Zamieszki w Turośli i Kolnie 1924, spisane z czasopisma Wspólna praca.
 |
WSPÓLNA PRACA |
Zamieszki w Turośli i Kolnie 1924,
spisane z czasopisma Wspólna praca.
„Wspólna praca”,
nr 1, Łomża, dnia 15 maja 1924
roku.
Wypadki na Kurpiach.
Spokojny i niebywale cierpliwy chłop polski zerwał się do
protestu! Co go zbudziło z odwiecznej drzemki? Dlaczego polała się
krew w Stawiskach i w Kolnie? Oto pytanie, no które musi sobie
odpowiedzieć i rząd i każdy obywatel Polski. Więc jak to było?
Ludność puszczy kurpiowskiej żyje ubogo wśród piasków,
bagien i lasów. Oświata i uspołecznienie stoi tu na niskim
poziomie. Jedynym przewodnikiem tych ludzi od dawien dawna był
ksiądz. Wprowadzeni w błąd hasłem „Bóg i Ojczyzna"
podczas pierwszych wyborów kurpie w drobnej swej części szukali
nowych dróg i podczas drugich wyborów do Sejmu prawie tysiąc
głosów padło na księdza Okonia i cztery i pół tysiąca na
„Wyzwolenie". Jednak olbrzymia większość, bo 12000 wyborców
poszło za wskazaniami duchowieństwa i oddało głosy na ósemkę!
Podatki, które dla okolic żyznych nie są uciążliwe, Kurpiom
dały się we znaki. Wszyscy narzekali ale państwowe podatki płacili
bez protestu.
Dopiero gdy władze powiatowe wyznaczyły podatek po 3 złote od
głowy na szpital i t. p., cierpliwość zaczęła się wyczerpywać.
Kurpie wysłali delegację do p. starosty Brzęczka i prosili o
wyznaczenie podatku z morgi a nie od głowy i oświadczyli, że na
szpital, który zupełnie nie odpowiada zadaniu i na niebywałe
uposażenie dyrektora gimnazjum w Kolnie, bo podobno 2 i pół
miljarda miesięcznie — płacić nie będą. Na to p. starosta miał
uderzyć pięścią w stół i powiedzieć, że znajdzie środki do
ściągnięcia podatków. Rzeczywiście wysłał egzekutorów w
towarzystwie policji którzy brali wszystko, co im wpadło pod rękę,
nawet ostatnią poduszkę. Ludność zaczęła stawiać opór. W
Stawiskach podczas licytacji zasekwestrowanych rzeczy ani żydzi ani
chrześcjanie nie chcieli nic kupować. Tłum stał obok władzy i
wznosił różne okrzyki. W pewnym momencie tłum zakotłował się i
runął naprzód przewracając wójta, pisarza i stół urzędowy.
Jeden z gorliwych policjantów bez ostrzeżenia zaczął strzelać do
tłumu i zabił młodego gospodarza, który niedawno wrócił z
wojska, i ranił dwóch innych.
P. starosta mimo to stosował dalej represje i kazał aresztować
szereg gospodarzy. Nierozumne egzekwowanie pogłównego podatku szło
w dalszym ciągu i jątrzyło coraz więcej wsi.
Chłopi z Turośli postanowili zrobić wyprawę na Kolno w celu
odbicia aresztowanych i zaprotestowania przed starostwem. Policja w
Kolnie była uprzedzona przez swój posterunek w Turośli.
P. starosta ściągnął posiłki policyjne z okolicy i gdy tłum
wpadł do miasta z krzykiem „hura", rozpoczęła się
strzelanina. Podobno z tłumu miały paść pojedyńcze strzały,
policja zaś strzelała według reguł wojskowych. W rezultacie
zabito jednego Kurpia i pięciu raniono. Żaden policjant nie odniósł
szwanku. Około 40 gospodarzy aresztowano i osadzono w więzieniu w
Łomży
Chcąc zrozumieć psychologiczne motywy protestu mieszkańców
puszczy kurpiowskiej musimy przypomnieć sobie, że jeszcze za
okupacji niemieckiej księża litwini, usposobieni wrogo do
państwowości polskiej, propagowali myśl przyłączenia tej okolicy
do państwa papieskiego, że ziemianie wnieśli petycję do władz
okupacyjnych, żeby nie zakładano szkół ludowych, bo oni uczą swe
dzieci w miastach, i nie pobierano od nich podatku na szkoły od
morgi tylko od dymu! Czyli mieliśmy już wtedy myśl wprowadzenia
podatku pogłównego! Wszechwładne panowanie reakcji zaznaczało się
zmuszaniem nauczycieli szkół ludowych do stałego uczęszczania do
kościoła i prześladowaniem ich za sprzyjanie legjonom
Piłsudskiego; t. zw. lewicowe rządy przedstawiano jako zdrajców
narodu. Ś. p. Szymańskiemu, byłemu posłowi z Wyzwolenia,
odmówiono rozgrzeszenia i chrześcijańskiego pogrzebu za to, że na
łożu śmierci nie chciał się zaprzeć sprawy ludowej. Poważni
gospodarze twierdzą, że urzędnicy, którzy stykali się z
ludnością, gdy ta narzekała na podatki, stale odpowiadali: „macie
samorząd, to wasz samorząd temu winieni" I w ten sposób
podrywali poczucie praworządności.
Zniszczeni podczas wojny kurpie dotąd nie mogli odbudować się;
w lipcu 1923 wysyłali delegację do Białegostoku w sprawie
odbudowy; delegacja widząc, że zbywają ją w województwie
ogólnikami, udała się do Warszawy do Generalnej Dyrekcji Odbudowy
i tam złożyła materjały wskazujące na pokrzywdzenie istotnie
zniszczonych i biednych, Dyrekcja obiecała, że w ciągu tygodnia
wyda rozporządzenie, żeby powiat Kolneński otrzymał nawet więcej
drzewa na odbudowę niż pierwotnie myślano. Po 2 tygodniach
starosta kolneński wezwał jednego z delegatów i, pokazując mu
papiery wniesione do Dyrekcji w Warszawie, zwymyślał go i zagroził,
że go wsadzi do kozy za to, że jeździł do Warszawy. Drzewa na
odbudowę Kurpie nie otrzymali!
Najciekawszem jest jednak, że ludność puszczy ucisk podatkowy i
niezwykłą enegję w ściąganiu podatków za pomocą egzekucji
łączy z istnieniem spółki do zakupu zboża, do której miał
należeć starosta, weterynarz powiatowy i inni. Bo dziwnym zbiegiem
okoliczności ajenci tej spółki zawsze zjawiali się u chłopa w
momencie, w którym miał on na karku termin płatności lub
przymusowej licytacji i kupowali zboże, płacąc niżej cen
rynkowych. Mówią o znacznych zarobkach tej spółki otrzymanych z
krzywdy chłopskiej.
Jeśli rozważymy wszystko wyżej podane i weźmiemy pod uwagę
nizki poziom oświat aresztowanych, to musimy przyznać, że stała
się rzecz dla państwa polskiego niepożądana, lecz z winy złej
adminstracji ziemi graniczącej z Prusami. Dlatego też aresztowani
Kurpie powinni być natychmiast wypuszczeni z więzienia; śledztwo
powinno objąć nieco szersze kręgi i dopiero po ustaleniu istoty
przestępstwa należałoby ukarać „rękę a nie ślepy miecz"!
D-r M. Czarnecki
w numerze
nr 4, Łomża, dnia 1 lipca 1924 roku.
Ukazało się
sprostowanie od p. Starosty Kolneńskiego
Otrzymaliśmy urzędowe pismo Starostwa Kolneńskiego, z dnia 12
czerwca r. b. N° 506, następującej treści:
Ze względu na to, że umieszczony w Nr 1 czasopisma: „Wspólna
Praca", wychodzącego w Łomży, artykuł pod tytułem: „Wypadki
na Kurpiach" zawiera wiadomości niezgodne z rzeczywistością,
a mianowicie: wydrukowano w wierszu 31 — 40 kolumny I-ej ustęp
treści w brzmieniu redakcyjnym dosłownym: „Kurpie wysłali
delegację do
p. Starosty Brzęczka i prosili o wyznaczenie podatku z morgi, a
nie od głowy i świadczyli, że na szpital, który zupełnie nie
odpowiada zadaniu, i na niebywałe uposażenie dyrektora gimnazjum w
Kolnie, bo podobno 2 i pół miljarda miesięcznie, — płacić nie
będą. Na to p. Starosta miał uderzyć pięścią w stół i
powiedzieć, że znajdzie środki do ściągnięcia podatków".
Oświadczam, iż powyższe nie miało miejsca, gdyż ani delegacja
nie zwracała się do mnie w sprawie płacenia podatku z morgi, ani
eo ipso nie miało miejsca rzekome uderzenie pięścią w stół, ani
też powiedzenie o zastosowaniu środków egzekucyjnych. (Starostwo
niema prawa zmieniać powziętych uchwał Sejmiku).
Następnie w wierszu 56—58 kolumny I-ej przytoczono; „P.
Starosta mimo to stosował dalej represje i kazał aresztować szereg
gospodarzy".
Powyższe niezgodne jest z rzeczywistością ponieważ nakazy
aresztowań wydało nie starostwo, a władze sądowe, które
prowadziły w tej sprawie śledztwo.
Dalej w wierszu 6—7 kolumny II-ej wydrukowano: „W rezultacie
zabito jednego kurpia i pięciu raniono."
Dochodzenie urzędowe stwierdziło, że znaleziony został trup
mężczyzny dnia 12 kwietnia b. r. na szosie między wsią Zabiele a
wsią Ptaki, natomiast nie stwierdzono zostało aby byli ranni.
W wierszu 61—68 kolumny Ii-ej oraz w wierszu 1 — 4 kolumny
III-ej wydrukowano; „Najciekawszem jest jednak, że ludność
puszczy ucisk podatkowy i niezwykłą energję w ściąganiu podatków
za pomocą egzekucji łączy z istnieniem Spółki do zakupu zboża,
do której miał należeć Starosta, weterynarz powiatowy i inni. Bo
dziwnym zbiegiem okoliczności ajenci tej Spółki zawsze zjawiali
się u chłopa w momencie, w którym miał on na karku termin
płatności lub przymusowej licytacji i kupowali zboże, płacąc
niżej cen rynkowych."
Oświadczam kategorycznie, że do wspomnianej w ustępie powyższym
Spółki nie należę, ani też nie należy powiatowy lekarz
weterynarji, a istnieje natomiast Przedsiębiorstwo Handlowe
kategorji III na rok 1924 do skupu zboża celem odsprzedaży i
świadectwo przemysłowe opiewa na nazwisko Zejtca Włodzimierza.
Stwierdziłem dalej w drodze przeprowadzonego dochodzenia, że
wspomniane przedsiębiorstwo nie wysłało ajentów celem kupowania
zboża, a skupowało jedynie na rynku w Kolnie, płacąc natomiast
ceny wyższe, niż zaofiarowywano przez żydowskich kupców
zbożowych.
Komunikując o powyższym, uprzejmie proszę, na zasadzie art. 21
dekretu w przedmiocie tymczasowych przepisów prasowych (D. U. R. P.
z r. 1919. Nr 51 poz. 186), o umieszczenie podanego wyżej
sprostowania w najbliższym numerze czasopisma „Wspólna Praca."
Starosta
A. Brzęczek.
w numerze
nr 5, Łomża, dnia 15 lipca 1924 roku.
Odpowiedź na sprostowanie p. starosty
Brzęczka.
Cieszyłbym się bardzo gdyby śledztwo prowadzone przez wyższe
władze wykazało, że p. Starosta nie jest winien krwi przelanej w
Kolnie. Jednak wszystko co pisałem dostarczyli mi mieszkańcy
powiatu Kolneńskiego, w których umysłach powiązały się pewne
fakty w jedną całość i wywołały tak silne odruchy. Bez
przyczyny ludzie nie stawiają oporu władzy, bez przyczyny nie leje
się krew ludzka i bez przyczyny nie usuwa się pana starosty z
zajmowanego stanowiska.
Przechodząc do szczegółów sprostowania muszę podkreślić, że
obowiązkiem gospodarza powiatu było wiedzieć o istniejącem
niezadowoleniu z podatku pogłównego i innych zarządzeń władz,
nawet bez oficjalnej delegacji kurpiów, i obowiązkiem było
wiedzieć, że chociaż formalny nakaz aresztowania wydała władza
sądowa, to jednak sam fakt aresztowania ludzi w sprawie zatargów z
władzą starościńską cała ludność kładła na karb pana
starosty.
Dochodzenie p. Starosty znalazło trupa, ale nie stwierdziło, że
byli ranni. I to ma być dowód, że rannych nie było.
Panie Starosto !
Gdyby ten trup mógł uciekać i skryć się, to dochodzenie
pańskich podwładnych stwierdziłoby, że i trupa nie było.
Co zaś do spółki zbożowej, to trzeba byłoby niezwykłej
nieostrożności, żeby figurować w spółce oficjalnie. Ludność
twierdzi, że żona jednego z panów, bronionych przez p. starostę,
załatwiała jakieś funkcje pieniężno-zbożowe. Mam nadzieję, że
śledztwo i to wyjaśni.
Dr M. Czarnecki.
w numerze
nr 14, Łomża, dnia 18 lipca 1925 roku.
Proces Kurpiów
w Sądzie Okręgowym w Łomży.
Sąd Okręgowy Łomżyński (Z. Skazyński, Głowacki, Wysocki)
rozpatrywał w dniu 6 i 7 lipca r. b. głośną sprawę zaburzeń w
Puszczy Kurpiowskiej, powstałych na tle nadmiernych podatków
komunalnych, nakładanych przez Sejmik i energicznie ściąganych
przez b. Starostę Brzęczka. Podatki te i egzekucje wywołały
początkowo opór kobiet przy zabierania im z mieszkań fantów w
postaci ubrania, pościeli, płótna z warsztatów i t. p. (sprawa ta
będzie rozpatrywano 24 lipca r. b.). Następnie, gdy zebrane fanty
zgromadzono w gminie, rozdrażniona ludność zabrała je, za co
uczestników aresztowano i przyprowadzono do Kolna. (Ta sprawa
odbędzie się w dniu 27 lipca r. b.). Dnia ll kwietnia 1924 r.
zebrała się w gminie Turóśl gromada ludzi, która postanowiła
upomnieć się
o aresztowanych. Ten ostatni wypadek, zwany „Marszem na Kolno”,
rozpatrywany był właśnie dnia 6 i 7 lipca r. b. Na ławie
oskarżonych zasiadło 18 osób: Władysław Kulis, Józef Rudnicki,
Franciszek Rachubka, Antoni Podecznik, Stanisław Kobrzyński, Józef
Kulis, Bolesław Koszewski, Aleksander Nikiel, Władysław Witt,
Bolesław Stachelek, Jan Bazydło, Stanisław Pietruszka, Dominik
Pardo, Władysław Lewandowski, Jakób Jurczak, Ignacy Zadroga,
Franciszek Bednarczyk
i Władysław Pardo.
Całe te smutne zajście w akcie oskarżenia przedstawiono nader
groźnie, jako napad uzbrojonej w karabiny i strzelającej salwami,
"bandy”. Na przewodzie sądowym sprawo straciła swój groźny
i ponury charakter; natomiast w całej swej nagości ukazała się
sylwetka przymierającego głodem, znękanego i doprowadzonego do
rozpaczy Kurpia.
Zeznania były bałamutne, zwłaszcza gdy odpowiadali na pytania
sędziów, prokuratora i obrony. Jedyny fakt, który zdołano
ustalić, był, że gromada szła, ale ani o uzbrojeniu jej, ani o
strzelaniu, ani nawet o liczebności nikt nie pewnego powiedzieć nie
mógł.
I tak gdy jeden z policjantów twierdził, że wszyscy byli
uzbrojeni, bądź w kije, drągi, bądź w karabiny — miało
podobno nie brakować i karabinu maszynowego, którego jednak nikt
nie widział, cały szereg innych świadków, nawet tych samych
policjantów, zbrojenia żadnego nie widział. Dwaj policjanci,
którzy zatrzymali jednego z oskarżonych, jadącego konno, jakoby z
karabinem, przewieszonym przez plecy, twierdzili:
1-szy, że jechał wolno stępa,
2-gi że szybko kłusa;
1-szy, że widział, jak on rzucał karabin do rowu, gdzie go
natychmiast znalazł,
2-gi, że karabin leżał na szosie, a kiedy on go rzucił, to nie
wiadomo, bo noc była ciemna,
1-szy natomiast mówił, że księżyc przyświecał akurat wtedy,
gdy ten rzucał karabin;
3-ci natomiast dowodził, że gdy nadjechał z kilkoma
policjantami — człowieka z koniem już tamci 2-aj zaaresztowali i
dopiero on rozpoczął poszukiwania karabinu, który znalazł leżący
niedaleko.
Karabin, leżący w Sądzie na stole, nie nosił śladu nawet
taśmy, która służy do przewieszania broni przez plecy.
Każdy policjant, osobno zapytywany o owo strzelanie, mówił
inaczej. Gdy jeden słyszał salwy pojedyńczych grup, a było ich
cztery, i z ilości strzałów można sądzić, że grupa, jest w
posiadaniu od 15 do 20 karabinów, drugi słyszał 2-3 odległe
strzały i to w dodatku nie umie określić czy od strony
nadciągającego tłumu, czy (strzelali idący na pomoc policjanci z
okolicy, inny znowu wcale strzałów nie słyszał.
Ilość ludzi w "bandzie” określano, słuchem, gdyż żaden
z policjantów na własne oczy gromady owej nie widział. A więc
gwar i tupot nóg był tak wielki, że sądzić można było że
idzie kilkutysięczny tłum. Tymczasem inni świadkowie zeznali, że
trudno było wiedzieć jak liczny jest tłum, gdyż idąc nie czynili
żadnego szmeru, ponieważ na codzień Kurpie chodzą w łapciach.
Zeznania świadków po obu stronach były jednostajne i nużące.
Wogóle balastu było sporo, co zajmowało niepotrzebnie czas Sądowi.
Jako wybitniejsze, tak pod względem wniesienia czegoś nowego, jak i
pod względem formy, były zeznania świadka Jarosińskiego,
kierownika ekspozytury śledczej z Łomży, który był wydelegowany
do Kolna na czas owych zamieszek, świadka Brzęczka, b. starosty
powiatu Kolneńskiego, b. policjanta Lipkowskiego, wreszcie kurpia
nazwiskiem Naturalista.
Świadek Jarosiński swojem szczerem zeznaniem zarówno na korzyść
jak i niekorzyść oskarżonych, noszącem cechy zrozumienia i
głębokiego wniknięcia w sytuację ówczesną, — dał dowód, że
mimo trudnych warunków, jakie się wtedy wytworzyły, mimo swoje
ciężkie położenie, jako przedstawiciela władzy, odpowiedzialnego
za wypadki, można pozostać człowiekiem. To też obrońcy, pomimo
że p. Jarosiński był świadkiem oskarżenia, w przemówieniach
swych, w dowód uznania dla niego, doli mu nazwę
„policjanta-obywatela“. Życzyć by należało oby wzór ten
znalazł licznych naśladowców.
Antytezą „policjanta - obywatela” był świadek Brzęczek, b.
starosta. W obszernym zeznaniu swojem tłumaczył się dlaczego
zmuszony był nakładać takie wysokie podatki na ludność, że
wymagały tego nowe inwestycje powiatowe, jak szpitale, ochronki i t.
p. Podatek gruntowy pokrywał tylko 1/10 część potrzebnej sumy,
trzeba więc było uciekać się do podatków pośrednich, które
Sejmik na jego wniosek uchwalał. Dla tego też nałożony był
podatek od lokali i pogłówny na szpital.
Sam p. Brzęczek wyznaje z pewną skruchą, że spowodowane
spadkiem marki stałe podnoszenie norm podatków, kilkakrotnie w
ciągu miesiąca zbieranych przez wójtów—źle wpływało na
psychikę płatników. W zeznaniu swym podnosił zasługi i
zdecydowane stanowisko funkcjonarjuszów policji, których nazywał
„swoimi policjantami". To też słusznie podkreślił mecenas
Paschalski w swem przemówieniu, że słowa te są godne conajmniej
Ludwika XIV, który mówił: ,.L’ Etat c'est moi!" (Państwo
to ja!). I dalej wytłumaczył, p. Brzęczkowi (szkoda że go j na
sali nie było), że my wszyscy znamy policję państwową, natomiast
nikt napewno nie słyszał o policji p. Brzęczka.
Po za tem bardzo ciekawy był djalog, jaki się wywiązał między
senatorem mecenasem Zubowiczem, a p. Starostą Brzęczkiem.
Senator Zubowicz - Czy Sejmik uświadamiał ludność o nowych
inwestycjach i związanymi z tem podatkami?
Starosta Brzęczek - Nienależy to do zadań Sejmiku.
Sen. Zubowicz W jaki sposób dowiadywać się o tem mogła
ludność?
Star. Brzęczek - Postanowienia Sejmiku były drukowane a zresztą
uświadamianie leżało w zakresie obowiązków inspektora
samorządowego.
Sen. Zubowicz - Czy wśród członków Sejmiku były protesty
przeciwko zwiększonym podatkom?
Star. Brzęczek - Protesty są zawsze.
Sen. Zubowicz - A czy wiadomem jest panu, że policja podała
urzędowy raport otem, że ludność nie chce płacić nowych
podatków, bo ich nie rozumie i prosi by przyjechał p. starosta lub
jaki delegat i wytłumaczył im.
Star. Brzęczek - Ja nie mogłem zwracać uwagi na wszystkie
drobnostki.
Sen. Zubowicz - Acha, to dla pana jest drobnostką! Czem pan
tłumaczy fakt, że w gminie Stawiski, gdzie zabito podobno 2-ch
ludzi, a 2 ciężko raniono, zamieszki się nie powtórzyły
Star. Brzęczek - Tłumaczę to zdecydowanem stanowiskiem policji.
Sen. Zubowicz - Więc pan uważa za należyte stanowisko policji,
gdy strzela i zabija ludzi?
Star. Brzęczek - Tak.
Były policjant, wydalony z policji na mocy orzeczenia
dyscyplinowego za to, że mu aresztant uciekł, stwierdza szereg
bardzo smutnych faktów, a mianowicie okrutne zachowanie się
policjantów podczas wyłapywania oskarżonych
Byli bici. Jeden nosi blizny po dzień dzisiejszy na twarzy, drugi
ogłuchł podobno. Gdy policja natrafiła na rannego
Malinowskiego—jednego z tłumu, zamiast podnieść go i dostarczyć
do miasta, dobiła go kolbami, co stwierdziła sekcja zwłok: oprócz
rany postrzałowej brzucha znaleziono ślady kilku uderzeń w piersi.
Gdy Sąd zwrócił uwagę policjanta na sprzeczność jego zeznań na
śledztwie, odpowiedział; „wtedy wszyscy my mieli takie hasło,
dziś w policji nie jestem, przysięgłem więc muszę mówić
prawdę".
Zeznania świadka Naturalisty — Kurpia wyświetlały zajścia
uprzednie, w związku z egzekucjami z powodu niepłacenia
wygórowanych podatków przez ludność. Dla samego przebiegu sprawy
i bezpośrednich faktów z dnia 11 kwietnia r. ub. wielkiego
znaczenia nie miały. Natomiast pod względem zewnętrznym dla
językoznawcy - literata miało opowiadanie to dużą wartość w
znaczeniu stylu, swady i tej naiwnej szczerości, jaka płynie tylko
z poczucia wielkiej prawdy.
Wogóle groźny obraz wypadków z dnia ll kwietnia przedstawił
się na przewodzie sądowym, jako tragikomedja. Sfery rządzące, nie
wyłączając policji, która w zeznaniach licznych swych świadków
powtarza wciąż, że wszyscy byli „zdenerwowani", —
potracili formalnie głowy na skutek wiadomości telefonicznej
policjanta z Turośli, że tłum idzie. Z początku p. starosta
Brzęczek „nie mógł uwierzyć”, jak sam mówił, żeby
„śmieli". Lecz wkrótce niewiara i lekceważenie zamieniły
się w lęk, który, jak wiadomo, jest złym doradcą.
P. prokurator, początkowo snać przekonany o wielkiej winie
podsądnych, co widać było z pytań zadawanych świadkom, w miarę
rozpraszania się grozy, zawartej w akcie oskarżenia, przez zeznania
świadków — oskarżenie swe ujął raczej w ramę formalną i w
kilkuminutowem przemówieniu oświadczył, że uważa winę
podsądnych za udowodnioną i żąda dla nich po 1,5 roku więzienia,
a jednocześnie domaga się ażeby zeznania b. policjanta, co do
zachowania się policji były przekazane prokuratorji dla wdrożenia
dochodzenia.
Po prokuratorze zabiera głos obrona. Pierwszy przemawia mecenas
Wacław Szumański, syn znanego w Łomży z pracy społecznej
„złotoustego” rejenta, ś. p. Wiktora Szumańskiego.
Akt oskarżenia robi wrażenie jakiejś romantycznej przygody:
noc, strzały, komenda „naprzód", „w tyraljerkę" —
wszystko razem budzi literackie zainteresowanie, lecz nie daje
pojęcia rzeczywistości, niezbędnej dla orzeczenia sądu, gdyż
oparty jest na wybujałej fantazji. Te kilka rzeczowych dowodów w
postaci dwóch, czy trzech drążków, jeden karabin i jeden nóż,
wyszczerbiony od skrobania kartofli, to zbyt mało jak na
kilkutysiączny tłum, który jakoby posiadał granaty ręczne i
karabiny maszynowe. Jeszcze mniej pierwiastków realnych wniosły do
sprawy mętne, często sprzeczne ze sobą, zeznania świadków
oskarżenia.
Sąd zwykle bierze pod uwagę nie tylko fakty, lecz i psychikę
przestępcy — na tem opiera się prawo. Kurp ma odrębną
psychikę. I tu odwołuję się do Was, panowie Sędziowie, którzy,
jako w większości Łomżyniacy, dobrze Kurpiów znacie.
Historycy nasi, jak Wójcicki, Zakrzewski i inni, a w ostatnich
czasach poseł Chętnik, zajmują się dziejami Kurpiów. Wszyscy oni
charakteryzują Kurpiów, jako dzielnych, odważnych i pracowitych, a
w dziejach walk o niepodległość stanowią na granicy
północno-zachodniej przedmurze Polski. Widzimy ich w 1708 r. w
walce ze Szwedami. Z Kurpiów pochodzi przepiękna postać Stacha
Konwy, któremu potomność zbudowała pomnik w lesie Jednaczewskim.
W 1774 Kościuszko tworzy z Kurpiów osobny oddział wojskowy, znany
też jest ich udział w 1831 i w 1863 r., kiedy to walczyli pod
dowództwem Skrzyneckiego, lub wspierali w akcji powstańczej
Zygmunta Padlewskiego. W nowszych dziejach w 1914 podczas walk z
Niemcami i w 1920 pod Lemanem, kiedy jako samorzutna grupa ochotników
walczyli z bolszewikami i wszyscy co do jednego wyginęli, za co
państwo polskie uczciło ich pomnikiem. Znana poetka ludowa —
Konopnicka też poświęca im wiele swych utworów.
Kurpie, zamieszkując kraj lesisty, zajmowali się myśliwstwem i
sztukę strzelania doprowadzili do wielkiej doskonałości. Istniało
przysłowie: „strzela jak Kurp“, co znajdywało potwierdzenie w
tem, że na festyny królewskie sprowadzano Kurpiów, którzy celnemi
strzałami wybijali w tarczy drewnianej S. A. K. (Stanislaus Augustus
Rex). Wnioskując z tej tradycji strzelania, Kurpie nocy ll-go
kwietnia, albo strzelali do góry, albo nie strzelali wcale, skoro po
stronie policji nie był nikt, ani zabity, ani ranny.
Kurpie, zajmujący się od najdawniejszych czasów pszczelarstwem,
posiadali nadane im w 1533 r. prawo bartne, które przetrwało do
1831 r. Prawo to między innemi posiada taki szczegół
charakterystyczny. Jeśli sądy starościńskie skazywały Kurpia na
śmierć, wszyscy bartnicy musieli dotknąć ręką sznurka, na
którym miał zawisnąć skazaniec, co było symboliczną zgodą
gromady na wyrok i stwierdzenie, że gromada bierze na siebie
odpowiedzialność za sąd starościński. Tak było wielkie poczucie
solidarności wśród Kurpiów, że liczył się z nim nawet
prawodawca. Przez ową solidarność tem mocniej odczuli oni
nielegalność podatków, nielegalność takiego bezwzględnego
fantowania, śmierć zabitych przez policję w Stawiskach.
Solidarność ta przebija się także w owej ciekawej przysiędze,
którą jakoby Kurpie składali sobie i której odpis dostarczył
sądowi świadek Jarosiński. „Podatków od lokali i na szpital nie
będziemy płacili, cudzego nie chcemy, ale swego nie damy; podatek
gruntowy od ziemi zapłacimy i Rzeczypospolitej bronić będziemy do
ostatniej kropli krwi".
A teraz stawiam spokojnie pytanie, czy Kurpie szli przeciw
prawowitej władzy i jej zarządzeniom. Czy p. Brzęczek postępował
legalnie, nakładając podatek od głowy i każąc płacić daninę
od lokali, wtedy, gdy prawie połowa Kurpiów mieszka w ziemiankach,
bo tam przez 7 miesięcy były okopy niemieckie, była pozycja
frontowa, która wszystko z ziemią zrównała.
„Kurpie dopuścili się zbrojnego najścia na starostwo" —
opiewa akt oskarżenia. Tymczasem p. prokurator, uważając, że wina
ich jest względnie udowodniona, żąda dla nich skromnie l,5 roku
więzienia, a wszak, oni przewinili mocniej Obrona bynajmniej nie
chce z czarnego robić białe i dlatego stwierdzamy z całą
stanowczością, że tłum szedł. Po co? Na to nikt nie umiał
odpowiedzieć. Policja jedynie przypuszcza, że szli zwolnić
więźniów. Gdyby szli ze skargą lub prośbą nie byłoby w tem
wszak nic złego. Czy tłum stawiał oddziałom policyjnym
jakikolwiek opór? Nie. Policja nawet nie doszła do bezpośredniego
zetknięcia z tłumem i nie stwierdziła jego liczebności. Śledztwo
nic nie ustaliło.
Tu podkreślić należy objektywność i szczerość zeznań
świadka oskarżenia Jarosińskiego, który starał się wniknąć w
istotę sprawy w momencie trwania zamieszek i kto wie, gdyby liczono
się z jego raportami, czy doszłoby się do takich ostateczności,
jakich jesteśmy świadkami.
Oskarżeni mówią, że policja biła ich. Zapytany o to świadek
Jarosiński daje odpowiedzi wymijające: „do mnie się
nikt na to nie skarżył", „w nocy nie zauważył pobicia".
W tych niedomówieniach przy całokształcie jego szczerych zeznań
kryje się potwierdzenie fatalnego zachowania się policjantów.
Gdyby świadek Jarosińki był przekonany, że tak nie było, byłby
napewno zaprzeczył, zaręczył z całą stanowczością, a tego nie
uczynił.
Ze śledztwa wynikałoby, że pod- sądni stanowili jakby wywiad,
a do wywiadu potrzebna jest inteligencja, której żaden z
oskarżonych nie zdradza. Wywiad potrzebny jest dla jakiejś
organizacji, a jej istnienie też nie zostało ustalone. Do czynności
wywiadu należy przecinanie drutów, telefonów, telegrafów, a
przecież wiemy z ust samego p. Brzęczka, że nieustannie
porozumiewał się telefonicznie z Łomżą. Oskarżonych wyłapywano
pojedyńczo i wcale nie ustalono ich udziału w tłumie. Ten pogląd
jest całkowicie oparty na domniemaniu, gdyż tajemnicze odpowiedzi
niektórych, wypływające być może z przyczyn osobistych,
bynajmniej nie mogą świadczyć o ich winie.
Sam starosta Brzęczek mówił, że to nie winowajcy siedzą na
ławie oskarżonych, że winowajców szukać należy. Gdzie i kto oni
są — czas pokaże.
P. prokurator uważa, że wina podsądnych jest „względnie"
udowodniona, jeżeli tak miękko mówi oskarżyciel z urzędu, to życiowo,
śmiało można stwierdzić, że wina ich wcale nie jest udowodniona.
Najsilniej obwiniony jest Kuliś, przy którym jakoby znaleziono
karabin. Lecz cóż mówią policjanci, którzy go pojmali. Policjant
Cesarz twierdzi, że jechał stępa i rzucił karabin do rowu,
policjant Nowicki, który znajdował się tuż, utrzymuje, że Kulis
jechał szybko kłusem, a karabin leżał na szosie i on nie widział,
żeby oskarżony go rzucał na ziemię, trzeci natomiast policjant
Kuchejda, który nadjechał gdy Kuliś był aresztowany, zeznaje, że
to on rozpoczął poszukiwania i natrafił na karabin. Wszyscy
policjanci dowodzą, że Kuliś miał karabin przewieszony przez
plecy na taśmie czy drucie, nie pamiętają. Tymczasem karabin tu
leżący na stole nie nosi żadnego śladu ani taśmy ani drutu.
Trudno przypuścić tu jakąś zamianę, gdyż te ubogie dowody
rzeczowe, jest ich zaledwie kilka, musiały chyba być dobrze
strzeżone, właśnie ze względu na liczebność swoją. Czyż z tej
bijącej sprzeczności zeznań można wydobyć prawdę, a tembardziej
stwierdzić winę Kulisia?
Wydalony policjant zeznaje, że policja biła i że ona dobiła
Malinowskiego, rannego Kurpia. Sekcja zwłok Malinowskiego wykazała,
że oprócz rany postrzałowej brzucha, miał on jeszcze ślady kilku
uderzeń w piersi. W tej sprawie nie zarządzone zostało
dochodzenie, a nie wiadomo, coby jeszcze wykazała ekshumacja zwłok.
Oskarżonemu Rachubce policja skonfiskowała nóż, który
używano, jak widać, do skrobania kartofli, bo jest do połowy
zerżnięty. Czy i to ma służyć dowodem rzeczowym, „zbrojnego
napadu"? Rachubka szedł szosą. Czy Kurp, przywykły do
brodzenia po bezdrożach teraz, gdy chciał urządzić „napad",
będzie szedł środkiem drogi, gdzie może być każdej chwili
ujęty?
A teraz zróbmy ogólny rzut oka na całą sprawę. Nie jest dla
nas rzeczą obojętną, co robi tłum. Lecz w tym wypadku nic nie
wiemy, co miał zamiar uczynić. W jego działaniu było coś
nieokreślonego, a ustalić się dało jedno, że szli. Jeśli tu
obecni oskarżeni dali się unieść przez falę gromady, zostali już
dostatecznie ukarani: byli aresztowani, w kajdanach prowadzeni do
więzienia, wreszcie zasiedli na ławach oskarżonych. Mówi się o
autorytecie władzy. W tym wypadku autorytetem jest starosta. A czy
p. Brzęczek stoi na wysokości swego stanowiska. Nie. Zachowaniem
swojem nie zdał egzaminu, stracił głowę, telefonował na
wszystkie strony, wezwał wojsko.
Panowie Sędziowie, wziąwszy pod uwagę rzeczowy przebieg
wypadków z dnia ll kwietnia r. ub. musicie uniewinnić podsądnych.
Tego żąda także polityka obywatelska. Kurpie to nasza przednia
straż kresowa. Niech nie mają poczucia krzywdy, wychodząc stąd,
bo to poczucie wygrywać na nich mogą wrogowie zewnętrzni. Niech
wyrok uniewinniający przygarnie ich, by pójść mogli pod pomnik
Stacha Konwy i złożyć swe ponowne ślubowanie, że bronić będą
Rzeczypospolitej aż do ostatniej kropli krwi.
Senator mec. Zubowicz.
Przepiękna historja przeszłości Kurpiów, naszkicowano przez
kolegę Szumańskiego, nie potrzebuje uzupełnień. Ja dodam tylko
jeden szczegół ich charakteru, dotyczący naszej podziemnej pracy w
okresie ostatnich lat niewoli, mianowicie: bezinteresowność. Gdym
przed wojną pieszo przechodził puszczę, w celach propagandy —
oprowadzał mię wszędzie Kurp. Kiedym się go w końcu spytał, ile
chce za tę usługę, odpowiedział: „Nic panie za to nic wezmę,
bo to przecie dla Polski".
Nasze pokolenie jest najszczęśliwsze, bo doczekało się
wskrzeszenia Polski. Pokolenie Żółkiewskich, Czarnieckich nic
znało niewoli, ale i nie znali rozkoszy zmartwychwstania. Lecz
zadowolić się jej wskrzeszeniem to nie dosyć. Trzeba tej epoce coś
dać. Powinniśmy dać odrodzenie, a tem naszem odrodzeniem, czyli
renesansem jest uświadomienie obywatelskie chłopa. Czy p. starosto
Brzęczek to uczynił. Czy p. Brzęczek odpowiedział ideałowi
starosty, skreślonemu przez obecnego Prezydenta Wojciechowskiego,
gdy jeszcze był ministrem spraw wewnętrznych, a który zawiera się
w jednym słowie: włodarz. To znaczy i opiekun i gospodarz
troskliwy. Czy p. Brzęczek był nim skoro, nie znając stanu
ekonomicznego ludności, nakłada na nią silnie obciążające ją
podatki, podatki według prawa nielegalne. Wprawdzie p. Brzęczek
jest technologiem, na prawie się nie zna, ale obowiązywało go
przynajmniej dobra wola. Znam powiaty, gdzie ludność uświadomiona
sama podnosi podatki o 100% na nowe inwestycje. Tu właśnie brakło
tego uświadomienia, bo starosta Brzęczek nic w tym względzie nie
uczynił, nawet będąc do tego wezwany przez ludność, która
odmówiła płacenia podatków dlatego, że ich nie rozumiała. P.
Brzęczek, jak sam oświadczył, nic mógł się zajmować „takiemi
drobnostkami". I tu nie spełnił swego społecznego zadania w
stosunku do obowiązującego nas wszystkich renesansu — odrodzenia
obywatelskiego chłopa.
Jakże od postaci p. Brzęczka, starosty-włodarza, najzupełniej
nieuspołecznionej, odbija postać świadka Jarosińskiego,
policjanta-obywatela, który, spełniając swe obowiązki służbowe,
wczuwał się w tętno życia, wnikał w przyczynę zjawisk; rzeczowe
raporty jego przekraczają jego atrybucje — nie waha się jednak
tego uczynić — boli go dusza, nic może patrzeć na to, co się
dzieje.
Sanacja skarbu w swojej bardzo zdecydowanej formie poderwała stan
ekonomiczny. Obszarnicy prosili o prolongatę podatków, ordynat
Zamoyski, którego nikt o brak patrjotyzmu posądzić nie może —
też prosił o sprolongowanie podatków. Tembardziej więc miało
prawo uczynić to niezamożna ludność północnej części
Kolneńskiego powiatu — Kurpie. Żyli oni przed wojną, jak nam to
wyłożył świadek Jarosiński, z różnych ubocznych dochodów, jak
przemytnictwo, emigracja i związane z tem przysyłanie dolarów z
Ameryki. Teraz to ustało. Ziemia ich, przeważnie piaszczysta nie
wykarmiała ich rodzin nawet przy posiadaniu kilkunastu morgów. W
tabeli budżetowej ich grunta szacowane są najniżej.
Czy p. Brzęczek postarał się o kredyt budowlany i ziarno na
zasiew dla nich, czy też zapomogę pieniężną na zakup zboża?
Nie, pan Brzęczek nakłada jakby na urągowisko podatki większe niż
w sąsiednich zamożniejszych powiatach, i to w dodatku podatki
nielegalne, bo regulamin wykonawczy do ustawy wyraźnie mówi o tem,
że podatki szpitalne może nakładać minister skarbu, po
porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych. Podatek pogłówny! Cóż
za nonsens! Wytworzyła się więc taka sytuacja, że obszarnik,
mający nieliczne potomstwo, płacił znacznie mniej od swego
parobka, który był obarczony większą rodziną. Podatek od
lokalów! Cóż za ironja ! Połowa prawie wsi nadgranicznych mieszka
w ziemiankach, w dawniejszych okopach niemieckich, bo nie mają za co
się pobudować, a p. starosta nakłada podatki od tego, co nawet
mieszkaniem nazwać trudno! Podatki te wywołują w Sejmie
interpelację posłów.
Literatura nasza zna już taki bunt, a opisał go z nieporównanym talentem
Reymont, który otrzymał
nagrodę Nobla za swą powieść pod tytułem „Chłopi". Ten
doskonały znawca duszy chłopskiej daje nam obraz zbiorowego
wystąpienia wsi. Lecz tam też nie jest organizacja, a po prostu
gniew? ludu. Jest tak samo jak w obecnej sprawne, — odruch tylko.
Jeżeli, jak opiewa akt oskarżenia była to organizacja, cóż
robiły odnośne władze, zwłaszcza śledcze? Wszak organizacja
powstaje nie w ciągu kilku, a nawet kilkunastu godzin! Na to trzeba
czasu !
Tłum się zebrał, idzie. Coś robi p. starosta Brzęczek? Znając
dobrze psychologię tłumu wychodzi doń z zapytaniem ze słowem
uspokojenia. Bynajmniej ! On każe strzelać. Za podobną sprawę
generał Czikel dostał 3 miesiące twierdzy. Pochopnie strzelać do
tłumu nie wolno!
I gdzież to tak wrogo odnoszą się do ludności wiejskiej? Czy w
kraju okupowanym ? Niestety, we własnym i to w dzielnicy, położonej
o kilka kilometrów od granicy pruskiej, gdzie w lot chwytają takie
sprawy, gdzie Niemcy węszą rebelję ludu polskiego, bo im to na
rękę.
Mówi się o winie podsądnych, ale nie dostarcza się dowodów.
Policjanci, ci jedyni świadkowie ówczesnych zajść, nie umieją
nawet dokładnie powiedzieć, kiedy, kto, kogo i gdzie schwytał, z
czego wychodzą takie sprzeczności jak ta na przykład, że Kuliś
był schwytany o 8-ej i o 9-ej i o ll-ej i 12-ej godzinie w różnych
miejscach.
Dalej zestawia senator Zubowicz artykuły prawne w zastosowaniu do
obecnej sprawy, i kończy:
Sąd opiera się w wyrokowaniu na dowodach, a dowodów niema.
Jedynem więc orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości może być
wyrok uniewinniający i o taki proszę.
Mecenas Paschalski.
Zaczynam od osobistych wrażeń, któremi pragnę się podzielić
z Sądem. Sprawy kryminalne, do których i obecna się zalicza,
zwykle budzą w nas grozę — jako zbrodnie, lub wstrząsają naszą
psychiką różne konflikty życiowe, które rozwiązania szukają aż
przed kratkami sądowemi. Lecz sprawa, tocząca się tutaj, żadnego
z powyższych uczuć w nas nie budzi. Przeciwnie, sprawia na nas
wyrażenie jakiegoś głębokiego snu.
Wszystko
razem i Puszcza w przepięknem ujęciu kolegi Szumańskiego i bojowa
akcja policji z aktu oskarżenia i rzeczowe dowody w postaci 2
drążków, jednego karabina i obgryzionego nożyka, — robi
wrażenie, że cieśla, który stawiał ręby
i fundamenty tej sprawy, budował je źle, krzywo, nieudolnie. I
dlatego wywołuje wrażenie snu tak głębokiego, że dotyka on nie
tylko obrońców, lecz dosięga Sądu i Prokuratora.
Przypomina mi się książka, czytana w dzieciństwie. Jedno z
12-tu opowiadań o czynach bohaterskich opiewało jakieś zwycięstwo
Kurpiów. Jeżeli przedostali się do historji i, jak słyszeliśmy
od kolegi Szumańskiego, niejednokrotnie w dziejach naszych
występowali bohatersko — trzeba ich ze względu na ich odrębną
psychikę traktować inaczej, nie jak zwykłych przestępców
przeciwpaństwowych.
Przejdziemy
do strony faktycznej sprawy. Czy przypisywana podsądnym wina w akcie
oskarżenia znalazła potwierdzenie w dowodach ? Dowodów niema. Są
tylko pozory. Jedno tylko ustalono, że gromada była, że szła.
Lojalność prokuratora tak dawno niewidziana, kazało mu ująć
oskarżenie w lakoniczne ramy właśnie dlatego, że na próżno
szukał dowodów winy. Nie było ich. Na próżno szukał ich kolega
Szumański — nie znalazł Mecenas Zubowicz znalazł
winowajcę, a jest nim starosta Brzęczek.
Wycieczka do Kolna całej gromady — jakiś domniemany cel, lecz
Sąd domniemaniami operować nie może, ani na nich się opierać.
Policja
odegrała rolę pancerza, odgradzającego władze od tłumu i
wskazującego mu, że się zadaleko posunął i że wrócić musi na
właściwą drogę. Czy sposoby, użyte do tego przez policję były
właściwe i godziwe— ustali być może dochodzenie, którego
domaga się p. prokurator. Tyle co do udziału policji, lecz było
używane i wojsko. Przepisy wyraźnie ustalają, kiedy używać
policję, a kiedy wojsko. Przepisy te muszą istnieć, żeby nie
powstały niepotrzebne nadużycia przy rzucaniu wojska na rynek
wewnętrzny, żeby je nie demoralizować, skoro zadaniem jego jest
służyć ojczyźnie na zewnątrz. Thierrs — francuz powiedział,
że na bagnetach można się czasem oprzeć, ale niepodobno siedzieć,
a tembardziej spoczywać. Dla tego użycie wojska obarcza wzmożoną
odpowiedzialnością władze państwowe.
Działalnością p. starosty Brzęczka dłużej zajmować się nie
będę, wobec tego, że kolega senator Zubowicz poświęcił mu sporo
ciepłych słów. Uprzytomnijmy sobie tylko sytuację. Już 9
kwietnia uznano w Sejmiku na skutek interpelacji owe podatki za
wygórowane, a tymczasem w gminach dalej fantowano gorliwie.
Pozwolę sobie na wyrażenie mojej radości, że pochód ten odbył
się w dzień powszedni, gdyż ograniczył się do tej gromadki,
która pierzchła na wezwanie policjantów, czy też ich strzałów.
Sądzę, że gdyby hasło to rzucone było w niedzielę, gdy ludzie
wychodzą z kościoła, byłby ten pochód o wiele liczniejszy, bo
pociągnąłby i kobiety a za niemi dzieci. Tylko, że wtedy policja
miałaby o wiele trudniejsze zadanie.
A mogło się to stać,
tem bardziej, że przy fantowaniu najbardziej zabierano rzeczy,
stanowiące gospodarstwo kobiece: spódnice, płótno, pościel.
A teraz pytanie jak fantowano? Tu przypomnieć muszę opowiadania
o tych egzekucjach świadka Naturalisty — człowieka starego,
któremu, jak sam mówił, niewiele już zostało na tym święcie.
Ten twardy człowiek, opowiadając o scenach fantowania, których był
świadkiem, płakał. Te łzy zaciężyć muszą na Waszym wyroku,
panowie Sędziowie.
Fantowonie wywołuje we wsi odruch oburzenia i sprzeciwu. Zbiera
się gromada. Idzie do Kolna. Bo co? Oni sami wtedy nie umieliby na
to pytanie odpowiedzieć. Fakty następowały za szybko, żeby miały
jakiś plon postępowania. Potrzebowali wyładować krzywdę. Nie
wiedzieli tylko jakiemi środkami się posługiwać. Może prosić,
może porozumieć się za pośrednictwem delegatów.
Na chwilę powrócę do osoby p. Brzęczka. Opisuje ów krytyczny
moment, kiedy stał w „otwartem oknie i wychylał się“ i uważa
to niemal za bohaterstwo. „Moi policjanci" — słowa, godne
króla francuskiego Ludwika IV, który mówił: „L’Etat c’est
moil“ Państwo to ja! Wszyscy znamy doskonale policję państwową
naszą, ale sądzę że nikt jeszcze dotychczas nic słyszał o
policji p. Brzęczka. Telefonuje o wojsko, każe strzelać. Czy nad
Kolnem zawisła groza socjalnej rewolucji? Nie. Mój Boże, to był
przecie tylko polski chłop i sądzę, najzupełniej wystarczyłoby
wyjść do tłumu i przemówić. Zapewne, czyn ten byłby naprawdę
bohaterstwem, bo można było otrzymać kulę od "swoich
policjantów," lecz rana ta nie byłaby większą od
niepotrzebnej nikomu śmierci Malinowskiego.
Śmiem dalej utrzymywać, że tłum nie wiedział po co idzie. To
nie są ludzie, znający prawo. Tłum ten w fantastycznym opowiadaniu
policji urósł do kilkutysięcznych rozmiarów Ale należy nie
zapominać, że policja była pod wrażeniem strachu, co się
ujawniło w przeraźliwym krzyku, wzywającym tłum do rozejścia
się. Policjanci na niemiłe pytania, czy pamiętają dobrze to i
owo, odpowiadają, że nie, bo byli zdenerwowani. Ujawniło się to
także między innemi w tem, że nie był zrobiony akt dochodzenia
przy przyprowadzeniu aresztowanych. Oskarżonych nie posegregowano,
na mniej lub więcej winnych, nie ustalono bowiem ich udziału w
tłumie, a ich wina tylko i wyłącznie może być stwierdzona wtedy,
gdy im się udowodni łączność z tłumem.
Dlatego też, panowie Sędziowie, sądzę, że wyrok wasz będzie
przychylny dla oskarżonych. Sąd przysięgły, który sądzi według
sumienia i bez motywów, wydałby napewno wyrok uniewinniający. Sąd
koronny ma trudniejsze zadanie — jest skrępowany normami prawnemi,
lecz mimo to jestem przekonany, że przychylicie się do wniosku
obrony, proszącej o uniewinnienie.
Mecenas Lachowicz.
Przemawia ostatni i dla tego ma zadanie najniewdzięczniejsze.
Przemówienie swoje poświęca krytycznemu oświetleniu zeznań
świadków i wykazaniu braku logiki między niemi lub też
sprzeczności.
W stosunku do oskarżonych podkreśla momenty najważniejsze: od
czego uzależnia się zebranie tłumu i w jakim momencie staje się
on przestępczym. Co do akcji tłumu stwierdzono, że był to odruch
ludzi, chcących w ten czy inny sposób ulżyć aresztowanym. O ile
by stwierdzono, że oskarżeni byli uzbrojeni i swojem zachowaniem i
obecnością podtrzymywali tłum do oporu wobec wezwania przez
policję do rozejścia się — byliby winni. Lecz to nie zostało
ustalone. Oskarżenie nie zostało sprecyzowane przez wadliwie
prowadzone śledztwo pierwiastkowe. Na tej zasadzie prosi Sąd o
wyrok uniewinniający dla podsądnych.
Po krótkiej naradzie Sąd wyniósł dla wszystkich oskarżonych
wyrok uniewinniający.
Po ogłoszeniu wyroku, dało się wyczuć, że zebrana na sali
publiczność, śledząca od początku przebieg sprawy i
przysłuchująca się wzruszającym przemówieniom obrony,
odetchnęła.
w numerze
nr 17, Łomża, dnia 1 września 1925 roku.
Zakończenie procesów
KURPIOWSKICH.
W numerze 14 z dnia 18 lipca r. b. podaliśmy wyczerpujące
sprawozdanie z wielkiego procesu Kurpiów, oskarżonych o zbrojny
pochód na Kolno w celu odbicia zaaresztowanych współbraci, którzy
stawiali opór przy ściąganiu podatków na rzecz Sejmiku, czyli
komunalnych, nie uznawanych przez ludność za legalne i
sprawiedliwe. Proces zakończył się, po świetnej obronie mecenasów
Paschalskiego, Senatora Zubowicza, Szumańskiego
i Lachowicza, zupełną rehabilitacją oskarżonych.
W dniu 25 Lipca r. b. na ławie oskarżonych zasiadło 16 kobiet.
Wobec pomyślnego zakończenia pierwszej sprawy, która wyglądała
bardzo groźnie, kobiety swoje przewinienie, wypędzenie ze wsi wójta
miotłami, uważały za bagatelkę i, jakoby z porady ks. proboszcza,
zrzekły się dostarczonej im obrony. Wyrok zapadł, skazujący 8
oskarżonych na 2 miesiące więzienia, reszta uniewinniona. Po takim
wyroku zrobiło się pomiędzy kobietami wielkie larum — chciały
prosić sąd, żeby im opuścił chociaż jeden miesiąc i żeby
mogły odsiedzieć karę w areszcie gminnym.
Ostatnia sprawa, na tle której powstał pierwszy proces,
rozpatrywano była w Sądzie Okręgowym Łomżyńskim dnia 27 lipca
r. b. Rozprawa sądowa trwała 6 dni. Akt oskarżenia pociągnął do
odpowiedzialności 16 Kurpiów, w tem jedną kobietę, za udział w
zbiegowisku, które dopuściło się gwałtu, skutkiem pogłosek,
zakłócających spokój publiczny (art. 122 cz. 1 K. K.)
Aby można było sobie lepiej uprzytomnić charakter zajść na
Kurpiach, podajemy chronologiczny przebieg wydarzeń.
W Lutym 1924 Sejmik Powiatowy Kolneński, pod przewodnictwem
starosty Brzęczka, uchwalił nowy podatek szpitalny, z zastosowaniem
wstecz od początku roku. Podatek ten obudził poważne
niezadowolenie z przyczyn nadmiernego już istniejącego obciążenia
finansowego ludności, specjalnie zas nie podobała się forma jego —
pogłówny, i pośpiech w ściąganiu należnych kwot. Nadmienić
należy, że podatek ten, jako nielegalny, został przez Ministerstwo
Spraw Wewnętrznych uchylony.
Wśród wielu wsi, zalegających z wpłatami, była też wieś
Nowa Ruda, gminy Turośl. Starosta Brzęczek 10 marca 1924 r. nakazał
przymusowe ściągnięcie podatku z tej wsi, pierwszej wybranej dla
przykładu. Wójt Makarewicz, w asyście 6 policjantów, udał się
do Nowej Rudy i zamierzał przystąpić do wykonania polecenia
starościńskiego. Miejscowi jednak włościanie, uważając się za
pokrzywdzonych (podatek pogłówny był rujnującym dla małorolnych,
posiadających duże rodziny), stawili opór tłumny, tak że wójt
nie chcąc wywoływać większych ekscesów, zaniechał egzekucji i
odjechał, wraz z eskortą policyjną.
W kilka dni później tenże wójt przyjechał powtórnie z
oddziałem 30 policjantów i w towarzystwie komendanta policji
państwowej. Już podjeżdżając do wsi, można było dostrzec, jak
ludzie zbierają się w grupki i wychodzą na spotkanie policji. Gdy
wjechano na środek wsi, wyjaśniono cel przybycia, poczym zażądano
rozejścia się tłumu. Na to zebrani odpowiedzieli odmownie,
oświadczając, że na przednówku podatku płacić nie mogą, a
fantów nie dadzą. Wówczas komendant policji urządził formalną
szarżę całego oddziału na tłum, dało to jednak nikły rezultat,
ponieważ ludzie, rozproszeni w jednym miejscu, zbierali się
natychmiast w drugiem. W poszczególnych punktach dochodziło do
ostrzejszego starcia uzbrojonych w pałki i kłonice włościan z
szarżującą policją, przy czem zostali dość ciężko poturbowani
80-cio letni starzec Kondracki i jedna brzemienna kobieta.
Po aresztowaniu kilkunastu ludzi, policja zdołała dokonać
sekwestru w 30 chałupach jednej połowy wsi, a ponieważ zmierzch
zapadł, zaniechano dalszej egzekucji, wywożąc pod zbrojną eskortą
zabrane przedmioty. Jednocześnie z sąsiednich wsi nadbiegały tłumy
włościan, dążących z odsieczą Nowej Rudzie. Aresztowanych, po
spisaniu protokułów, puszczono do domów, a rzeczy przewieziono do
urzędu gminnego w Turośli.
Nazajutrz w Niedzielę w Turośli dało się zauważyć wyjątkowe
ożywienie: zewsząd spieszyły gromady włościan, jak na odpust. Po
ukończeniu nabożeństwa zgromadzony tłum podążył do urzędu
gminnego. Zaalarmowano miejscowy posterunek policji, lecz ta
przezornie schowała się. Pod naporem gromady padły drzwi domu
gminnego. Kurpie wtargnęli do wnętrza, rozebrali między siebie
zafantowane poprzedniego dnia przedmioty i dotkliwie pobili
sekretarza urzędu gminnego i jego pomocnika.
Następnego dnia policja aresztowała kilkudziesięciu Kurpiów, z
których szesnastu stanęło przed Sądem Okręgowym w Łomży.
Z pośród zeznań 127 świadków, wyróżniły się cztery:
miejscowego proboszcza ks. Krysiaka, członka Sejmiku, starego Kurpia
Franciszka Naturalisty, dyrektora gimnazjum w Kolnie D-ra
Maciurzyńskiego i Aleksandra Stefensa, Kurpia ze wsi Łączek.
Ks. Krysiak stwierdził kategorycznie, że jedynie nietakty
miejscowych władz administracyjnych oraz nieznajomość duszy ludu
miejscowego mogły wywołać te gorące zajścia.
Franciszek Naturalista zarządzenia starosty Brzęczka tłumaczył
tem, że chciał on pokazać przed władzą, co w krótkim czasie
można dokonać. Wiadomość o usunięciu tego znienawidzonego
człowieka ludność przyjęło z wielką radością.
D-r Maciurzyński przedstawił ciężkie warunki materjalne
Kurpiów, podkreślając ich patrjotyzm. Do działalności b.
starosty Brzęczka odniósł się bardzo krytycznie.
Świadek Stefens na zapytanie przewodniczącego odpowiedział, że
na ławie oskarżonych siedzą najlepsi ludzie na Kurpiach, których
patrjotyzm i wyrobienie społeczne są nieposzlakowane. W tem miejscu
zeznania świadek się rozpłakał, a no sali sądowej nastąpiło
silne poruszenie.
Prokurator w dwugodzinnej mowie, w której powtarzał się i
gubił, starał się przekonać Sąd o winie oskarżonych. Podatek
szpitalny, zdaniem prokuratora, był ściągany legalnie, gdyż
orzeczenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych o nielegalności tego
podatku nie jest miorodajnem. Jedynie Trybunał Administracyjny
mógłby wydać obowiązujące orzeczenie co do zasad prawnych.
Zresztą i ściąganie nielegalnego podatku należy zaliczyć do
czynności i obowiązków legalnych. Zachowanie się policji w Nowej
Rudzie w zupełności usprawiedliwia, a co do kobiet brzemiennych
dopatruje się symulacji. Nie widzi też zasług Kurpiów w
patrjotycznych wystąpieniach, które zanotowała historja: nazywa je
zwykłemi odruchami i wysnuwa z tego wniosek, że ludzie, którzy
odruchowo działają dodatnio, mogą odruchowo działać ujemnie. W
każdym razie zasług przodków nie utożsamia z dzisiejszym
pokoleniem, które mogło się wyrodzić. Narzeka na chaos w
przepisach administracyjnych, odziedziczonych po okupantach;
krytykuje ześrodkowanie w jednym ręku władzy starosty i
przewodniczącego Sejmiku. Rozpatruje występne czyny każdego z
oskarżonych i w konkluzji przychodzi do wniosku, że cała
działalność starosty Brzęczka i podwładnych mu organów była
zgodna z prawem i że wina oskarżonych jest udowodniona. Na tej
podstawie domaga się dla oskarżonych kary po l,5 roku więzienia.
Piękną mową odpowiedział prokuratorowi mecenas W. Szumański,
który podjął się obrony na prośbę stronnictwa „Wyzwolenie”.
W bieżącym miesiącu Sąd Okręgowy w Łomży już po raz drugi
rozpatruje wielką sprawę, wielką nie ze względu na długość
przewodu sądowego, a na mnóstwo przyczyn psychologicznych, na
wielkość tragiedji duszy Kurpia—rozpoczyna swą mowę obrońca,
cytując w krótkich słowach historję Kurpiów, podkreślając ich
samodzielność i solidarność, które wyrobiły się dzięki
warunkom bytu i przywilejom (prawo bartne), z jakich przez długie
lata korzystali.
Gorąco protestuje przeciwko bagatelizowaniu przez p. prokuratora
uznanych przez historyków zasług Kurpiów oraz przeciwko
sprowadzaniu wystąpień patrjotycznych, obficie zbroczonych krwią,
do zwykłych odruchów. Prostuje też nieścisłość w przemówieniu
prokuratora, który zapomniał, że i obecne pokolenie Kurpiów brało
udział w walce z Niemcami w 1914 r. i z Bolszewikami w 1920 r. i że
w uznaniu ich zasług Państwo Polskie uczciło ich pomnikiem w
Lemanie.
Przeszedłszy pokrótce zeznania świadków, charakteryzuje dziwną
rolę starosty Brzęczka, który z nadzwyczajnym pośpiechem ściąga
nowy podatek, aby otrzymanymi z niego pieniędzmi zasilić spółkę
zbożową, do której pośrednio sam należy (do spółki jawnie
należały żony miejscowych dygnitarzy państwowych). Zasiłek ten
dany w postaci nabycia od spółki dla Sejmiku, w chwili spadku cen,
znacznej partji zboża. Inspektor komunalny z Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych p. Lange, który przeprowadzał dochodzenie,
skonstatował, że nigdy dotąd nie zdarzało się, aby nowo-
wprowadzony podatek był zaraz egzekwowany.
Kończąc swą kilkugodzinną mowę, wypowiedzianą w trzech
przerwach, obrońca apeluje do sumienia sędziów, prosząc o wyrok
uniewinniający dla zasłużonych w obronie polskości mieszkańców
puszczy Kurpiowskiej, nad którymi dostatecznie znęcali się
ciemiężyciele moskiewscy, prześladujący ich za głęboką wiarę
w odrodzenie Polski. Niech wyrok będzie taki, aby prastare bory nie
musiały go przekazywać z żałośnym smutkiem swym przodkom
puszczańskim, aby w siwych oczach oskarżonych mógł się z
radością odbić ich ojczysty, przepiękny błękit nieba.
Sąd Okręgowy wydał wyrok, skazujący czterech oskarżonych na 6
miesięcy więzienia, jednego na 8 miesięcy, jednego — na 10
miesięcy i jednego — na rok więzienia; pozostałych 9-ciu
uniewinnił, lub kary zawiesił.