54.
Infanterie-Regiment von der Goltz (7. Pomm.)
54. (7. Pomorski)
Regiment Piechoty von der Goltz
Autor: Hauptmann
Meinhold von Günther
Tłumaczenie i
opracowanie:
Jacek Czaplicki
Walki
na łuku Orzyca
Nieprzyjaciel przedwcześnie przerwał bitwę o Przasnysz
i nie podjął energicznego pościgu. Dzięki temu, dał I. Korpusowi Rezerwowemu
wystarczająco czasu na przegrupowanie się i odbudowanie sił do przygotowania
obrony.
1 marca konkretnie ustalono linię frontu, którą miały
obsadzić oddziały korpusu, a dywizje otrzymały instrukcje przygotowania się do
długotrwałej obrony. Brygada Vett, tworząca prawe skrzydło,
okopała się od skraju bagien Orzyca w rejonie wsi Brzozowo Maje do wzgórza 183
na północ od wsi Brzozowo Barak. Teren był sprzyjający do obrony. Szeroki na 3
kilometry, grząski teren Orzyca oferował dobrą osłonę flanki, a kilka stromych
wzgórz zapewniało doskonałe punkty oporu i obserwacyjne.
Na tyłach, rozległe lasy zapewniały możliwość
swobodnego przemieszczania się. Daleko na północ od wioski, okopały się
oddziały 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty, który miał kompanię wysuniętą do
przodu na południowy skraj wsi. W drugiej linii, oddziały 54. Regimentu
Piechoty zbudowały w lesie ziemianki za prawym skrzydłem pozycji frontowej i
obsadziły pozycję flankową skierowaną na Orzyc.
Kiedy 3 marca 54. Regiment Piechoty został częściowo
uzupełniony 300 żołnierzami, dzięki czemu III. Batalion sformowano na nowo,
oddziały otrzymały rozkaz, aby następnego dnia zluzować 5. Rezerwowy Regiment
Piechoty na linii frontu.
Regiment, prawie nie nękany przez wroga, pozostał na
pozycjach w pobliżu wsi Maje do 8 marca. Rosyjska artyleria od czasu do czasu
prowadziła tylko lekki, rozproszony ostrzał na słabo zadrzewione lasy.
Niebo rozjaśniło się, wschodni wiatr utwardził błoto
lodowatym oddechem i pokrył bagna Orzyca trzaskającą szklaną powłoką. Znów
wróciła zima.
Już 8 marca, na rozkaz Naczelnego Dowództwa Armii, po
otrzymaniu dwóch brygad jako posiłków, I. Korpus Rezerwowy rozpoczął natarcie.
Celem było odciążenie Korpusu Zastrowa. Po południu, 70. Rezerwowa Brygada
Piechoty, po zluzowaniu na pozycjach przez dywizyjną kawalerię, przegrupowała
się na swoje lewe skrzydło. 54. Regiment Piechoty przemieścił się w rejon wsi
Paczuszki.
II. Korpus Syberyjski, pod naporem lewego skrzydła I.
Korpusu Rezerwowego, wycofał się kilka kilometrów na południe. Rosjanie szybko
otrząsnęli się z początkowego zaskoczenia i przesunęli swoje korpusy na zachód.
Należało się zatem spodziewać rosnącego oporu. W porannych godzinach 9 marca
Korpus Morgena
rozpoczął natarcie na szerokim froncie, mocniej napierając na prawym skrzydle.
Nacierając na kierunku Morawy Wielkie 70. Rezerwowa
Brygada Piechoty z oddziałami 5. Rezerwowego Regimentu z przodu dotarła do wsi
Chmieleń Wielki o godzinie 9:00 rano. Po otrzymaniu meldunku, że nieprzyjaciel
okopał się po obu stronach wsi Cichowo w odległości 2000 metrów, generalmajor
Vett zdecydował się na atak. Nieprzyjaciel dobrze wybrał swoją pozycję. Wróg od
frontu był chroniony przez szeroki pas bagien, jego flanki były oparte od
wschodu o duży fragment lasu, a od zachodu o strome wzgórze 173 znajdujące się
w połowie drogi do wsi Międzyleś.
Rano o godzinie 10:00 brygada z oddziałami 54.
Regimentu Piechoty po prawej i 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty po lewej
wyruszyła z Chmielenia Wielkiego. Na równinę wylały się linie strzelców. 36.
Rezerwowy Regiment Artylerii Polowej otworzył ogień w kierunku wsi i okopów.
Major Walter rozmieścił I. i III. Batalion/54 w
pierwszej linii, a II. Batalion/54 podążał za prawym skrzydłem. Obserwował
przebieg starcia z południowego skraju lasu znajdującego się na zachód od
Chmielenia Wielkiego. Gdy nieprzyjaciel zajął również pozycje bardziej na
zachód, karabiny maszynowe zostały rozmieszczone na skraju lasu, skąd mogły
strzelać w kierunku wzgórza 173. Okopani Rosjanie zawzięcie się bronili i
zasypywali brygadę zmasowanym ostrzałem. Kiedy wczesnym popołudniem atak utknął
w niesprzyjającym terenie, brygada okopała się 800 metrów od pozycji wroga. Nie
obyło się bez strat. Rosjanie zdawali się być zadowoleni, gdyż atak był skazany
na porażkę, a oddziały niemieckie na wykrwawienie się.
Wtedy major Walter odwrócił bieg wydarzeń. Tylko
obejście pozycji wroga mogło pomóc tam, gdzie frontalny atak zawiódł. Major
Schmidt otrzymał rozkaz poprowadzenia II. Batalionu/54 dalekim obejściem przez
zalesiony obszar na wschód od Dzierzgowa, by uderzyć na lewe skrzydło wroga i
zająć Międzyleś. Gdyby akcja się powiodła, łatwo byłoby zwinąć rosyjskie
pozycje na wzgórzu 173 w pobliżu Cichowa.
Podczas gdy brygada utrzymywała się na osiągniętych
pozycjach, II. Batalion/44 wyprowadził decydujące uderzenie. 6. i 8.
Kompania/54 wyłoniły się z lasu pod Dzierzgowem i szybko ruszyły przez łąki
poprzecinane strumieniem w kierunku wsi Międzyleś. Rosjanie pośpiesznie
opuścili wieś i uciekli do Ożumiech. Batalion skręcił na wschód i bez chwili
zwłoki zbliżył się do wzgórza 173, które było silnie obsadzone, ufortyfikowane
i stanowiło klucz do przełamania pozycji wroga. Pod silnym ogniem
oskrzydlającym z Ożumiech, kompanie bez zastanowienia natarły na wzgórze.
Niosła ich chęć odwetu. Wciąż pamiętali o walkach pod Przasnyszem, który nadal
nie został odbity. Tym razem to Rosjanie mieli uciekać. Jedna wola, jedna myśl
trzymała ich wszystkich w więziach. Fale strzelców poderwały się z
niespotykanym impetem i pędziły w kierunku okrągłego grzbietu z nowo rozbudzoną
pewnością siebie i bez długich przerw na złapanie oddechu lub prowadzenie
ognia. Powitał ich wściekły ogień ze wzgórza oraz ogień flankowy z Ożumiech. Na
próżno! Atak się powiódł.
Gdy kompanie w szalonym biegu ruszyły pod górę,
Rosjanie stracili odwagę przed błyszczącymi bagnetami. Stłoczone masy żołnierzy
z oddziałów syberyjskich, pędząc na oślep, uciekały w kierunku Ożumiech.
Zdyszani szturmowcy rzucili się w kierunku krawędzi wzgórza, tłocząc się na
wąskim szczycie i podnieśli karabiny do ramion. Dolina na południe od wzgórza,
na długiej przestrzeni była pokryta biegnącymi postaciami, jak na strzelnicy.
Nadeszła godzina zemsty. Lśniły rozgrzane lufy, łuski zaczęły piętrzyć się pod
nogami strzelców; zemsta z ponurą radością trwała, dopóki choć jeden brązowy
mundur wciąż się poruszał. Polegli z Rostkowa zostali pomszczeni!
Gdy resztki Sybiraków zniknęły w osłaniających
zabudowaniach na skraju Ożumiech, dowódcy kompanii przekierowali ogień na
wschód w kierunku Cichowa. Z odległości 1000 metrów salwa pocisków dotarła do
nisko położonej wsi i uderzyła z flanki w obrońców. Oddziały brygady ledwie
poczuły ulgę, ponownie ruszyły do ataku na Cichowo. Wtedy opór Rosjan załamał
się. Gdy o godzinie 18:00 oddziały I. i III. Batalionu/54 wdarły się do
przednich zagród, w tym czasie nieprzyjaciel masowo wycofywał się na południe,
ostrzeliwany z flanki przez II. Batalionu/54 ze wzgórza 173. Natarcie
zakończyło się pełnym sukcesem, 600 Sybiraków złożyło broń, zdobyto trzy
karabiny maszynowe. Straty wśród zabitych wrogów były niezwykle wysokie,
podczas gdy regiment stracił tylko 5 zabitych i 108 rannych.
Szybko zapadający zmierzch uchronił wroga przed
dalszym pościgiem, oddziały obsadziły osiągnięte pozycje.
Zwycięstwo pod Cichowem miało pobudzający wpływ na
żołnierzy. To było jak wyzwolenie, że znowu inicjatywa w natarciu jest po ich
stronie. Rankiem 10 marca Korpus Morgena kontynuował natarcie na szerokim
froncie, aby oczyścić teren aż do rzeki Węgierka. Raporty z patroli
rozpoznawczych 36. Rezerwowej Dywizji stwierdzały, że wróg, który wycofał się w
nocy, przegrupował się ponownie 6 kilometrów na południu i wydawał się być
zdeterminowany do obrony na linii Pawłówko - Falenta.
Generalmajor Kruge postanowił przełamać
wrogie pozycje za pomocą obejścia. Nowo przybyła Brygada Förstera (5. Regiment
Grenadierów Gwardii i 146. Regiment Piechoty), podporządkowana 36. Rezerwowej
Dywizji, została skierowana z Dzierzgowa przeciwko lewemu skrzydłu wroga pod
wsią Pawłówko, podczas gdy 70. Rezerwowa Brygada Piechoty rozpoczęła atak
frontalny. Aby umożliwić manewr okrążenia, natarcie Brygady Vett było
prowadzone powoli.
Natarcie oddziałów brygady zatrzymało się pod wsią
Rudno Kmiece, po czym pozwolono artylerii przejąć inicjatywę w bitwie.
Grenadierzy gwardii dotarli na wyznaczoną pozycję i o godzinie 13:00 rozpoczęli
natarcie. Rosjanie stawiali tylko słaby opór. Cofając się od wioski do wioski,
wieczorem oddziały przekroczyły Węgierkę. Oddziały 54. Regimentu Piechoty nie
poniosły prawie żadnych strat. Bataliony zostały zakwaterowane na noc w Zberożu
i Falentach.
Szybkie natarcie wzmocnionego I. Korpusu Rezerwy
przyniosło dobre efekty. 5000 jeńców rozpoczęło marsz do obozów zbiorczych
znajdujących się po drugiej stronie czarno-biało-czerwonych słupów granicznych.
Front przesunął się o około 15 kilometrów na południe, a działa korpusu
ponownie miały w swoim zasięgu teren, na którym toczyły się zacięte walki o
Przasnysz. Po raz kolejny zamiary wroga zostały udaremnione i ustalono, kto ma
najwięcej do powiedzenie. Rosjanie opuścili Mławę i skupili się na bezpośrednim
zagrożeniu na swojej flance. Zaistniała sytuacja, która doprowadziła do tego,
że Rosjanie musieli walczyć na cofniętej linii, musiała im ułatwić i
przyspieszyć działania. Kiedy więc 11 marca w blasku wczesno porannego słońca
I. Korpus Rezerwowy przesuwał swój front naprzód, to z każdą godziną
spodziewano się natrafić na przeważające siły wroga.
Oddziały 54. Regimentu Piechoty rozstawiły się w
Zberożu o godzinie 7:00 rano. Ich zadaniem było dotarcie przez wieś Węgra do
wsi Chojnowo. Atak miały rozpocząć oddziały 5. Regimentu Grenadierów Gwardii i
5. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Ledwo pierwsi strzelcy II. Batalionu/54
pojawili się na wzgórzach znajdujących się na południe od Zberoża, gdy
rozpoczął się ostrzał artyleryjski, którego siła wskazywała, że wróg sprowadził
wiele nowych baterii. Natarcie przez równinę nie było zbyt kuszące. Dlatego
strzelcy szybko zeszli ze wzgórz w dolinę Węgierki i tamtędy ruszyli na Węgrę.
To było długie podejście. Podmokły teren ciągnął się przez 2 kilometry na
kierunku południowo-wschodnim do Węgry i na całej długości był pod ostrzałem
rosyjskich baterii. Podzielony na małe oddziały batalion dotarł do wioski w
południe i zajął część wzgórza 150, które znajdowało się o kilometr na południe
od wsi. Wciąż nie było śladu wroga. Ich artyleria stała się jeszcze bardziej
aktywna i ostrzeliwała obszar rozmieszczenia dywizji z niezwykłą energią.
Patrole zwiadowcze ruszyły naprzód. Kiedy zameldowały, że wróg obsadza silnie
umocnioną pozycję między Chojnowem a Grójcem, natarcie dywizji zostało zatrzymane,
a oddziały miały okopać się na osiągniętej linii. Ale dopiero, gdy zbliżająca
się ciemność skryła oddziały przed wrogiem, można było rozbić zamarzniętą
ziemię saperkami i siekierami.
Generał von Morgen odwołał natarcie. I. Korpus
Rezerwowy mógł być zadowolony z tego, co osiągnął. Nic więcej nie można było w
tej chwili osiągnąć. Rosjanie po raz kolejny zostali wyrwani z marazmu i ze
złością zastąpili drogę nadchodzącym oddziałom wroga. Kiedy wprawili w ruch
swoje przeważające liczebnie masy wojska na łuku Orzyca, zagroziły one
niemieckiej wschodniej flance okrążeniem. I. Korpus Rezerwowy cofnął się do
defensywy.
W nocy 12 marca żołnierze energicznie przystąpili do
budowy swoich pozycji. Wszyscy wiedzieli, co ich czeka. Wzdłuż całego frontu
rozbrzmiewały stukoty kilofów i ciężkie uderzenia od mozolnie wbijanych w
zamarzniętą ziemię pali.
Konieczna stała się reorganizacja i przesunięcia
oddziałów. 70. Rezerwowa Brygada Piechoty została przesunięta z prawego
skrzydła korpusu na lewe, które sięgało na wschód od Jednorożca w gęste lasy
między Orzycem a Omulwią. Mglisty poranek ułatwił zmianę oddziałów na pozycji.
Grenadierzy gwardii i oddziały z 42. Regimentu obsadziły pozycję. 54. Regiment
Piechoty dotarł wieczorem do miejscowości Świniary. Na miejscu, późnym
popołudniem 13 marca, dotarły rozkazy z dowództwa korpusu, na mocy których
Brygada Vett została podporządkowana 6. Dywizji Kawalerii i skierowana do
Olszewki.
Вudу
Nad Orzyc regiment dotarł wieczorem. Na miejscu
dołączyli przewodnicy z 24. Regimentu Landwehry i przeprowadzili oddziały przez
rozległy bagnisty obszar poprzecinany licznymi odnogami Orzyca. Pokrywa lodowa
znów była mocna i stabilna, ale pojazdy i konie musiały jechać długim objazdem
przez Rachujkę. Żołnierze z kompanii idących blisko jedna za drugą, potykali
się w ciemnościach nocy. Trasa kolumny wiodła skrajem ciemnego lasu w kierunku
Olszewki. W dużej wsi, która była jak wyspa otoczona lasem i bagnami,
zgromadzono jednostki. Nadeszły nowe rozkazy:
„70. Rezerwowa Brygada Piechoty ma
zluzować 9. Brygadę Landwehry w rejonie Budy Przysieki - Cierpięta i zapewnić
tam trwałą linię obronę. Atak na lewym skrzydle nieprzyjaciela został dziś
odparty, wróg poniósł ciężkie straty. Wydaje się, że nieprzyjaciel ściąga duże
siły między Orzycem a Omulwią”.
Trasa prowadziła krętą drogą przez ciemny las. Ciepła,
spowita mgłą wczesnowiosenna noc ciągnęła się w nieskończoność. Człapiesz po
omacku za osobą przed tobą, na wpół śpiący, wsłuchując się w metaliczny rytm
stukających naczyń kuchennych. Ktoś potyka się o korzeń drzewa i hałaśliwie
upada na ziemię z przekleństwem na ustach. Rozlegają się wyciszone śmiechy i
dobroduszne kpiny.
Dochodzimy do prostej szosy przecinającej las. Przewodnik
oddycha z ulgą: droga Myszyniec-Przasnysz została odnaleziona. Kilka ciemnych
chat na wąskiej polanie to leśniczówka Budziska. Po kilku krokach droga
opuszcza las i na wysokim nasypie przecina rozległe bagno Orzyca. Migotanie
flar i stłumione wystrzały wyznaczają położenie Jednorożca, gdzie 3 kilometry
dalej trwa nieustanna walka na styku flanki 24. Rezerwowego Regimentu Piechoty.
I. Batalion/54 przejmuje pozycję, luzuje placówki na drodze i dwiema kompaniami
obsadza małe, mocno wysunięte na południe wzgórze, które dominuje nad doliną
Orzyca, wystające z krawędzi lasu jak półwysep. Sztab regimentu udaje się do
leśniczówki.
Nadciągają oddziały II. i III. Batalionu/54
maszerujące w dół doliny. Wśród pni sosen towarzyszą im migoczące światła rac,
gdy osiągają wieś Budy Przysieki. Ich stanowiska wyznaczone są na wschodnim
skraju nędznej, leśnej wioski. W ciemnościach nocy luzowanie oddziałów na
pozycjach wymaga ogromnego trudu. Dowódcy porozumiewają się półgłosem. Rosjanie
są blisko, są niespokojni i podejrzliwi, i w każdej chwili gotowi podnieść
alarm. Drużyna po drużynie dociera na swoje stanowisko i zajmuje pozycje.
Luzowani żołnierze wstają i z ulgą opuszczają upiorną pozycję. Czas luzowania
oddziałów to sytuacja kryzysowa, podczas której wróg może łatwo zaatakować. Ale
wszystko idzie gładko. Dwie kompanie III. Batalionu/54 są rozmieszczone na
prawym odcinku, na pozycji ciągnącej się od skraju bagien do wsi, a oddziały
II. Batalionu/54 na cofniętej pozycji w gęstym lesie. Styk z oddziałami 5.
Rezerwowego Regimentu Piechoty znajduje się na skrzyżowaniu dróg przy punkcie
121. Natychmiast rozpoczęto budowę pozycji; nie ma jeszcze okopów ani
przeszkód, pozycja składa się tylko z dołków strzeleckich. Kiedy dowódca
sekcji, major Schmidt, z dwiema kompaniami rezerwowymi III. Batalionu/54 udaje
się do Bud, budził się już pochmurny poranek.

Luzowanie ledwo się skończyło, gdy na obu skrzydłach
sekcji Rosjanie wyprowadzili ataki z zaskoczenia. Zostały one z łatwością
odparte. W tym momencie jednak uwidoczniły się główne słabości tej pozycji.
Oddziały rozmieszczone są na zbyt długim odcinku, każda kompania posiadająca w
tym momencie 120-130 strzelców obsadza ponad 400 metrowy odcinek. Lewa połowa
frontu jest pozbawiona pola ostrzału, tak, że zarośla pozwalają atakującym
zbliżyć się na odległość rzutu kamieniem. Prawe skrzydło przy rzece Orzyc na
odcinku 1000 metrów nie ma kontaktu z sąsiednimi oddziałami. A zamarznięte
bagno na tym odcinku nie jest przeszkodą i jeśli Rosjanom się spodoba, mogą
niezauważeni w nocy przedostać się między batalionami.
Major Schmidt sięga po swoje rezerwy i rozmieszcza 10.
Kompanię/54 na prawym odcinku, gdzie pozycja na krótkim dystansie biegnie
wzdłuż wiejskiej drogi na jej ostrym zakręcie. Cztery karabiny maszynowe
zapewniają większe wsparcie. Całą energię skierowano na rozbudowę pozycji.
Ale Rosjanie są chętni do ataku, by przerwać prace. W
południe silne kolumny przebijają się przez las przeciwko pozycji II.
Batalionu/54, ale zostają odparte, następnie nacierają na kompanię III.
Batalionu/54 znajdującą się na styku jednostek. Artyleria wspiera atak i
zaciekle ostrzeliwuje nędzną wioskę. Natarcie kończy się niepowodzeniem. Przed
frontem 12. Kompanii/54 leży wielu zabitych. Ostrzał odwetowy Rosjan uderza w
okopy na prawym skrzydle. Gdy sytuacja się uspokaja, kompanie ponownie sięgają
po saperki. W lesie między drzewami ostrożnie rozwijane są zwoje drutu
kolczastego. Wszystko zależy od tego, czy umocnienie pozycji zakończy się przed
zapadnięciem zmroku. Wydaje się, że kłopoty wiszą w powietrzu. Co planują
Rosjanie? Rosyjscy uciekinierzy donoszą o poważnych zamiarach ataku.
Gdy nadeszła noc, zameldowano o kolumnie wroga
próbującej przekroczyć bagna w kierunku Jednorożca. Być może to tylko luzowanie
oddziałów. Wokół zapadły granatowo-czarne ciemności. Wszystko ucichło, jakby
wokół nie było życia. W grobowej ciszy wartownicy 2. Kompanii/54, którym
powierzono pilnowanie drogi do Przasnysza, opierają się o przedpiersie okopu i
nasłuchują co się dzieje po stronie 24. Rezerwowego. W Jednorożcu jednak
również jest cicho. Duża wieś, której południowa część zwana Stegną, znajduje
się w rękach Rosjan, pogrążyła się w ciemności. Czerwona Góra, która wyrastała
w połowie drogi na bagnach jako maleńka wyspa, obsadzona jest przez silną
placówkę 24. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Między jednostkami przemieszczają
się wahadłowo patrole łącznikowe.
Tak ... tak, tak! ... Rozległy się pojedyncze strzały!
Cisza zaległa na kilka sekund! Ale moment później rozbrzmiała ciągła dzika strzelanina!
Furkoczą flary tuż przed zgaśnięciem, które pojawiły się na nocnym niebie. Z
desperacką furią zagrzechotały karabiny maszynowe. Skądś dotarł stłumiony huk
strzelającej baterii. A potem cały ten szatański koncert zniknął w jednym
wielkim ogłuszającym ryku.
Wartownicy wskakują podekscytowani na przedpiersia
okopów. Lodowa groza ciągnie z nad bagien Orzyca. Wiedzą, co oznacza ten często
słyszany dźwięk. Rosjanie przystąpili do szturmu na Jednorożec. W tym momencie
działa zamilkły. Gorączkowo nasłuchują. Dopóki tysiącgłosowe okrzyki Rosjan są
zagłuszane przez terkot niemieckich karabinów, to wszystko jest w porządku.
Piekielny chór ryczy równomiernie przez większość nocy. W pewnym momencie
okrzyk ataku zamienia się w okrzyk triumfu. Rosjanie zwyciężyli!
A na pozostałych odcinkach panuje cisza. Jakby cały
front słuchał szalejącego nocą potwora.
Odgłosy bitwy słychać również w sztabie regimentu.
Zewsząd napływają zapytania. Na ciemnej, bezdrzewnej drodze przed wartownikami
wyłania się kilka postaci. Dysząc, niemal wpadają na bagnety wartowników.
Okazuje się, że to resztki oddziałów 24. Rezerwowej, obsadzających placówkę na
Czerwonej Górze. Z zapartym tchem opowiadają, jak Rosjanie w ogromnej przewadze
liczebnej nagle wyłonili się z bagien. Ledwo zdążyli oddać strzał. Placówka z
czterema karabinami maszynowymi została stracona. Nic nie wiedzą o losie
Jednorożca.
W Jednorożcu dzieje się źle. We wszystkie centrach
dowodzenia jest nerwowo. Rozkazy i wiadomości napływają przez wszystkie łącza
telefoniczne. Podejmowane są najbardziej niezbędne środki. Trzeba zapobiec
dalszej katastrofie, zanim będzie można naprawić to, co się stało. We
wszystkich kwaterach oddziałów rezerwowych, w leśnych obozach i wioskach
rozbrzmiewają bębny i sygnały alarmowe. Ścieżki prowadzące na pozycje frontowe
zapełniają się maszerującymi rezerwami. Dowództwo spodziewa się kolejnych
ataków wroga.
54. Regiment Piechoty również otrzymuje silne
wsparcie. 6. Dywizja Kawalerii przysłała 190 kawalerzystów. Major Walter oddaje
ich do dyspozycji dowódcy II. Batalionu/54. Dwie kompanie 5. Rezerwowego
Regimentu Piechoty wypełniają lukę między I. i III. Batalionem/54. Dwie
kompanie 48. Regimentu Landwehry uzupełniają rezerwy w leśniczówce Budziska.
Straże polowe nad Orzycem zostają wzmocnione, saperzy pośpiesznie zabezpieczają
most. W międzyczasie Rosjanie wyprowadzają nieudany atak na lewym skrzydle na
leśną pozycję 8. Kompanii/54. Spodziewany generalny atak nie dochodzi do
skutku.
Następnego dnia znane były już szczegóły ataku na
Jednorożec. Rosjanie odnieśli pełne zwycięstwo. Wróg zdobył pozycje na
zachodnim brzegu Orzyca, zajął podłużną wieś, a jego nacierające oddziały
dotarły aż do linii artylerii. Stracono 16 dział. Po natarciu Rosjanie
przystąpili do zaciekłej obrony zdobytego terenu. W rezultacie, 15 marca
upłynął pod znakiem uporczywych walk wokół Jednorożca, dzięki którym Niemcy
odzyskali jedynie część terenu. Nowa uzyskana linia frontu podzieliła podłużną,
jednoulicową wieś na dwie nierówne części. Pomiędzy ruinami rozpadającej się
wioski odtąd trwały nieprzerwane walki.
Uporczywe walki toczyły się również na pozycjach
Brygady Vett. Ponownie chodziło o lewe skrzydło 54. Regimentu Piechoty, na
które Rosjanie natarli wczesnym rankiem. Po tym jak Rosjanie zajęli opuszczone
okopy znajdujące się 50 metrów przed pozycją 8. Kompanii/54, kompania pod
dowództwem feldwebelleutnanta Raddatza wyszła ze swoich okopów i ostrzelała z
flanki wrogi oddział. Atakujący uciekli ponosząc ciężkie straty. Jeden rosyjski
oficer z 41 ludźmi został odcięty i wzięty do niewoli przez 8. Kompanię.
Zagrażający okop pospiesznie zasypano. W ciągu dnia wieś i pozycje znajdowały
się pod silnym, niszczycielskim ostrzałem rosyjskiej artylerii, który ustał
dopiero po zapadnięciu zmroku. Rosjanie wyprowadzili kolejny zaciekły atak na
8. Kompanię/54, który załamał się w pobliżu słabo rozbudowanych zapór, pod
niesłabnącym ostrzałem Pomorzan. Wysłane patrole naliczyły 118 zabitych i wielu
rannych. Mimo walk, bez przerwy prowadzono rozbudowę pozycji. Strzelcy z 6.
Dywizji Kawalerii zostali rozmieszczeni na linii frontu. Walka z bronią i
saperkami nie była niczym nowym dla kawalerzystów. Okazja do użycia ich jako
kawalerii stawała się coraz rzadsza; coraz częściej zsiadali z koni, by walczyć
jako piechota. Jako mile widziane wsparcie, pojawili się również pionierzy.
Niestrudzenie ściągali zbudowane kozły hiszpańskie, nieustraszenie wbijali
paliki w ziemię na linii posterunków nasłuchowych i rozciągali drut kolczasty.
Niektóre druty kolczaste zostały rozciągnięte tuż przed rosyjskimi zaporami.
Noc minęła bez poważniejszych zakłóceń.
16 marca odwilż i ulewy zwiastowały nadejście wiosny.
Rosjanie ograniczyli się do ostrzału artyleryjskiego i nękania rezerw w Budach.
Rozpoczęto więc budowę schronów w lesie. Ponieważ sytuacja była nadal napięta,
dwie przybyłe jako posiłki kompanie 48. Regimentu Landwehry zakwaterowano w
lesie przy sztabie regimentu. W prawej sekcji zainstalowano dwie średnie
wyrzutnie min.
W nocy 17 marca, 8. Kompania/54 szybkim atakiem
wyparła silny patrol nieprzyjaciela, który zaszedł za daleko. W ciągu dnia
wioska i pozycje były ostrzeliwane przez ciężkie i lekkie baterie. Po południu
na pozycje II. Batalionu/54 Rosjanie przypuścili zaciekły atak wsparty przez
artylerię. Kiedy zostali odparci, kolejny atak wyszedł na pozycje III.
Batalionu/54. Tu również wytrwali i zuchwali atakujący zostali odparci.
Karabiny maszynowe i miotacze min zrobiły straszliwe wyrwy w ich szeregach.
Wróg bezskutecznie ponawiał swoje próby aż do zmierzchu. Gdy wykrwawione
rosyjskie oddziały wycofywały się, wściekłość artylerii skupiła się na
pozycjach miotaczy min i kompanii na pierwszej linii. 10. Kompania/54 straciła
wtedy 9 poległych i miała 12 rannych; jeden karabin maszynowy został zniszczony
bezpośrednim trafieniem. Późniejszy atak na kompanię również został odparty.
Wróg wykorzystał jednak noc, by podejść bliżej i okopał się na 130 metrach.
Rozciągnięta w łuk pozycja 10. Kompanii/54 został oskrzydlona z lewej strony.
Strzelcy z 6. Dywizji Kawalerii zostali wycofani i
zastąpieni przez kompanię landwehry.
Do końca tygodnia nie było dalszych ataków. Wydawało
się, że Rosjanie się uspokoili. Jedynie ich artyleria w ciągu dnia z dziką
furią ostrzeliwała niemieckie okopy, by pomścić daremną ofiarę krwi piechoty.
Nie dało się już kwaterować we wsi Budy Przysieki i oddziały zamieszkały w
lesie, gdzie również udał się sztab II. Batalionu/54. Pierwszoliniowa pozycja i
zapory były niemal doskonałe, gdy już zakończono budowę okopów i ziemianek.
Wyrzutnie min na dobre zostały na pozycjach 8. Kompanii/54. Wzrosła pewność
siebie żołnierzy, którzy walcząc z pułkami o dużej wartości bojowej –
rozpoznano, że to jest dywizja rosyjskiej gwardii – gdyż nie pozwolili odebrać
zajętego terenu i mieli poczucie przewagi nad wrogiem. Patrole III.
Batalionu/54 zuchwale podpalały domy na linii rosyjskich zasieków z drutu
kolczastego. Kiedy nocne ataki, zapowiadane przez rosyjskich dezerterów nie
doszły do skutku, napięcie zaczęło słabnąć.
Regiment mógł być zadowolony z tego, co osiągnął. W
porównaniu z ciężkimi stratami poniesionymi przez Rosjan, straty utrzymywały
się w dopuszczalnych granicach. Jednak poszczególne bataliony ucierpiały w
różnym stopniu. Podczas gdy I. Batalion/54 miał tylko trzech rannych w trzecim
tygodniu marca, III. Batalion/54 stracił 83 poległych i rannych przy średnim
dziennym zużyciu 1300 nabojów. Przybyłe uzupełnienia w postaci 5 oficerów i 860
ludzi całkowicie wypełniły luki w szeregach, dzięki czemu batalion 5. Rezerwowego
Regimentu Piechoty, rozmieszczony w zachodniej części odcinka regimentu, mógł
zostać wycofany. Wraz z uzupełnieniami, III. Batalion/54 dostał nową kuchnię
polową, którą stracił w walkach pod Przasnyszem.
W niedzielę 21 marca codzienne odgłosy walk w
okolicach Jednorożca zdawały się przybierać na sile pod wieczór. Około godziny
19:00 zaobserwowano tam zaciekłe rosyjskie natarcie. Po tym, jak wrogowi raz
się poszczęściło, z zawziętym uporem próbował jeszcze raz kusić los w tym samym
miejscu. Z pozycji I. Batalionu w lesie przy bagnach Orzyca można było wyraźnie
śledzić nocną bitwę, lecz nie było możliwości jakiejkolwiek interwencji z tego
miejsca. Niedzielna noc była niespokojna; Rosjanie kilkakrotnie ponawiali próby
zdobycia Jednorożca.
Na pozycjach 54. Regimentu Piechoty trwały
niestrudzone prace okopowe. W III. Batalionie/54 okopy zostały rozszerzone.
Kompanie pracowały wytrwale, aby przebić się przez wciąż utwardzone zmarzliną
warstwy ziemi. Tępy stukot siekier rozbrzmiewał monotonnie wzdłuż frontu w
trakcie tej niezwykle ciemnej nocy. Dowódcy plutonów i drużyn starali się nadać
nowemu okopowi właściwą linię. Wciąż niedoświadczeni żołnierze z uzupełnień
musieli być stale pilnowani i pouczani. Całe szczęście, że wróg był spokojny.
Od czasu do czasu słychać było trzask rosyjskiego karabinu i zdradziecki syk
pocisku. Rosyjskie posterunki miały zwyczaj prowadzenia ostrzału. Być może
otrzymali taki rozkaz, a być może był to sposób na uniknięcie nudy i snu - w
każdym razie ciągłe „snajperstwo” było bardzo irytujące i powodowało
przypadkowe ofiary wśród ekip budowlanych na pozycji i na tyłach.
Nawet w spokojne noce, gdy raport wojskowy mówił „Na
froncie nic nowego”, wiele transportowanych hiszpańskich kozłów było
pospiesznie i niegrzecznie porzucanych przez nosicieli z siarczystym
przekleństwem, gdy ocierali się o śmierć. W jasny poranek często widywano
kolczastego kozła w najdziwniejszych miejscach.
Niejeden dobry goniec, który przenosił rozkazy między
okopami a stanowiskiem dowodzenia, i niejeden operator telefoniczny, który
szukał usterki na kablu, nigdy nie dotarł do celu, dopóki po kilku dniach
towarzysze go nie znaleźli i jedynie co mogli dla niego zrobić, to przygotować
ostatnie miejsce spoczynku.
*
W leśniczówce Budziska panuje półmrok. Jedynie wąski
pasek światła wpada przez zasłonięte okna pokoju telefonicznego. W nocy o
godzinie drugiej dźwięk brzęczyka wybudza z drzemki telefonistę. Po
podniesieniu słuchawki, jego oczy momentalnie odzyskują przytomność:
„Tu 10. Kompania! Wróg z sukcesem atakuje
12. Kompanię!”
W jednej chwili gefreiter wpadł do pokoju, gdzie sztab
regimentu śpi ciasno upakowany na słomie. Major Walter podrywa się. Przez kilka
sekund nasłuchuje co dzieje się na zewnątrz, gdzie wydaje się, że panuje coraz
większy ruch. Nic jednak nie wskazuje na to, by działo się coś poważniejszego.
Major Walter wydaje rozkaz, by alarmowo poderwać
rezerwy. Posłańcy biegną do zniszczonych chat, w których stłoczą się żołnierze
z 2. i 3. Kompanii/54. Adiutant regimentu rozmawia przez telefon z III.
Batalionem/54. Nie ma jeszcze gotowego meldunku. Jednak rezerwa batalionu
natychmiast rusza do 12. Kompanii/54. Następnie dzwoni do 10. Kompanii/54 … ta
jednak się nie zgłasza. Awaria, czy … coś gorszego? Sąsiedni II. Batalion/54
może wiedzieć więcej. Batalion ten przekazuje uspokajające informacje:
„W sektorze II. Batalionu, a także na
styku z 12. Kompanią panuje spokój. Najwyraźniej to wymiana ognia między
patrolami!”
Dopóki sytuacja nie zostanie wyjaśniona, nie ma sensu
wysyłać rezerwy regimentu. Sztab regimentu stoi przed leśną chatą. Słychać
umiarkowany ogień piechoty i karabinu maszynowego, blada poświata z tańczących
flar migocze ponad koronami drzew. Minęła godzina 3:00!
III. Batalion/54 składa meldunek. Hauptmann rezerwy
Student raportuje:
„Rezerwa
batalionu dotarła do okopu 12. Kompanii. Panuje tam spokój. Ale dowódca 10.
Kompanii melduje, że wróg przedarł się na jego lewe skrzydło”.
To poważna sprawa! Major Walter rozkazuje wyruszyć 3.
Kompanii/54. Nic więcej nie może wysłać, tak na wszelki wypadek musi sobie
zostawić w rezerwie 2. Kompanię/54. Nieszczęścia rzadko zdarzają się
pojedynczo. Pod Jednorożcem walki rozgorzały na nowo. Podczas gdy major Walter
składa meldunek dowódcy brygady, leutnant rezerwy Wüstenberg znika w ciemnym
lesie z kompanią rezerwowy.
Generalmajor Vett obiecuje wsparcie. Oddziały 5.
Rezerwowej i obiecane posiłki już są podobno w drodze. Wkrótce okazuje się, że
są one konieczne, gdyż napływające meldunki są coraz bardziej niepokojąca.
Rosjanie zwinęli pozycję 10. Kompanii/54 na lewym skrzydle, gdzie jako posiłki
skierowano pluton 9. Kompanii/54 i już nacierają na 11. Kompanię/54. Jakiś
koszmarny zbieg okoliczności zniekształcił pierwszy meldunek. Konsekwencje są
katastrofalne; zamiast do 10. Kompanii, rezerwa III. Batalionu/54 pomaszerowała
do 12. Kompanii/54, meldunki o pomoc zaatakowanej kompanii pozostały
niezauważone...
Śmierć kroczy przez okopy dziesiątej. Katastrofa
spadła na kompanię tak szybko i niespodziewanie, jak fala przypływu. Kiedy
strażnicy ze stanowisk nasłuchowych uciekają do głównego okopu i słychać gdzieś
zagubione strzały, pchany złym przeczuciem leutnant rezerwy Berger wybiega ze
swojego schronienia. Przez chwilę dowódca kompanii nasłuchuje, co dzieje się na
lewym skrzydle, które obsadza leutnant landwehry Ritter z trzema drużynami 9.
Kompanii/54. Dlaczego milczy karabin maszynowy, który znajduje się tam w
newralgicznym punkcie? Świadomość ogromnego niebezpieczeństwa napawa go
przerażeniem. Podbiega do telefonu i chwyta słuchawkę. Składa szybki meldunek
do batalionu, po czym biegnie na lewe skrzydło. Gdy dociera do miejsca, gdzie
okop zakręca do tyłu, przed zasiekami pojawia się purpurowa latarnia. Obsada
stanowiska nasłuchowego miała na tyle przytomności umysłu, by podpalić samotną
chatę krytą strzechą. Teraz wszyscy widzą zagrożenie. Trójkątne bagnety Rosjan
wystają z okopu jak lance. Obsada lewego skrzydła została rozbita....
Leutnant rezerwy Berger zbiera ludzi w pobliżu i
rozkazuje zamknąć ramię okopu. Na barykadę lecą tornistry... a na wierzch
ziemia! Drużyna flankowa obsadza barykadę. Dowódca kompanii wraca do telefonu,
aby poprosić o rezerwy do przeprowadzenia kontrataku. Linia telefoniczna jest
głucha. Bezużyteczne urządzenie odlatuje w kąt. … Posłaniec! … Ołówek śmiga po papierze;
potem czarna jak smoła noc pochłania biegacza.
Kule świszczą nad obrońcami odciętego ramienia okopu.
Leutnant Berger podnosi się z pistoletem w ręku; na stanowisku jest tylko dwóch
obrońców: młody ochotnik wojenny Haacke z Pomorza i von Deuten, hamburski
landszturmista.
Przed nimi, w ciemnym okopie, do którego płomienie ciskają niepewne migotliwe
światła, plątanina futrzanych czapek i bagnetów. Leutnant Berger wystrzeliwuje
dziewięć kul z magazynka swojego przydziałowego pistoletu. Piasek pryska mu w
twarz. Następnie opada za barykadę. Ciała dwóch martwych obrońców trwają na
straconym posterunku.
Jeden z muszkieterów przedziera się przez tłum z
kilkoma granatami ręcznymi w ramionach, pozostałością po pionierach, którzy
wycofali się kilka dni temu. Jest ich tylko sześć, ale stanowią nieocenioną
broń w wojnie okopowej. Szarpie za linki i granaty przelatują nad zakrętem
okopu. Po detonacji rozlega się ryk przerażenia, Rosjanie uciekają,
pozostawiając w okopie stos porozrywanych ciał. Ale pociski dalej nadlatują i
wróg ponownie przystępuje do ataku. Ma przewagę liczebną i mocno krwawiąca
dziesiąta jest powoli odpierana. Na każdym zakręcie okopu kompania broni się od
nowa, pozostawiając kolejne ciała na każdym punkcie oporu. Drużyna po drużynie
przybywa na linie oporu wzywana przez leutnanta Bergera, drużyna po drużynie
wykrwawia się na śmierć. Dowódca kompanii zmaga się z myślami: czy powinien
zrezygnować z walki, której wynik nie budzi wątpliwy, i opuścić pozycję pod
osłoną ciemności? Postanawia jednak zostać do czasu rozpoczęcia kontrataku.
Niepokój pcha dowódcę regimentu na stanowisko
dowodzenia II. Batalionu/54. Gdy sztab przekracza polanę i wchodzi do lasu, z
przodu wybucha ogień piekielny. Trzeci atak. Karabiny maszynowe grzechoczą
wściekle, wśród ich kakofonii słychać wybuchy rosyjskich granatów ręcznych. Nad
małą grupą oficerów i kurierów gałęzie łamią się z suchym trzaskiem.
Gdy sztab dociera do ziemianki II. Batalionu/54,
nadchodzi wiadomość, że nadciagająca 3. Kompania utknęła. Leutnant rezerwy
Wüstenberg trzyma się skraju lasu i stawia Rosjanom opór. Najpierw trzeba
zareagować na ważniejsze zagrożenia. Na lewo od wyłomu, 12. Kompania/54
dowodzona przez leutnanta rezerwy Brauna, zatarasowała swój okop, wykręciła
linię obrony i trzyma się ze spokojem na swojej pozycji. A po prawej stronie są
oddziały na pozycji przylegającej do Orzyca. Nie mogą się przebić!
Trzecia z trudem okopuje się na wyniesieniu przed
lasem. To trudna praca, bo ziemia wciąż jest zamarznięta. Brakuje sprzętu,
idący z odsieczą ruszyli w pole bez saperek. Teraz każdy z niecierpliwością
czeka na podtrzymujące życie narzędzie, którym osoba obok z wściekłym zapałem
wkopuje w upartą skorupę. Kopanie idzie rozpaczliwie powolnie, a bezczynne
leżenie strasznie męczy psychicznie! Rosjanie strzelają jak szaleni i celnie. A
teraz zaczynają walić dwa karabiny maszynowe. Od razu można je rozpoznać po
dźwięku i rytmie - są niemieckie i wpadły w ich ręce. Psie syny! Tu i
ówdzie słychać jęk, tu i ówdzie ktoś cicho nieruchomieje. Poranek zawitał
niepostrzeżenie. Z szeroko otwartymi z przerażenia oczami i zaciśniętymi ustami
młodzi żołnierze z uzupełnień leżą między "starymi" i ładują, celują
i strzelają równie spokojnie jak oni. W końcu każdy ma trochę ziemi przed sobą.
A w tym momencie nadchodzi pomoc: baterie 36. Rezerwowego Regimentu Artylerii
Polowej biorą na cel zdobyty przez Rosjan okop.
Blade światło poranka przypieczętowało los dziesiątej.
Zimowy poranek z bezlitosną wyrazistością ukazuje rozpaczliwą sytuację
kompanii. Nawet wróg to teraz zauważa i na nowo naciera na słaby niemiecki
garnizon. Pojedynczy strzelcy z pierwszej linii obrony wycofują się biegiem,
wykorzystując każdą osłonę i gromadzą się w dającej chwilowe wytchnienie
żwirowni. Teraz dowódca kompanii musi podjąć decyzję, czy chce na próżno
poświęcić resztę obrońców. Pozycja jest stracona, ale nie honor. Leutnant
rezerwy Berger wydaje rozkaz do odwrotu. Na jego gwizdek wszyscy wyskakują.
Cztery drużyny docierają do okopu 11. Kompanii/54 … kto się zawahał, złapany
został przez kościstą rękę Ponurego Żniwiarza.
Rosjanie wyraźnie uspokajają się, ale tłumią wszelkie
próby kontrataku w zarodku. Trudno jest zbliżyć się do tej pozycji. Rosyjscy
gwardziści okazują się być
równorzędnym przeciwnikiem.
W międzyczasie przybyło wsparcie: batalion 45.
Regimentu Piechoty i trzy kompanie 5. Rezerwowego Regimentu Piechoty. Przybył
również sztab brygady; generał Vett martwił się o prawe skrzydło brygady.
Niebezpieczeństwo minęło. Spokojnie można przygotować się do kontrataku. Wyłom
zostaje uchwycony w półkole. Wtedy artyleria ze zwiększoną siłą przystępuje do
pracy. Przybywa dalsze wsparcie; które zostaje rozmieszczone w drugiej linii,
dzięki czemu oddziały z 5. Rezerwowej można odesłać na ich pozycje bez
wcześniejszego rozmieszczenia.
Dzień mija. 3. Kompania/54 jest już mocno postrzelana.
Gdy zapada zmrok, oddziały 45. Regimentu ruszają do
natarcia. Artyleria sprawiła się dobrze. Rosjanie wycofali się przetrzebieni,
na starych niemieckich pozycjach nie pozostał żaden żywy wróg. W ziemiance
dowódcy kompanii, z niezliczonymi odłamkami od granatów w nogach, siedzi
zadowolony landwerzysta Maas i opowiada z humorem o handlowaniu z rosyjskimi
oficerami rzeczami leutnanta Bergera.
Rosyjska artyleria ryczy mściwie i obraca leśne chaty
w zgliszcza.
Atak na Budy nie przyniósł wrogowi żadnych owoców. Nie
udało im się przełamać pozycji brygady, ani przeniknąć głębiej przez wyłom. Ale
straty regimentu były ogromne, stracił 244 ludzi.
Noc upłynęła spokojnie. Następnego dnia wróg również
zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Potężna eskadra niemieckich samolotów
przeleciała nad pozycjami w pełnym słońcu i zrzuciła ponad 100 bomb na
rosyjskie linie znajdujące się na południe od wsi Budy Przysieki.
Wieczorem nadszedł rozkaz zluzowania regimentu. O
godzinie 23:00 pozycja została przekazana 45. Regimentowi Piechoty. I.
Batalion/54 przeniósł się do okopów III. Batalionu 48. Regimentu Landwehry,
znajdujących się po prawej na bagnach Orzyca, a 48. miał rozkaz przejść do
Zawad nad Omulwią, gdzie Rosjanom udało się dokonać lokalnego przełamania. II.
i III. Batalion/54 ruszyły na Parciaki. Wieś była przepełniona, dlatego
kompanie otrzymały kwatery dopiero nad ranem.
Ale spokój na nowej dyslokacji oddziałów był
krótkotrwały. Już wieczorem 24 marca II. Batalion/54 został przeniesiony do
leśnych schronów znajdujących na północ od wsi Budy Przysieki do dyspozycji
dowódcy 45. Regimentu Piechoty. Rankiem 25 marca dwie kompanie III.
Batalionu/54 przeszły do Żelaznej w pasie bojowym 3. Brygady Piechoty. Rosjanie
byli niespokojni i każdej nocy w różnych miejscach nacierali na niemiecką linię
obrony.
Jednak II. i III. Batalion/54 nie brał udziału w
walkach. 26 marca III. Batalion/54 został przemieszczony na zachodni brzeg
Orzyca i zatrzymał się we wsi Połoń na noc. Po południu 27 marca zluzował
batalion 33. Regimentu Fizylierów w okopach na skraju lasu znajdującego się na
zachód od Jednorożca.
28 marca II. Batalion/54 podążył tą samą trasą i
następnego dnia zajął pozycję na lewo od III. Batalionu/54.
30 marca I. Batalion/54 jako ostatni został wycofany z
frontu pod Budami, gdzie częściowo ucierpiał od ostrzału artyleryjskiego, i
przeniesiony do Ulatowa-Pogorzel jako rezerwa.
Pod
Jednorożcem
Ostatniego dnia marca Regiment von der Goltza powrócił
na swoje pozycje. Odcinek 36. Rezerwowej Dywizji przesunął się na zachód, a
jego lewe skrzydło opierało się o Orzyc.
Pomiędzy 5. Rezerwowym Regimentem Piechoty (po prawej)
a 61. Rezerwowym Regimentem Piechoty, który walczył z Rosjanami o północną
część ciężko doświadczonego Jednorożca, na skraju wysokopiennego lasu
znajdowały się pozycje 54. Regimentu Piechoty, a przed nim rozciągała się
otwarta równina. Okopy były doskonale rozbudowane, z ziemiankami i zasiekami.
Aktywność bojowa na froncie zdawała się słabnąć. Tak więc w okolicach
Wielkanocy rozpoczął się okres odpoczynku i relaksu, jakiego nie doświadczono
od dawna.
Zima odeszła. Niebo zapragnęło sprawić, byśmy
zapomnieli o cierpieniach zadanych przez zimno oraz śnieżyce, błoto oraz ulewy,
i już w kwietniu pokazało swoje najjaśniejsze wiosenne oblicze. Tylko z rzadka
padający przelotny deszcz przypominał nam o miesiącu uważanym za najbardziej
kapryśny. Ciepła szybko przybywało, a znoszone płaszcze często zostawały w
ziemiankach. Tuż za okopami, w zalanym światłem wysokopiennym lesie, panował
beztroski gwar. Rosjanie strzelali niewiele, a ponieważ ich artyleria wykonywała
swoje codzienne zadania z pewną regularnością, w ciągu dnia można było poruszać
się bez obaw.
Pilnie starano się o rozbudowę pozycji. Mogły nadejść
trudniejsze czasy, a wojna mogła zmienić swoje oblicze z dnia na dzień.
Postępująca technologia wojny okopowej przynosiła ciągłe innowacje i odkrywała
starą, dawno zapomnianą wiedzę.
Większość nowinek pochodziła z frontu zachodniego,
który utknął od miesięcy. Na pierwszy plan wysunęły się ciekawostki, którymi
niegdyś interesowano się przelotnie na ziemnym placu defilad za koszarami,
które zostały zbudowane i zademonstrowane przez „harcerzy”. W tamtych czasach
pruski piechur wierzył w niezłomność natarcia i szczerze gardził saperką
wiszącą po swojej lewej stronie. Miał do tego prawo. Udowodniło to sto dni
szturmów. Ale rozwój potoczył się inną drogą i nie wolno było wypaść z trybów
zmieniających się czasów.
Pozycja już dawno przestała być zwykłym okopem.
Rozrosła się w system fortyfikacji. Załamujące się okopy wiły się przez las aż
do okopu, w którym znajdowały się ziemianki. Na prawym skrzydle trzy okopy
biegły na otwartą równinę, kierując się ku wzgórzu, które zasłaniało pole
ostrzału. Tam rozgałęziały się i biegły ku sobie, aż uformowała się nowa linia.
Muszkieterzy fachowo budowali barykady z worków z piaskiem i tkali faszynowe
ściany, aby zatrzymać osypujący się piasek. Dowódcy kompanii spierali się z
doświadczonymi starymi pionierami, czy użyć szerokiego czy wąskiego profilu
okopu. Każdy dowódca drużyny nauczył się i umiał przekazać dalej, jak wzmocnić
ziemiankę stemplami i jaka grubość stropu zagwarantuje ochronę przed działami
polowymi i haubicami. Piechur stał się wszechstronny. Podczas gdy na początku
pionier z pistoletem sygnałowym i granatem był stałym widokiem w okopie, tak
teraz piechur radził sobie z obydwoma tymi rzeczami z taką samą łatwością.
Wypadki również nie były rzadkością. Podczas wypróbowywania nowego granatu
karabinowego, leutnant Wengold i leutnant rezerwy Berger zostali poważnie
ranni.
Większość schronów musiała zostać przeniesiona.
Wbudowano je w tylną ścianę okopu. Kwestia osłony przed nadlatującymi kulami
była nadal traktowana drugorzędnie. Ochrona przed szrapnelami zwykle spełniała
wymagania. Trzy warstwy pni i pół metra ziemi na stropie było największym
ustępstwem na rzecz rosyjskiej artylerii. Tym bardziej, że od kilku dni wrogi
ostrzał z ciężkiej artylerii kończył się wyłącznie niewybuchami. Gdy
artylerzyści ponownie otwierali „dobrą skrzynkę”, okop był pełen widzów, którzy
z wesołością obserwowali bezsilne próby ostrzału. Ledwie jeden z dziesięciu
pocisków wybuchał. Nadlatywały z przeraźliwym, ochrypłym skowytem, by zakończyć
twój lot śmiesznym pluskiem.
Coraz większe wymagania stawiano komfortowi życia.
Pojawiły się szyby w oknach, piece i pomieszczenia, gdzie stale można było
trzymać swoje rzeczy, a domowe meble były oczywistością dla każdej drużyny.
Pojawiła się nawet potrzeba upiększania otoczenia. Elementy elewacji i dachów
były starannie ciosane i łączone, dodawano atrapy elementów architektonicznych
i wszelkiego rodzaju kunsztowne ozdoby. Poszczególne budynki mieszkalne
wyróżniały się tabliczkami z nazwami, często o humorystycznym charakterze. Dla
przykładu „Pickels Festsäle”, który pojawił się w rejonie stacjonowania
batalionu w rezerwie, przywoływał wspomnienia pięknych dni w Kołobrzegu.
Wiosenna pogoda zachęcała do aktywności na świeżym
powietrzu. Wkrótce niektórzy zaczęli zakładać ogrody. Między szorstkimi pniami
sosen wyrosły dziwaczne parki. Kwiatów jeszcze nie było, więc trzeba było użyć
mchu, jałowca i pni brzozy. Rozpoczęła się zaciekła rywalizacja. Mozaikowe
rabaty obsadzone jasnym i ciemnym mchem, otoczone białymi kamieniami,
przedstawiały symboliczne figury. Gwiazdy i krzyże jak najpiękniejsze dywany
ozdabiały ścieżki. Spędzanie czasu między starannie przystrzyżonymi żywopłotami
z kłującego jałowca było równie przyjemne jak pod bzami i jaśminem. Oryginalne
pomysły zdawały się wyrastać z ziemi. Nad „ogrodem” podoficerów II.
Batalionu/54 unosił się zeppelin. Starannie wykonany, duży model L 9 - dzieło
nowo przybyłych żołnierzy z hanzeatyckich uzupełnień - swoją czarną tekturową
bryłą unosił się nad rozległym morzem polskiego piasku.
Zaledwie kilkaset metrów za linią frontu zbudowano
okazałą leśną kaplicę, którą kapelani dywizji uroczyście poświęcili w
uroczystości, w której uczestniczyły insygnia polowe regimentów.
 |
Kaplica polowa w leśnym mieście koło Jednorożca, wiosna 1915 r. Zbiory Mirosława Krejpowicza. Źródło: Wielka Wojna na Ziemi Przasnyskiej w zbiorach Mirosława Krejpowicza, Przasnysz 2011. |
 |
Ta sama kaplica. Zdjęcie zamieszczone w historii 54. Regimentu Piechoty
|
Podobnie jak podczas służby garnizonowej, dzień był
zorganizowany w uporządkowany sposób. Godziny porządkowe i czyszczenie
karabinów doprowadziły do tego, że naprawiono mundury i broń, a gimnastyka
uelastyczniła sztywne kończyny. Batalion w rezerwie poprawił drogi w bagnistym
rejonie Orzyca i założył na tyłach obozy koszarowe dla taboru sprzętowego.
Krótkie marsze i rygorystyczna musztra kompanii pomogły poprawić zdolność
bojową oddziałów.
Wróg zachowywał się spokojnie. W ciągu dnia na jego
pozycjach prawie nie było widać aktywności. Dopiero wraz z upływem dnia budził
się do życia, jak nietoperz. Raz po raz jego patrole wpadały na niemieckie
przeszkody. A kiedy druty brzęczały i zasyczały flary, odzywały się działa. W
jasnym słońcu następnego dnia można było zobaczyć brązowe ciała złapane w
kolczaste sieci.
Rosjanie stali się również ostrożni na terenie
Jednorożca. Kilkakrotnie nieprzyjemnie przerywano im tam odpoczynek. Co tydzień,
69. Rezerwowa Brygada Piechoty podejmowała szybkie wypady rozpoznawcze, z
których większość kończyła się sukcesem. Z zaskoczenia, niszczycielski ogień z
kilku ciężkich baterii i wyrzutni min skupiał się w krótkim czasie na wąskim
odcinku okopu, po czym przesuwano ogień zaporowy do przodu, a w międzyczasie
oddziały uderzeniowe penetrowały pozycję. Osłaniane przez artylerię, czyściły
wrogie okopy i ziemianki. W większości przypadków jedyną rzeczą do zrobienia
było poprowadzenie przerażonych obrońców na własne pozycje. Zanim zareagowały
rezerwy nieprzyjaciela, oddziały szturmowe były już dawno za własnymi
zasiekami.
Kwiecień zbliżał się ku końcowi. Nowoprzybyli w
liczbie 400 uzupełnili szeregi regimentu do prawie pełnego stanu. 22 kwietnia
zluzowano oba bataliony z linii frontu i przeniesiono je 1000 metrów na tyły do
leśnego miasta przy drodze do Ulatowa-Pogorzel. Każdego dnia kompanie ruszały
do lasu i na sąsiednie łąki w celu odbycia musztry i służby polowej. Wrogie
samoloty często krążyły nad poligonem, ale rosyjska artyleria stwierdzała, że
nie są dobrym celem dla dział. Kompanie wracały do swoich kwater śpiewając,
opaleni wiosennym słońcem, jak na manewrach. Jedyna różnica polegała na tym, że
kwatery znajdowały się pod ziemią, a piasek zsypywał się z belek do naczyń
kuchennych, gdy niemieckie działa polowe rozpoczynały swój wojenny koncert za
lasem.
Kiedy nawet urlopowicze z radością pakowali swoje
tornistry, aby wrócić do domu na dwa lub trzy tygodnie, mało kto myślał o tym,
że są na wojnie. Bezlitosna ręka śmierci oszczędzała regiment przez cały
miesiąc. Rannych zostało tylko 2 oficerów i 14 żołnierzy.
29 kwietnia słońce było wyjątkowo jasne i ciepłe. Łąki
nad Ulatówką lśniły w odświętnej wiosennej szacie, a kurz wirował pod butami
ćwiczących batalionów na dużej polanie między łąką a lasem. Zapowiadała się
inspekcja generała wyższego szczebla.
Planowano pokazać, że żołnierze nie stracili swoich
umiejętności bojowych w czasie odpoczynku. Konni posłańcy z dowództwa, z
twarzami zlanymi potem, wręczyli pisemne rozkazy dowódcom kompanii:
„Rozkaz z dowództwa brygady: 70. Rezerwowa
Brygada Piechoty przygotuje się do natychmiastowego wymarszu. Wymarsz nastąpi
dzisiaj. Szczegółowe rozkazy dotrą później“.
Czy to słońce zaczęło nagle słabiej świecić? A może to
znad bagien Ulatówki powiał chłodny i stęchły wiatr? Muszkieterzy również mieli
zamyślone twarze. Każdy z nich znał to niepokojące uczucie, kiedy nadchodziły
zmiany. Opuszczenie znanej pozycji i przytulnych schronień oznaczało skok w
nieznane. Wymarsz zwykle oznaczał walki, cierpienie i śmierć. Zwłaszcza jeśli,
jak głosiły plotki, zostaną przerzuceni koleją. Poważny nastrój nie będzie
trwał jednak długo. Zniknie, gdy tylko nowy krajobraz zastąpi znajomy teren.
Nieznana przyszłość oznaczała nowe doświadczenia, przygodowy romantyzm wojny.
Gęsta chmura pyłu unosiła się wzdłuż nasłonecznionej leśnej ścieżki biegnącej w
kierunku ziemianek za pospiesznie maszerującą kolumną.
W pierwszej godzinie po południu major Luchs, w
zastępstwie majora Waltera, który był na urlopie, poprowadził regiment do
Flammberga [Opaleniec] po drugiej stronie granicy z Rzeszą, gdzie wieczorem
oddziały zajęły kwatery.
Wbrew oczekiwaniom, dalszy marsz wznowiono dopiero po
południu 30 kwietnia. Bataliony ruszyły do Willenberga [Wielbark] w odstępie
dwóch godzin, aby skoordynować załadunek. To, że otrzymano tu racje żywnościowe
na cztery dni, sugerowało dłuższą podróż. Zagadka wyjaśniła się jednak zaledwie
kilka godzin po wyruszeniu; oddziały kierowano na północny wschód! 70.
Rezerwowa Brygada Piechoty była w drodze do Kurlandii.
Pociągi jechały przez Ortelsburg [Szczytno] i
Bischofsburg [Biskupiec]. Między godziną 1:00 a 7:00 bataliony regimentu
otrzymały posiłek w Korschen [Korsze]. Była to dziwna pora dnia na groch z
wieprzowiną. Żołądki żołnierzy pokonały jednak to wyzwanie. W Insterburgu
[Wystruć] podano kawę, a następnie długie pociągi wjechały do Tilsit [Tyłża].
O godzinie 9:00 rozładowano I. Batalion/54. Pozostałe
bataliony rozładowywano co dwie godziny, przy głośnych odgłosach podkutych
butów kolumn maszerujących po betonowej nawierzchni.
Wąskie uliczki były zatłoczone podekscytowanymi
ludźmi. Na wszystkich twarzach widać było radosne podniecenie, co chwilę
rozbrzmiewały okrzyki. Raz po raz można było usłyszeć słowa „Kurlandia” i
„Hindenburg”. Radosny nastrój ogarnął wszystkich. O czym wiedzieli mieszkańcy?
Co się dzieje?
Marsz był krótki; zatrzymali się i złożyli karabiny.
Droga tu zakręcała na długim odcinku, by biec wzdłuż rzeki Niemen, która
przecinała miasto. Doprawdy, byliśmy w porcie. To, o czym plotkowano w wagonach
przez kilka ostatnich godzin podróży, a w co nikt nie wierzył, stało się
rzeczywistością: bataliony miały zostać przetransportowane statkami. Duże barki
czekały przy nadburciu, gotowe do przyjęcia oddziałów.
Kompanie podeszły do bel papieru, które odgradzały
port. Było mnóstwo czasu na rozejrzenie się po okolicy podczas załadunku
pojazdów i koni. Miejscowi cywile chętnie udzielali informacji. Od początku
tygodnia przez miasto nieustannie przemieszczały się oddziały i kierowały się w
kierunku granicy. Trwała nowa operacja Hindenburga. Tym razem jego natarcie
skierowane było na Rygę! Wszystko szło dobrze. Rosjanie nie utrzymywali się, a
oddziały niemieckie zalały już terytorium wroga.
To, co mówili z podnieconymi oczami, brzmiało bardzo
optymistycznie. Dowódca 70. Rezerwowej Brygady Piechoty Rezerwy, który właśnie
przybył do oddziałów, potwierdził informacje i wyklarował sytuację wyznaczonym
oficerom na pokładzie małego parowca transportowego. Litwa i Kurlandia były
słabo obsadzone przez wroga. Po raz kolejny Niemcom udało się sprawić
niespodziankę. Wyprawa w kierunku Rygi i Libawy, podjęta sporymi siłami (dwie
dywizje piechoty oraz trzy i pół dywizji kawalerii), od samego początku
odnosiła pełny sukces.
Rosjanie - tylko kawaleria i oddziały pospolitego
ruszenia - nie stawiali prawie żadnego oporu wartego wzmianki, a do 1 maja
linia kolejowa z Kowna do Libawy, koło miasta Szawle została już przecięta
przez 78. Rezerwową Dywizję. Niemniej jednak należało się spodziewać, że
Rosjanie ściągną posiłki na nowy teatr działań wojennych. 70. Rezerwowa Brygada
Piechoty otrzymała zadanie osłony prawego skrzydła „Grupy Armii Lauenstein” na
północnym brzegu Niemna pod Kownem i dlatego najpierw miała być
przetransportowana drogą wodną do Jurborga.
Kilka godzin w Tylży minęło błyskawicznie. Mały
parowiec z zawodzeniem syren wzywał nas na pokład barek. Po raz kolejny mignęły
rodzinne strony zwodząco jak fatamorgana. Jako przypomnienie, obraz tętniącego
życiem niemieckiego miasta przesuwał się obok holownika, który płynął powoli
walcząc z prądem. Rycząca przysięga poleciała w kierunku lądu: „Pokonamy
Rosję!”, następnie odbiła się od brzegu i echem rozbrzmiała pod łukiem mostu.
Przez dłuższy czas mieszkańcy, machając białymi chustami, żegnali żołnierzy
gęsto stłoczonych przy nadburciu.