Nach Osten
Autor: Sven Hedin[1]
Opracowanie i tłumaczenie: Jacek Czaplicki
[Tłumacz nie utożsamia się poglądami autora tekstu,
wręcz poczuł się niekomfortowo tłumacząc rozdział]
Rozdział 14
Rocznica bitwy pod Tannenbergiem
W sobotę 28 sierpnia 1915 r. o wschodzie słońca opuściłem Warszawę i pojechałem na wschód znajomą drogą, ale już nie na nowe teatry wojny, lecz by wrócić do domu.
Między rzadkimi wierzbami roztaczały się widoki na pofałdowane pola, na których zbierano owies, a bardziej na północy między zaroślami i krzakami często majaczyły błękitne meandry Narwi.
Na północ od Kacic, wtulony w bujną późnoletnią zieleń, leżał Pułtusk, miasto liczące 22000 mieszkańców, z których połowa to Żydzi. Zwiedziłem katedrę z 1448 roku, klasztor biskupi i pałac, w którym niedawno przebywali jeńcy z Nowo-Gieorgijewska[2], klasztor benedyktynów z malowniczymi ceglanymi murami i starą okrągłą wieżą, a później stare domy na rynku, których mury słyszały niegdyś obwieszczenia szwedzkich komendantów.
Na wielu domach widniał ostrzegawczy napis wymalowany dużymi czarnymi literami: „Cholera!” Stosunki między oddziałami niemieckim a mieszkańcami były bardzo dobre. Często na drogach za miastem widać było wozy, które wiozły zmęczonych uchodźców i ich dobytek. Za miastem, na drodze do Różana, który był kolejnym etapem podróży, nie było dużego ruchu i tylko od czasu do czasu spotykałem samochody transportowe i małe konwoje.
Zatrzymałem się na chwilę w mocno zniszczonym Szelkowie, aby zrobić kilka ostatnich zdjęć ruin, zwłaszcza pięknego, mocno zniszczonego kościoła. Z Ostrołęki też niewiele zostało.
Nawet cmentarz [parafialny] został poorany przez pociski artyleryjskie, a trumny i białe kości leżały na wierzchu. Przed miastem[3] znajdował się duży cmentarz wojenny.
O zmierzchu dotarłem do miasta[4], w którym mieściła się teraz Kwatera Główna Frontu Wschodniego i o zwykłej porze znalazłem się przy stole jadalnym generała feldmarszałka. Wszystko było jak poprzednio, ten sam niewzruszony spokój i pewność zwycięstwa. Relacjonowałem swoje podróże po Polsce, mówiliśmy o potężnych falach wojny światowej, o tym, jak wznoszą się coraz wyżej, a także, że coraz mocniej uderzają o wybrzeża państw neutralnych.
Zrujnowany kościół w Różanie. Fot. Sven Hedin
Przyjechałem akurat na święto, święto nie tylko dla małego miasteczka, w którym przebywał Hindenburg, ale całej Rzeszy Niemieckiej. Domy były udekorowane flagami, przechodnie na ulicach byli w świątecznym nastroju i cieszyli się ze zwycięstwa. Tylko u feldmarszałka było jak zawsze spokojne. Dzień wcześniej oficerowie Głównego Sztabu oddali hołd bohaterowi spod Tannenbergu. Dziś jednak mieszkańcy i okoliczne miejscowości również chcieli uczcić rocznicę jego wielkiego zwycięstwa.
O godzinie wpół do 22:00 oficer zameldował o pochodzie z pochodniami. Hindenburg wstał od stołu i wyszliśmy z nim na chodnik przed jego domem. Czerwony blask tysięcy pochodni niesionych przez wschodniopruską młodzież rozświetlił fasadę, a maszerująca na czele orkiestra odegrała marsz paradny. Przed dowódcą utworzył się krąg pochodni. Cała ulica była pełna ludzi. Grupa chórzystów ustawiła się w szeregu i rozpoczęła śpiew. Kiedy ucichły ostatnie nuty, burmistrz wygłosił przemówienie. Przypomniał, jak to było rok temu, w dniu, kiedy wiadomość o zwycięstwie pod Tannenbergiem przeleciała nad ziemią jak ogień na prerii, budząc radość i wdzięczność wszędzie tam, gdzie mówiono po niemiecku, w tym mieście, w prowincji Prusy Wschodnie i w całym Cesarstwie Niemieckim, w krajach [związkowych], które brały udział w bitwie Germanów i wśród narodów neutralnych, które zrozumiały jej wagę. Tak długo jak niemieccy mężczyźni i kobiety będą żyli na ziemi, pamięć o tym dniu nigdy nie zginie. Nasze małe miasteczko - były o tym w ostatniej części przemówienia - ma największy powód, w odróżnieniu od innych, do świętowania rocznicy zwycięstwa pod Tannenbergiem.
Naszej ojczyźnie groziła ruina. Ale silna ręka feldmarszałka uratowała nas w momencie największej potrzeby. Od miesięcy nasze miasto ma przyjemność i zaszczyt gościć wielkiego przywódcę, a na pamiątkę tego proszę o zgodę na nadanie części miasta słynnej nazwy „Hindenburg!"
Zdjęcie zrobione w drodze do Pułtuska. Fot. Sven Hedin
Po tym jak gromkie wiwaty ucichły, a chór odśpiewał kolejną pieśń, głos zabrał Hindenburg. Jego głęboki, potężny głos zabrzmiał donośnie ponad tłumem. W spokojnych, wyraźnych, niewymuszonych słowach podziękował tłumowi za zaszczyt, jakim go obdarzono, za pochodnie i śpiew oraz za przemówienie burmistrza. „To miasto zawsze będzie dla mnie drogim i niezapomnianym wspomnieniem. W jego murach przeminęła część mojego życia. Niech spłynie na nie błogosławieństwo i by w przyszłości dopisywało mu szczęście!" Był tylko narzędziem w rękach Boga i nie osiągnąłby niczego, gdyby nie miał obok siebie takiego korpusu oficerskiego i takich żołnierzy, którzy krok po kroku wykazywali się poczuciem obowiązku, wiarą w zwycięstwo i wiernością aż do śmierci.
Następnie Hindenburg mówił o tym, jakie to szczęście dla całych Niemiec mieć takiego władcę jak Kajzer Wilhelm. „Gdybyśmy nie poddali się w niezachwianym zaufaniu dla jego wnikliwego, męskiego i silnego przywództwa, ten czas wielkiej próby mógłby skończyć się inaczej”. Na koniec podziękował młodym ludziom z pochodniami i nieprzebranemu tłumowi dzieci z kolorowymi lampionami. „Gratuluję wam, chłopcy, którym dane było przeżyć ten wspaniały czas, a wrażenia jakie wynieśliście, będą w przyszłości owocować dla dobra ojczyzny!
Poświęćcie swoje życie i swoją pracę Kajzerowi, naszemu najwyższemu Panu, Królowi Prus, służcie mu wiernie wypełniając obowiązki i nigdy nie zapominajcie, że w najtrudniejszych czasach stał przy was, jednocząc i napominając, dążył jedynie do waszego szczęścia. Nasze myśli podążają teraz ku niemu; dlatego krzyczcie ze mną: Niech żyje Kajzer!". Głośne wiwaty na cześć Kajzera przeszły w melodię "Heil dir im Siegerfranz"[5], a długi orszak znów ruszył.
Olbrzymia postać Hindenburga mocno wyróżniała się na tle płonących pochodni. Stał tam jak archetyp germańskiej woli i germańskiej siły, jak uosobienie całych walczących Niemiec. Z rozpiętym płaszczem, z rękami założonymi za plecami, patrzył na wzburzony strumień młodzieży, która z rykiem wiwatów przepływa obok i odpływa w noc. Wznosił się ponad młody las jak stary, solidny dąb. Nadzieję i przyszłość Niemiec widział przed sobą; z jego rysów wyczytać można było powagę, dumę i pewność siebie, ale jego oczy zrobiły się mokre.
Przeszli ostatni maruderzy, nikt nie przyszedł na próżno, że nie zobaczy z bliska bohatera dnia. Jeszcze raz Feldmarszałek spojrzał na blask pochodni, które powoli znikały w mroku nocy, potem zdecydowanym krokiem wrócił do domu.
Co Tacyt mówił o plemionach germańskich?
„Równie dalecy od chciwości, jak i od żądzy władzy, żyją w ciszy i spokoju, nie podburzają nikogo do wojny i nie dokuczają sąsiadom najazdami i grabieżami. Jest to znakomity dowód ich skuteczności i siły, że nie zawdzięczają swojej dominacji przemocy. Zawsze jednak są gotowi do uderzenia, a kiedy potrzeba, wystawiają w pole potężną armię pieszą i kawalerię. Ale nawet w czasie pokoju cieszą się takim samym szacunkiem”.
Te słowa, napisane 2000 lat temu przez jednego z największych historyków wszechczasów o plemionach germańskich, są aktualne do dziś, a kłamstwa wrogów Niemiec nie zmienią tego ani o jotę.[6]
[1] Sven Anders Hedin - szwedzki podróżnik i geograf o proniemieckich sympatiach.
[2] Twierdza Modlin.
[3] Ulica Padlewskiego, przy którym znajduje się cmentarza wojenny, była kiedyś główną drogą, którą jechało się do Dylewa i dalej na Myszyniec. Po tym jak funkcję głównej drogi przejęła droga techniczna przy wąskotorówce, ulica Padlewskiego straciła na swoim znaczeniu.
[4] Olsztynek, dawniej Hohenstein.
[5] Chwała Ci wieńcu zwycięstwa
Władco Ojczyzny!
Chwała Ci, Cesarzu!
Poczuj, jak świeci tron
Najwyższe szczęście
Być ulubieńcem swego ludu!
Chwała Ci, …
[6] Jako tłumaczowi z trudem udało się przebrnąć przez drugą część tekstu, z obowiązku jednak chciałem ująć cały rozdział książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz