Wilfried Wroost - 1919Der Russenkopf: Die Geschichte einer Kompagnie
Rozdział XVII
W międzyczasie dzień, który obfitował w ciężkie dla obrońców chwile i którego Ehinger za wszelką cenę nie chciał przeżywać jeszcze raz, zbliżał się ku końcowi. Niebo było zachmurzone i zapowiadało, że nie pozwoli księżycowi za szybko wyłonić się z chmur, dzięki czemu łatwiej byłoby się przebić.
Ehinger spalił swój dziennik i wszystkie listy, mapy oraz rozkazy pułkowe. Tego samego domagał się od swoich żołnierzy. Chodził niespokojnie tam i z powrotem po okopach. Przez ramię miał przerzucony skórzany pas, a do niego przypięty rewolwer, lornetkę i szablę Waldschütza. Własną szablę oddał swojemu służącemu, który miał ją ukryć.
Unteroffizier Pinkpank zakopał dwa nieprzydatne karabiny maszynowe, których nie można było zabrać. Dwa pozostałe dla zmylenia wroga jeszcze bardziej wychylały się ze stanowisk ogniowych. Jeden z nich, rosyjski, wycelowany był w szaniec z worków z piaskiem i okop podjazdowy, na końcu którego Rosjanie zbudowali wał ziemny i rozwiesili drut kolczasty. Nawet za dnia można było zauważyć, że znoszą tam deski i kłody. Jednak obrońcy Russenkopf już zbytnio się nie przejmowali tym, co zamierzają Rosjanie. Rano ich stanowisko miało już być puste.
Drugi karabin natomiast został ustawiony w kierunku skraju lasu za wzgórzem 125. Przy nim Pinkpank zgromadził całą dostępną amunicję, którą spięto w pasy amunicyjne.
Ludzie szykowali się do opuszczenia stanowiska. Gefreiter - sanitariusz zgodnie z rozkazem gotów był zostać z rannymi i wystawić białą flagę następnego dnia rano.
O godzinie dziewiątej wieczorem, gdy zrobiło się już całkiem ciemno, kilku żołnierzy opuściło okopy i wycięło drogę w zasiekach. Wtedy ochotnik wojenny Roeder wyruszył wykonać swoje zadanie.
Ehinger spojrzał na zegarek. Roeder powinien był dotrzeć do celu najpóźniej za dwadzieścia minut. Po upływie tego czasu pod wsią Tartak rozległo się kilka strzałów, które moment później szybko ucichły.
- Zdaje się, że go zastrzelili - powiedział z niepokojem do stojącego obok Doktora.
Ale w tym momencie nad wsią Tartak pionowo w górę zaczęła wzbijać się flara.
- Dzięki Bogu! - Ehinger odetchnął z ulgą - dotarł, teraz możemy zaczynać. A więc pierwsza drużyna, proszę, ruszajcie. Proszę iść, Doktorze!
- Nie - odpowiedział tamten - zostanę z panem Oberleutnantem.
- Musisz trzymać się swojego plutonu - powiedział Ehinger z łagodnym wyrzutem.
- W ataku tak, ale w tym momencie mogę towarzyszyć tylko jednej drużynie - odparł Doktor.
Pierwsza drużyna w ciszy ruszyła do przodu. Po przekroczeniu wyciętej drogi w zasiekach, rozproszyli się. Każdy widział cel do którego zdążali. Z karabinami gotowymi do strzału w ręku, zniknęli w ciemnościach.
- Dlaczego właściwie podniosłeś dziś rękę, gdy głosowano za propozycją opuszczenie stanowiska? - zapytał Doktora Ehinger.
- Bo to była propozycja mojego Oberleutnanta - odpowiedział, wpatrując się w mrok nocy.
- Nie zrobiłeś tego według własnego zdania? - zapytał cicho Ehinger, gdyż obok zgromadziła się następna drużyna.
- Nie - odpowiedział Doktor - nie obchodzi mnie, co zrobimy. Czy zostaniemy tu dłużej, czy przekradniemy się do sąsiedniej dywizji. Pan Oberleutnant z pewnością myśli tak samo. To wszystko dla tych ludzi, by mogli przeżyć. Dlatego głosowałem za propozycją.
W momencie, gdy druga drużyna szykowała się do wdrapania na przedpiersie okopu, z prawej Skroni rozległ się głośny krzyk: - Na pomoc, na pomoc ... tutaj, tutaj!
Rozlegają się kolejne okrzyki, rozlegają się strzały. Druga drużyna wraca do okopu.
Wszyscy biegną do miejsca, z którego dochodziły hałasy. To Rosjanie wdarli się do okopu. Wybucha zaciekła walka wręcz... Z mroku nocy wyłania się coraz więcej postaci ... Zbliżają się i wskakują do okopu... Ludzie wciąż wzywają pomocy... Atak jest zbyt silny, by go odeprzeć... Dochodzi do dzikiej strzelaniny, krzyżują się bagnety... Obie strony rzucają granatami ręcznymi... W górę wnosi się pierwsza flara... To stojący w centrum pagórka Unteroffizier Hoffmann ją wystrzelił.... W jej blasku walczą przyjaciele i wrogowie... Wtedy zaczyna terkotać karabin maszynowy... Strzela wściekle w nadciągające fale wroga... Przy drugiej i trzeciej flarze widać Rosjan uciekających z powrotem do lasu.... Karabin maszynowy warczy za nimi niespokojnie.
Ehinger ruszył w kierunku hałasów w momencie, gdy tylko rozbrzmiały. Po drodze wyciągnął z kabury rewolwer. Już na miejscu zderza się z Rosjaninem... Rosjanin próbuje strzelać, jednak Ehinger go uprzedza..., kieruje rewolwer w odstęp między nimi i pociąga za spust... Rosjanin upada cicho... Zwycięzca przeskakuje nad pokonanym i biegnie dalej... Na Skroni trwa chaotyczna walka... Granat ręczny uderza w klatkę piersiową Ehingera... spada na ziemię i eksploduje... ale nie wyrządza dużych szkód, rozrywa tylko dół płaszcza... W jego kierunku zbliża się rosyjski bagnet... Jednak czaszka atakującego Rosjanina zostaje zmiażdżona od silnego uderzenia kolbą... Padające w trakcie przekleństwo, które usłyszał Ehinger, uświadamia mu, że życie uratował mu jego służący....
Obrońcy Russenkopf bronią się z prawdziwą furią berserkerów... Włamanie musi być odparte nadludzką siłą... Wróg nie dostaje już posiłków... Pinkpank zalewa ich nawałą stali, tak że rozbiegają się na boki i grzęzną w bagnie...
Wszyscy Rosjanie którzy wdarli się do okopów zostają odcięci... Na miejsce walk dotarła już cała załoga. Napastnicy rozbijani na mniejsze grupki i spychani w odnogi, powoli rezygnują z oporu i składają broń....
Ehinger pozwala, by flary nadal były wystrzeliwane... Żadna nowa fala szturmowa nie pojawia się... Ruch widać jedynie przed pozycjami, gdzie między zalegającymi od dawna ciemnymi martwymi kształtami, po ziemi czołgają się i wiją z bólu ranni... Z wilczych dołów oraz od postaci zaplątanych w drutach kolczastych słychać lamenty do Boga i rozpaczliwe wołanie o pomoc...
Karabin maszynowy wciąż strzela w kierunku lasu, by w zarodku zdusić kolejne próby ataku.
Wszystko kończy się po dziesięciu minutach. Nikt teraz nie myśli o porażce. Zaskoczenie ze strony wroga, które o mały włos przerodziłoby się w ich zwycięstwo, wprawiło wszystkich w szał. Obrońcy są gotowi na ponowne przyjęcie wroga. Jednak ten już nie wyszedł z ciemnego lasu, ani nie było też widać ruchu w okopie podjazdowym, choć posterunki od tej strony były bardzo czujne.
Atak ten po raz kolejny kosztował krwawą ofiarę i tak już osłabioną kompanię. Siedmiu jej członków leżało nieruchomo w okopie. Szesnastu zostało lekko i ciężko rannych. Sanitariuszowi brakuje w tym momencie niezbędnych opatrunków. Polegli są uważnie przeszukiwani, a gdy znalezione przy nich osobiste środki opatrunkowe są niewystarczające, nawet ci, którzy do tej pory jakieś posiadali, muszą je oddać.
Ale Rosjanie też słono zapłacili za ten atak.
W miejscu walk nie można zrobić kroku bez nadepnięcia na martwe ciało. Niektórzy z nich leżą zadźgani na drucianej siatce, która rozdziela poszczególne sektory umocnień, a ich krew spływa do okopu.
Na Russenkopf schwytano jedenastu jeńców. Unteroffizier Hoffmann zamknął ich w ziemiance telefonicznej, gdzie na straży został jeden z obrońców.
W międzyczasie wyłonił się księżyc i przez szeroką szczelinę w chmurach rozlewał swoje blade światło na całe pole. Teraz wróg nie mógł już podejść niezauważony, ale od teraz było też za późno na opuszczenie Russenkopf.
W blasku ostatnich flar Ehinger dostrzegł, w jaki sposób nieprzyjacielowi udało się wedrzeć na stanowisko od strony lasu. Zbudowali oni przez bagno szeroką ścieżkę. Wróg kładąc przed sobą wiązki faszyny i grubsze gałęzie, kłody, deski posuwał się mozolnie naprzód. Jeden z jeńców znał trochę język niemiecki. Kalecząc słowa, donosił, że ta budowa trwała od kilku dni i nocy, a dziś, gdy ich artyleria trzymała pagórek pod ostrzałem, posunęli się spory kawałek wśród niskich już zarośli. Ostatni fragment został ukończony tuż przed atakiem. Do ataku ruszali z faszyną, deskami i wrotami od stodoły, by je rzucić tuż przed pagórkiem.
Leutnant i Doktor dołączyli w tym momencie do dowódcy kompanii. Müller otrzymał lekki dźgnięcie w lewą rękę, ranę jednak już sam zabandażował. Prawa soczewka w okularach Doktora była rozbita. Poza tym nic mu się nie stało, choć wpadł dzielnie w ciżbę walczących i wystrzelał wszystkie naboje z przydziałowego pistoletu. Kolba karabinu trafiła Fritzschego w nos, a kolejne uderzenie w głowę pozbawiło go na chwilę zmysłów. Oprzytomniał dopiero jak ktoś deptał po jego piersi, skarżył się wtedy na silny ból głowy oraz przez dłuższą chwilę nie wiedział co się z nim dzieje.
- Rzucili się na nas jak szczury - powiedział Ehinger.
Ludzie zgrzytali zębami i zaciskali pięści ze wściekłości. Zaopatrzyli się w rosyjskie karabiny, które wcześniej wyczyścili i przygotowali do walki w ciągu dnia. Amunicja do nich została rozprowadzona na całym stanowisku. Odtąd Rosjanie mieli być powstrzymywani ich własną bronią. Niemieckie naboje otrzymał Unteroffizier Pinkpank, który użył ich do ponownego uzupełnienia taśm amunicyjnych.
Wykorzystując momenty, gdy księżyc wkradał się za wielkie masy chmur, zza których nie mógł szybko wyskoczyć, wszyscy próbowali załatać przerwy w zasiekach, w tym ponownie ustawić kozły hiszpańskie w lukach. Każdy metr drutu kolczastego, który można było jeszcze znaleźć, został zużyty na przeszkodzie. Drabiny szturmowe, deski, faszyna i wrota od stodoły zostały ściągnięte do okopów na Russenkopf. Najodważniejsi czołgali się jeszcze dalej, wzdłuż faszynowej ścieżki, do miejsca, w którym leżało wielu zabitych i wrócili z kolejnymi karabinami, nabojami, granatami trzonkowymi, a także z żywnością.
Chcieli się utrzymać do następnego wieczora, kiedy to, mieli nadzieję, że odejście będzie mogło przebiegać bez zakłóceń. - Przeżyliśmy tyle dni, przeżyjemy i ten dzień.
W nocy wielokrotnie słychać było odgłosy walk pod Wachem. Strzelała artyleria, trzaskał ogień karabinowy, a rosyjskie okrzyki przenikały przez lasy nawet na Russenkopf. Tuż przed świtem, wartownik stojący w lewej Skroni zauważył zbliżającą się do niego samotną postać. Zwrócił na to uwagę żołnierza siedzącego na sąsiednim stanowisku, który był zimnokrwistym Niemcem z północny.
- Pozwólmy mu podejść - odpowiedział ten spokojnie [dialekt z północnoniemiecki]
- Co powinienem zrobić? - zapytał podekscytowany wartownik.
- Pozwolisz mu podejść spokojnie - powiedział mu Niemiec z północny . - Nie boimy się jednego Rosjanina, prawda?
- Nee, nee - powiedział strażnik, patrząc na postać w brązowym płaszczu, z czapką na głowie, która szukała luki w zasiekach, przez którą odeszła drużyna zeszłej nocy.
Musiał go w tym momencie zauważyć także kolejny strażnik, który krzyknął - Stoi!
Rosjanin natychmiast rzucił się na ziemię.
- Patscholl! - krzyknął inny. Wtedy Rosjanin chciał wstać i pobiec z powrotem. Ale tylko zdenerwował Niemca z północy.
- Nich doch, nich doch, putsch, putsch, Panje! - zawołał głośno, jakby chciał przywołać do siebie psa.
Wtedy Rosjanin zawrócił i spokojnie podszedł do nich. W następnej chwili wskoczył do okopu. Karabin odrzucił daleko w głąb pagórka. Wyglądał na rannego, miał zabandażowane usta i brodę. Gdy stanął obok strażnika, zrzucił opatrunek i powiedział: - Dzień dobry!
Był to ochotnik wojenny Roeder, w rosyjskim płaszczu, z czapką z daszkiem na głowie.
- Ojej, skąd ty się tu wziąłeś?
- Który z was zawołał "Stoi"? - zapytał wkurzony Roeder.
- Ja - powiedział ktoś.
- Co to za nonsens, pomyślałem, że rzeczywiście są tu Rosjanie. Dlaczego nie krzyknąłeś "Wer da?"
- Tak - powiedział Niemiec z północy - ale jeśli jesteś ubrany jak Rosjanin, nie ma sposobu, aby dowiedzieć się, czy w ogóle rozumiesz po niemiecku.
- Na miejscu! - zameldował ochotnik wojenny do dowódcy swojej kompanii.
- Roeder? -zapytał zdumiony Ehinger.
- Tak jest!
- Skąd tu się wziąłeś?
- Z Tartaku, panie Oberleutnant - powiedział mężczyzna - czekaliśmy i czekaliśmy, ale po pierwszej drużynie nikt więcej nie dotarł, a zamiast tego słychać stąd było strzelaninę, a kiedy znów zrobiło się cicho, zdjąłem płaszcz martwego Rosjanina i założyłem jego czapkę.
- Jesteś ranny? - zapytał Ehinger, wskazując na bandaż na szyi Roedera.
- Nie, specjalnie założyłem, panie Oberleutnant, żeby nie musieć mówić, w razie gdybym spotkał jakichś Rosjan.
- Byłeś już w bezpiecznym miejscu i wróciłeś tutaj?
- Przecież należę do mojej kompanii - powiedział Roeder, sądząc, że Oberleutnant nie pochwala jego postępowania.
Ehinger uścisnął mu dłoń.
- Roeder, jesteś niezwykłym człowiekiem. Porozmawiamy później.
________________
Tłumaczenie książki napisanej przez żołnierza armii niemieckiej biorącego udział w 1915 r. w walkach na Kurpiach. Identyfikacja oddziału oraz osób przedstawionych w książce została celowo utajniona przez autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz