho rusza w ciemności nocy.
Po dziesięciu minutach dogania go major von Selle, dowódca oddziałów awangardy i prosi generała, aby zaczekał, ponieważ oddziały właśnie ruszyły. Jest teraz godzina 21:00 i panuje całkowita ciemność. W przygnębiającym nastroju kolumna marszowa wlecze się przez błotniste pustkowie. Turkiestańscy kawalerzyści walczą z idącą na cele 11. Kompanią. Do celu jest tylko 8 kilometrów - 4 godziny tortury dla brygady. Godzinę po północy droga gruntowa łączy się z szosą. Trzydzieści zagród po drugiej stronie drogi to Wola Wierzbowska. Dotarli do celu. Dwie postacie w długich płaszczach opierają się o wjazd do wsi, ich baranie czapki naciągnięte są nisko na uszy. Dwaj strażnicy otwierają oczy ze zdumienia, gdy pojawiają się przed nimi Niemcy. Są zbyt zaskoczeni, by sięgnąć po karabiny. Bardzo szybko orientują się w sytuacji i chętnie prowadzą Niemców do kwater rosyjskich żołnierzy we wsi. Siedemdziesięciu Rosjan zostaje wyrwanych z ciepłych Panjebette [łóżka chłopów]. Przymusowy marsz na Wolę Wierzbowską zakończył się zdobyciem wsi.
Główna droga prowadząca z Przasnysza została zamknięta!
1. Rezerwowa Dywizja nie była w stanie zdobyć Przasnysza tego dnia. Rosjanie walczyli wytrwale i czekali na odsiecz z południa i wschodu.
Część 2. Wola Wierzbowska
„Alarm! Rosjanie nadchodzą!” Wraz z rozpraszającymi się ciemnościami w dniu 23 lutego wzdłuż drogi z Ciechanowa wyłoniły się rozciągnięte szeregi wrogiej piechoty. W gorączkowym pośpiechu 5. Regiment obsadził pozycje na południowym skraju wsi i sąsiednich wzgórzach. Oddziały 54. Regimentu pozostały w rezerwie; przy czym na wzgórzach i drogach kompanie rozstawiły karabiny.
Rosjanie nie spieszyli się. Działali według planu. Grząska ziemia zmniejszyła ich chęć do ataku. Okopali się w błocie szerokim frontem i ostrzeliwali pozycje 5. Regimentu. 3. Bateria 36. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej rozmieszczona koło wschodniego skraju wioski, zasypała odważnych strzelców ołowiem i ostudziła ich pewność siebie.
Brygada Vetta dotarła do swojego cel, ale by w pełni wykonać zadanie musiała zablokować drogę do Przasnysza. Teren był sprzyjający. Widoczność była na kilka kilometrów, a zwarte wioski łatwe do obserwowania. Jedynie na północnym zachodzie duży las znajdujący się zasięgu strzału zasłaniał widok, ale znajdował się on na kierunku, skąd miała podejść Dywizja Wernitz[4] (Korpus Zastrow), którego należało się spodziewać lada chwila. Wszystko to oznaczało, że spokojnie można było czekać na atak. Lepka glina była lepszą przeszkodą niż zasieki i hiszpańskie kozły.
Sama myśl o niepewnym zaopatrzeniu z tyłów była niepokojąca. Amunicja i racje żywnościowe musiały być transportowane wokół Przasnysza długimi objazdami, które w żadnym wypadku nie były bezpieczne. Pozostawiony wóz sztabowy brygady został w nocy przejęty przez Rosjan. Na tyłach frontu 36. Rezerwowej Dywizji we wsiach ukrywały się oddziały wroga i roiło się od aktywnych kawalerzystów turkiestańskich. Rankiem, na tyłach Brygady Vett, oficer ordynansowy 69. Rezerwowej Brygady Piechoty leutnant rezerwy Wollert (36. Rezerwowy Regiment Artylerii Polowej) wraz czterema żołnierzami na koniach schwytał 60 Rosjan we wsi Łaguny.
Tylko przytomność umysłu i śmiałość niemieckich jeźdźców powstrzymały zaskoczonych tam Rosjan przed „odwróceniem sytuacji”.
Wkrótce po tym, gdy wróg zorientował się, jak niepewna jest sytuacja znajdujących się przed nim sił niemieckich, przezwyciężył swoją pełną szacunku nieśmiałość. Na razie Rosjanie nie myśleli o ataku. Powoli okrążyli i zajęli Wierzbowo, sąsiednią wioskę na zachodzie. W odpowiedzi, oddziały z 5-tej obróciły swoje prawe skrzydło i skierowały frontem na zachód. Nowo przybyła kompania z 2. Rezerwowego Batalionu Jegrów z kompanią karabinów maszynowych obsadziła północny wyjazd ze wsi z pozycjami skierowanymi na skraj lasu, który wydawał się niesamowicie cichy. Nieprzyjaciel, rozstawiony w półkolu wokół Woli Wierzbowskiej, na wpół zanurzony w błocie, z karabinami w rękach, nadal czekał.
O godzinie 11:00 rozbrzmiał złowrogi gwizd. Po dużym wybuchu w centrum wioski, grudy ziemi i odłamki spadały na podwórka i dachy. Czarny dym powoli unosił się nad ulicą. Rozległy się krzyki i przekleństwa - kompanie zmieniły pozycje i ukryły się przed ostrzałem za domami. Pocisk za pociskiem, wystrzelone z ciężkich i lekkich dział spadały na całą wieś. Rozpoczęły się czarne godziny dla kompanii. Drewniane „panjebuden” nie dawały żadnej osłony przed pociskami haubic i moździerzy. Jak przy domkach z kart niewidzialna pięść wbiła się i rozrywała bryły poszarzałych ze starości domów tak, że wszelkie sprzęty domowe fruwały razem z gruzem, a wirujące w powietrzu stodoły rozbijały się o ziemię. Zagrody stanęły w płomieniach. Ze stodół unosił się biały dym z płonącej słomy.
Najbardziej ucierpiała bateria, która dzielnie broniła się przed przeważającymi siłami. Straty wkrótce zmusiły ją do wycofania się.
Dwie kompanie 54. Regimentu Piechoty i cztery karabiny maszynowe zostały rozmieszczone wśród oddziałów 5. Rezerwowego Regimentu. Brygada w tym momencie półkolem osłaniała wioskę.
Po południu z dowództwa dywizji nadeszła wiadomość, że część Korpusu Zastrow osiągnęła Starąwieś [Szczepanki-Starawieś] znajdującą się po drugiej stronie lasu na północ od Woli Wierzbowskiej i kontynuuje natarcie. Tymczasem nieprzyjaciel znajdował się już w samym lesie. Aby przeciwdziałać zagrażającemu okrążeniu, major Walter rozszerzył prawe skrzydło o trzy dodatkowe kompanie z 54. Regimentu Piechoty. Pozycje frontowe brygady utworzyły trzy czwarte koła od strony północy, zachodu i południa.
Gdy zapadł zmierzch, rosyjska artyleria zamilkła.
Sytuacja Brygady Vett w dniu 23 lutego stała się znacznie mniej korzystna. Oczekiwane zdobycie Przasnysza wciąż nie doszło do skutku.
Generał von Morgen poprosił za pośrednictwem negocjatora dowódcę okrążonej tam Dywizji Turkiestańskiej o poddanie się. Odważny Rosjanin odmówił; z pewnością liczył na odsiecz. Wyglądało na to, że miał rację. Idący na szpicy Armii Plehwe XIX. Korpus rosyjski dotarł z Ciechanowa pod Wolę Wierzbowską. W nocy na polu bitwy mogły pojawić się kolejne korpusy z Pułtuska i Ostrołęki.
Nie było wiadomo, jak długo 36. Rezerwowa Dywizja, rozciągnięta na szerokim froncie, będzie w stanie wytrzymać napór ze wschodu i południa. Całkowite zamknięcie linii frontu nie wchodziło w grę. Dywizja, podzielona na regimenty i bataliony, a nawet na kompanie, była rozrzucona po poszczególnych wsiach od Woli Wierzbowskiej po Dobrzankowo, blokując drogi od południa i zabezpieczając kierunek wschodni za pomocą słabo obsadzonych posterunków na przeprawach przez Orzyc. II. Batalion/54 również był rozczłonkowany, 5. Kompania/54 rozlokowana była we wsi Pęczki-Kozłowo, 6. Kompania/54 we wsi Szlasy Żalne, 7. Kompania/54 we wsi Małe [Brzozowo-Małe?] a 8. Kompania/54 we wsi Szlasy-Leszcze. Jedynym z obiecanych posiłków była 9. Brygada Landwehry, ale jednostka ta wciąż znajdowała się na północny wschód od Przasnysza.
W związku z tym, 1. Rezerwowa Dywizja otrzymała rozkaz zajęcia Przasnysza za wszelką cenę. To był najwyższy czas! Jeśli opór Dywizji Turkiestańskiej nie zostanie przełamany, oblegający zostaną okrążeni przed końcem następnego dnia.
To, czy uda się teraz nawiązać kontakt z oddziałami Korpusu Zastrow bez walki, wydawało się już wątpliwe. Stanowiska dowodzenia z niepokojem oczekiwały nadchodzącego dnia. Równowaga zdawała się wahać między zwycięstwem a zagładą....
Od wczesnego ranka 24 lutego rosyjska artyleria wylewała swoją furię na główne pozycje 70. Rezerwowej Brygady Piechoty. Dom po domu zamieniały się w płonące zgliszcza. Kompanie znajdujące się w rezerwie i tabory ze sprzętem były wielokrotnie ostrzeliwane i zmuszane do zmiany pozycji. Straty były nieuniknione w wiosce, która była wypełniona po brzegi ludźmi i końmi. Bezczynne utrzymanie pozycji pod gradem pocisków było wyczerpującą próbą nerwów. Dzień wydawał się nie mieć końca. Od strony Przasnysza w godzinach popołudniowych słychać było przetaczający się nieprzerwany grzmot wystrzałów. Nie udało się nawiązać kontaktu z Korpusem Zastrow. Czy natarcie tego korpusu zostało zatrzymane?
II. Batalion/54 został oddany bezpośrednie dowództwo brygady, ale pozostał na rozproszonych pozycjach w czterech wymienionych wcześniej wsiach. Między Wolą Wierzbowską a znajdującą się 4 km na wschód wsią Pęczki-Kozłowo była niczym nieobsadzona luka. Tam również nieprzyjaciel podszedł od południa. Duża jednostka kawalerii nieprzyjaciela jadąca w kierunku Zielonej została odparta przez 8. Kompanię/54. Trzy kompanie 2. Rezerwowego Batalionu Jegrów, znajdujące się na wschodzie, również weszły w kontakt bojowy z wrogiem.
Ale Rosjanie nadal przyjmowali postawę wyczekującą i pozwalali działać swoim bateriom. Spokojnie zajmowali wieś po wsi, sporadycznie niepokojeni przez słabą artylerię Brygady Vett. Gdyby wróg ruszył do natarcia, oddalone od siebie posterunki byłyby zagrożone odcięciem i zagładą. Obu regimentom brygady groziło wówczas nieuchronnie okrążenie.
W wydanych wieczorem rozkazach dla oddziałów brygady nakazano jednak utrzymanie pozycji. Jednocześnie dotarła jednak uspokajająca wiadomość, że Przasnysz został zdobyty. Wzięto wielu jeńców, broń i materiały wojenne. Niebezpieczne zagrożenie odcięcia połączeń I. Korpusu z tyłami zostało w ten sposób wyeliminowane. Gdyby później okazało się konieczne oderwanie się od wroga, węzeł komunikacyjny, przez który prowadziły drogi odwrotu, znajdował się w rękach niemieckich. Wielu żołnierzy 36. Rezerwowej Dywizji już oglądało się za siebie. Żołnierze mieli wrażenie, że są zdani na łaskę nadciągającej burzy, która zbierała się na południu i zachodzie.
Rosyjska artyleria, wbrew swojej zwykłej praktyce, zdawała się rezygnować z nocnego odpoczynku. Ziała nieprzerwanie, wyła i syczała przez całą noc i na kilka sekund wyrywała z tła nieprzeniknionej ciemności zarysy zmaltretowanych zabudowań w oślepiającym błysku płomieni.
Zmęczeni i niewyspani żołnierze trwali za słabymi murami coraz bardziej rozpadającej się wioski. Fioletowe płomienie często wyłaniały się z ciemności, odstraszając szukających schronienia przed piekielnym kręgiem ognia. Około godziny 23:00 ciężki ostrzał prowadzony przez piechotę migotał z błotnistych dołów na zachodnim skraju wioski. Rosjanie zaatakowali punkt, w którym stykały się pozycje siostrzanych regimentów. Nie odnieśli sukcesu. Ostrzał ucichł.
Rosyjska artyleria zamilkła dopiero około godziny 3:00 nad ranem. Pomiędzy dymiącymi, tlącymi się ruinami kompanie oczekiwały poranka. Pojawiła się nadzieja; że zadanie dywizji zostało wykonane i że powinien nadejść rozkaz wymarszu.
Świt sprowadza dużą liczbę uciekinierów. Na niemieckie pozycje dotarło około 500 umazanych błotem Rosjan. Wilgoć, zimno i groza śmierci spowodowały osłabienie sił i dusz syberyjskich niedźwiedzi. Zdarzenie to ponownie wzmacnia odwagę obrońców. Widok na usłane trupami pole nocnej bitwy, z którego powoli ustępuje ciemność, również wlewa w ich serca pewność siebie i poczucie siły. Atak załamał się 50 kroków od frontowych pozycji Brygady Vett. Ostrzał piechoty i karabin maszynowy spełnił swoje zadanie.
Spokój trwa tylko przez krótki czas. To niewiele więcej niż chwila wytchnienia. Gdy ranni i jeńcy maszerują w kierunku Przasnysza, rosyjska artyleria nie pozwala zasnąć. Stalowe lufy armat łapczywie podążają za kolumną zdrajców i ścigają ją, dopóki nie zniknie z pola widzenia w Łagunach.
A potem artyleria skraca dystans, a rozproszony do tej pory ogień zostaje skupiony! Po raz trzeci działa i haubice z furią rzucają się na wciąż tlącą się wioskę. Czas skończyć z upartymi Niemcami ...
Ognista śmierć spada na kryte strzechą dachy, przebija się przez gliniane ściany i sięga po ludzi, którzy próbują ukryć się przed nią za murami. Jego pierwszą ofiarą staje się dowódca regimentu. Major Morgen, który musiał zostawić swój I. Batalion, aby przejąć dowództwo 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty, właśnie wyszedł z nędznej chaty, która służyła jako schronienie dla sztabu na noc, kiedy został trafiony szrapnelem. Syberyjscy jeńcy biorą poległego oficera sztabowego na swoje silne ramiona i niosą go do Łagun. Salwy honorowe z putiłowskich[5] dział zegnały go w jego ostatniej drodze.
Kęs po kęsie, gorąca stal wżera się w czołowe pozycje brygady. Artyleria oszczędza strzelców na obrzeżach wioski. Ale ktokolwiek jest na swoim stanowisku w wiosce, uwierzył, że otworzyło się piekło.
Dzielna bateria Kuntze wyzywająco walczyła w beznadziejnej walce z przytłaczającą przewagą wroga. Artylerzyści z 36-tej, jeden po drugim pada zabity przez wrogie działa. Jedno działo po drugim zamyka swą paszczę na zawsze.
Rezerwy biegają z podwórka na podwórko w bezsilnej zabawie w chowanego, gdy kolejne dachy zapalają się jak zapałki. To niesamowite, jak szybko budynek mieszkalny popada w ruinę! Nie pozostaje nic prócz poczerniałego od dymu gruzu i tlących się resztek belek. Tylko kamienne kominy potrafią przetrwać zniszczenie i spoglądają w niebo jako groteskowe pomniki chaosu.
Nawet sztaby dowodzenia – zwykle tkwiące nieruchomo - wędrują tam i z powrotem pozornie bez celu. Nie jest łatwo w szalejącym piekle stłumić instynkt samozachowawczy i zebrać do kupy swoje rozedrgane nerwy, gdy uświadamiamy sobie, że za kilka godzin ta wędrówka nie będzie już możliwa, bo wtedy w nieszczęsnej wiosce prawdopodobnie nie przetrwa żadna ściana. - A potem? ...
Piekło Woli - nazwa ta została ukuta znacznie później - stała się monumentalnym pomnikiem Brygady Vett. Bohaterska pieśń o Woli nie mówi o bohaterskiej szarży na stalową ścianę wrogich bagnetów. To niepozorni wojownicy „drugiej linii” zasłużyli tu na szczególną nutę chwały.
*
Błysk nad dachem krytym strzechą; huk jest ledwo słyszalny w tym dzikim ryku dookoła. W niebo wzbija się wypełniony dymem płomień. Podrywają się chłopcy od koni skuleni w rogu domu.
„Ludzie! Nasze konie!”
Są już w poczerniałej od starości oborze; cuchnący dym unosi się już pod niskim sufitem. Pożerające płomienie trzaskają i trzeszczą w belkach. Przerażone zwierzęta szarpią uzdy.
„Szybko na zewnątrz!”
Na wiejskiej ulicy świszczą kule karabinowe. Zauważasz je tylko wtedy, gdy podstępnie gwiżdżą blisko twojego ucha.
Wlatują do wioski z trzech stron. Chłopcy zatrzymują się za stodołą i ciągną zdenerwowane konie na klepisko pokryte słomą.
„Jeśli któryś z nich tu uderzy!” - mówi jeden z nich z obawą. Ale o co chodzi? Gdzie? …
Duża zagroda w centrum wioski jest miejscem zbornym. Być może mieszkał tu kiedyś naczelnik wsi. Teraz wojenny walec zatarł wszelkie ślady. Żadna genewska flaga nie wskazuje na punkt opatrunkowy. Ale żołnierze piechoty, potykający się w drodze z południowego wyjazdu ze wsi, tak traktują to miejsce. Obok bramy do zagrody, wśród zakrwawionych mundurów i butów leży gaza nasiąkła purpurą. Matowoczerwona woda stoi w koleinach między stodołą a stajnią. Krew jest makabrycznym znakiem rozpoznawczym tego miejsca. Zagroda wygląda niewypowiedzianie smutno. A jednak dla tych, którzy się do niej zbliżają, wydaje się wrotami do domu.
Dwa pokoje chałupy są wypełnione rannymi. Stęchły zapach środka dezynfekującego walczy z dymem wdzierającym się przez popękane okna. Dudnienie i walenie z zewnątrz zagłusza słowa dwóch zmęczonych z przepracowania lekarzy. Znajdujący się na zewnątrz ludzie są całkowicie spokojni. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, że odliczają godziny do wieczora i przyjazdu wozów. Wiele godzin, setki minut, niezliczone sekundy! A wystarczy jedna sekunda, by to nędzne schronienie zamieniło się w dymiącą stertę gruzu, grzebiącą całe migoczące życie.
Jesteś tak strasznie bezsilny. I nie możesz pozwolić biednym chłopakom, których oczy wpatrują się w ciebie z niepokojem i nadzieją, zdać sobie z tego sprawy!
Podoficerowie sanitariusze pracują spokojnie i rzeczowo, tak jak kilka miesięcy temu w spokojnych koszarach, kiedy operując aspiryną i leukoplastem łagodzili drobne dolegliwości rekrutów.
Dopiero, gdy któryś z nich podchodzi do drzwi, by wyjrzeć na panującą stalową burzę, jego twarz rozluźnia się i wyraża bezmiar zmęczenia. Nawet ranni milczą; żadnego zawodzenia i jęków. Tylko krótki jęk, gdy nożyczki rozcinają przesiąknięty krwią mundur. Unteroffizier Gramenz z Kompanii Karabinów Maszynowych spoczywa na swojej wiązce słomy ze śmiertelnie pobladłą twarzą. Jego płuca walczą z postrzałem konwulsyjnymi oddechami. Nawet jęk nie wydobywa z jego kredowobiałych ust. Z ciężką raną głowy leży nieprzytomny strzelec Sempołowicz. Budzi się kilka godzin później, odzyskuje przytomność i uświadamia sobie, co się z nim stało.
Złość przywraca mu siły, podskakuje z zaciśniętą pięścią i grozi:
„Psy za to zapłacą!”
Offizierstellvertreter Much również musiał zostawić swoje karabiny maszynowe; noszowi przynieśli go z beznadziejnym postrzałem w brzuch. To żołnierze z orkiestry niestrudzenie przemierzają wioskę z noszami. Rzadko wracają do punktu opatrunkowego z niczym. Jeden z nich w zamyśleniu zsuwa hełm z rozgrzanego czoła: ile czasu minęło, odkąd maszerowali po zielonym dywanie Rossenthiner Platz grając porywające melodie wojskowego marszu dla zgromadzonych 118 tysięcy ludzi złączonych w jedną myśl i jedną wolę.
- Sanitariusz! - rozbrzmiewa wiejska ulica.
Schyla się po nosze. Wysoki człowiek, dzierżący zwykle buławę tamburmajora nie zna zmęczenia, nie ma dla ciebie litości.…
Wesołych chwil również nie brakuje. Czarnego humoru, oczywiście. Major Walter stoi na rogu stodoły z oberleutnantem Zühlke, dowódcą Kompanii Karabinów Maszynowych. Poważna twarz dowódcy regimentu jest pełna trosk. Na chwilę rozjaśnia się, gdy podwórze rozbrzmiewa śmiechem żołnierzy. Zbrojmistrz przypadkiem wpadł do szamba i dzielnie znosząc wstyd, wydostał się z paskudnej brei, plując i prychając.
Pojedynczy dezerterzy rosyjscy wciąż trafiają na Wolę. Nie można im zapewnić eskorty. Po prostu kieruje się ich w stronę Przasnysza:
"Da lang, Russe! Pascholl! Nach Döberit!"
Tępe twarze rozjaśnia zrozumienie. Posłusznie brną drogą na Łaguny.
Gdyby tylko wyjechały wszystkie pojazdy! Teraz wszędzie panuje ogień. Zagroda z Kompanią Karabinów Maszynowych zostaje ostrzelana, lecące iskry podpalają stodołę, w której stoją konie. Powożący nie wahają się i ryzykują życie, by ratować pożyteczne zwierzęta. Trafia ich granat i rozrywa całą drużynę. Tego dnia, to ich towarzysze z obsługi karabinu maszynowego mieli lepiej.
Na skraju wioski toczą się zacięte walki piechoty. Jasność pogodnego dnia jest niepożądana. Pojedyncze strzały skąpo rażą głęboko okopanego wroga, który otacza wioskę półkolem. Przy południowym wylocie, gdzie oddziały z 5-tej osłaniają drogę z Ciechanowa, ogień obrony jest bardziej żywy.
Biegnący meldunkowi przeskakują na stanowisko dowodzenia majora Waltera, który od czasu, gdy dowództwo brygady przemieściło się do wsi Łaguny, dowodzi oboma regimentami.
„Wróg rozszerza pozycje w lewo!”
A więc Rosjanie wydłużają swoje ramiona. Teraz przedarli się także na południowy wschód. Zajęli wieś Goździe. Ale okrążenie nie jest pełne i Rosjanie zmuszeni są rozpocząć natarcie na główne pozycje.
Major Walter wciąż ma jeszcze rezerwy. Rozmieszcza zachowane cztery karabiny maszynowe przy południowym wylocie. Z pomocą przychodzi również artyleria. Pociski haubic rozmieszczonych we wsi Barańce z hukiem wbijają się w linie wroga. Rosyjski atak zostaje zduszony.
Ale wróg dalej dąży do okrążenia. Wczesnym popołudniem zauważono ruch na skraju lasu, znajdującego się na północ od Woli Wierzbowskiej. Rosjanie wciskają się między pozycje 36. Rezerwowej Dywizji a landwehrę z Korpusu Zastrow. Ich artyleria bezlitośnie niszczy ostatnie domy we wsi. Rosyjska piechota już utworzyła trzy czwarte okrążenia wokół niemieckiej brygady, która zdaje się zamierza uparcie trwać w dymiącej kupie gruzów. Jako droga ucieczki została im jedynie luka o szerokości trzech kilometrów, którą Rosjanie mają w pełni pod ostrzałem swych karabinów. Jedyną drogę odwrotu tną pociski z północy i południowego wschodu. Sytuacja stała się rozpaczliwa.
Major Walter wysyła oficera do wsi Łaguny, aby poinformował dowódcę brygady, że Wola Wierzbowska zostanie wkrótce odcięta przez wroga. Generał Vett nie chce, aby jego brygada została pogrzebana pod gruzami skazanej na zagładę wioski i postanawia wieczorem wycofać z niej oddziały.
Po południu Kompania Karabinów Maszynowych zaczyna przerzucać swoje pojazdy. Staje się to tragedią dla wiernych, czworonożnych towarzyszy. We wsi szaleje nieustanna kanonada i również niczym nie osłonięta droga do wsi Łaguny jest pod ciągłym, rozproszonym ostrzałem. Gdy tylko pojazd zostaje zaprzęgnięty, niektóre konie zostają ranne i muszą zostać wypięte. Rany zwykle oznaczają wyrok śmierci dla biednych zwierząt. Dwa wozy z karabinami pędem ruszają w kierunku Łagun. Następnie zaprzęgnięty zostaje ciężki wóz zaopatrzeniowy. Pocisk trafia w czterokonny zaprzęg, trzy konie są martwe, czwarty musi zostać zastrzelony.
Próba zostaje powtórzona z nowym zaprzęgiem; biegnące konie zostają trafione w połowie drogi. W trakcie niewypowiedzianie żmudnej, makabrycznie krwawej pracy, udaje się przerzucić 11 pojazdów, udało się również uratować kilka rannych koni podczas tej niebezpiecznej podróży. W trakcie tej operacji zginęło 11 koni, a 10 rannych musiano dobić. Niejeden woźnica wycierał oczy, przykładając pistolet do ucha swojego wiernego towarzysza. Strach zwierząt sprawiał, że niemal zapominali o grożącym im niebezpieczeństwie.
Gdy zapada zmrok, praca jest skończona.
Również w II. Batalionie/54 dzień upłynął niespokojnie i pod ostrzałem. Rano batalion został przesunięty na zachód, aby zbliżyć się do pozycji 70. Rezerwowej Brygady Piechoty. Pozostawiając placówki polowe we wcześniej zajętych wioskach, 5. Kompania/54 przeniosła się na wzgórza znajdujące się na południe od Łaguny, 6. Kompania/54 do gospodarstwa z wiatrakiem w pobliżu wsi Barańce, 7. Kompania/54 do Pęczki-Kozłowo, a 8/54 do wsi Brzozowo Wielkie. Gdy batalion rozpoczął tę zmianę pozycji, nieprzyjaciel ruszył do ataku na Wolę Wierzbowską. Zaledwie 1000 metrów na południe, rosyjski pułk posuwał się równolegle w kierunku wsi Goździe. Ze wsi Pęczki-Kozłowo i Barańce oddziały batalionu włączyły się do walki, ostrzeliwując z dobrym skutkiem wrogą kolumnę. Gdy rosyjskie oddziały zostały zatrzymane, kompanie zajęły wyznaczone pozycje. Pozycje batalionu rozciągały się na pięć kilometrów, a między pozycjami kompanii były duże luki. Ewentualny rosyjski atak mógł mieć katastrofalne skutki. Kiedy po południu III. Batalion 61. Rezerwowego Regimentu Piechoty zajął pozycje w pobliżu i na wschód od wsi Jaźwin, a dowódcza tej jednostki objął dowodzenie sektorem, 7. Kompania/54 została wycofana ze wsi Pęczki-Kozłowo na wzgórza na zachód od Jaźwin. Jednak wciąż nie udało się utworzyć ciągłej linii frontu.
Godzinę później placówki polowe w Szlasach-Żalnej i Zielonej zostały zaatakowane przez jeźdźców, którzy jako pasażerów przywieźli strzelców – nietypowa formacja zaatakował kozacką ławą i miała znaczną przewagę w sile. Zaatakowani, otoczeni również od północnego wschodu, z trudem dotarli do swoich kompanii.
Po południu alarmowy meldunek z 5. Kompanii informował, że z powodu wycofania się 70. Rezerwowej Brygady Piechoty w promieniu dwóch kilometrów nie ma już niemieckich oddziałów.
Raport leutnanta rezerwy Wendta mówił prawdę. Gdy zapadł zmrok, brygada opuściła ruiny Woli Wierzbowskiej i w ostatniej chwili uratowała głowę spod stryczka. Dzięki niezdarności wroga odwrót pozostał niezauważony, choć płonąca Wola rozpraszała ciemności nocy na dużej przestrzeni. Po wycofaniu się na 1500 metrów, w połowie drogi do Łagun, brygada okopała się, blokując szosę do Przasnysza. W północnej części Łagun sztaby obu regimentów zajęły stanowiska dowodzenia. Choć bezpośrednie niebezpieczeństwo zostało zażegnane, sytuacja nadal była mało obiecująca. Chociaż koncentryczne cofanie się w kierunku Przasnysza zbliżyło jednostki 36. Rezerwowej Dywizji do siebie, jej front, który rozciągał się na wschód do Węgierki, był zbyt rozciągnięty, aby skutecznie przeciwstawić się szybko nasilającemu się naporowi wroga.
W międzyczasie przed frontem dywizji, oprócz rosyjskiego XIX. Korpusu, pojawił się również I. Korpus Syberyjski. A na wschód od Przasnysza pojawił się nowy przeciwnik – II. Korpus Syberyjski. Do zatrzymania go skierowano przybyłe właśnie jako posiłki: 9. Brygadę Landwehry i połowę 3. Dywizji Piechoty. Luźne połączenie między frontem południowym i wschodnim zostało domknięte przez I. Batalion 34. Regimentu Fizylierów, który zajął pozycje w Józefowie. Po szturmie Przasnysza, 1. Rezerwowa Dywizja przegrupowywała się na północ od miasta. Choć walki tej dzielnej dywizji zostały uwieńczone pełnym sukcesem - jej łupem padło 10 000 jeńców i 36 dział - to jednak poniosła ona tak ciężkie straty, że siła bojowa tej jednostki znacznie się zmniejszyła. Tak więc wieczorem 25 lutego, I. Korpus Rezerwowy z trzema osłabionymi dywizjami miał przed sobą czterokrotnie silniejszego wroga. Na Dywizję Landwery Wernitz, znajdującą się na zachodzie, nie można było liczyć, ponieważ sama była związana walkami z wrogiem. Ze względu na to, że jednostki były również mocno wyczerpane przez wcześniejsze przemarsze w bardzo trudnym terenie i nocami spędzonymi na otwartej przestrzeni przy niesprzyjającej pogodzie, istniały wszelkie powody do poważnych obaw.
Niemożność utworzenia solidniej i ciągłej linii frontu sprawiła, że zaufanie żołnierzy zostało mocno podważone. Wszędzie były luki w froncie. Poczucie, że wróg może bez przeszkód przedrzeć się w nocy przez nie, miało paraliżujący wpływ nawet dla doświadczonych w walce żołnierzy. Gdy kompanie okopały się w mrokach nocy, nie spodziewały się ujrzeć świtu w tym samym miejscu. Wszyscy czekali na rozkaz kontynuowania odwrotu.
Po tym, jak gniazdo przasnyskie zostało opróżnione, a Armia Plehwe złapała przynętę, która została jej wyłożona, zadanie I. Korpusu Rezerwowego zostało wykonane. Jeśli udałoby się mu się wymknąć z uścisku przeważającego liczebnie wroga, który zdawał się szykować do otoczenia korpusu od wschodu, maszerując bez zwłoki nocą, mógł spokojnie czekać na dalszy rozwój wypadków na umocnionych pozycjach znajdujących się na południowej granicy Prus Wschodnich.
Wydawało się jednak, że jest już za późno. Gdy 70. Rezerwowa Brygada Piechoty około godziny 21:00 zajmowała nową pozycję, rosyjskie kolumny przez całą noc napierały na front od południa. Silny ostrzał je zastopował. Mimo, że to natarcie nie powiodło się z powodu niezdarności rosyjskich dowódców, zaskakujące było to, że tak szybko zorientowali się, iż Wola Wierzbowska została opuszczona a oddziały niemieckie zajęły tyłowe pozycje.
Ogień piechoty rozbrzmiewa również w wielu miejscach dalej na wschód. Prawe skrzydło II. Batalionu/54 z pozycjami na zachód od wsi Barańce zostaje zaatakowane ze wsi Goździe. 5. Kompania/54, która walczy bez kontaktu z innymi oddziałami, pomimo dzielnego oporu zostaje oskrzydlona i odepchnięta do wsi Barańce. Rosjanie odrywają się od niej i skręcają na północ. Niedługo później ryk „Urraa” i silny ogień na tyłach oznajmiły, że wróg przedarł się przez szeroką lukę między II. Batalionem/52 i jednostkami 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty do wsi Łaguny.
Kuchnie polowe i wozy z amunicją właśnie dotarły ze wsi Łaguny do pozycji okopanych kompanii brygady. Mieli szczęście. Wszyscy z niepokojem wsłuchują się odgłosy od strony wsi. Wygląda na to, że nadeszła oczekiwana katastrofa.
Oba sztaby regimentów w Łagunach znalazły się krytycznej sytuacji. Brak już dostępnych rezerw. Wyparty patrol 5. Kompanii z przerażeniem melduje o przełamaniu się wroga. Z zagród na południu słychać zdezorientowane okrzyki, Rosjanie posuwają się wzdłuż drogi w kierunku szosy.
Major Walter nawet w tym momencie nie traci swojej spokojnej natury. Przed drzwiami wspólnej kwatery obu sztabów odbywa krótką rozmowę z majorem von Selle, który w południe oddał dowództwo III. Batalionu/54, by przejąć 5. Rezerwowy Regiment Piechoty po poległym majorze Morgenie. Sytuacja jest nagląca. Szybko zebrano ludzi od koni, żołnierzy z łączności i taborowych obu regimentów i zablokowano wiejską drogę. Pstrokata jednostka szybko się sformowała i niepotrzebni przy tym byli dowódcy plutonów i drużyn.
Chowają się za rogami domów i rozpadającymi się płotami, klęcząc w śliskim błocie ulicy. Oficerowie sztabowi wyciągnęli pistolety. Korzystając ze słabego światła przejrzystej nocy, linia wrogich strzelców przemieszcza się przez otwarte pole. Na wiejskiej ulicy między domami pojawiła się gromada ciemnych kształtów.
„Tam są!”
Ostrzał ze strony małej grupy obrońców spotyka się z natychmiastową reakcją. Napastnicy przeskakują z domu do domu, zajmują zagrody i zaczynają otaczać kwaterę sztabów. Wszyscy zdają sobie sprawę, że jeśli nie wydarzy się cud, sztaby regimentów padną wraz ze sztandarami I. i III. Batalionu/54. A oddziały regimentu znajdujące się na pozycjach frontowych są odcięte i bezsilne, by iść z pomocą.
I stał się cud. Grupa zakutych w hełmy mężczyzn przepycha się wzdłuż skraju wioski, dysząc i uginając się pod ciężarem karabinów maszynowych. W zbiornikach bulgocze woda, grzechoczą taśmy z nabojami. To oberleutnant Zühlke prowadzi Kompanię Karabinów Maszynowych.
Kiedy przemieszczał się ze swoim oddziałem, by zająć pozycję na froncie, po usłyszeniu odgłosów walki za plecami, odwrócił się z przerażeniem. Szybko się jednak opanował i zarządził swoim pięciu karabinom maszynowym, tylko tyle było na stanie, ruszyć w drogę powrotną. Wahał się przez chwilę, ponieważ wozy Kompanii Karabinów Maszynowych są w południowej części wsi, ruszył jednak ze swoimi ludźmi w kierunku północnego wyjazdu ze wsi, gdzie sztaby toczą ostatnią bitwę o sztandary. Przybywa w samą porę...
Strzelcy rozstawiają karabiny maszynowe i rzucają się na ziemię. Wszystko jest wyraźnie widoczne. Tam - otoczone gospodarstwo, tam - wróg. Szczękają zamki ładowanych karabinów. Gotowi do strzału!
„Cel rozpoznany!” – meldujący strzelcy przekrzykując odgłosy wydane przez karabiny podczas czynności przygotowawczych, po czym ryk ognia tłumi każdy dźwięk. Atakujący Rosjanie zostają odparci, ale zagnieżdżają się w domach przy południowym wyjeździe. Na razie nie da się ich stamtąd przepędzić.
Co teraz? Tego nie można tak pozostawić. Co się stało z wozami, co z punktem opatrunkowym? Jaka jest sytuacja na froncie regimentu? Gdy ranni są przenoszeni do kwater sztabu, dzwoni telefon. Dowódca brygady rozkazuje natychmiastowe wycofanie obu regimentów na linię Cibory-Turówko-Golany. Wymagany jest pośpiech. Łaguny mają zostać opuszczone.
Major Walter chce porozmawiać, chce zameldować dowódcy brygady, co się stało, ale połączenie zostało już przerwane.
Niepokojącą niepewność co do losów oddziałów regimentu wyjaśnia patrol z I. Batalionu/54. Jest promyk nadziei. Nie ma kontaktu z wrogiem od strony frontowych pozycji. A więc Rosjanie wbili się jedynie klinem w lukę między oddziałami 5. Regimentu a II. Batalionem/54. Ale co się stało na drugim końcu wioski – tu nic nie jest wiadome. Zanim dowódca regimentu wyda rozkaz odwrotu, chce się tego dowiedzieć. W kierunku taborów mają ruszyć dwa patrole. Energiczny feldwebel Janke z Kompanii Karabinów Maszynowych wraz z dwoma polskojęzycznymi żołnierzami ruszył wzdłuż wiejskiej drogi. Polami od strony zachodniej ruszył osobiście major Walter z oberleutnantem Zühlke. Może Rosjanie już się wycofali z wioski, a może uda się ich przekonać do poddania się, jak to często ma miejsce.
Oba patrole zbliżają się do zagród z taborami ze sprzętem bojowym i natychmiast dostają się pod silny ostrzał. Mogą się uratować jedynie poprzez pospieszny odwrót. Teraz jest jasne: to, co było w południowej części wsi Łaguny, jest stracone. Nie ma uzasadnienia, by dłużej się wahać. Wstrząśnięty major Walter wydaje rozkaz natychmiastowego wymarszu.
Sytuacja tego wymagała. Rejon zborny wraz z lekarzem, doktorem Schülerem i licznymi rannymi, ludźmi z orkiestry Junge i Fritsche oraz kuchnia polowa III. Batalionu pozostały w rękach wroga. Najcięższy cios spadł jednak na Kompanię Karabinów Maszynowych. Prowiantowy, vizefeldwebel Köhler, trzech podoficerów oraz 36 woźniców i strzelców zostało schwytanych; wraz z nimi 11 wozów i ostatnie 11 koni, które z takim trudem wyprowadzono popołudniu z Woli Wierzbowskiej. Kompanii nie pozostało nic poza karabinami maszynowymi. To był dopiero początek katastrofy. Dywizję czekało coś znacznie gorszego ...
Kompanie docierają do nowej pozycji, skierowanej frontem na południe, która znajduje się zaledwie 1,5 - 2 kilometrów od poprzedniej. Marsz odbywa się w pobliżu pozycji nieprzyjaciela, ale pozostaje niezauważony. I. i III. Batalion/54, znajdujące się na prawym odcinku brygady, docierają od szosy przasnyskiej w miejscowości Cibory, gdzie dołączają do Batalionu Landszturmu i oddziałów 21. Regimentu Landwehry. Nastąpiło częściowe skrócenie frontu, ale nadal istnieje nieobsadzona luka licząca 700 metrów między batalionami regimentu.
II. Batalion/54 również został o północy trzykrotnie zaatakowany od południa. Całe szczęście, że wróg po przebiciu się skupiony był na Łagunach i nie przejmował się pozycją za nimi. Najwyraźniej zdobyte kuchnie polowe pochłaniały całe jego zainteresowanie. Trzykrotnie Sybiracy atakują batalion od frontu i trzykrotnie zostają odparci. Leutnant Thiele z 7. Kompanii zostaje ranny.
Krótko po północy z baterii znajdującej się w pobliżu wsi Bartołdy, za lewym skrzydłem II. Batalionu/54, nadeszło wezwanie o pomoc. Wróg był już blisko dział. Dowództwo brygady również potwierdza złe wieści i nakazuje osłonę wycofujących się dział. Po wykonaniu rozkazu II. Batalion/54 ma maszerować na Golan zgodnie z ogólnym skracaniem frontu i próbować dogonić 70. Rezerwową Brygadę Piechoty.
II. Batalion natychmiast przystępuje do działania. Oderwanie się od wroga przebiega gładko. Rosjanie, którzy właśnie zostali odparci, nic nie zauważają. Kilka drużyn osłania marsz. Kompanie zwierają szeregi. To przytłaczające uczucie: wróg na tyłach, wróg na flankach i niemieckie działa w rękach wroga przed sobą. Przeczucie ogromnego niebezpieczeństwa nie opuszcza żołnierzy. Dookoła nich, gdzieś w ciemności, nieustannie słychać ostrzał z karabinów, szczękają nerwowo działa polowe, a zaraz potem dźwięki rozpraszają się w nieokreślonym miejscu. Batalion zbiera się na zalesionym terenie, a następnie skręca w kierunku wsi Bartołdy. Milczące, niespokojne, gotowe na wszystko, zdeterminowane, by zrobić wszystko, kompanie w zwartym szyku przedzierają się przez błotniste pola. Gdzieś w ciemności droga prowadzi w ramiona śmierci. Droga nie jest daleka, a jednak wydaje się nie mieć końca. Nagle z nocnej ciemności wyłaniają się domy - Bartołdy! Teraz powinno rozpętać się piekło. Jak zawsze, w momencie podjęcia decyzji, napięcie opada. Wszystko wokół milknie. Wkraczają do wsi, jest wolna od wroga. Za nią stoi bateria, obsługa niespokojnie kręci się przy działach, ale są cali. Wieści o Tatarach były nieprecyzyjne, a przynajmniej przedwczesne. Nie ma nikogo, kto nie poczułby ulgi. Nie ma nic bardziej denerwującego, sprawiającego, że nawet najodważniejsze serca biją mocniej, niż atak na niewidocznego, czającego się wroga.
II. Batalion/54 trzyma pozycję do czasu przybycia przodków[6], po czym bateria mogła wyruszyć. Następnie batalion przemieszcza się do wsi Golany i dołącza do lewego skrzydła 5. Rezerwowego Regimentu na południe od wioski, gdzie okopuje się. Kompanie zajmują pozycje w pierwszej linii, z czego 6. Kompania/54 zajmuje dawne rosyjskie pozycje polowe przy południowo-zachodnim wyjeździe ze wsi, mając od wschodu pozycje 2. Rezerwowego Batalionu Jegrów. Śmiertelnie zmęczeni obsadzają okopy przed nastaniem świtu.
W ciągu nocy ogólna sytuacja zmieniła się jeszcze bardziej na niekorzyść I. Korpusu Rezerwowego. Rosyjska 12. Armia już w pełni rozwinęła się i napierała od wschodu, południa i południowego zachodu i tym samym próbowała wziąć niemieckie oddziały w okrążenie. Połowa 3. Dywizji Piechoty znajdująca się na północny wschód od Przasnysza musiała przemieścić się, aby zapobiec groźbie obejścia lewego skrzydła. 9. Brygada Landwehry została przesunięta na wschodni skraj miasta. Miało to katastrofalne skutki. Znajdujący się w Józefowie I. Batalion z 34. Regimentu Fizylierów został odcięty. Zanim ich dowódca zdążył pomyśleć o odwrocie, zostali otoczeni przez pijanych zwycięstwem Sybiraków. Żaden z żołnierzy nie zdołał się wyrwać i batalion wraz z przydzieloną połową baterii, został rozbity.
Kiedy wiadomość o utracie I. Batalionu z 34. Regimentu Fizylierów dotarła do dowództwa I. Korpusu Rezerwowego, katastrofalna powaga sytuacji stała się oczywista. Było już za późno na szybki odwrót. Czas minął wraz ze świtem 26 lutego. Oddziały były zbyt mocno uwikłane w walki, by można było łatwo się oderwać od przeciwnika.
Część 3. Odwrót
Major Walter przemieścił się na prawe skrzydło swojego regimentu. Jego głównym zmartwieniem był III. Batalion/54, który znajdował się w najbardziej niekorzystnej pozycji, tworzącej wierzchołek wystającego kąta przy dwóch zagrodach wsi Cibory. Był to rozległy, otwarty i płaski teren. Od samego świtu na linię wysuniętych okopów prowadzony był ostrzał ciężkiej artylerii. Bez okopów łącznikowych z tyłami, kompanie pozostały całkowicie odcięte aż do wieczora. Żołnierze byli u kresu sił. Nie spali od wielu dni, byli przemoczeni i zziębnięci, bez ciepłych racji żywnościowych i z przygnębiającą świadomością, że to już koniec. A końca tego cierpienia wciąż nie było widać. Jeśli nie zdarzy się cud, nieuchronnie zmierzali ku zagładzie.
Rano o godzinie 6:00 Rosjanie zaatakowali prawe skrzydło regimentu, a następnie przeprowadzili natarcie na landszturm. Liczne fale rosyjskiej piechoty nacierające w kierunku niemieckich linii zalały grząskie od lepkiego, głębokiego błota pola. III. Batalion przyjął atak niezachwianie, Koszalinianie[7] się nie przestraszyli. Wciąż było wystarczająco dużo amunicji, jasny dzień sprzyjał strzelcom.
Sztab III. Batalionu/54 zatrzymał się przy kopcu słomy. Hauptmann Hamann musiał przejąć dowodzenie batalionem po majorze von Selle. Zebrał się tu również sztab regimentu. Bez lornetki można było szczegółowo śledzić rozwój walki w przejrzystym powietrzu. Rosjanie nacierali w zwartych masach, mimo że niemieckie karabiny wycinały szerokie luki w szturmujących kolumnach. Dowódca Kompanii Karabinów Maszynowych wciąż z bólem i bezsilną wściekłością myślał o utracony w Łagunach wozach kompanii. Kiedy nadejdzie dzień odwetu? Pociski ze świtem przelatywały przez słomiane schronienie, odgłosy ostrzału nadlatywały również z flanki. To była wątpliwa osłona. W środku grupy oficerów hauptmann Hamann został trafiony w głowę. III. Batalion/54 znów został bez dowódcy.
Atak wroga załamał się z powodu ciężkich strat. Wydawało się, że niebezpieczeństwo zostało już zażegnane, gdy nadeszły nowe straszne wieści: Wróg jest na flance!
Obrona landszturmu znajdującego się na prawo od 54. Regimentu załamywała się. Ze swoich nędznych błotnistych nor, które nie zasługiwały na miano "pozycji", smagani gradem stali i ścigani rosyjskimi okrzykami bojowymi zdemoralizowani żołnierze uchodzili w kierunku Przasnysza. Rozbici zatrzymali się dopiero w Tokach. Katastrofa wydawała się nieunikniona, ale 21. Regiment Landwehry po raz kolejny uratowała sytuację. Major Walter osobiście poprowadził jej oddziały w krytycznym momencie. Ich szybkie natarcie zatrzymało atak wroga i zamknęło wyłom. Atakujący zachwiali się i okopali na osiągniętych pozycjach.
Zyskano w ten sposób trochę czasu. Rosjanie nie odpuszczali. Na całej długości frontu 70. Rezerwowej Brygady Piechoty przedarli się na odległość strzału i zagnieździli się w wioskach, lasach i starych okopach, skąd ostrzeliwali niemieckie pozycje swoją liczną artylerią. Zdawali się czekać na okazję. Tylko przeciwko najsłabszemu punktowi oporu, znajdującemu się w narożu wsi Cibory, ponawiali swoje próby kilka razy.
Silnie naciskana 36. Rezerwowa Dywizja miała nadzieję doczekać nocy. Obecnego frontu nie dało się utrzymać na dłuższą metę. Każda godzina mogła przynieść powtórkę porannych wydarzeń, a wtedy pozycje znajdujące się na wysuniętym narożu wsi Cibory mogły ulec zagładzie. Major Walter, który nie opuszczał centrum walk na prawym skrzydle swojego regimentu, doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ale jedyną nadzieją było to, że II. Batalion/54 i Landwehra zachowają dość sił, by przetrwać do zmroku. Tylko wtedy można i trzeba było wycofać oddziały z pozycji na łuku i skrócić front. Wycofanie zagrożonych batalionów w ciągu dnia było niemożliwe; brunatne pustkowia gliniastych pól i podmokłych łąk na tyłach pozycji, rozciągały się bezlitośnie płasko. Tę monotonię przerywały jedynie świeże leje po rosyjskich pociskach, które powoli zamieniały się w deszczu w mętne, głębokie bajora. A blisko pozycji Rosjanie w gotowości czekali na możliwość ataku.
W południe w rozkazie z dowództwa dywizji nakazano natychmiastowe wycofanie oddziałów z wysuniętej pozycji na krawędzi wsi Cibory. Niemożliwe! Major Walter zgłasza niewykonalność przegrupowania w świetle dnia. Uzyskał jedynie odroczenie. Po południu dowództwo dywizji, obawiające się o częściowo tylko osłoniętą flankę, ponownie nalega na natychmiastowe wycofanie oddziałów. III. Batalion/54 ma utworzyć kolejny front dwa kilometry na północny wschód, między Turowem a wsią Toki. Jeden z batalionów 21. Regimentu Landwehry zostaje podporządkowany dowództwu 54. Regimentu Piechoty w celu zajęcia wskazanej pozycji. Major Walter wjeżdża na płaskie wzgórze 144 - ledwo małe wybrzuszenie w terenie - aby spojrzeć na oddziały 21. Regimentu skierowane frontem na zachód. III. Batalion/54 powoli przygotowuje się do odwrotu. Do zmierzchu pozostała jeszcze godzina.
Żołnierze III. Batalionu/54 wycofują się pojedynczo i w małych grupach. Rozpoczyna 12. Kompania/54, leżąca najbliżej płonącej wsi Cibory. Dowódcy kompanii z niepokojem czekają na swoją kolej. Rosjanie muszą zdawać sobie sprawę z tego, co ma się tu wydarzyć i nie mogą tego przegapić! Przez kilka sekund na froncie panuje niemal cisza. Potem rozlega się dziki krzyk. To nie jest okrzyk Urra – a wręcz skowyt triumfu, który zagłusza terkotanie karabinów maszynowych, które zaczęły strzelać w tym samym momencie.
Rosjanie widząc co się dzieje, natychmiast zdali sobie sprawę, że „Germańce” są zgubieni! W szale zwycięstwa oddziały syberyjskie podrywają się i potykając się oraz ślizgając po błocie biegną naprzód. Równinę pokrywa brązowy rój złożony z żołnierzy piechoty i oddziałów pomocniczych, który tworzy przemieszaną gromadę, pchaną do przodu przez upojenie nadciagającego zwycięstwem. Słaby ogień broniącego się III. Batalionu/54 szybko przygasł, prawie nie było już amunicji. Cofające się, przerzedzone szeregi strzelców nie były wstanie zatrzymać pobudzonej fali. Batalion był stracony. Kto krwawiąc nie wił się na ziemi, rusza do ucieczki. Nerwy nie wytrzymały i oddziały bez zahamowani gnają na północ. Panika porywa wszystkich. Nawet nieliczni, którzy wciąż utrzymują pozycję, zdają sobie sprawę, że opór przeciwko tak ogromnej przewadze jest daremny. W instynktownym przeczuciu, że nie ma możliwości utworzenia kolejnego punktu oporu na niczym nie osłoniętych płaskich polach, wszyscy biegną w kierunku zagajnika znajdującego się między Rostkowem a wsią Górki. Tylko nieliczni docierają do skraju krzaków. Setki towarzyszy utonęło w rosyjskiej powodzi. III. Batalion/54 został unicestwiony. Stracono również karabin maszynowy.
Leutnant rezerwy Schade zbiera nielicznych, którzy dysząc z wysiłku i adrenaliny zebrali się między nagimi pniami. Z wielkim wysiłkiem formuje cienką linię strzelców i trzymając ją ostro w ryzach, zajmuje pozycję na skraju lasu. O dziwo, Rosjanie nie podążyli za nimi.
Nastał wieczór.
Oddziały I. Batalionu/54 rozmieszczone na wschód od III. Batalionu/54 prawie nie został dotknięte przez rosyjski atak. Szeroki na prawie kilometr pas bagien chronił jego prawą flankę. Przed frontem batalionu Rosjanie nie mieli dobrego podejścia. Słabe próby ataku były powstrzymywane. Karabin maszynowy również miał tu wiele do powiedzenia. Jest to zdobyczny rosyjski karabin, którym vizefeldwebel Neumann (2. Kompania/54) z zimną krwią i z powodzeniem rozwala pojawiające się głowy Rosjan. Gdy odgłosy walk pod Ciborami docierają do oddziału i rozszerzają się na północ, hauptmann Preiss wycofuje prawe skrzydło I. Batalionu na skraj Turowa i tworzy front w kierunku zachodnim. Zapadający zmierzch osłania przegrupowanie i nieprzyjaciel nie przeszkadza.
Sąsiednie pozycje obsadzone przez oddziały 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty i II. Batalionu/54 ucierpiały w ciągu dnia od ciężkiego ostrzału artyleryjskiego. Rosjanie nie zdecydowali się na atak piechoty w tym miejscu, a decyzję tę ułatwiał im celny ogień niemieckich lekkich haubic polowych.
Właśnie zapadła noc, gdy ordynansi przekazali batalionom rozkaz wymarszu. 36. Rezerwowa Dywizja natychmiast przesuwa swój front o około 3 kilometry na północ i częściowo zajmuje stare pozycje, które Rosjanie wybudowali do obrony Przasnysza. Po prawej stronie rozstawia się Dywizja Ladwehry Wernitz – w tym momencie podporządkowana I. Korpusowi Rezerwowemu, który dołącza na tej samej linii, a po lewej 9. Brygada Landwehry rozstawiona frontem na wschód utrzymuje skraj miasta. Na froncie rozmieszczona zostaje również część 1. Rezerwowej Dywizji. 6. Brygada Piechoty (z 3. Dywizji Piechoty), mająca rozciągnięte pozycje w kierunku Bartnik, ma za zadanie zapobiec przewidzianej próbie okrążenia. Ostatnią rezerwą jest reszta 1. Rezerwowej Dywizji.
Przegrupowanie udaje się przeprowadzić tuż przed rozpoczęciem spodziewanych nocnych ataków. Jako ostatni wycofuje się II. Batalion/54. Gdy około godziny 22:00 jest gotowy do wymarszu do wsi Golany, Rosjanie już nacierają na opuszczone pozycje znajdujące się na południowym skraju wioski. Batalion w ostatniej chwili uniknął zniszczenia. W Rostkowie kolumny marszowe zatrzymują się na ciemnej, wiejskiej ulicy. Rozdzielone od dłuższego czasu bataliony 54. Regimentu w końcu znowu są razem - ale w jakich okolicznościach? To było przygnębiające spotkanie. Zmęczone i milczące kompanie stoją między zagrodami i czekają na rozkazy wymarszu. Byle dalej od przeklętego Przasnysza. Jak najdalej od śmiertelnego uścisku skradającego się w ciemnościach. Między drużynami krąży plotka, słuchana z przerażeniem i zaprzeczeniem ramion: III. Batalion podobno został zniszczony! W końcu coś się dzieje. Cichy korowód rusza na północ. Znajdujący się po lewej ciemny kontur majątku Rostkowo tonie w mroku. Droga wspina się łagodnie, po czym pojawia się niewielki lasek.
Stój! Odwrót zostaje odwołany, bataliony opuszczają drogę. Dowódca dywizji wyznacza tu nową linię frontu. Kompanie rozdzielają się, zajmują pozycje i rozładowują sprzęt. Po chwili małe saperki ryją w twardą ziemię uprawną. Nastrój jest całkowicie grobowy. Zmęczone kończyny chcą się poddać. Ale kiedy ręce opadają, zimno ogarnia zawilgocone ciała. Wszyscy czują, że tak dalej być nie może. Wszyscy są u kresu sił. Od czasu do czasu ktoś wsłuchuje się w martwą noc. Czasem słychać wystrzał armatni, gdzieś migocze flara.
Tylko łopaty skrobią mozolnie, mokre grudy dudnią spadając na ziemię, żelazo dźwięczy głośno o kamień. Nikt nie mówi ani słowa. Każdy chce spać, ogrzać się, odpocząć. Jeszcze kilka godzin i taniec rozpocznie się na nowo.
Prace postępują powoli. Stopniowo powstaje płytki okop. Na zachód od drogi Obrąb - Rostkowo pozycje I. Batalionu/54 opierają się o Landwehrę, a II. Batalion ma pozycje po lewej stronie. Straż polowa wysunęła się w kierunku północnego skraju Rostkowa. We wsi Obrębiec sztab regimentu zbiera to co zostało z III. Batalionu.
Długość pozycji batalionów została znacznie zmniejszona w wyniku zgrupowania korpusu na ograniczonej przestrzeni. W końcu nie ma luk między kompaniami. To działa uspokajająco. Gdyby tylko żołnierze nie byli tak wyczerpani! A pozycje nie tak nędzne! W błotnistych, na wpół ukończonych okopach brudne kucające i kulące się postacie ledwo przypominają żołnierzy. Zmarznięte dłonie trzymają brudne naczynia z zimnym jedzeniem dostarczonym z kuchni polowej. Stawiając ciężko kroki, śmiertelnie zmęczeni obserwatorzy zataczają się do swoich nor. Zapiaszczone zamki karabinów chrzęszczą zardzewiałe, słychać kaszel i jęki zamroczonych w półśnie. Dreszcz mrozu raz po raz podrywa postacie, tak że ucieka ulga nieprzytomności. Bolą kończyny, karki zesztywniały, a noc nie ma końca. Myśli błądzą bezlitośnie po tych samych ścieżkach, że gdzieś tam na tyłach są domy, słoma, ciepłe ogniska, a jutro Rosjanie zaatakują. Przynajmniej będzie ostrzeliwał okopy przez cały dzień, a ty schowasz się w tych nędznych, błotnistych dziurach. A wieczorem, jeśli jeszcze będziesz w stanie, pomaszerujesz kilka kilometrów do tyłu w przeklętym błocie. Prawie chce się zazdrościć towarzyszom leżącym nieruchomo i sztywno na polach. Jak długo to jeszcze potrwa?
Żołnierze są przemoczeni i zziębnięci, niewyspani i przemęczeni. Czekają na zbliżającą się nieubłaganie zagładę. A rankiem 27 lutego wydaje się, że los zmienił zdanie i kapryśna fortuna wojny uśmiechnęła się do Niemców.
O świcie straż polowa spod Rostkowa wycofuje się na pozycję. Zbliżają się Rosjanie. Kiedy na skraju wioski rozlega się huk, duchy się budzą. Nikt już nie czuje się zmęczony. Przedpiersie zostaje obsadzone bez rozkazu. Pewność siebie i duch walki ponownie wypełnił wszystkich. Niech przyjdą Rosjanie! I już zawyły i syczą wyzywająco działa z północy, a białe kuliste obłoki i fontanny ciemnej gliny wyrosły w chmarach nadciągających rosyjskich strzelców. 36. Rezerwowa Dywizja stoi na straży i z satysfakcją ma cel jak na widelcu. Rosjanie znikają z powrotem w Rostkowie i mszczą się silnym ostrzałem. Powietrze jest gęste od pocisków. Leutnant Ihne ze sztabu I. Batalionu jest ciężko ranny. Czterech ludzi niesie go na ramionach przez piekielny ostrzał do punktu opatrunkowego, delikatniej niż robiłyby to ręce matki.
Rosjanie nie cieszą się długo swoją osłoną; ciężka artyleria wzięła wioskę na cel. Żarłoczne, wielkie, żelazne ptaki z furią atakują swoją ofiarę i rozrywają ją na strzępy z dziką chciwością. W ciągu dwóch godzin zmiatają zabudowania do najniższego poziomu. Rosjanie nie wytrzymują nerwowo. W południe miejsce to jest już opustoszałe i tylko dym unosi się nad pożogą i zniszczonymi domami.
Ale Rosjanin są twardzi i ponownie nadchodzą. Wkrótce ich baterie znów walą w niemieckie okopy, rozpryskując ziemię i stal. Piechota powoli i ostrożnie posuwa się naprzód i okopuje się. Do południa obsadziła już wszędzie pozycje przed frontem 36. Rezerwowej Dywizji. Rozpoczyna się zaciekła walka między piechotą. Front dywizji jest jednak mocny. Żołnierze odzyskali pewność siebie teraz, gdy nie ma luk na stykach jednostek. Co może się wydarzyć, dopóki flanki są chronione? Podekscytowanie walką przez wiele godzin nie pozwala na rozładowanie napięcia.
Ale dzień się dłuży, a wieczór jest daleko. W południe major Walter zostaje wezwany do sztabu brygady. Jedzie do Klewek pełen obaw. Czy usłyszy nowe złe wieści? Zsiada przed dworem. Obecny jest również major von Selle, dowódca 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Dowódca brygady ściska im dłonie z grobową miną. Nadeszły nowe rozkazy. Nie ukrywa, że sytuacja jest niemal rozpaczliwa. Pozycjom landwehry na wschód od Przasnysza grozi przełamanie i okrążenie do północy. Korpus Morgena wycofuje się na północny zachód, miasto ma zostać opuszczone. Odwrót musi być rozpoczęty natychmiast. 36. Rezerwowa Dywizja ma utworzyć nowy front pomiędzy Chojnowem a Grójcem; dalej 3. Dywizja Piechoty aż do Mchowa, 1. Rezerwowa Dywizja w Oględzie.
Obaj dowódcy regimentów ze zgrozą wyrażają swoje obawy. Oderwanie się od wroga w biały dzień, pod ostrzałem, na płaskiej jak stół równinie rozciągającej się kilometrami, gdzie nogi grzęzną w klejącej glinie i nie da się biec - niemożliwe! Front musi być utrzymany do zmroku.
Generał Vett doskonale o tym wiedział i spodziewał się takich sprzeciwów. Ale nie ma wyjścia. Jeśli dywizja pozostanie na miejscu, grozi jej okrążenie i zniszczenie.
Omówiono wszystkie szczegóły. Lewe skrzydło ma być demontowane stopniowo. Jako pierwsza wycofa się 69. Rezerwowa Brygada Piechoty i ruszy za 3. Dywizją Piechoty. Czterdzieści minut później 2. Rezerwowy Batalion Jegrów, następnie 5. Rezerwowy Regiment Piechoty, III. Batalion 61. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Poszczególne kompanie mają podążać jedna za drugą w odległości 300 metrów. Wycofanie ma być kryte przez patrole. Artyleria wycofuje się stopniowo, a I. Dywizjon 36. Rezerwowego Regimentu Artylerii Polowej osłania odwrót do ostatniej chwili.
Obaj dowódcy w milczeniu wracają do swoich regimentów.
Rozpoczyna się odwrót. Po około trzech godzinach, drogi prowadzące na północny zachód zapchane są pojazdami. Kolumny z amunicją i tabory powoli się oddalają. Ranni wiszą na przodkach artyleryjskich i kuchniach polowych, wspierając się nawzajem blade postacie wloką się przez polne błoto, z rękami w temblakach, z bezkształtnie owiniętymi głowami. Nie ma wozów do transportu rannych. Ci, których nogi są jeszcze w stanie unieść, starają się wlec z tyłu. Byle tylko nie upaść! Ci, którzy upadną po drodze ze szklanymi oczami są zgubieni. Baterie dział polowych próbują przedrzeć się przez zamieszanie. Błotnista woda pryska ze szprych. Baty woźniców trzaskają. Konie po uszy pokryte są błotem. Wymachując rękami i wydając ochrypłe komendy, żołnierze na koniach próbują utorować drogę bateriom. Oficerowie, trębacze i telefoniści gnają naprzód na nowe pozycje strzeleckie i posterunki obserwacyjne. Wycofujące się jednostki mijają po drodze oddziały 36. Rezerwowej Dywizji, która ma opuścić pozycje na samym końcu.
Trwa pośpieszna krzątanina we wszystkich zagrodach. Konie są zaprzęgane, wozy ładowane, powożący i kucharze targają skrzynie i worki. Żołnierze z łączności zrywają ostatnie linie z drzew. W punktach zbornych zmęczeni lekarze gorączkowo pracują przy niezliczonych rannych, którzy wciąż napływają strumieniami. Nadszedł czas, by i oni pomyśleli o wyjeździe. Wciąż jednak na noszach wnoszeni są nowi ranni i trzeba zmieniać przesiąknięte krwią bandaże, przeprowadzać operacje. Liczba lekarzy również się ostatnio zmniejszyła. Odkąd młodszy lekarz Schüler dostał się do niewoli, a lekarz sztabowy Mebert został zabrany ze złamaną nogą, opieka nad rannymi z II. i III. Batalionu spadła całkowicie na doktora Tietza.
A na równinie odgłosy bitwy wzrastają, powoli i stale zbliżają się.
Przegrupowanie przebiegało sprawnie i zgodnie z planem. Około godziny 15:00 każdy, kto obserwował teren ze wzgórza 145, które górowało nad pozycjami 36. Rezerwowej Dywizji znajdującymi się w lasku pod wsią Chojnowo i pozwolił błądzić oczom po półkolistym froncie I. Korpusu Rezerwowego widział, jak do tego czasu drogi opustoszały z pojazdów. Widział, jak niepełne bataliony i pojedyncze kompanie, które jako ostatnie rezerwy przerwały odwrót i zatrzymały się przy jakiejś grupie budynków, by okopać się na wyniesieniu terenu lub na skraju nagich krzaków. Widział, jak ciemne fontanny ziemi i słupy dymu wdarły się od wschodu się w labirynt zabudowań Przasnysza i po krótkiej przerwie przesunęły się nad zachodni skraj miasta i jak linia białych obłoków od wybuchających wysoko rosyjskich szrapneli zbliża się miarowo, równomiernie. Przerażeni „Panjes”, obładowani swoim ubogim dobytkiem, uciekają chaotycznie ulicami.
Wtedy od wschodu nadciągnęła piechota.
Przed pozycjami 54. Regimentu Piechoty, który nadal pozostał na miejscu, ogień przybrał na sile. Rosjanie ostrzeliwują pozycję i jej tyły pociskami wszystkich kalibrów. Sytuacja jest bardzo napięta. Piechota atakujących również wydaje się odważniejsza i bardziej inicjatywna. Ich karabiny maszynowe nieustannie przeczesują niemieckie okopy i posyłają grad pocisków daleko w głąb równiny. Dowódcy kompanii z przerażeniem myślą o rozkazie odwrotu. Na lewym skrzydle regimentu znajduje się 5. Kompania/54, która ma styczność z sąsiednią jednostką. Leutnant rezerwy Wendt spogląda z niecierpliwością na oddziały z 61. Rezerwowego Regimentu.
O godzinie 15:30 pada rozkaz opuszczenia pozycji. Nadszedł oczekiwany moment. Leutnant Wendt podnosi rękę. Jako pierwsi wycofują się żołnierze z lewego skrzydła. Ci, którzy pozostali z tyłu, strzelają zacieklej, aż nadchodzi ich kolej. Wychodzą z okopu w małych oddziałach i potykają się na gliniastym polu. Gwiżdże i syczy wokół ich nóg, pociski jak wściekłe pięści uderzają w ziemię obok nich, tak że zataczają się jak ogłuszeni. Tu i ówdzie rozrywa kogoś na strzępy. Dalej - po prostu byle dalej! Jeden po drugim dołączają do piekielnego odwrotu.
Nagle z lewej strony pociski uderzają w przedpiersia okopów.
Ostrzał z flanki! Nie widać, skąd strzelają i nie ma czasu, by się tego dowiedzieć. Widać również ruch od frontu. Rosjanie wychodzą z okopu i atakują. Co robić? Walczyć czy się wycofać? Na jedno i drugie jest już chyba za późno. Wróg coraz bardziej ostrzeliwuje tyły regimentu. Należy więc uciekać, póki to jeszcze możliwe. Nie ma się już nad czym zastanawiać i uporządkowany odwrót przestał istnieć. Trzy kompanie II. Batalionu/54 wycofują się jednocześnie. Ktokolwiek opuszcza wątpliwą ochronę okopu, musi wziąć życie we własne ręce, gdy grad stali ryczy wokół niego jak lodowaty potok. Po kolejnych zorganizowanych oddziałach nie ma już śladu. Ogień karabinu maszynowego kosi również z prawej strony. Tam już roi się od ziemisto-brązowych mundurów Rosjan. Na szosie przasnyskiej widać nadciągające sotnie kozaków. Rosjanie nacierający od południa, wschodu i północnego wschodu przełamują zorganizowaną obronę Niemców. Upojeni zwycięstwem Sybiracy nie mają czasu położyć się do ostrzału i strzelają na stojąco, jakby to było polowanie na zające. Straty są duże. Dowódca 7. Kompanii/54, oberleutnant Wilhelms, zginął, dowódca 5. Kompanii/54, leutnant rezerwy Wendt, został postrzelony w płuco i ledwo uniknął schwytania.
Dwa plutony 8. Kompanii/54, które były w rezerwie, stanęły do obrony. Kompania wiernie trwa przy swoim dowódcy, nawet jeśli śmierć wyrywa z ich szeregu jednego po drugim. Na próżno! Prowadzony przez nich ostrzał utrudniają uciekający i po chwili zostają porwani przez prąd. Leutnant Jentsch zostaje postrzelony w udo; wlecze się przez błotniste pole przy wsparciu fahnenjunkerna Grundmanna i Deckera. Kulejąc i krwawiąc po raz kolejny, zbiera swoich kilku dzielnych towarzyszy i razem z nimi tworzy punkt oporu. Na darmo!
Ktokolwiek wydostanie się z kotła czarownic, może uznać to za cud. Batalion, otoczony z trzech stron, próbuje uciec z kręgu ognia na północny zachód.
I. Batalion/54 również musi się przyłączyć do odwrotu, jeśli nie chce złożyć broni. Po raz kolejny 1. i 2. Kompania/54 przejmują linie obrony i z furią prowadzą ostrzał wykorzystując ostatnie naboje. Po raz kolejny wróg, zbyt pewny zwycięstwa, ponosi ciężkie straty. Ale okrążenie zaszło już zbyt daleko i losu nie da się już odwrócić. Nie ma sensu trwać na straconej pozycji. Gdyby tylko dało się biec! Ale grunt jest również w zmowie z Rosjanami. Błoto wdziera się do butów, glina przywiera do stóp. Nic dziwnego, że ciężkie tornistry lecą na ziemię. Wezbrana Węgierka blokuje drogę. Ci, którym nie udało się przedostać się przez wąski, gęsto zatłoczony most, muszą przeprawić się przez lodowatą wodę. Niektórzy bezradnie toną chwytani przez błotniste dno. Granat za granatem bezlitośnie wciska się w wymieszany tłum uciekających, karabiny maszynowe ścinają jak stalowa piła. To cud, że ktokolwiek w ogóle uciekł z tego piekła. Wielu zostaje odciętych i wpada w ręce wroga. Są też tacy, którzy załamali się, nie mają już odwagi uciekać i desperacko próbują się poddać ...
Około godziny 17:00 resztki całkowicie zdezorganizowanych kompanii dotarły do drogi Grójec - Chojnowo. Wróg ścigał ich przez prawie 4 kilometry, ale nie poszli dalej. Siły Rosjan również były na wyczerpaniu. Resztki regimentu zebrały się w lasku koło Chojnowa. Właściwie to jednostka już nie istniała. Strat w tym momencie nie było można ocenić. Bez słowa, mocno uszczuplona gromada zorganizowała się do wymarszu. Nadszedł rozkaz odwrotu. Nad polem bitwy pod Przasnyszem zaległa śmiertelna cisza, nad którą zmierzch rozpostarł swą miłosierną zasłonę. W głębokim przygnębieniu regiment pomaszerował na północny zachód.
*
Generał von Morgen postanowił oderwać się od wroga i całkowicie wycofać swój korpus, a następnie utworzyć nową linię frontu na południe od granicy Prus Wschodnich.
Przybyła 6. Dywizja Kawalerii, a kolejne posiłki już nadciągały. Wszystkie dywizje, które najbardziej ucierpiały, potrzebowały odpoczynku i uzupełnień. Całe szczęście, że Rosjanie nie ruszyli w pościg. Wydawało się, że są zadowoleni z ciężko wywalczonego zwycięstwa i nie mieli sił na bezpardonowy pościg.
70. Rezerwowa Brygada Piechoty bez przeszkód maszerowała do Dzierzgowa. Dystans 20 kilometrów pokonano w osiem godzin. Żołnierze byli całkowicie wyczerpani. Niezliczeni ranni wlekli się w kolumnie marszowej. Woda z Węgierki ciekła z wielu ubrań. Do tego dochodził głód, gdyż od wielu dni nie dało się korzystać z kuchni polowych. Regiment dotarł do Dzierzgowa o 3:30 i zajął prowizorycznie kwatery w tej zatłoczonej, kościelnej wsi.
Po kilkugodzinnym odpoczynku w ostatnim dniu lutego wznowiono marsz. 36 Rezerwowa Dywizja przemieszczała się w kierunku granicy w górę rzeki Orzyc. W południe na drodze dywizja uformowała kolumny marszowe między Dywizją Landwehry Wernitz a 1. Rezerwową Dywizją. Tylko kawaleria wroga podążała za niemieckimi oddziałami i wydawało się, że główne siły Rosjanie skierowali na zachód przeciwko Korpusowi Zastrowa. W południe słabe oddziały rosyjskiej kawalerii zostały odparte przez straż tylną pod Dzierzgowem. Gdy po południu zakończono przegrupowanie korpusu, wydano rozkaz przejścia w stan spoczynku. Na linii Brzozowo-Maje – Grabowo – Krzynowłoga Wielka – Brzeski-Kołaki dywizje utworzyły nową linię frontu i przygotowały się do walki. Bataliony i baterie chwyciły za łopaty.
54. Regiment Piechoty pozostał na razie w drugiej linii. I. Batalion/54 przeniesiono do wsi Mokry Grunt jako rezerwę dywizyjną, z resztek III. Batalionu/54 sformowano Kompanię Schabe i wysłano do wsi Czarne, II. Batalion/54 pozostał jako rezerwa brygady w Brzozowo-Maje.
Oddziały stopniowo otrząsały się z pechowego dnia pod Przasnyszem. Choć pojedynczy rozproszeni żołnierze szybko docierali do swoich kompanii, straty regimentu okazały się bardzo duże. Prawie 1300 ludzi zginęło, zostało rannych lub pozostało w rękach wroga. Oficerów już prawie nie było. W wielu przypadkach kompaniami dowodzili żołnierze o stopniu feldwebla, a fahnenjunkrzy służyli jako adiutanci batalionów. Ogólny stan zdrowia żołnierzy był tak zły, że wielu z nich musiało zostać wysłanych do lazaretów.
To, że w walkach w okolicach Przasnysza nie doszło do całkowitego unicestwienia regimentu, który 27 lutego był ostatnią strażą tylną dywizji, na który spadł cały ciężar wydarzeń, wynikał jedynie z tego, że Rosjanie nie potrafili w pełni wykorzystać sytuacji, która była dla nich wyjątkowo korzystna.
Rosyjskie raporty wojskowe z tego dnia były pełne dumy. Jednak zgodnie w nich przyznawano, że sukces nie przyszedł łatwo. Szczerze przyznano, że Niemcy stawiali zaciekły opór i często wyprowadzali kontrataki, mimo wyczerpania walką. Jednak w końcowym raporcie petersburskim z 3 marca 1915 r., triumfalnie przeszacowano to, co zostało osiągnięte. Mocno przesadzono twierdząc, że dwa niemieckie korpusy zostały rozbite i odrzucone do granicy oraz zawyżono liczby, pisząc o co najmniej 10 000 wziętych do niewoli. Ale i w tym raporcie bez zastrzeżeń uznano zaciekły opór 36. Rezerwowej Dywizji.
Nazwa Przasnysz na długie lata pozostała dla żołnierzy 36. Rezerwowej Dywizji związana z pamięcią o serii nieustannych, nadludzkich cierpień, o rozpaczliwej walce z przeważającym liczebnie wrogiem, o piekle beznadziejnej walki z błotem i brudem. I ostatecznie błoto i brud zwyciężyły. Nawet gdy poległych 27 lutego pomszczono po stokroć, a nienasycona przez lata wojny ziemia wyssała rzeki krwi, nazwa Przasnysz wciąż rzucała cień w pamięci tych, którzy przeżyli.
[1] Detlev Dietrich von Vett (4.10.1859 w Bartelsbusch - 14.08.1927 w Ratzeburg) – po ukończeniu szkoły kadetów 12.04.1879 trafił do 48. (5. Brandenburskiego) Regimentu Piechoty w Kostrzynie nad Odrą. Od 1.10.1888 r. pełnił funkcję adiutanta tego regimentu. W 1892 r. ukończył Akademię Wojenną. 22 marca 1897 r. w stopniu hauptmanna został przeniesiony do 149. Regimentu Piechoty w Pile. W dniu 20.02.1909 r. w stopniu majora został przeniesiony do Olsztyna do sztabu 150. (1 Warmińskiego) Pułku Piechoty, gdzie dwa miesiące później został awansowany na stopień oberstleutnanta. 22.03.1912 r. po awansie na stopień obersta został dowódcą 141. Regimentu Piechoty.
Wraz w wybuchem Wielkiej Wojny został dowódcą 70. Rezerwowej Brygady Piechoty. W dniu 19.08 1914 r. Vett otrzymał awans na stopnień generalmajora. (cytaty z de.wikipedia).
[2] Kurt Ernst von Morgen (01.11.1858 r. - 15.02.1928 r.) - urodził się w niemieckiej rodzinie klasie średniej na Śląsku, dopiero później otrzymał tytuł szlachecki. Przed wojną brał udział w dwóch ekspedycjach badawczych i kolonizacyjnych w Afryce Zachodniej, penetrujących region dzisiejszego Kamerunu, Nigerii i Czadu. Jako obserwator wojskowy w latach 1896-97 towarzyszył brytyjsko-egipskiemu oddziałowi w ekspedycji mającej na celu stłumienie rewolty mahdystów. Morgen pełnił również funkcję attaché wojskowego w Konstantynopolu, gdzie był oficjalnym obserwatorem wojskowym wojny grecko-tureckiej w 1897 r. Był między innymi odpowiedzialny za organizację podróży cesarza Wilhelma II do Palestyny w 1898 r. i w związku z tym został mianowany adiutantem skrzydłowym. Po powrocie do Niemiec, major Morgen otrzymał tytuł szlachecki z rąk cesarza. 27 stycznia 1912 r. awansowany na stopień generalmajora. W trakcie mobilizacji w dniu 2 sierpnia 1914 r. został awansowany na stopień generalleutnanta. Dowodząc 3. Rezerwową Dywizją walczył w bitwie pod Tannenbergiem. 8 listopada 1914 r. został dowódcą I. Korpusu Rezerwowego (cytaty z de.wikipedia).
[3] Konrad Kurt Kruge (ur. 20.03.1857 r. w majątku Auhof niedaleko Braunsberg – zm. 29.08.1926 r. w Goslar) – mając 10 lat (1.05.1871 r.) został oddany do Korpusu Kadetów w Wahlstatt. 23.04.1874 r. w stopniu fähnricha trafił 18. Regimentu Piechoty (1. Poznańskiego) w Kłodzku. Stopień generalmajora uzyskał 2.05.1912 r. Dowodził wtedy 71. Brygadą Piechoty w Gdańsku. W trakcie mobilizacji po wybuchu Wielkiej Wojny powierzono mu dowództwo 36. Rezerwowej Dywizji (cytaty z de.wikipedia).
[4] Generalmajor Theodor von Wernitz (1848–1922).
[5] Działa wyprodukowane w Zakładach Putiłowskich, jednych z największych w Imperium Rosyjskim.
[6] Przodek – jednoosiowy pojazd, służący do ułatwienia holowania działa. Do przodka zaprzęgane były konie oraz doczepiane było działo. Na przodku jechała część obsługi działa, mógł on także zawierać pojemnik na sprzęt i część amunicji. W lżejszych działach, przodek pełnił także funkcję jaszcza, zawierając całość zapasu amunicji. W cięższych działach oraz dawnej artylerii (od połowy XV wieku) przodek miał prostszą konstrukcję i służył do podtrzymywania ogonowej części działa (cytat: wikipedia).
[7] W Koszalinie były koszary III. Batalionu/54.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz