piątek, 5 kwietnia 2019

Susk Stary i Ostrołęka - sierpień 1915

W początkach sierpnia 1915 wojska rosyjskie po druzgoczących porażkach wyganiają ludność wokół Ostrołęki i gnają ludzi na poniewierkę często nawet w głąb Rosji, a miasto, wioski, uprawy na polach i żebrane już płody rolne palą, by nadchodzącym Niemcom zostawić tylko popioły.


Zdjęcia są dobrze znane, przestawiają zniszczoną parowozownię i budynki kolei na Stacji Ostrołęka. Zdjęcia ze zbiorów: Grzegorz Cholewa.
Do zdjęć dołączam fragmenty wspomnień właściciela majątku w Susku Starym.
Pisownia oryginalna. Niektóre słowa dziś już nieużywane, zapomniane, jeżeli coś będzie niezrozumiałe, pytajcie.

Parowozownia Ostrołęka 1915


Dn. 2 sierpnia postawiliśmy nowe 8 stert żyta, a żniwiarki i kosy dalej kładły pszenicę, jęczmień i owies. Ta gorączkowa praca na Susku, gdy w całej okolicy życie na polach zamarło, zaczęła zwracać uwagę armji. Zauważyłem u oficerów pewną podejrzliwość, jakby zdenerwowanie naszem postępowaniem, tembardziej, iż o wyjeździe przestaliśmy zupełnie wspominać, a gdy mówili o odwrocie, ostentacyjnie upewnialiśmy ich, iż będąc bronieni przez tak dzielną dywizję, pewni jesteśmy że Niemcy nie przyjdą.
Rabunek owsa i koniczyny przez żołnierzy trwał dalej, jużeśmy się opędzania od rabusiów wyrzekli, natomiast wywiązało się jakby jakieś oryginalne współzawodnictwo: walczyliśmy z nimi o lepsze, na wyścigi, kto pierwszy zdąży, czy my sprzątnąć, czy oni nas ograbić!
(...)
Dnia 3 sierpnia, we wtorek, postawiliśmy do południa 4 sterty żyta, wiązałka żęła jęczmień, 2 żniwiarki owies, a dwudziestu kilku Kurpi kosiło pszenicę. Od południa zaczęliśmy 4 nowe sterty, ale kośników przyszło o kilku mniej, wpadli bowiem w południe żołnierze, zrzucili z kilku wozów, stojących w oborze, całe mienie Kurpi wygnańców, a mężczyzn z końmi i wozami zabrali na podwody.
O godzinie 3-ciej byłem w domu, gdy rozległ się przerażający huk, za nim drugi, trzeci. Wybiegam, a oficerowie mówią mi, iż to Stację Kolei wysadza się dynamitem. Panna Stawiarska, córka moja i syn starszy byli przy stertach i żniwie, każę więc Stefkowi siadać na koń i pędzić w pole, uprzedzić ludzi, aby roboty nie przerywali, bo to tylko stację burzą Rosjanie. Wybuchy trwały dalej, a równocześnie grzmiała silna kanonada: to Niemcy usiłowali przeszkodzić rosyjskim saperom psuć stację, kierując na nią ogień; starszy syn mój, podjechawszy konno, widział niemieckie granaty, rozrywające się i rozpraszające gęsty dym wybuchów dynamitowych. Ludzie nasi, osłupiawszy przez chwilę, dalej pracowali.
Gdym się przypatrywał zdała widowisku, przybiegł służący z wiadomością, iż jenerał prosi mnie do siebie. Jenerał wziął mnie na bok i oznajmił, że otrzymał rozkaz cofnięcia się z całą dywizją, odjeżdża więc niezwłocznie.
- Za ile czasu mogą tu być Niemcy? — zapytałem.
- Na to panu odpowiedzieć nie potrafię. Radzę tylko państwu wyjechać jak najprędzej.
Udałem się do oficerów i dowiedziałem się, że skoro cały sztab dywizji się usunie, dom i folwark zajmie stojący dotąd w Przytułach sztab pułku, walczącego w okopach, a po piechocie przyjdą, kozacy i to nie Orenburscy, naszego przyjaciela Leonowa, a Astrachańscy. O brutalności pułkownika, stojącego w Przytułach, słyszałem już dużo, a esauł Kozaków Astrachańskich od kilku dni mieszkał w Susku, i z rozmów z nim, nie mówiąc już o zwierzęcym wyglądzie, mieliśmy o nim zastraszającą opinję. Tragicznie się więc rzeczy zapowiadały. Nadzieja pośpiesznej i bezładnej ucieczki Rosjan upadała, odwrót miał się odbyć systematycznie, a więc zapewne wojsko cały swój zwykły program wykona. Należało ludzi z pola ściągnąć, i oznajmić im, jakie jest położenie. Posłałem stangreta na koniu, i w pół godziny wszyscy byli w podwórzu. Żniwiarki kazałem zostawić na polu.
Jedynie niespodziewane, piorunujące obejście przeze Niemców mogło nas ocalić. Nic było ono, uważałem, niemożliwie, ze względu na bliskość Narwi, nad którą naprzeciwko nas stały wojska niemieckie, i na głębokie ich już posunięcie się za rzekę z lewej i prawej strony. Dałem więc ludziom instrukcję taką: powoli, nie spiesząc się, podjechać do szopy, nakłaść na wozy koniczyny, wziąć obrok ze spichrza, zaciągnąć wozy przed mieszkania, konie odprowadzić do stajni, nakarmić; gdy wojsko zacznie nalegać o wyjazd, wynosić jak najwolniej rzeczy na wozy; jeśli trzeba będzie wyjechać, posuwać się stępa, a na pierwszy sygnał stanąć. Dla nas kazałem powóz i bryczkę przygotować i 3 wozy pod dom podprowadzić.
Ostrzegali nas oficerowie, iż szosa do Ostrowia zawalona jest obozami i artylerją, i radzili jechać boczną drogą. Trafiało nam to tembardziej do przekonania, iż jedynie przy bocznych dróżkach mogliśmy ewentualnie gdzieś się ukryć i zatrzymać. Wyrzekliśmy się przeto projektu jazdy w Węgrowskie, do Turny, a wskazaliśmy służbie marszrutę: Kleczków, Śniadów, Zambrów, dalej Wysokie Mazowieckie, Wojciechy. Wszyscy wygnańcy Kurpie, jacy u nas byli, trwali w postanowieniu nie dać się, nawet przemocą, zmusić do ruszenia na dalszą tułaczkę. Bardzo dobrze oddziaływali oni na naszą służbę.
Usłyszałem dziwny hałas: w ogrodzie owocowym kilkudziesięciu żołnierzy i zbiegów trzęsło z prawdziwą furją owoc i wypychało sobie nim usta i kieszenie; za ogrodem, w chlewach, żołnierze zarzynali dwa nasze ostatnie wieprzki, zaś dokoła kurników łapali drób i zabijali, tłukąc go o ogrodzenie. Wtem ujrzałem kapitana Wojkowa, prezesa komisji rekwizycyjnej.
- A co będzie z pańskiemi źrebiętami? — zapytał.
- To ja pana zapytuję! odrzekłem. Od tygodnia obiecywaliście mi ciągle rekwizycję koni, której byłbym je oddał, do czego mi daje prawo świadectwo urzędowe na stado zarodowe. Teraz pan obowiązany stadninę moją wziąć, mam jej spis i szacunek dokładny, przez wójta poświadczony.
- Teraz nie czas na rekwizycję, krzyknął Wołkow, postrzelamy źrebiętom we łby i sprawa skończona.
(…)
Oficerowie radzili nam, abyśmy, wyjeżdżając, zostawili kogoś w domu. Stary nas służący, Ignacy Siwek, wyraził gotowość pozostania. Tomasz Dawid i Mateusz Sobiech oświadczyli nam też, że, w razie potrzeby, zostaną w domu naszym i będą się nim opiekowali aż do chwili, gdy będą mogli do siebie powrócić. Bardzo byliśmy im wdzięczni, znając ich uczciwość.
Było koło godziny wpół do piątej, gdy mi dzieci moje powiedziały, że sterty się palą. Ociągałem się długo pójść patrzeć, porządkowałem, chowałem do kuferka i walizki różne dokumenty, papiery. Gdym wyszedł, sterty pierwsze podpalone żarzyły się jak głownie, inne płonęły jak pochodnie, a ze wszystkich wznosiły się skośnie, z lekkim wiatrem, wstęgi czarnego dymu. Za spichrzem ujrzałem jedno morze dymu: to owies na pniu palił się. Podobno kilkanaście razy go żołnierze nadaremnie podpalali, aż się nareszcie zajął. Po innych polach żołnierze biegali i zapalali snopki w dziesiątkach. Widok był wstrząsający, nieprawdopodobny, zdawało się że to nie jawa, a sen straszliwy!
Na zachodzie czerniały dwie ogromne chmury dymu: to płonęły liczne budynki, otaczające Stację, oraz folwark Ławy. Spojrzałem ku mieszkaniom służby: stali ludzie niemi, zapatrzeni w zniszczenie.
Palące się wsie i folwarki znaczyły się coraz to nowemi chmurami czarnego dymu, od północy Przytuły, na południo-zachód Czarnowiec i wielka wieś Rzekuń: z kłębów dymu wyłaniały się chwilami wieże kościoła, wciąż całe. Mówił nam na wyjezdnem jenerał Regulski, iż nie kazał kościoła niszczyć.
Oznajmił nam chor. Leonow, że pozostanie, aż nadejdzie sztab pułku, poczem odjedzie ze swymi Kozakami do Czarnowca. „Póki tu jestem, mówił, ani państwu ani domowi nic się nie stanie”.

Władysław Glinka -

Pamiętnik z wielkiej wojny. T. 1, Narew - Berezyna

Parowozownia Ostrołęka 1915

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz