Füsilier-Regiment Graf Roon (Ostpreußisches) Nr. 33
33. 𝖂𝖘𝖈𝖍𝖔𝖉𝖓𝖎𝖔𝖕𝖗𝖚𝖘𝖐𝖎 𝕽𝖊𝖌𝖎𝖒𝖊𝖓𝖙 𝕱𝖎𝖟𝖞𝖑𝖎𝖊𝖗𝖔𝖜 𝕲𝖗𝖆𝖋 𝕽𝖔𝖔𝖓
Fragmenty historii którą napisał
Prof. Leo Liedtke, major w stanie spoczynku tegoż regimentu
Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki
Przeprawa przez Narew.
(24 lipca 1915 r.)
Nadchodził poranek 24 lipca 1915 r. To miał być krwawy, ale zaszczytny dzień dla regimentu.
"Pozdrawiam moje regimenty piechoty przed bitwą. Niech 24 lipca do starych laurów dojdą nowe! Naprzód z Bogiem!
Wasz dowódca dywizji, von Falk."
Major Krohne w fascynujący sposób relacjonuje przebieg ataku:
"O północy z 23 na 24 lipca Batalion Hartmann dotarł na nakazaną pozycję i umacnia się na zachód od wsi Maćki. Kompanie mają ze sobą oporządzenie szturmowe, brezent namiotowy oraz dużo amunicji, ale nie mają płaszczy. Za sklepienie nad głowami służy nam ciemne, nocne niebo. W milczeniu leżymy na wilgotnej od rosy ziemi. Wtem o godzinie 2:40 grzmot karabinów przerywa ciszę. Głośno huczy ostrzał 24 niemieckich baterii. Ryczące i wyjące pociski torują sobie drogę nad nami i uderzają we wroga. Rosjanie trwożnie skulili się w okopach.
W miarę słabnięcia siły ostrzału artyleryjskiego docierają do naszych uszu znad Narwi (ok. 3:30) odgłosy ognia piechoty i wkrótce dowiadujemy się przez telefon: II. i III. Batalion/44 przeszły. Uchwyciły przyczółek.
Ale z 33-ciej też są już na drugim brzegu. Dzielna 9-tka [Kompania] poszła dobrowolnie. Była na placówce w Maćkach. Gdy 44-ta ruszyła do przodu, Leutnanci rezerwy Koch i Schwander dołączyli do niej ze swoimi plutonami odpowiedzialnie i z determinacją. Uważali, że tam lepiej wypełnią swoje osłaniające zadanie. Podobnie postąpił Leutnant rezerwy Graf Westarp z plutonem karabinów maszynowych. Nadwerężając swoje siły, strzelcy przenoszą osprzęt karabinów maszynowych przez głęboką rzekę, aby pomóc walczącym towarzyszom. Wybuchły tam bowiem zaciekłe walki. Rosjanie, otrząsnąwszy się z początkowego szoku, próbują odeprzeć najeźdźców wściekłymi kontratakami i ich artyleria blokuje rzekę przed dalszymi próbami przeprawy.
O godzinie 4:15 batalion zostaje przemieszczony na wschodni skraj wsi Maćki. Za wyludnionymi zagrodami i piaszczystym wzgórzem, po lewej stronie kompanie znajdują prowizoryczną osłonę. Ale ostrzał nieprzyjaciela już i tam wyrywa luki w ich szeregach. Nasza artyleria zwalcza teraz rosyjskie pozycje baterii i piechoty, ale musi zachować ostrożność, aby nie narażać własnych oddziałów w leśnym terenie. Przed nami rozciąga się odsłonięta szeroka dolina rzeki, usiana kolumnami pyłu od uderzających pocisków, a nad nimi wybuchają białe chmury rozrywających się szrapneli. Jedynie bezpośrednio przy brzegu niektóre płaskie wydmy zapewniają słabą osłonę. W ich pobliżu leżą żołnierze pierwszej linii, którzy nie zdążyli przejść na drugą stronę rzeki.
Wkrótce potem Major Schmidt z 44. Regimentu Piechoty rozkazuje telefonicznie: "Batalion ma przejść przez Narew, tam pilnie potrzebne jest wsparcie". 2. i 12. Kompania/33 otrzymują rozkaz do ataku. Stoimy w grupie za wzgórzem i wypatrujemy krytych podejść dla naszych żołnierzy. Tam...
nad nami pojawia się biała chmura i większość leży jęcząc na ziemi. Tylko adiutant Leutnant rezerwy Rudzio i ja nie odnieśliśmy żadnej rany. Hauptmann Hartmann dostał odłamkiem w płuca, ranni są również Oberleutnant Kreysern, dowódca 12-tki [Kompanii], Leutnant rezerwy Schrader, dowódca 5-tki, Leutnant rezerwy Schulz ze sztabu. Niedługo później rany odnoszą Leutnant de la Chaux, Leutnant rezerwy Reimann i wielu dobrych fizylierów. Przewożeni są do punktu opatrunkowego we wsi. Tam również Rosjanie posyłają za nimi swoje granaty.
Dowództwo batalionu wróciło do moich rąk.
Tymczasem kompanie ruszają do przodu. 2. Kompania/33 po lewej, a 12. Kompania/33 po prawej ruszyła za nimi. W luźnych szeregach strzelców, w nieregularnych odstępach między szeregami, żołnierze biegną przez płaską równinę pod grad żelaznych szrapneli. Krótkimi podbiegami starają się jak najszybciej pokonać strefę piekła. Niejeden dzielny żołnierz upadł, by już nigdy nie wstać, ale pozostali bez wahania, nieugięci i pewni siebie, odważnie dążą do wyznaczonego celu. Pierwsze szeregi dobiegają do wydmy dającej słabe schronienie. Za moment żołnierze wbiegają do rzeki i brną przez nią w nieregularnych odstępach, pojedynczo, czasem w małych grupach, tak jak warunki pozwalają. Morderczy ogień karabinów maszynowych i piechoty przetacza się bowiem nad lustrem wody, tak że wielu, których trafiła kula, tonie i zostaje poniesionych przez nurt rzeki do swej wodnej mogiły. Ale niektórym się udaje. Większość z nich przedostaje się na drugi brzeg, zadowoleni, że mogą nieść pomoc swoim towarzyszom, rzucają się - w miarę przybywania kolejnych - w rejony najzagorzalszych walk na przyczółku. W międzyczasie ranni Leutnanci rezerwy Didßun i Willenbücher muszą wrócić na drugi brzeg. 12. Kompania/33 nie ma już oficerów.
Teraz 5. Kompania/33 rusza tą samą drogą, przez równinę pełną rannych i poległych, a jej czołówka dociera do wydmy na brzegu. Sztab, kurierzy i oddział telefoniczny szykują się do biegu przez równinę z kolejnymi falami strzelców, gdy nadchodzi rozkaz: "Wszyscy, co są po tej stronie, mają przejść nocą po moście". Kompania zostaje zatrzymana. Z zapadnięciem zmroku rozpoczyna się ostrzał artyleryjski.
25-go krótko po północy staliśmy i czekaliśmy nad Narwią, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie kompanie przeprawiały się w ciągu dnia. Na prawo i lewo od wydm zaległy oddziały 4. Regimentu Grenadierów i 33-ciej (5. Kompania oraz resztka żołnierzy z 2. i 12. Kompanii, którzy nie zdążyli się przeprawić). Nagie postacie w wodzie, stłumione uderzenia i stukanie wskazują nam, że pionierzy nadal pracują. Dowiadujemy się, że tylko dwie trzecie mostu będzie przerzucone przez rzekę, a resztę drogi trzeba będzie pokonać w wodzie. Gdy po godzinie 2:00 w nocy zaczyna świtać, nalegamy na rozpoczęcie przeprawy. W świetle dziennym byłoby to niemożliwe. Ruszamy! Przed nami są grenadierzy. Poznaję Majora Kettnera i jego ludzi. Następny idzie sztab III. Batalionu/33, za nim nasza 5. Kompania/33 i resztki 2. i 12. Kompanii/33, a potem znów grenadierzy. Nagle ... przednie oddziały zatrzymały się, most faluje, przechyla się i rozpada, skaczemy w bok do wody, do towarzystwa tym, którzy już w niej byli. Teraz hasło brzmi: jak najszybciej dotrzeć na drugi brzeg, bo Rosjanie już zauważyli i momentalnie kule zaczęły gwizdać koło uszu.
Najgłębiej jest tuż przed drugim brzegiem.
Na początku woda sięga mi aż do trzeciego guzika munduru, później do szyi i ust. Z całą siłą musimy opierać się silnemu prądowi rzeki. Docieramy na miejsce. Przytuleni do nadbrzeżnej skarpy łapiemy krótki oddech i spoglądamy za siebie. Przed nami Narew, rojąca się od brodzących żołnierzy. Kule wrogiej piechoty uderzają w wodę jak ciężkie krople deszczu i wyrzucają w górę małe fontanny. Tu i ówdzie pada krótki okrzyk, zatopienie, wynurzenie ... i już fala zabrała krzyczącego. "Żegnajcie, towarzyszu!"
Robi się coraz jaśniej. Ci co nie zdążyli się przeprawić, teraz nie mogą tego zrobić i muszą poczekać do następnej nocy.
Msza polowa 33. Regimentu Fizylierów przed ofensywą. Lato 1915 |
Na przyczółku
Relacja Major Krohne:
… Widok na przyczółku przypomina wielką bitwę. Roztrzaskane pnie sosen, leje po wybuchach różnego kształtu oraz wielkości i na wpół zniszczone rosyjskie schrony dawały obraz zaciekłych walk, które się tu toczyły. Ranni zebrali się i czekają na transport na drugi brzeg, który może nastąpić dopiero w nocy. Po żołnierzach z załogi widać, że jest ciężko, ale mimo to w ich oczach błyszczy niezłomna pewność siebie.
5. Kompania pozostaje na razie w rezerwie. Jej żołnierze zajmują stare okopy i przystępują do suszenia ekwipunku. My też szybko wylewamy wodę butów i wyżymamy ociekające wodą odzienia. Szybko jednak obowiązki wzywają. Major Kettner, najstarszy stopniem na przyczółku, rozdziela zadania. Powierzono mi dowództwo nad prawą flanką.
Czekało mnie smutne spotkanie. Zauważyłem lekarza batalionu, którym był lekarz sztabowy rezerwy Nagel, a który towarzyszył III. Batalionowi/33 we wszystkich ciężkich walkach od początku wojny ... był ranny. Gdy w Maćkach dowiedział się, że przeprawiamy się przez Narew, pośpieszył za nami i z kilkoma noszowymi przeprawił się przez rzekę. W trakcie walk jego ramię roztrzaskała kula z karabinu piechoty. On, który pomógł tak wielu, sam teraz potrzebował pomocy. Niestety, niewiele możemy dla niego zrobić. Nie ma możliwości przetransportowania go w tym momencie z powrotem na tamten brzeg. W międzyczasie rozpoczyna się ponownie ostrzał artyleryjski wszystkich kalibrów. Z różnych okopów przed nami uciekają spanikowani żołnierze, twierdząc, że nasza własna artyleria strzela nam w plecy. Krzyczą do tych na drugim brzegu, bo nie da się tej wiadomości przekazać telefonicznie, ponieważ nie ma możliwości rozciągnąć linii telefonicznych przez rzekę, która jest ostrzeliwana przez wroga.
Obchodzę pozycję z Leutnantem Rudzio. Czy lewe skrzydło ma dobrą styczność z sąsiednim oddziałem na przedniej linii? Czy prawe jest dostatecznie zabezpieczone od strony rzeki? Czy Rosjanie mogą się przedrzeć brzegiem rzeki? Czy nie ma żadnych luk? To są najważniejsze pytania, na które należy znaleźć odpowiedzi. Uznajemy, że na pozycjach 9. Kompanii jest wszystko jak trzeba. Po lewej stronie, oddziały z 44. Regimentu są wymieszane z oddziałami z 33-ciej. Przydzielam tu Kompanię Dorn [jedna z kompanii 44. Regimentu]. Lewe skrzydło obsadzone jest przez część 2. Kompanii/33, dowodzonej przez Lejtnanta Nehringa. W ciągu dnia jednostki mniej lub bardziej zostają uporządkowane. Udaje się pozbierać do kupy m. in. żołnierzy z 2. Kompanii/33, dzięki czemu można było zwolnić część żołnierzy z 44. Regimentu Piechoty. Tylko 12. Kompanii/33 nie daje się zebrać. Część żołnierzy tej kompanii jest wykorzystywana na innych odcinkach frontu i prawdopodobnie są tam w tej chwili niezbędni.
Kompanie mają już zabezpieczone zapasy prowiantu i amunicji. Ochotnicy, którzy przepłynęli wpław na drugi brzeg, wracają wieczorem na pontonach z potrzebnymi skarbami. Pontony te zabierają później rannych. Sprawnym sprowadzaniem potrzebnych rzeczy z drugiego brzegu, zajmuje się sprawdzony i aktywny dowódca sekcji zaopatrzenia, Offiziersstellvertreter Dudda.
Przed zmrokiem ponownie sprawdzany stanowiska. Posterunki zostają wysunięte na przedpole, a na samym brzegu Narwi ustawiony zostaje wzmocniony posterunek dowodzony przez podoficera z 9. Kompanii/33. Wkrótce okazuje się, że te środki ostrożności bardzo się przydały.
Wraz z zapadnięciem zmroku, gdy ucichła rosyjska artyleria, rozpoczął się ostrzał karabinowy ze strony wroga, a następnie silne ataki piechoty. Ale tutaj na straży stoi 33-cia. Żaden Rosjanin nie może się przedostać. Czekamy spokojnie i pozwalamy im się zbliżyć. Potem otwieramy ogień i studzimy zapał Iwanów.
Około północy jest odprawa w ziemiance dowódcy, Majora Kettnera. Zbierają się tam dowódcy i adiutanci batalionów. Widzimy wśród nich nowe twarze i dowiadujemy się: świeże oddziały (ze 147. i 151. Regimentu Piechoty) właśnie przybyły z rozkazem: "Przyczółek ma być rozbudowany. O świcie zaatakować na wszystkich frontach."
Na każdy z trzech sektorów na przyczółku zostaje przydzielony do ataku świeży batalion. Mam przydzielono batalion ze 147. Regimentu Piechoty, którym dowodzi Hauptmann Kramme.
Oddziały ze 147. Regimentu zajmują okopy 9. Kompanii/33. Tuż za nimi, na słabo rozbudowanych pozycjach, rozmieszczone zostają 5. i 9. Kompania/33. 2. Kompania/33 pozostaje na swoich pozycjach na pierwszej linii, na lewo od oddziałów ze 147-ej.
W dniu 26 lipca o godzinie 2:30 w nocy do ataku ruszają oddziały znajdujące na pierwszej linii frontu, a za nimi 5. i 9. Kompania/33. Celem ataku są rosyjskie blokhauzy na skarpie, w których znajdują się stanowiska karabinów maszynowych. Nagle widzimy, że stamtąd idą w naszą stronę szeregi wroga. Kontratak? Nie, to biegną uciekinierzy z rękami podniesionymi do góry i oddają się w ręce oddziałom ze 147. Regimentu. Po szybkim przełamaniu oporu pozostałych Rosjan, ich pozycje zostają zajęte bez większych strat, jedynie 2. Kompania/33 mocno ucierpiała od ostrzału z flanki. Następnie nadszedł czas na umocnienie się na nowej pozycji. Tylko do tego miejsca można było poszerzyć przyczółek, ponieważ dominujące nad terenem wzgórze 92 pozostało w rękach wroga. W trakcie ataku, drużyna z 9. Kompanii natknęła się niespodziewanie w leśnej gęstwinie, na prowadzący ostrzał rosyjski karabin maszynowy, zdjęła operatora i skierowała karabin maszynowy na wycofującego się nieprzyjaciela. Ale wróg ponownie zaatakował. W zaciekłej walce wręcz fizylier Broziński, który obsługiwał karabin maszynowy, sam zadźgał kilku Rosjan. Ten jeden akt świadczy o bohaterstwie jakim w tamtym okresie wykazywali się fizylierzy Roona [33. Regiment Fizylierów Graf Roon].
W nocy batalion został zluzowany przez świeże oddziały z regimentu Birknera [150. Regiment Piechoty] i rankiem 27 lipca został przerzucony pontonami na drugi brzeg, gdzie mógł odpocząć w Żeraniu Dużym. Dwa plutony 9. Kompanii/33 wróciły do swojej jednostki. Wieczorem wezwano mnie na spotkanie z Generałem Küsterem, którego brygada była w pobliżu i była w stanie gotowości do natarcia w dniu 28 lipca. Zapytał mnie, czy mój batalion jest w stanie wziąć udział w tym natarciu. Odpowiedziałem twierdząco, z mocnym przekonaniem o niezawodnej wartości moich żołnierzy.
Batalion Hartmanna walczył nieprzerwanie przez trzy dni, a jego straty były bardzo duże. Walczyły w nim kompanie wszystkich trzech batalionów regimentu. Odwaga żołnierzy w obliczu śmierci, ich poświęcenie i wytrwałość są nie do ocenienia. Pełne uznanie należy się również oddziałowi telefonicznemu i kurierom ze sztabu, którzy w najbardziej trudnych warunkach utrzymywali łączność bez względu na ofiary."
To tyle, jeśli chodzi o sprawozdanie Krohne. A oto opis ówczesnego Sergeanta Nickela z Kompanii Karabinów Maszynowych, który ma na cele uświadomienie, że poczucie obowiązku i niezawodność było cechą każdego żołnierza 33. Regimentu Fizylierów.
"Wczesnym rankiem 24 lipca otrzymałem rozkaz natychmiastowego ustalenia miejsca pobytu 9. Kompanii/33, której los budził poważne obawy naszego dowódcy regimentu Obersta Weicke. Jak się później okazało, samowolnie przyłączyła się ona do nacierających oddziałów z 44. Regimentu Piechoty. Gdzie ona może być? W towarzystwie opiekuna koni, na początku jedziemy konno jak najdalej się da w kierunku wroga. Przy ostatnich drzewach, które nas osłaniają, zsiadamy z koni. Badam teren. Jest płasko, niewyobrażalnie płasko i nie ma żadnego drzewa, tylko od czasu do czasu mały krzak jałowca. Z nad brzegu Narwi co jakiś czas podnosi się pojedynczy żołnierz i wycofując się, próbuje przedostać się na drugą stronę płaskiego pola. Ale tak jakby każdy z nich był tarczą na strzelnicy, od razu słychać grzechotanie rosyjskiego karabinu maszynowego, który szybko zatrzymuje każdego z tych biegaczy. Jak się później dowiedziałem, byli to ranni, którzy odnieśli rany jeszcze na tym brzegu, a którym wyznaczono miejsce zborne, do którego mieli rozkaz się dostać. A rozkaz pozostaje rozkazem! Zostawiam konie i towarzyszy, napinam wszystkie mięśnie, … mój bieg zaczyna się chwili śmierci jednego z biegaczy. Skokami robię krótkie dystanse, ale czasem upadam niezupełnie dobrowolnie, gdy tylko rozlega się niesamowity odgłos karabinu maszynowego i nadlatujących pocisków. W końcu mi się udało. Bez tchu padam obok zdziwionego fizyliera w miejscu, gdzie płaska wydma dawała osłonę bezpośrednio nad brzegiem Narwi. Aby porozumieć się w zgiełku bitwy, muszę krzyczeć. Pytam więc sąsiada o 9. Kompanię/33. Wzrusza ramionami, potem chce mi coś jeszcze powiedzieć, podnosi lekko głowę, … ostry trzask … opada, gotowy do wiecznego snu. Głęboko poruszony, zamykam mu oczy. Wtedy pomyślałem, że po tej stronie rzeki nie ma już żywej duszy obok mnie i w pobliżu - więc ruszam na drugą stronę! Nie wstając, czołgam się do lustra wody, wpełzam do niej i pół płynąc, pół idąc docieram na drugi brzeg. Tam trwa zaciekła walka najgorszego rodzaju. Ale przy dużej dozie szczęścia spotykam tu po krótkich poszukiwaniach Hauptmanna Krohne i jeszcze jednego oficera z 44. Regimentu Piechoty. O losie 9. Kompanii/33 nikt jednak nie potrafi mi dać zadawalającej odpowiedzi. Nie było jeszcze stałej łączności między oddziałami, które przeprawiły się na drugą stronę. Dalsze poszukiwania są w tej chwili niemożliwe. Po szczegółowych ustnych informacjach od Hauptmanna Krohne otrzymuję jeszcze pisemny meldunek do Obersta Weicke i rozkaz natychmiastowego powrotu. Zgodnie z zasadą "obowiązuje ostatni rozkaz", szybko zawracam i szczęśliwie bez dalszych incydentów, co prawda bez tchu, docieram do sztabu regimentu.
Tutaj, już na wejściu dostaję niezły opieprz, bo nie znalazłem jeszcze 9. Kompanii. Kazano mi natychmiast zawrócić, ale potem wezwano mnie z powrotem, bo zapewne Oberst Weicke przeczytał przyniesiony przeze mnie raport. Nie wiedziałem, czy płakać, czy się śmiać. Ale kiedy następnego dnia w rozkazie regimentowym napisano: " Sergeant Nickel z Kompanii Karabinów Maszynowych zostaje awansowany do stopnia Vizefeldwebel za odwagę w obliczu wroga" … roześmiałem się.”
O działaniach 9. Kompanii/33, której Sergeant Nickel nie był w stanie znaleźć na przyczółku, informacji dostarczają wyjaśnienia Unteroffiziera Hansa Müllera, którego również wychwalano kilkakrotnie w dziennikach regimentu. Pisze on:
"1. i 2. Pluton, w tym ten ostatni dowodzony przez Leutnanta rezerwy Kocha, okopał się około 200 metrów poniżej brodu, który miał być wykorzystany przez oddziały przeznaczone do przeprawy, podczas gdy 3. Pluton Leutnanta rezerwy Schwandera i dowódca naszej kompanii Leutnant rezerw Leeder, miały stanowiska dalej w dół rzeki. Ja sam, jako Sergeant, byłem zastępcą dowódcy 1. Plutonu.
O świcie oddziały 44. Regimentu Piechoty rozpoczęły przeprawę. Widzieliśmy, jak pierwsze kompanie przechodziły przez wodę zupełnie bez przeszkód; a kiedy dotarły do stromego brzegu, zniknęły w lesie. Wkrótce jednak sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Rosjanie się przebudzili.
Narew w tym miejscu płynęła po łuku. Na wysuniętym występie Rosjanie zbudowali stanowisko karabinu maszynowego, który ostrzeliwał cały ten fragment rzeki. Ich artyleria zaczęła ostrzeliwać przeprawę szrapnelami, a jednocześnie wróg rozpoczął wściekły kontratak. Hauptmann 44. Regimentu, dowódca batalionu, stał na brzegu rzeki ze swoim adiutantem, machał i wzywał posiłki. Jego muszkieterowie i podoficerowie wciąż nadbiegali na brzeg i krzyczeli: "33-cia, chodźcie tu, pomóżcie nam, Rosjanie zepchną nas wszystkich do rzeki!", a potem pospiesznie wracali w strefę walk. Co robić? Trzymamy się rozkazu? Leutnant Koch odbył krótką naradę z podoficerami i po krótkim wahaniu podjął decyzję, by rozpocząć przeprawę. Zaproponowałem mu, aby oddał do mojej dyspozycji ludzi umiejących pływać, a gdy dopłynę z nimi na drugi brzeg (rzeka miała tu 2 metry głębokości), pchnę paru z nich w kierunku brodu. Porucznik Koch uznał, że ryzyko jest zbyt duże, więc poprosiłem o pozwolenie dla siebie, co zostało mi przyznane. Nie mieliśmy ze sobą naszych rzeczy, zostały one w taborach. Podkradłem się bliżej brzegu rzeki, zarzuciłem karabin na plecy, skoczyłem jak szczupak - i ruszyłem z potężnymi pchnięciami ramion. Na środku rzeki pojawił się przede mną ranny z 44-ciego, chwyciłem go pod pachę i zabrałem ze sobą. Na drugim brzegu najpierw przechyliłem karabin lufą do dołu, a następnie podniosłem nogi, by zdjąć buty i w ten sposób pozbyć się z nich i z karabinu wody. A potem poszedłem szybko w górę rzeki do brodu, bo w międzyczasie nasi ludzie weszli do wody i przeprawiali się przez rzekę, gdzie jednak posuwali się bardzo powoli, hamowani przez rwący nurt.
W tym momencie ponownie odezwał się rosyjski karabin z wysuniętego w nurt rzeki fragmentu brzegu i niestety (po siedemnastu latach nadal jestem przerażony, gdy myślę o tym widoku), wziął na cel ludzi z 9. Kompanii. Ponosiliśmy przerażające straty, bo kto właśnie został postrzelony, wiotczał, porywał go prąd i topił. Widok był straszny, krzyki topielców zagłuszały odgłosy bitwy, okropne było to, że trzeba było na to patrzeć i nie było jak pomóc. Nagle na brzegu pojawiło się kilku żołnierzy z 44-tej z około dwudziestoma wziętymi do niewoli Rosjanami. Muszkieterzy zepchnęli Rosjan po stromym brzegu w moją stronę i rzucali za nimi odcięte gałęzie. Utworzyłem z Rosjanami łańcuch i tak wyłowiliśmy z wodnego żywiołu wielu towarzyszy, podoficerów i żołnierzy, rannych i tych bez szwanku. Wszyscy oni byli wstrząśnięci, gdyż większość naszych ludzi została wymieciona z brodu przez ogień karabinu maszynowego i zabrana przez prąd. Trzeba pochwalić wziętych do niewoli Rosjan, uratowali oni życie niejednemu fizylierowi 9. Kompanii. Ci, którzy nie utonęli, byli teraz na szczęście ze mną. Byli bladzi, drżący, niektórzy mieli jeszcze przerażenie wypisane na twarzach, a niejeden posłał w dół rzeki tęskne spojrzenie za swoimi zaginionymi towarzyszami. Ale nie było czasu na myślenie o tym, bo Rosjanie mocno parli w kierunku rzeki. Oficer z 44. Regimentu skierował nas na prawe skrzydło. Przedzieraliśmy się w ciężkim ogniu piechoty przez najgęstsze podszycie i natychmiast natknęliśmy się na grupę Rosjan i oddział z 44. Regimentu po ich drugiej stronie, którzy walczyli na bagnety i kolby przedzierając się w przeciwnym kierunku. Trwoga z naszych fizylierów już opadła, z dzikimi okrzykiem „Hurra” rzuciliśmy się na wroga i rozmietliśmy ich w pył. I tak walki trwały przez cały ranek, czasem Rosjanie parli do przodu, czasem my. Dopiero pod wieczór nastąpił mały odpoczynek, który natychmiast został wykorzystany do uporządkowania oddziałów, gdyż żołnierze z 44., 33., i 4. Regimentu oraz pionierzy wymieszali się. W ciągu dnia jeszcze ówczesny Hauptmann Krohne przeprawił się z 5. Kompanią/33 i zaatakował po naszej prawej stronie. W nocy otrzymaliśmy oznaczenie "Batalion Krohne, Kompania Koch"; na lewo od nas znajdowała się Kompania Dorn. Jakże się ucieszyliśmy, gdy zobaczyliśmy tu ponownie naszego starego dowódcę kompanii Krohne! Jeśli ktoś był tym, który zachował zimną krew w tym chaosie, to właśnie on, nic nie było w stanie go zaskoczyć. Kiedy zapadła noc, otrzymałem rozkaz od Leutnanta Kocha, aby udać się z kilkoma ludźmi w kierunku przeprawy po amunicję.
Ale jak to wyglądało w miejscu brodu! Pionierzy zbudowali molo, które zostało kilkakrotnie rozbite przez ostrzał, potem próbowali stworzyć przeprawę pontonową, ale i ta została wielokrotnie zniszczona celnymi trafieniami. Ostatecznie więc amunicja była przeciągnięta na małych tratwach przez pływaków.
Setki rannych leżało nad brzegiem rzeki, gdyż nie dało się ich przeprawić. Aby uchronić ich przed ostrzałem wroga, wykopano doły, w których układano rannych, jednego przy drugim. W otwartych grobach leżeli żywi i wielu z nich zmarło w niezasypanych grobach, to było straszne! Po powrocie do mojego Leutnanta próbowałem wymienić naszych fizylierów z 9. Kompanii, którzy trafili do innych kompanii na ich ludzi, co mi się w miarę udało.
Stopniowo się rozjaśniało, wstawał nowy poranek, a wraz z nim nadszedł ulewny deszcz i jednocześnie potężny kontratak Rosjan. Co to była za walka! O każdy skrawek walczono bagnetami i saperkami, ale powstrzymaliśmy ich przeważające siły. Walka toczyła się cały dzień i całą noc, a my byliśmy głodni i spragnieni. Niektórzy pili wodę z Narwi, w której jeszcze pływali nasi polegli. Ja nie mogłem. Szukaliśmy u martwych Rosjan chleba i jedliśmy tam, gdzie go znaleźliśmy. Wreszcie trzeciego dnia nad ranem, ataki rosyjskie ustały. Inne oddziały naszego regimentu przeprawiły dalej w dół rzeki [pod Kołakami] i szły nam na pomoc w energicznym natarciu. To nam ulżyło. Dodatkowo oddziały 151. i 147. Regimentu Piechoty przeprawiły się na nasz przyczółek, ale na samym początku nie mieli nic do roboty. Nadeszła trzecia nieprzespana noc, po której nad ranem wróciliśmy na drugą stronę rzeki, a w południe dotarliśmy do naszego 3. Plutonu i naszego dowódcy kompanii Leutnanta Leedera.
Brakowało dwóch trzecich ludzi z obu plutonów i nasz stary Feldwebel Schwand miał łzy w oczach, gdy patrzył na blade, zgarbione i brudne sylwetki ludzi z obu plutonów. Nasz dobry dowódca kompanii posłał po pozostałych przy życiu podoficerów i Leutnanta Kocha, po czym rozpętała się burza z piorunami, a był to porządny opieprz, bo ruszyliśmy do tej akcji bez stosownego rozkazu. Ale chciałbym zobaczyć tego, który nie pospieszył na pomoc tym bitym towarzyszom na przyczółku!"
W ostatnich dniach regiment poniósł następujące straty: Leutnant rezerwy Lorenz poległ, Hauptmann Hartmann, Oberarzt Dr. Nagel, Oberleutnant Kreysern, Leutnant Schulz, Leutnanci rezerwy Winter, Mauff, Händel, Didßun II, Thieme, Willenbücher, Schrader, Feldwebelleutnant Kurowski und Offiziersstellvertreter Pliquett ranni.
... c. d. w następnej części „Lewa flanka”
Poprzednie teksty o 33. Regimencie Fizylierów
Lewa flanka, część 7: Jednorożec, Parciaki, Guzowatka
Lewa flanka, część 13: Z fizylierami ku Narwi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz